Astley’s 44: recenzja @Obzona

2 lipca 2012
By

Przed paleniem (uwagi wstępne)

Po kilku dniach niecierpliwego oczekiwania na próbkę tytoniu wreszcie, za pośrednictwem kuriera, trafiła ona w moje ręce. Po otwarciu paczuszki mój zmysł wzroku rozpoznał ów obiekt, natomiast zmysł węchu potwierdził przypuszczenia. Tytoń ładnie pachniał, mimo iż nie mam dużego doświadczenia w mieszankach virginiowych, ten zapach rozpoznałem od razu. Lekko słodkawy aromat, przywiódł na myśl Macbarenowską Va nr.1 (choć pachniał nieco mniej intensywnie). Jakbym miał się bawić w skojarzenia zapachowe, najbliżej było by mu do zapachu suszonej śliwki (moje skojarzenie potwierdziła osoba postronna, więc być może nie jest ono zupełnie bez sensu). Próbka tego specjału, jak wcześniej wspomniałem, dostarczona została pocztą w malutkiej paczuszce, w związku z czym sprasowane płatki tytoniu uległy nieznacznej dewastacji. Nie jest to jednak żadnym problemem i po wstępnych oględzinach przysłanego produktu można zabrać się za jego degustację.

 

Pierwsze palenie

Pierwsze podejście odbyło się za pomocą fajki ceramicznej, bardzo ładnej fajki z białej glinki od Pana Pietrzyka. Miałem okazję degustować tytoń w idealnych warunkach – w domowym zaciszu, po porannej kawie, przy bardzo sprzyjającej pogodzie za oknem. Tytoń umieszczony został w kominie bez najmniejszych problemów i tak też palił się do samego końca – czyli łatwo i przyjemnie. Pierwsze pociągnięcia uderzyły o język słodkawym, lekko miodowym smakiem. Podczas całego palenia owa słodycz powracała kilkakrotnie, czyniąc ceremonię fajkową niezwykle przyjemną. Tytoń od początku do końca palił się równomiernie, chłodno, w fajce nie bulgotało. Zapalniczka spokojnie leżała na biurku, tytoń nie gasł, więc jej użycie nie było konieczne. Po pierwszym paleniu, wrażenia bardzo pozytywne. Jako że nie jestem nałogowym nikotynowcem i wolę lekko-średnie aromaty, tytoń wydał mi się dosyć mocny, być może dlatego, że zazwyczaj staram się unikać mocnych mieszanek. Tytoń w pierwszym paleniu nie zaskakiwał. Określił bym go jako solidny i bardzo przyjemny, aczkolwiek spodziewam się kolejnych wrażeń przy następnych próbach.

 

Drugie podejście

Do drugiego palenia zatrudniłem fajkę kukurydzianą. W odróżnieniu od pierwszego podejścia tym razem zapaliłem tytoń wieczorem, po ciężkim, upalnym dniu. Również i tym razem paliło się bardzo przyjemnie. Pierwszym pyknięciom towarzyszył znajomy z pierwszego palenia słodkawy miodowy smak. Kolejne pociągnięcia z fajki utwierdzały mnie w opinii wystawionej tej mieszance podczas pierwszego palenia. Tytoń nie gasł, rytualne pyknięcia przerywane były od czasu do czasu po to, by wysypać siwy popiół do popielniczki. Jednak w pewnym momencie tytoń wydał mi się bardzo mocny. Pomyślałem, że jest to wynik mojego zbyt łapczywego palenia i zapewne tak też mogło być. Po dopaleniu fajki do samego końca, miałem wrażenie, że miałem do czynienia z bardzo mocną mieszanką. Jak się okazało później, pojawiła się okoliczność łagodząca sprawę zbyt mocnego tytoniu – przy czyszczeniu ustnika zobaczyłem, że nie ma w nim filtra. Można więc stwierdzić, że zbyt łapczywe palenie w połączeniu z brakiem filtra w fajce sprawia, że tytoń ten jest produktem o bardzo dużej mocy. W związku z wyżej opisanymi błędami degustatora, drugie palenie niestety było mniej przyjemne niż pierwsze.

