Stanwell Full A(g)roma

29 czerwca 2013
By

Stanwell full aroma

Jakby wam to powiedzieć? Jakich słów użyć? Nie wiem sam co pisać mam. Bo niestety nie ma o czym pisać. Tytoń aromatyzowany. Virginie, Burleye, Cavendishe ręcznie wybrane i potem sprasowane dawać mają smak czekolady, owoców, delikatny posmak wanilli. Po prostu miodzio, że klękajcie narody. A jak wygląda rzeczywistość? Według mnie ma się nijak do poezji na opakowaniu.

Opakowanie jest super, kolor czerwony jak w Amphora Full Aroma, złota folia jak w Amphora Full Aroma, po otwarciu zapach bardzo podobny jak Amphora FA, kolor i morfologia tytoniu jak w Amphora FA, cięcie także przypomina Amphora Full Aroma. No i nazwa Stanwell Full Aroma jest bardzo podobna do Amphora Full Aroma. Czy ciągłe powtarzanie Amphora Full Aroma już was nie zmęczyło? No to koniec sugestywnego powtarzania Amphora Full Aroma. Od teraz będzie Full Agroma.

Kolor czerwony opakowania to kolor ostrzegawczy. Ostrzega. A jest przed czym. Zapach w sumie jest ok. Nawet znośny. Vanilii nie czułem, jakieś tam chyba porzeczki, coś słodkiego, trochę tytoniu, a o obiecanej czekoladzie i owocach zapomnijcie. Room note jest znośny lub nawet przyjemny. Sposób spalania się tej mieszanki typowy dla innych Stanwelli, więc nie mam powodu, żeby się rozpisywać. No może z wyjątkiem smaku kondensatu. I tu dochodzimy do sedna: smak! Jest koszmarnie kwaśny. A kondensat, który wydziela się podczas palenia w ilościach podobnych do innych tytoni Stanwella jest kwaśny do kwadratu. Nawet nie ohydny, po prostu kwaśny jak diabli. Kwaśny smak dominuje nad wszystkimi innymi smakami i zapachami, i skutecznie je zabija. Paliłem w małej fajce, w dużej fajce, paliłem szybko i wolno, paliłem bardzo wolno. Paliłem tak wolno, że drzemałem pomiędzy pyknięciami. W końcu paliłem tak delikatnie i powoli, ze widziałem jak kontytnenty się przesuwają. Nic to nie pomaga. Kwaśny smak dominuje nad wszystkim. Dodatkowo ta kwasota nie ma żadnych owocowych, swieżych smaczków.

Ocena ogólna: 2+ głównie room note i opakowanie.

Tak się zastanawiam do czego tej mieszance jest „najbliżej” bo na pewno nie do Amphora Full Aroma. Już wiem! Najbliżej jej będzie do kosza na śmieci.

Adam

PS. Z reguły nie wyżywam się na żadnym produkcie. Obojętnie co to jest. Każdy z nas popełnia błędy. Także firmy, wszystkie firmy, popełniają błędy. Dlatego na powyższym produkcie także się nie wyżywałem. Niestety. A może coś ze mną jest nie tak? Ciekaw jestem zdania innych kolegów fajczarzy.

13 Responses to Stanwell Full A(g)roma

  1. pigpen
    pigpen
    3 lipca 2013 at 13:44

    Hmm tak popularny aromat, tak bardzo „średnio” oceniony przez znawcę i wielbiciela aromatów. Opinia daje sporo do myślenia. Ja paliłem go dawno temu i już nie pamiętam smaku (tylko to, że był bardzo słodki). To były jeszcze czasy, że fajki przepalałem, a jak zobaczyłem zdziwiony w puszcze cięcie typu flake to myślałem że to jakaś pomyłka.
    Jako umiarkowany wielbiciel aromatów (jednak z akcentem coraz większym na „umiarkowany”), po Twojej recenzji nie prędko sięgnę po ten tytoń. O ile w ogóle mi się to zdarzy. Jak na razie zachęcony sięgnę po Navy Flake. No i liczę na kolejne recenzje aromatów, bo czasem lubię się zasłodzić :)
    Dzięki za opis.

