Gawith & Hoggarth – Broken Scotch Cake

31 stycznia 2014
By

Broken Scotch Cake

Nie lubię zostawiać nic na ostatnią chwilę. Moją przypadłością jest jednak to, że często na własne życzenie doprowadzam do takiego stanu rzeczy. Tak jest i w tym przypadku. Dopiero świadomość, że pozostało zaledwie kilka godzin, a później termin minie i będzie już tylko gorzej, sprawia, że, dość – przyznam – opornie, zabieram się za to, co odkładałem przez tydzień, dwa, czy miesiąc.

W chwili, kiedy piszę te słowa, przygotowany kilka minut wcześniej tytoń leży już na stole przede mną. Jego delikatna, kwaśno-gorzka woń, przypominająca zapachy siana i czarnej herbaty, sprawia, że od czasu do czasu opuszczam wzrok i przyglądam mu się przez kilka sekund. Poskręcane paseczki, niekiedy mocno ze sobą sprasowane, mają kolor od żółtobrązowego, do “zdrowego brązu” (tym mianem zwykłem często opisywać barwę tabak, których również jestem wielbicielem, a które to miano, myślę, dobrze oddaje naturę samego koloru).

Długo zastanawiam się, która fajka będzie odpowiednia dla tego tytoniu. Waham się między billiardem o szerokim i głębokim kominie, a długaśnym churchwardenem, którego komin, choć jest równie głęboki, to jednak zauważalnie węższy. Ostatecznie wybór pada na churchwardena, mimo, że zdaję sobie sprawę, że poprawne palenie tego tytoniu w tak skonstruowanej fajce nie będzie zadaniem łatwym. Mam jednak przeczucie, że się uda. W dodatku w fajce tej palę wyłącznie wirginie.

Nabicie nie przysparza kłopotów. Metoda “grawitacyjna”, którą ostatnio testuję, z nie byle jakim rezultatem, wydaje mi się być odpowiednia. Wsypuję luźną porcję tytoniu do komina i ostukuję go opuszkami palców, by wszystko wewnątrz ułożyło się równomiernie. Później dosypuję i czynność ponawiam. Uważam, że taki sposób nabicia łączy w sobie dwie cechy, które są przez fajczarza, zwłaszcza początkującego jak ja, pożądane. Przede wszystkim niezwykła łatwość nabicia – nie ma chyba nic prostszego jak wsypanie odrobiny tytoniu i postukanie palcem w komin. Po drugie – optymalna “gęstość” nabicia. Pomiędzy wstążkami wciąż jest nieco przestrzeni, która pozwoli na swobodne rozprężenie po odpaleniu, ale rozłożenie jest równomierne, co powinno dać równe, spokojne palenie.

Odpalam. Długo i dokładnie, nie ubijając wcześniej i nie wyrównując odstających wstążek kołeczkiem. Odczekuję, aż zgaśnie i nieco wystygnie. Teraz dopiero delikatnie, ale ze starannością, ucieram kołeczkiem wierzchnią warstwę. Staram się być ostrożny, żeby zbytnio nie ubić tytoniu jeszcze przed paleniem. Z moich doświadczeń wynikło, że ma to znaczny wpływ na, paradoksalnie, samą końcówkę sesji z fajką. Czas na odpalenie właściwe. Ogień trzykrotnie przyłożony do powierzchni tytoniu i trzy długie, powolne pociągnięcia, skutkujące lekką goryczką na języku – być może jest to błąd, później jednak natychmiast wszystko się stabilizuje. A skoro już o tym mowa, warto jeszcze nieco wyrównać to, co rozprężyło się na powierzchni – uklepuję więc i odczekuję chwilę, aby rozbuchany żar nieco przygasł.

Zdaję sobie sprawę, że wirginia lubi być kapryśna. W jednej chwili słodki, delikatny dym może stać się gorzki, gorący i duszący. Spokój i opanowanie, cechy, których nie posiadam, mają tutaj kluczowe znaczenie. Bardzo się jednak staram, bo zerknąwszy do słoika z BSC widzę, że nie ma go tam już za wiele. Taki jest urok palenia w przepastnym kominie. Choćby dlatego warto poświęcić sesji z fajką nieco więcej uwagi. Marnotrawstwem jest wystukiwanie połowy załadowanego wcześniej tytoniu do popielniczki. W tej chwili fajka mi zgasła. Skupiłem się zbytnio na pisaniu i zapomniałem o podtrzymaniu żaru. Odpalam więc jeszcze raz.

