G. L. Pease Barbary Coast

16 grudnia 2013
By

Wreszcie udało się wrócić do domu. Wiercę się na tyłku w rehabilitacyjnym łóżku, próbuję zagospodarować ergonomicznie skrawek parapetu 15x50cm utykając co się da, gdzie się da i jak się da. Udało mi się, między innymi, wepchnąć tam kilka fajek, piernik, leki, kapsel od piwa, termos, książkę i list od Janka @pigpena. A więc wszystko pod ręką. Brnę dziarsko przez 4-ty tom „Cyklu Barokowego” Neal’a Stephenson’a, a tam główny bohater, brytyjski wagabunda, Jack Półkuśka, kołacze się po Wybrzeżu Berberyjskim z zamiarem położenia łap na hiszpańskim transporcie srebrnych gąsek z amerykańskich kolonii. Pan Antoni miałby tu pewnie spore pole do popisu, ale przypadkiem nazwać sie nie da, iż Jankową niespodzianką okazał się tytoń, którego pewnie sam nigdy bym nie kupił – G.L. Pease Barbary Coast. Przypadek? Próbka tak długo wierciła w nosie, tak się wiązała z lekturą i tak nie dawała spokoju, że została zakwalifikowana do pierwszej fajki w nowym życiu. Z czym przyszło się mierzyć? W kilku zdaniach…

Wygląd

Większość mieszanki stanowi sprasowany burley, fikuśnie pocięty w 3-4mm kosteczki. Całość uzupełniają cięte we wstążki liście czerwonej virginii i perique. Bez bicia przyznaję, że to moja pierwsza mieszanka z Pq i nie będę ryzykował twierdzeń, co jest czym. Wygląda apetycznie i dość niezwykle. Wilgotność duża, ze skłonnoscią do lepkości.

Tin note

W tym miejscu wypada zatrzymać się na dłużej. To jedna z najlepiej pachnących mieszanek jakie wpadły mi ostatnio w ręce. Dominuje ciemna czekolada. Takie solidne, pirackie, gorzkie kakao. Czekoladę gonią suszone owoce, do tego stopnia, że moja lepsza połówka stwierdziła, iż „pachnie jak wiśnie w czekoladzie”. Wiśni tam nie wyczułem, ale rodzynki, figi itp. bakalie – owszem. Całość uzupełniają nutki orzechowe i delikatna woń alkoholu. Producent twierdzi, że to brandy, z czym i można by się zgodzić, zważywszy na rodzynkowy charakter zapachu. To tak na pierwszy rzut nosa. Jak w mieszance pogmerać i wsadzić dobrze nos w torebkę, daje się wyłapać lekko kwaskowo-pomidorową nutkę. Nie chcę się tu auto-sugerować czerwonymi Va, ale dla mnie stryj Pomidor palce maczał w zapachu. Podczas podsuszania woń zmienia dość mocno charakter. Pojawiają się zapachy mnie jednoznacznie kojarzce się z grzybkami w occie. I o ile ocet jestem w stanie wytłumaczyć sobie obecnością Pq, to skąd te grzyby?

Moc

Podchodziłem z pewnymi obawami po ponad dwumiesięcznej przerwie. Tym bardziej, iż Janek przestrzegał, że to raczej nie jest „gorące powietrze”. O dziwo, nie sponiewierało mnie, nawet za bardzo nie zakręciło, wiec obstawiam poziom „średni”.

Spalanie

Tu dwa słowa: Bulgotus Barbariae. Znając wcześniej „renomę” mieszanki przygotowałem się w dwójnasób: podsuszyłem solidnie na kaloryferku i użyłem na pierwszy ogień specyficznej fajki z podwójnym systemem schładzania: aluminiowym skraplaczem i dodatkowo miejscem na filtr. Wykorzystałem „nabój” z kryształkami denicool. Nie pomogło. Kondensat dziarsko generował się w ilościach niespecjalnie zachęcających do palenia. Kolejne palenia w bezfiltrowym savinellim i brebbi były troszkę lepsze, ale bez częstego wyciorowania się nie obyło. Ale jak już się pali, to nie najgorzej, na szaro, nie smoli. Skrapla się…

Smak

Smak pełny, dla mnie dość wytrawny, złożony i ciekawy. Dominuje tu dobrej jakości burley. Jeżeli ktoś ma problem z wyseparowaniem smaku burleya w mieszankach, powinen Berbera spróbować koniecznie. Co ciekawe nie pozostawia żadnych absmaków, nie wysusza paszczy, stanowi solidną bazę. Kolejnym graczem jest dobrze wyczuwalna pikantność. Nie ma ona nic wspólnego z paleniem jezyka, czy drapaniem w gardło. Po prostu solidny składnik smakowy. Oprócz tego ciągle pojawiają się jakieś nowe akcenty: to czekolada, to suszony owoc/brandy, to papryczka. Kawał dobrej blenderskiej roboty. Nic nie pływa w syropie i chemikaliach. To tytoń z tytoniu, a wszelkie zapachy „brzmią” w nosie bardzo naturalnie.

Zapach

Room note o dziwo bardzo dyskretny, lekki, dość przyjemny, szybko zanikający. Daleki od teutońskiej szkoły aromatyzacji i papierosianego smrodka.

Podsumowując:

Porządna mieszanka udowadniająca (przynajmniej mnie), że można zrobić złożony, aromatyczny tytoń z naturanych składników. Dodatkowo to dowód na to, że burley nie musi stanowić taniego wypełniacza i pochłaniacza aromatyzacji, a może stanowić solidną i smaczną bazę.

Tags: , ,

5 Responses to G. L. Pease Barbary Coast

  1. yopas
    16 grudnia 2013 at 17:10

    Aromat rodzynkofig jest bardzo typowy dla mieszanek z Pq.

  2. KrzysT
    KrzysT
    16 grudnia 2013 at 22:09

    Za opis +10. Za lekturę +100 ;)

  3. golf czarny
    16 grudnia 2013 at 23:00

    Chwalić, chwalić… ale się zupełnie nie zgadzać. Było na razie raz i to w misiurce. Będzie badane dalej „we brujerze” i pisane będzie.

    Ale zapach …jechał taki dzisiaj ze mną, wiecie jak w tym powiedzonku:”co się dzieje jak pijak jedzie tramwajem? Tramwaj jedzie pijakiem”

    Formaldehyd octowy w bukiecie.

    • Zyrg
      zrg
      16 grudnia 2013 at 23:15

      Octem zaczyna jechać jak podsycha. Tu się zgadzam. Ale świeży – IMO jak wyżej.

  4. pigpen
    pigpen
    16 grudnia 2013 at 23:01

    zrg, jak czytam Twój opis to niesamowicie się cieszę, że posłałem Ci tę próbkę. Czystą przyjemnością jest zapoznanie się z taką recenzją. Zastanawiam się nad takim rozwiązaniem na przyszłość: ja posyłam Ci próbkę – Ty piszesz recenzję! co ty na to? ;) sam bym bym tego tytoniu nigdy tak dobrze nie zrecenzował, choć wypaliłem go znacznie więcej niż Ty.
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*