 

Trzecie podejście

Trzecie palenie i przyszedł czas na fajkę z gruszy – wrzosiec zostawiam sobie na ostatnie, czwarte palenie. Degustacja w fajce drewnianej wymagała ode mnie nieco innej dyscypliny. Palić trzeba było zdecydowanie ostrożniej oraz uważniej kontrolować prowadzenie żaru. Komfort palenia w gruszy pozostawia wiele do życzenia w porównaniu z dwuścienną fajką ceramiczną, ale dla pełnej opinii o testowanym produkcie postanowiłem spróbować go w fajkach z różnych materiałów. Samo palenie było może mniej chłodne niż dwa pierwsze, ale wrażenia smakowe podobne. Moje niezbyt doświadczone zmysły dalej nie potrafiły rozpoznać czym jest to „coś” dodane do naturalnej Virginii. Kolejne pociągnięcia przywodziły na myśl bardzo nieprawdopodobne skojarzenia. Jakiś oriental? A może nawet Latakia? Choć ten drugi gatunek pojawił się raczej jako resztka po wcześniej palonym w fajce angliku Torbena Dansk. Kluczowa sprawa dotycząca owego dodatku do Virginii dalej pozostaje nierozwiązana. Trzeba jedynie mieć nadzieję, że wrzosiec i ostatnia degustacja rozwieje tajemnice.

 

Ostatnie podejście i wnioski końcowe.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że ostatnia degustacja i fajka wrzoścowa nie pomogły w rozwiązaniu niewiadomej, czyli tego co jest tym tajemniczym dodatkiem do naturalnej Virginii. Jakbym miał strzelać, pewnie wskazałbym na jakiś orientalny dodatek, ale są to jedynie domniemania amatora. Palenie w fajce wrzoścowej było tak samo przyjemne jak w fajce ceramicznej, a dodatkowym atutem był większy komfort spowodowany lekkością „fajkowego Graala”. Wrażenia smakowe również były podobne jak we wcześniejszych próbach i utwierdzały mnie w opinii, że mam do czynienia z bardzo solidną mieszanką. Czułem jednak lekki niedosyt, być może dlatego, że zgłaszając się do „akcji recenzja” miałem nadzieję, że dostanę jakiś niesamowity, niemal mityczny tytoń. W ostateczności próbka, którą miałem przyjemność spalić okazała się produktem bardzo porządnym, ale bez fajerwerków. Stosując terminologię Kanta można powiedzieć, że kluczowe w tym wypadku było subiektywne nastawienie podmiotu (degustatora) wobec danego przedmiotu (którym była próbka tytoniu). Bardzo trudnym zadaniem jest przeskoczyć własne uprzedzenia czy też opinie wystawiane a priori. Sprawę miał ułatwić fakt, że każdy z testujących otrzymał anonimowy tytoń, choć w moim wypadku niewiele to pomogło. Podchodziłem do tej akcji nastawiony entuzjastycznie, wypaliłem z wielką przyjemnością10 gramówprzesłanego specyfiku i na pewno wypaliłbym więcej, bo jak już wcześniej wspominałem, mam o nim dobrą opinię. Niedosyt mogę tłumaczyć tym, że spodziewałem się gruszek na wierzbie a  otrzymałem „jedynie” doznania smakowe na wysokim poziomie.

Podsumowaniem całej recenzji niech będą oceny, już bez zbędnych komentarzy i tłumaczeń.

Moc: 4/5

Aromat: 2/5

Smak: 4.5/5

Room note: 2.5/5

Ocena końcowa: 3.5/5

 

 

Tags: , , , , , , , ,

One Response to Astley’s 44: recenzja @Obzona

  1. Julian
    Julian
    2 lipca 2012 at 23:07

    Z moich doświadczeń z głębiej fermentowaną Virginią wynika, że potrafi ona niekiedy symulować orientale. Taką Virginią o orientalnym posmaku jest Wingfield od Roberta Lewisa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*