Dym jest delikatny w smaku, choć nieco szczypie w język. Nie jest to jednak uszczypnięcie, które kojarzy się z przeciągniętym, przepalonym tytoniem. Jest to znak, że fajka jeszcze nie zgasła i nie pociągam jedynie chłodnego powietrza (tu muszę wtrącić, że długi ustnik ma bardzo dobry wpływ na palenie tytoni, które mają tendencję do szybkiego przegrzewania się, a BSC zdecydowanie taki jest, nawet starannie podsuszony). Podczas gdy pisałem ostatnie zdanie, fajka znów zgasła. Nic to – po krótkim przestudzeniu na stojaczku odpalam po raz kolejny. Wracam więc do smakowania. Kwaski są wyczuwalne, z odrobiną goryczki, która dodatkowo je podkreśla. To taka goryczka, która sprawia, że smak staje się pełniejszy – jak w piwie, czy cieście doprawionym startą skórką cytryny. Słodycz ujawnia się przy płytkich, krótkich pociągnięciach. Nie jest jednak osamotniona. Wraz z kremowym, słodkim smakiem pojawia się coś jeszcze. Coś, co wyczułem we wszystkich tytoniach GH, których próbowałem – smak kwiatów, nieco cierpki. Balansuje on jednak na granicy zauważalności. Moją uwagę zwraca tendencja tego tytoniu do wysuszania paszczy. Warto więc mieć pod ręką szklankę zimnej wody lub, dla preferujących silniejsze doznania, czegoś mocniejszego.

Broken Scotch Cake nie jest odporny na przeciągnięcia. Bardzo szybko się nagrzewa i słyszę nawet delikatne bulgotanie z wnętrza komina. Odstawiam więc fajkę na stojaczek i wychodzę z pomieszczenia. Po powrocie wiem, że palenie BSC w towarzystwie nie spotka się z ogólnym oburzeniem. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że osoby przyzwyczajone do zapachu dymu papierosowego określiłyby room note jako przyjemny. Nieco słodkawy, nienachalny, nie gryzący w nozdrza (potwierdził to zresztą mój ojciec, zapytany o zapach w pomieszczeniu). Fajka zgasła w międzyczasie, ale niezrażony rozpalam po raz kolejny.

Od połowy tytoń zaczyna nabierać charakteru. Kwaski znikają i ustępują zdecydowanej słodyczy, choć gorycz w dalszym ciągu jest wyczuwalna, a nawet przybrała nieco na mocy. Nikotynowości nie wyczuwam żadnej, jednak w moim przypadku stwierdzenie to może być kompletnie niemiarodajne i fajczarze z nieco słabszą głową powinni być ostrożni. Mam przeczucie, że BSC może kopnąć i to w dodatku całkiem zdrowo.

Końcówka jest naprawdę mocna w smaku. Gorycz wychodzi na wierzch, ale nadal nie dusi i sprawia przyjemność. Słodycz, chociaż również zdecydowana, jest jednak na drugim miejscu. Kwasków nie stwierdzam. Przepadły bezpowrotnie jeszcze przed połową. W końcu fajka gaśnie po raz ostatni. Dalsze odpalanie przestaje mieć sens.  Bez żalu wystukuję do popielniczki szary popiół i dosłownie kilka wstążeczek bardzo wilgotnej końcówki. Wokół czuję zapach orzecha włoskiego – takiego, który jest jeszcze w mokrej, zielonej łupince.

To była zdecydowanie udana sesja z fajką. Trwająca bez mała półtorej godziny, co w moim przypadku jest dużym sukcesem. Po wstępnym oczyszczeniu kanału dymowego, wyciorek nie jest bardzo zapaskudzony, choć widzę, że dno komina jest raczej wilgotne. Odkładam fajkę na stojaczek.

Broken Scotch Cake to bardzo dobry, smaczny tytoń, którego palenie daje niesamowicie wiele satysfakcji. Nie jest przesadnie skomplikowany pod względem złożoności owych smaków, ale nazwanie go jednowymiarowym byłoby zdecydowaną ujmą. Polecam raczej zwolennikom powolnego, cierpliwego palenia i wytrawnego smaku.