  2. Adam
    3 lipca 2013 at 16:18

    Znawca? Nie mam ambicji bycia nim:) . Wielbiciel? Jak najbardziej i dlatego się przejechałem po tym tytoniu. Był wszystko tylko nie słodki. Kwaśny jak żelki z odpustu. Zafoliowałem, jak będę miał amaretto di saronno to tam nakapię z naparstek i pójdzie na rok do piwnicy. Eksperyment ten opiszę. Tak dla jaj a nuż widelec będzie coś z tego?

  3. Jacek A. Rochacki
    3 lipca 2013 at 19:51

    I tam mamy do czynienia z kolejną sytuacją, w której celem produkcji jest nie jakość produktu a sukces materialny. Jest to możliwe z racji innej specyfiki rynku; kiedyś palenie tytoniu w fajkach było popularne, i tak produkt niższej jakości nie miał by szans na rynku; obecnie wielu odbiorców nie jest „wyrobionych” a dwie malutkie firmy w Anglii giną w natłoku prężniejeszych biznesowo i potężniejszych producentów.

    • KrzysT
      KrzysT
      4 lipca 2013 at 08:41

      Panie Jacku,

      Ja się chętnie zgodzę z tym, że niegdyś jakość tytoniu była generalnie lepsza, ale stwierdzenie, że „produkt niższej jakości nie miał by szans na rynku” jest po prostu niezgodne z logiką rynkową i zdrowym rozsądkiem. Tak nie było nigdy i być po prostu nie mogło; tytoń słabszej jakości miał po prostu niższą cenę – identycznie jak dzieje się to obecnie. Na tanie produkty niższej jakości popyt jest i będzie zawsze. I producenci doskonale o tym wiedzą i będą lokowali produkt w takich niszach, żeby zapewnił godziwy zysk, a mniej wymagającemu klientowi dostępność.

      Zresztą, żeby daleko nie szukać w angielskim podręczniku dla hodowców i kupców tytoniami „tureckimi” z 1912 roku autor kilkakrotnie podaje, że gorszej jakości liście (znacznie tańsze od tych pierwszej jakości) są w ogromnej ilości zużywane przez „rynki niemieckie i holenderskie” (prawdziwy imperialny Anglik, nieprawdaż ;)) Przy okazji – kolejną ciekawostką jest, iż przy wielu gatunkach/odmianach tytoniu znajduje się adnotacja „too strong for British market” (niezależnie od jakości) – autor wyraźnie wskazuje, że te odmiany masowo skupowane są na rynek… rosyjski.

      • Jacek A. Rochacki
        4 lipca 2013 at 10:36

        Rzeczywiście, ma Pan rację, Panie Krzysztofie, użyłem nieuprawnionego uproszczenia i za to przepraszam. Miałem na myśli fakt iż rynek się zmienił, a ten dzisiejszy jest zdominowany przez produkty niższej jakości, produktów zaś jakości wyższej „ze świecą szukać”i to nie tylko w branży tytoni fajkowych, natomiast, jak sądzę rachunek ekonomiczny powoduje zmiany in minus w jakości obecnych tytoni których produkcja bardzo często nie jest już wykonywana przez „originatora” danego blendu co pozostaje nie bez czytelnego wpływu na jego jakość.

        Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie: gdzie są te nisze a raczej niszowe produkty, czyli wysokiej jakości dzisiejsze tytonie fajkowe ? w ich poszukiwaniu po swoim powrocie do fajki ca. 5 lat temu zapoznałem się starannie ze współczesnymi Dunhillami, Germain’s, Rattray’s, i bardzo wieloma innymi markami ktore znałem znakomicie jako tytonie najlepsze z najlepszych. W rezultacie skonstatowalem że istniejąca rzeczywistość ogranicza mnie do SG i G&H (gdy mowa o blendach Va ale i podobnych w tym Va scented – dziś Condor i St Bruno są inne – oraz La tworzonych w tradycji europejskiej).

