Cornell & Diehl Opening Night

13 marca 2011
By

Duet jasnej i czerwonej virginii. Teoretycznie sprasowany w formę flake, ale w puszce jednak broken. Pachnie, jak ponoć wszystkie Red Va, przecierem pomidorowym. Z początku lekka dezorientacja, ale po wwąchaniu się niespodzianka – żadnych śliwek czy rodzynek, za to jakby przyprawy, idealnie dobrane i zbalansowane. Nie powiem jakie, bo szefem kuchni nie jestem.

Po wybraniu dłuższych wstążek upakowałem je w formie snopka do niedawno odnowionego canadiana Inderwicks. Przypaliłem, lekko ubiłem, musnąłęm raz jeszcze płomieniem i zacząłem smakować. Teraz już żadnego keczupu – sama słodycz i wspomniane przyprawy. Taki wielowątkowy perique, a przecież w składzie go nie ma, obstawiam więc, że to sprawka czerwonej Va.

Przygasa, ale to raczej kiepska technika zawodnika niż cecha blendu. Daje bardzo puszysty dym, lekko pikantny przy mocniejszych pociągnięciach, ale wciąż słodki. Co ciekawe – nawet nie próbuje uszczypnąć w język.

Im dalej, tym coraz ciekawiej. Smaczki się nasilają, w sferze niuansów pojawiają się orzechowe akcenty, jakaś papryczka, korzenność jakby…hm, gałki muszkatołowej? Ciężko powiedzieć. Z wciąż obecnymi kwaskami i słodyczami smakuje wyśmienicie.

Moc średnia, choć końcówka odezwała się zwiększoną aktywnością nikotyny i przyjemną goryczką włoskich orzechów. Nawykłem do zaciągania się co kilka pufnięć, więc po wysypaniu z fajki resztek popiołu czułem lekkie zakręcenie w głowie.

Znakomity tytoń na dłuższe, wieczorne sesje. Dedykowana mu fajka – bardzo dobry pomysł.

Tags:

5 Responses to Cornell & Diehl Opening Night

  1. Alan
    Alan
    13 marca 2011 at 00:55

    Dobre, bo…amerykańskie?

  2. KrzysT
    KrzysT
    10 czerwca 2013 at 10:55

    Dobre. Paliłem milion lat temu u Tomka – zapamiętał mi się w porządku, ale bez szału.
    Ale teraz w ramach osładzania spotkania (bo Gospodarz zażyczył sobie „jakiejś amerykańskiej Va – a tylko tę miałem na składzie) zabrałem dwuletnią puszkę, którą komisyjnie otworzyliśmy i zapaliłem.
    I to nawet dwukrotnie; raz w standardowym billiardzie i raz w pojemnawym bulldogu. I to proszę Państwa bardzo fajny tytoń jest. Lepiej moim zdaniem wypadający w większych/szerszych fajkach. Bardzo delikatny, elegancki i kulturalny, darzący subtelną słodyczą bez niepotrzebnego walenia po kubkach smakowych i sensorycznego przeładowania. No i pachnący keczupem ;) po otwarciu puszki. Ale – dla zniechęconych tym ostatnim – w paleniu tego nie czuć. Zresztą nie jest to nachalne, ale jednak jest w tym tin note taka owocowo-warzywna nutka. Zresztą może odezwą się ci, co wąchali, albo zapalili.

  3. 10 czerwca 2013 at 15:27

    Odezwać się, odezwą. Jak wrócę do domu, to sięgnę do notesu i sprawdzę co ja tam popisałem po paleniu i chętnie się podzielę.

  4. pigpen
    pigpen
    10 czerwca 2013 at 15:40

    Ja wąchałem i paliłem. Dzięki Ci KrzysT za poczęstunek. W notatniku na telefonie napisałem: „pyszny keczup, łagodny charakterystyczny smaczek, lekko pikantny”. W momencie palenia moje kubki smakowe nie były już niestety w pełni sprawne, ale jeśli będę miał możliwość zapalenia tego tytoniu ponownie zrobię to z ogromną przyjemnością. Było to moje pierwsze spotkania z czerwoną Va i już wiem, że chcę jej więcej. Jeżeli komuś smakuje (tak jak mi) Va od GH to jest szansa, że ta czerwona i tym samym Open Night też posmakuje.

  5. montoya
    montoya
    5 lipca 2013 at 16:34

    I ja dzięki Krzysiowi zakosztowałam amerykanckich specjałów i popieram przedpiśców – pyszności. Inne niż znane mi wcześniej Va, ale to nie kwestia keczupu. Wszyscy tylko o keczupie, po przeczytanych opiniach o amerykańskiej szkole przyrządzania wirdżinii spodziewałam się tytoniu z McDonalda, a ten keczupik to słabiutki i tylko jak się wwąchać. A w smaku niebo w gębie. Muszę się rozejrzeć za jakimś atlantyckim kurierem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*