Tags: , , , ,

15 Responses to Gawith & Hoggarth – Broken Scotch Cake

  1. Kien2
    16 marca 2014 at 19:08

    Szanowny kolego Antemosie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
    Należę do osób, które jeśli uznają coś, co słyszą lub czytają, za ewidentną bzdurę… zwykle nie polemizują, lecz zbywają sprawę milczeniem. Życie jest krótkie i poświęcanie choćby minuty z czasu, który nam jeszcze pozostał, na roztrząsanie niedorzeczności jest, moim zdaniem, niewarte zachodu. Tym bardziej, że (i tutaj uprzedzę Twoje ewentualne obiekcje do tego, co napiszę poniżej) autorzy owych „złotych myśli” zwykle nie są skorzy do zaakceptowania opinii interlokutorów i uparcie trwają przy swoich błędnych sądach. Ale ponieważ zgadzam się z tym, że; „… życie nie tylko po to jest by brać, nie tylko po, to by bezczynnie trwać…”, to w interesie potencjalnych adeptów szlachetnej sztuki palenia tytoniu w fajce pozwolę sobie zdecydowanie zaoponować przeciwko wszystkim przedstawionym w Twoim tekście poradom natury technicznej, z wyjątkiem ostatecznej konkluzji, tj. że Broken Scotch Cake jest bardzo dobrym tytoniem, ponieważ z tym się akurat zgadzam.
    A oto moje uwagi:
    1) Zamiast przyglądać się przygotowanemu, jak piszesz, do palenia tytoniowi, powinieneś raczej w tym czasie rozdzielić go palcami na poszczególne włókna, dzięki czemu uzyskałbyś po podsuszeniu równą wilgotność mieszanki, a co za tym idzie bardziej przewidywalne jej spalanie.
    2) Wykonując wszystkie czynności związane z zapalaniem tytoniu w fajce zgodnie z podaną przez Ciebie instrukcją (mam na myśli frazę od słów: „ Nabicie nie przysparza kłopotów…” do „ … później natychmiast wszystko się stabilizuje…”) można śmiało opróżnić fajkę, nie paląc jej dalej. Bo wewnątrz komina masz na 100% przegrzany, wilgotny i gorzki tytoń z masą kondensatu na dnie fajki. Palenie będzie zatem już do końca kłopotliwe i niesmaczne. Tytoń, bez względu na sposób jego układania, należy BEZWZGLĘDNIE przed odpaleniem mocno docisnąć. Dalej. Pierwsze odpalenie służyć ma li tylko podsuszeniu zewnętrznej warstwy. Prawidłowe wykonanie tej czynności powoduje, że do właściwego zapalenia fajki będziesz potrzebował dwóch krótkich, płytkich pociągnięć.
    3) Zasadą bezwzględną i nie podlegającą dyskusji jest fakt, że mocno i długo fajki nie należy pociągać nigdy i pod żadnym pozorem, a ubijać często, usuwając przy tym nadmiar popiołu przy użyciu kołeczka. Tylko wtedy palenie będzie słodkie, chłodne i przyjemne, a fajka nie będzie gasnąć.
    4) Uwaga ostatnia: nie ma tytoni kapryśnych, gorzkich i przegrzewających fajkę (może z wyjątkiem niektórych wyjątkowo ohydnych aromatów). Są tylko ludzie, którzy doprowadzają je do takiego stanu nieumiejętnym paleniem… 