        O ile jestem w stanie zrozumieć zmianę jakości w sensie trwałości oraz tzw. awaryjności aut osobowych czy nawet…butów obliczonych dziś w moim doświadczeniu na krótszy niż kiedyś czas używania „bezawaryjnego”, o tyle w dziedzinie tytoni fajkowych nie mogę wykluczyć zmian w oczekiwaniach czy w stanie świadomości odbiorców. Moim zdaniem w dawnych czasach dość powszechnej wiedzy i szerokiej siatki punktów odniesienia kupujących fajki i tytonie (którzy tą wiedzę niejako wynosili z domu) tytonie takie jak wiele obecnych blendów nie znalazło by tylu amatorów ilu znajduje dziś.

        • KrzysT
          KrzysT
          4 lipca 2013 at 11:34

          Panie Jacku, ja myślę, że jednak pewne światełka w tunelu się pojawiają (i pojawiać się będą), zarówno u wielkich producentów – w limitowanych seriach – i (zwłaszcza) u pojedynczych blenderów, działających czy to na własny rachunek (jak Gregory L. Pease czy Russ Ouelette, ale też po prostu uzdolnionych amatorów), którzy mając do dyspozycji ciekawą partię konkretnego tytoniu będą tworzyli wysokiej jakości mieszanki dla wymagającego klienta.
          Nasuwa się tu analogia do ruchu piwowarskiego, gdzie mini- i mikrobrowary są coraz bardziej powszechne; mało, „domowi” piwowarzy potrafią uwarzyć doskonałe piwo w ilości, powiedzmy, „manufakturowej” współpracując z browarami (nawet w naszych, krajowych warunkach!).

          Biorąc pod uwagę, że – jak wnioskuję z pojawiających się tu i ówdzie artykułów – w USA rośnie moda na fajkę wśród ludzi młodych (studentów), dostęp do wiedzy jest powszechniejszy, dzięki sieci, a wspominani blenderzy „wychowują” sobie rynek poprzez publikowanie felietonów i promowanie „pozytywnego snobizmu” są nadzieje, że sytuacja się poprawi. Natomiast nigdy nie będzie to produkt masowy, choćby z uwagi na dostępność dobrej jakości surowca.

          Nadzieję rodzi również potencjalna współpraca takich właśnie amatorów z dużymi producentami, którzy z racji skali działania mają w swoich magazynach tytonie z każdej półki, w formie, powiedzmy zapasów strategicznych. A mają je na pewno – doskonałym przykładem jest Ascanian wyprodukowany przez Dan Tobacco, z którym miałem okazję zapoznać się dzięki uprzejmości Juliana. Który w niczym nie ustępuje produktom GH; po prostu widać, że producent dostrzegł możliwość zarobku również w produkcie niszowym i postanowił ją wykorzystać.
          Oczywiście całkiem odrębną kwestią jest to, na ile tego typu rzeczy będą dostępne w powszechnej dystrybucji.

          Jest jeszcze jeden element układanki rynkowej, który jest wielką niewiadomą, mianowicie rynek azjatycki, który może tu bardzo „namieszać”. Ale to jest – póki co – niewiadoma. Na razie na gwałt rozbudowuje się i modernizuje… szkockie gorzelnie, w których całe partie na pniu wykupywane są do Azji. A nie są to wszak produkty „użytku codziennego”. Może doczekamy takiego renesansu i w firmach zajmujących się tytoniem, kto wie.

          Co do oczekiwań klienta natomiast, to obawiam się, że to nie jest kwestia jego oczekiwań, czy wiedzy, bo z tym nikt się specjalnie nie liczy. Nie wierzę, żeby normalny człowiek nie chciał dziś kupić samochodu tak, jak kiedyś kupowało się Volvo, Saaba, czy Toyotę (egzemplarze mające kilkadziesiąt lat w codziennym użytkowaniu i cały czas jeżdżące). Tylko po prostu niespecjalnie ma wybór. Niestety, o ile może stać nas na kupienie tytoniu z limitowanej, przyzwoicie zrobionej serii, o tyle na podobnie zrobiony samochód, komputer czy buty już nie zawsze. Też jakiś znak czasów.