    • pigpen
      17 marca 2014 at 09:46

      Kolego Kien2, proszę potraktować mój wpis nieco z przymrużeniem oka, jednak nie mogę się powstrzymać przed skomentowaniem Twoich wskazówek. Tym bardziej, że to ja kiedyś na gadaczce, podpowiadałem Antemosowi, żeby delikatnie nabił BSC to będzie mu łatwiej palić.
      Jako początkujący palacz (sam nazywam siebie początkującym pro), chcę osiągnąć tajemnicę oświeconą i palić tak jak Ty kolego Kien2. Dlatego proszę o rozwinięcie Twoich wskazówek:
      pkt 1)
      których palców mam użyć do rozdzielenia tytoniu? czy są to konkretne palce? której ręki? co to znaczy poszczególne włókna? jaką średnicę/długość/grubość powinny te włókna mieć? (czy możesz pomierzyć i podać mi wymiary?) jaka jest równa wilgotność tytoniu po podsuszeniu? czy mógłbyś zmierzyć temperaturę i mi podać? określ proszę przewidywalny czas spalania? czy możesz zmierzyć na stoperze?
      pkt 2)
      czy możesz mi podać nacisk na tytoń w kominie w trakcie ubijania? jaką siłą naciskasz na tytoń? czy możesz podać równanie? jakiej średnicy jest Twój palec/kołeczek/coś innego, czym uciskasz tytoń? czy możesz podać szczegóły? jeśli to kołek to z jakiego drewna? jakiej średnicy? jak ciężki? pytam, bo chciałbym osiągnąć taki sam nacisk jak Ty, aby spalać chłodno i bez kondensatu. Przy pierwszym podpaleniu jak długo płomień „poczernia” tytoń? czym odpalasz? pod jakim kontem kierujesz płomień do komina? Czy możesz podać długość określanego przez Ciebie „krótkiego pociągnięcia? tzn. czy możesz zmierzyć jego czas? jak „płytko” wciągasz dym? czy jesteś w stanie podać czas wciągania dymu? siłę jego zasysania? pytam bo chcę palić sucho, smacznie i bez kondensatu.
      pkt 3)
      Co to znaczy mocno i długo pociągać fajkę? czy możesz określić czas długiego pociągnięcia? czy możesz zmierzyć/zważyć co to znaczy mocno? jaka jest częstotliwość ubijania? czy możesz policzyć ile takich ubić jest na minutę? ile popiołu należy przy ubijaniu usunąć? czy możesz zważyć popiół i podać ile tego jest? pytam bo chcę palić słodko, chłodnie i przyjemnie.
      pkt 4)
      Po otrzymaniu od Ciebie należytych wyjaśnień mam nadzieję, że przestanę być „ludziem” który nieumiejętnym paleniem doprowadza do stanu przez Ciebie opisanego.

      Podsumowanie.
      Oczywiście powyższy wywód ma wydźwięk humorystyczny. Z zainteresowaniem przeczytałem Twój wpis, kolego Kien2, i jako „początkujący pro” postaram się wyciągnąć z niego wnioski. Jak trafiłem na fajkanet po wcześniejszym kilkuletnim paleniu fajki i zacząłem nabijać na 3, tak jak to @Jalens opisał, to żadnej fajki nie udało mi się spalić. Ba, nawet nie udawało się do połowy. Musiałem szukać sam własnej drogi, oraz… podpatrywać lepszych do siebie. I to niech będzie moja konkluzja. Chciałbym się kiedyś spotkać z Tobą kolego Kien2 i zobaczyć Twój sposób nabijania. Myślę, że wiele bym się nauczył. I tego życzę sobie oraz początkującym fajczarzom. Spotkań z bardziej doświadczonymi od siebie.

  2. miro
    16 marca 2014 at 20:33

    Po przeczytniu zarówno tekstu głównego, jak i komentarza, nasuwa mi się jedno stwierdzenie: niekoniecznie, a prawie na pewno nie zawsze. Bo to wszystko zależy: od tytoniu, fajki, ale przede wszystkim od indywidualnych preferencji. Ja na przykład zawsze dokładnie rozdrabniam tytoń – ale są rzesze fajczarzy, którzy pakują do fajki nierozdrobnionego flejka, i to im odpowiada. Ja tak nie robię – bo nie umiem tak palić i tylko producenci gazu do zapalniczek się cieszą (bo gaśnie… jeszcze jak gaśnie). Metoda nabijania: temat-rzeka. Najbezpieczniejsza i najbardziej przewidywalna oczywiście klasyczna trójwarstwówka. Ja jej nie preferuję, nabijam luźno – tak z czubem – ale później rzeczywiście „dobijam” paluchem tak do ok. 3-5 mm poniżej rantu komina. Ale luźne nabicie ogólnie lubię. I wcale nie pali mi się mokro, gorzko czy niesmacznie. Odpalanie na dwa (poczernić-przytrzeć-odpalić na biało) – jak najbardziej, jestem wręcz jego fanatykiem ;) Nieprzeciągać – oczywiście, niemniej czasami się zdarza, nie ma co o tym dalej dyskutować. Ale ubijać często to chyba już nie… ewentualnie przycierać tam, gdzie się podnosi. No, i oczywiście, regulowanie „wędrowania” żaru kołeczkiem jak najbardziej się sprawdza. Ale z ubijaniem takim dosłownym jednak byłbym ostrożny. A zbieranie popiołu kołeczkiem – jak ktoś lubi to fajnie, ale to technika typowo turniejowa (razem z kartką A4, na której ten zebrany popiół się zostawia w formie zgrabnych okrągłych pieczątek). Dążę do tego, żeby w trakcie palenia nie musieć w ogóle operować kołkiem – a popiół odsypuję mniej więcej w połowie palenia (choć to zależy od tytoniu, jedne dają popiołu więcej, inne mniej). Poprawne nabicie i ostrożne palenie (albo umiejętne… jak któś umi, to nie musi być aż tak ostrożny) załatwiają sprawę.
    Kapryśne tytonie – są takie! Oczywiście budyniowe aromaty (ale czy to nadal nazywamy tytoniem…?). Mnie pokonuje Curly Cut De Luxe i Virginia Mysore. To też na pewno kwestia umiejętności, ale „te inne” palą mi się jednak dużo łatwiej.
    Pozdrawiam
    m.

    • Kien2
      16 marca 2014 at 20:44

      Drogi Miro! Ja również nie ubijam „na 3” (czyli wedle rad śp. J. Turka). Delikatnie układam kciukiem, a tylko na końcu dociskam kołkiem. Ale to nie to samo, o czym pisze Antemos.Proszę, spróbuj postąpić dokładnie wedle Jego instrukcji, a potem napisz, jak Ci smakowało… :)

      • miro
        16 marca 2014 at 20:57

        E, nie, ja jestem krakowska konserwa, jak już coś opanowałem i uważam że działa, to trzeba mi zapłacić, żebym to zmienił :D A poważnie, to nie jestem zwolennikiem „metody grawitacyjnej”. A koment był.. właściwie chyba tylko dla podtrzymania dyskusji, bo wydaje się ciakawa. Te technikalia są z jednej strony ważne, a z drugiej tak niedookreślone, że fajnie byłoby o tym rozsądnie, otwarcie i bez zacietrzewienia podagać.
        Pozdrawim cepło
        Mirek

        • miro
          16 marca 2014 at 21:09

          Pisane z telefonu… pouciekały niektóre litery, inne się przestawił – sorry.

  3. Kien2
    16 marca 2014 at 21:08

    Lubię Krakusów, bo mój syn tam na stałe mieszka (jest filozofem na UJ), więc niejako nie mam wyjścia. A zacietrzewiony w żadnym razie nie jestem – chociaż teraz, jak przeczytałem pierwsze zdania swojego komentarza, to muszę przyznać, że może to tak wyglądać… Ja jedynie staram się reprezentować interesy (nieznanych mi) potencjalnych adeptów, którzy każde słowo podane tutaj w artykułach głównych traktują jak Prawdę Objawioną… a potem się zrażają i rzucają fajkę w kąt, wracając do papierosowych fuzli…

    • Grimar
      Grimar
      16 marca 2014 at 22:33

      Ja skończyłem kilka lat temu filozofie na UJ, ciekawe czy miałem zajęcia z Twoim synem… Świat mały.

      • Kien2
        17 marca 2014 at 00:29

        Powtórzę raz jeszcze to, co napisałem wcześniej, ale jest już mocno poniżej, więc możesz nie zauważyć: Skoro kilka lat temu, to sądzę, że raczej mogłeś być jego kolegą… On jest w tej chwili w trakcie pisania doktoratu, a zajęcia ze studentami miewa, o ile mnie pamięć nie myli, dopiero od dwóch lat. nazwisko – Curyło. :)

        • Grimar
          Grimar
          17 marca 2014 at 12:47

          Niestety nie miałem przyjemności poznać.

    • miro
      16 marca 2014 at 23:48

      Krakusów trudno lubić. Mają zwykle paskudne charaktery.
      Ad meritum: nie, pisząc o „zacietrzewieniu” nie miałem na myśli Twojego komentarza, tylko ogólną temperaturę dyskusji – dyskusji, która mam nadzieję się rozpocznie.
      Co do potencjalnych adeptów… forma portalu jest taka a nie inna, mieszają się tutaj teksty fachowe i niekoniecznie takie. Taka była wola Jacka (jalensa) i moim zdaniem tak jest OK. Oczywiście stwarza to pewne trudności dla kogoś, kto dopiero co zaczyna przygodę z fajką, albo tylko zbiera informacje przed ewentualnym rozpoczęciem fajczenia (i to wielokrotnie podkreśla JAR). Ale: jednak nie jesteśmy dziećmi i odpowiedzialność za tekst leży nie tylko po stronie autora, ale też czytającego. Sam jestem złym przykładem, bo przeszedłem przez wszystkie możliwe błędy początkującego, może oprócz pierwszej fajki – bo ta akurat nie była najgorsza. Z perspektywy czasu uważam, że każdy musi przejść przez „swoje Alsbo” (czy inny TNN). U mnie podejście do fajek i tytoni zmieniło się po przeczytaniu od początku do końca alt.pl.fajka, pipedii i kilku innych stron. Fajnie, gdyby tej drogi udało się zaoszczędzić innym, ale czy się da? Nie wiem…
      Teksty dobre, stanowiące podstawy podstaw, już na fajkanecie są – ramki po lewej pod tytułami „Fajka w teorii” i „Fajka w praktyce”. Brakuje nam niestety dobrych tytoniowych recenzji. Jasne, zawsze można odesłać na tobaccoreviews czy DAFT, ale tam to dopiero – a szczególnie dla początkującego – jest szum informacyjny. Co z tym zrobić i czy w ogóle coś trzeba z tym robić – nie wiem…
      Pozdrawiam
      Mirek