          • Jacek A. Rochacki
            4 lipca 2013 at 13:17

            Bardzo dziękuję, Panie Krzysztofie, za wskazanie światełek w tunelu. Niedawno nauczyłem się nowej dla mnie frazy: „damy radę” :) Z zainteresowaniem spróbuję pozyskać Ascanian gdyż byłem i jestem jak najdalszy od bezrefleksyjnego stosowania generalizacji. Przy okazji: który Ascanian Panowie próbowaliście ? Ze znanych mi opisów budzi moje wstępne zainteresowanie Ascanian No. 1 Soft & Unique i Ascanian No. 2 Sweet & Gentle; jeśli znacie te blendy, to interesowało by mnie porównanie ich do jakichś tytoni SG lub G&H (Sam’s Flake ?) oraz do Escudo.

            Bardzo słusznie wskazał Pan na działania GLP czy Russa Ouelette i stosunkowo dobrej sytuacji w USA; nie poruszałem tematu sytuacji w USA tylko i wyłącznie z obawy przed i tak dosyć znaczną długością mego wpisu. Tak, w USA jest inaczej i lepiej, tyle że dostęp do blendów amerykańskich w Europie jest dosyć utrudniony. Działania Russa Ouelette związanego z niewielką firmą – trafiką Pipes and Cigaras przypominają mi dawną sytuację w Europie, kiedy to w wielu trafikach był zarazem blenderem i oferował także własne blendy „domowe” czyli swego autorstwa, taki blend danej trafiki. Znów sentymentalne wspomnienie…mam do dziś skromną kopertę w której sprzedawano jeden z „domowych” blendów niewielkiej trafiki w Perth, Szkocja. Jej nieżyjący dziś właściciel samemu sprowadzał wiązki liści, fermentował je, blendował etc.

            Bardzo słuszna jest analogia do domowego piwowarstwa, tyle że w materii tytoni sprawą kluczową wydaje mi się być jakość materiału/liści które będziemy obrabiali taką czy inną fermentacją. W świetle moich doświadczeń znany mi tytoń „udający się” na naszych plantacjach niestety nie daje mteriału takiej jakości jak znane mi liście z farm czy „przydomowych ogródków” z krajów cieplejszych. Ale wierzę iż dysponując dobrymi nasionami, jak np te:
            http://www.newhopeseed.com/yellow_orinoco_tobacco.html
            kawałkiem ziemi i odpowiednią motywacją popartą wysiłkiem, zdrowym rozsądkiem i wiedzą da się i u nas wyhodować dobry tytoń.

            • KrzysT
              KrzysT
              5 lipca 2013 at 13:50

              Panie Jacku,

              Odpowiadając na pierwsze pytanie – próbowaliśmy Ascaniana #2. Porównanie, hm. Jeśli już, to do Sam’s Flake bliżej, niż ewentualnie do Escudo – ale to jednak nie do końca ten kierunek. Ogólnie, gdybym palił w tzw. ciemno, to powiedziałbym pewnie, że ładnie złożony blend lekko scentedowany, wzbogacony o orienty i szczyptę ładnie wkomponowanego Pq. Coś na kształt wirginii od GH, ale nie do końca. Ma w sobie też coś z Va amerykańskich, przez moment kojarzył mi się z GLP Cairo (może to te orienty). Przyznam, że ciężko mi porównać go (nawet, hm, kierunkowo) do jakiejkolwiek znanej mi mieszanki.

              Pisząc o domowym blendowaniu miałem na myśli raczej bazowanie na materiale pozyskiwanym za granicą, niż na własnoręcznie wyhodowanych odmianach (choć jeśli Niemcom się udaje w przydomowych szklarniach…).
              W końcu dzięki sieci kupić coś na drugim końcu świata to żadna sztuka i nawiązanie odpowiednich kontaktów nie powinno być tak trudne, jak w czasach przed-internetowych. Oczywiście takie kupowanie nie jest łatwe dla amatora, ale nie jest niemożliwe. Przewiduję, że lada moment ktoś wyczuje koniunkturę i założy sklep online z tytoniami do blendowania (o ile takie już nie istnieją), gdzie będzie wybór surowych liści. Sklepy dla różnorakich hobbystów robią się coraz bardziej powszechne, zatem czemu miałby nie powstać. Pytanie tylko, jak wygląda sprowadzanie do Polski nieprzetworzonego tytoniu na własny użytek, ale wierzę, że nie ma takiego przepisu, którego zdeterminowany blender nie byłby w stanie pokonać.