      • Kien2
        17 marca 2014 at 00:27

        Cóż, jedyne, co mogę napisać, to że się z Tobą zgadzam w tzw. „całej rozciągłości” , i że ostatnio przedstawiłem bardzo podobną opinię, ale w komentarzu do innego artykułu.

  4. Kien2
    16 marca 2014 at 22:44

    Skoro kilka lat temu, to sądzę, że raczej mogłeś być jego kolegą… On jest w tej chwili w trakcie pisania doktoratu, a zajęcia ze studentami miewa, o ile mnie pamięć nie myli, dopiero od dwóch lat. nazwisko – Curyło. :)

  5. Antemos
    Antemos
    16 marca 2014 at 23:47

    Powyższa pseudorecenzja (bo trudno nazwać to inaczej) w żadnym wypadku nie ma prowadzić adeptów poprzez zawiłe ścieżki fajczarstwa. Jest zaledwie krótkim opisem przeżyć początkującego (bo nim jestem i nie udaję, że nie) z pierwszą próbką tego tytoniu. Nigdzie nie zaznaczam, że metody które stosuję są imperatywami, a sugeruję tylko, że w moim przypadku się sprawdzają – nie twierdząc jednocześnie, że inne są złe, albo nigdy nie spróbuję ich zmienić, zwłaszcza, że wciąż eksperymentuję w tej dziedzinie. O ile pamiętam, a myślę, że pamiętam tamten wieczór dość dobrze, cały tytoń spaliłem ze smakiem i praktycznie bez żadnych większych trudności, w dodatku, rzeczywiście w trakcie pisania tekstu, więc wszystko, co można tam wyczytać było relacjonowane na gorąco. Przyznam, że byłem mocno zaskoczony czytając pierwszy komentarz, zwłaszcza, że jego ton jest dosyć agresywny i, być może, wynikł on z błędnej interpretacji. Zważ, że nie wszystkie prezentowane tutaj wpisy są poradnikami, a zdecydowana ich część to sprawozdania z mocno subiektywnych przeżyć, nie zawsze ludzi bardzo doświadczonych. Zatem, na wszystkich fajkowych bogów, nie miałem planu zawierania tam „porad natury technicznej” i nie powinno to być tak odbierane – jest to jedynie drobna ekspresja na temat subiektywnych przeżyć, a każdy, kto po przeczytaniu mojego prozaicznego artykułu przyjmie go za fachowy poradnik, sam jest sobie winien.

    • Kien2
      17 marca 2014 at 00:18

      :) Najmocniej przepraszam Cię i ze skruchą przyznaję, za istotnie wymowa pierwszych dwóch zdań jest nazbyt agresywna i nie przystaje do dyskursu prowadzonego na zasadzie przyjacielskiej wymiany opinii, jaka dominuje na tym portalu. Są one wynikiem nagłego wzburzenia połączonego z brakiem możliwości edycji tekstu, który się już wysłało. Najchętniej bym je usunął, ale, niestety, nie jestem w stanie edytować komentarza.
      Natomiast zupełnie szczerze, jako, jak przypuszczam, starszy „kolega po fajce”, proponuję Ci wziąć pod uwagę moje rady z dalszej części wypowiedzi. Tytoń przed zapaleniem ubić, i to dosyć mocno, należy bezwzględnie… :) Co do samego BSC – znam ten tytoń doskonale – używam go do opalania nowych fajek (do palenia dla przyjemności jest dla mnie za słaby). Dla mnie jest liderem w swojej kategorii. Pyszny, pali się chłodno i sucho, nie wydziela kondensatu, nie gaśnie… Jeżeli nabierzesz kiedyś ochoty na Virginię mocniejszą – polecam Ci Solani Silver Flake – dla mnie w pierwszej dziesiątce tytoni na świecie. Pozdrawiam, i raz jeszcze serdecznie przepraszam! :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*