  4. adam
    adam
    4 lipca 2013 at 14:06

    Myślę, że rozważania panów jakkolwiek cenne i słuszne dotykają „zarazy” naszych czasów. Ta zaraza to nieopanowana chęć zysku, gospodarki i biznesy oparte wyłącznie o wzrost. Nieustanny wzrost. Wzrost sprzedaży z roku na rok to juz dawno jest za mało. Wzrost musi być zgodny z planem analityków a zyski mają przyrastać w postępie geometrycznym. To widać na każdym kroku i wszędzie. Jako konsumenci tytoniu mamy tylko jedną możliwość: głosować pieniędzmi. Z drugiej strony blendowanie tytoniu przez małego blendera w wysokiej jakości wyklucza masową dostępność. A tak w ogóle, to czy w Polsce są jeszcze jacyś blenderzy? Pytam bo pojęcia nie mam.

  5. Jacek A. Rochacki
    6 lipca 2013 at 22:42

    Bardzo dziękuję, Panie Krzysztofie, za dokladniejszy opis impresji. W międzyczasie porozmawiałem via internet z kilkoma Osobami z odległych krajów i niektórzy z nich także wspomnieli o pewnym – odległym acz czytelnym podobieństwie, czy raczej skojarzeniach z charakterem niektórych blendów amerykanskich. Wszyscy natomiast zanotowali charakter specyficzny dla wielu blendów Dan Tobacco tak, jak np. Hamborger Veermaster – skądinąd bardzo sympatyczny blend Va – ma w naszym odbiorze pewne rysy charakterystyczne dla tej marki.

    Przez lata próbowałem w trybie kontaktów prywatnych pozyskać choćby skromne wiązki lisci i z USA i z niektórych krajów Wschodu. Niestety mi się to nie udało, i tym bardziej trzymam palce za sukces tych, którzy by spróbowali realizować Pański pomysł.

    Słuszne spostrzeżenie, Panie Adamie, dość dawno temu stwierdzono, iż przyszło nam żyć w cywilizacji napędzanej motorem logiki zysku materialnego. I ten kierunek rozwija się dynamicznie.

    Jeśli o blenderów w Polsce chodzi, to znam kilka dosyć udanych prób fermentacji i blendowania stricte domowego, aliści stworzenie blendu naprawdę dobrej jakości wymagało by pracę z liśćmi/z materialem lepszej jakości niż znane mi liście u nas hodowane. Natomiast nie są mi znane jakiekolwiek działania komercyjno/produkcyjne na nawet najmniejszą skalę.

  6. adam
    adam
    7 lipca 2013 at 09:41

    A może by napisać artykuł pt. ” Nadmierny wybór dostępnych tytoni jako przyczyna nieszczęścia”. Serio o tym myślę. Psychologia amerykańska, badacze szczęścia z M.Seligmannem na czele na poważnie się tym zajmują. W dziedzinie fajczenia wybór tytoni jest ogromny, wszyscy, no, może większość ciągle czegoś szuka nie do końca znajdując. Im więcej sobie obiecujemy po listkach sprowadzonych z końca świata tym większy zawód. I poszukiwania rozpoczynają się od nowa.

  7. maciej stryjecki
    8 lipca 2013 at 00:01

    Szkoda, że nasi fajczarze nie mają dostępu do takich tytoni, jak Pastry, czy TQG&T McClellanda, czy chociażby prostych wanilli P.Stokkebaya i muszą się obywać takimi zmiotkami z podłogi, jak rzeczony Stanwell. Przecież to paskudne, jak flaki z dżemem.

  8. Le Satyre
    22 stycznia 2014 at 20:43

    Miałem wrażenie, że moje kubki smakowe dużo wytrzymają. Niemniej ten tytoń je pokonał. Nie dopaliłem nawet do końca a nazwę muszę zapamiętać po to by się do niego więcej nie zbliżać. Niestety był wybitnie kwaśny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*