Kramarzówka: Dzień z życia (relacja, dzień I)

24 czerwca 2016
By

Ani ani. Ani ze mnie podróżnik, ani szczególnie aktywny i społecznie ukierunkowany działacz Fajkanetu. Raczej w ciszy obserwujący i racjonalizujący kolejne decyzje, tak fajkowe, jak i wyjazdy oraz sposoby na spędzeniu czasu. Dlatego na mojej liście marzeń wyjazdowych i osób do spotkania – poza kilkoma miejscami już nieistniejącymi i ludźmi, których już nie ma pozostał jeden – świecący punkt. Kramarzówka. Z Szanownym Gospodarzem na czele i Zacną Załogą Kolejnych Nawiedzających. W tym roku, kiedy Janek ogłosił termin spotkania, zrobiłem co mogłem w myśl idei „rzuć wszystko i jedź” – choćby cię zbłąkana na autostradzie zwierzyna chciała powstrzymać.

Bilety, dzień urlopu, budzik na 3 rano nastawiony miesiąc wcześniej. Kilka wiadomości wymienionych z Organizatorem – i już wiedziałem, że się uda. Jeszcze szybki rachunek czasowy – w jedną i drugą po 12 godzin drogi, żeby pobyć 12 godzin na miejscu. Warto, bez wątpienia. Plecak spakowany.

Godzina 10.00. Rzeszów

Wyczekiwane zwiedzanie rozpocząłem (po odnalezieniu przez Janka (@pigpena) przy rzeszowskiej studni otoczonej kolorowymi bazarkami) od zaproszenia na czarną-niesłodzoną w niebanalnej kwaterze Gospodarza i Jego Rodziny. Później nastąpiło dopakowanie auta dobrociami i przyjacielem na czterech łapach. W drogę.

I tak z każdym kilometrem silniejsza była myśl, że jakiś ten świat inny, jakby bez GMO, taki bardziej prawdziwy, bez udziwnień, kawendiszy i aromatów w sprayu. Jeszcze wór marchewki, drugi ziemniaków, jakaś pieczeń, „ze dwa” piwka i do celu. Rozmaitości tytoniowe, które gościły na stołach to światowy przegląd smaków. Jednak te na talerzach serwowanych przez Gospodarza chyba przyćmiły dymne łakocie, ale o tym dalej.

Chwil kilka po 12.00. Kramarzówka

 

...a na dole pełna chata.

Dojechaliśmy… a na miejscu RAJ. Kto był, ten wie. Kto nie był, musi się przekonać. Opisanie byłoby grafomańską próbą. Dotarli również kolejni szczęśliwcy: Andrzej K., Grimar i Janusz J. Szybkie przemeblowanie, rezerwacja miejsca noclegowego, przystrojenie kuchni w metry swojskiej kiełbasy, przystosowanie strumienia do pełnienia funkcji lodówki i można się rozpakować. Stół, fotel, tytonie na blat. Myślę, że chwilę po godzinie 13 w każdej fajce był już żar, a kolekcje porozkładane na stołach. Były też napoje, swojskie kiełbasy gatunków dwa, pieczenie, warzywka i chleb. Taki z kminkiem i taki, gdzie nawet kminek nie był potrzebny.

W strumyku przybiera...

W kolejnych godzinach taras przed domem zaczął się wypełniać. Przyjechał Tomek, KrzysT, Yopas, Piotr N. oraz Zyrg i Piotr Głęboki z dziwnym pakunkiem. Panowie opuszczali auta w niezapamiętanych konfiguracjach, donosili kolejne smaki tytoniowe oraz napoje, które dziwnym zwyczajem wrzucali od razu do strumyka. W międzyczasie na starej kuchni z duszą Janek zaczął mieszać w garze żurku, który to dopełniony wspomnianymi wcześniej dobrociami stawiał na nogi strudzonych nabijaniem 3-ciej czy 4-tej już fajki przed wieczorem.

Otoczony tytoniami zawęziłem pole wyboru do tych w zasięgu ręki. W pewnym momencie nie dało się policzyć słoików kształtów różnych. Wiem, że królowały VaPery, pamiętam że Andrzej K. zastawił się latakią, kojarzę Zyrga, który został zdeklarowanym fanem kleików Petersona. Ja zacząłem poszukiwać czegoś co raz, a dobitnie wyjaśni mi jak smakuje Perique. Później był St. James Flake od Janusza, jakaś (dobra!) latakia od Zyrga i w mgnieniu oka nastała noc, i pełna tawerna. Zadeklarowany komplet fajkanetowej braci był na miejscu.

Janek nie nadążał donosić dobroci.

W tytoniowej wyliczance nie sposób pominąć czarnego konia, którym uraczył nas Janusz. Średnio-palny Night od Samuela Gawitha tlił się chłodno i obdarowywał smakiem palonej izolacji – jak to określił Zyrg. Nie jedyny to smakołyk, była również „pokojowa mixture” w przechodniej kukurydziance, humor do łez i świetne tabaki Elmo’s Reserve SG, Western Glory GH oraz coś dla wybrańców, czyli niedostępny – z przekąsem nazywany „toilet snuff”, którym częstował Piotrek N. Ach, no i te cygaretki…

Gęsta od dymu, rozmów, supermocnych trunków Radka i ulewnego deszczu atmosfera obfitowała w wiele ciekawych sytuacji, często nie_do_zrozumienia bez przytoczenia kontekstu. Pamiętam jak Janusz obdarowany przez Andrzeja K. palidełkiem z okazji przejścia na stronę mędrców w podzięce zrobił szybki tuning kolekcji zapalniczek czyniąc dwie z nich niepalnymi. Później jednak sam właściciel postanowił zahartować swoją kolekcję Marumanów obficie polewając ją napojami, które to znowu Tomek pracowicie donosił ze strumienia w strugach deszczu. Inni siedzieli wpatrzeni w dymu strużki, a część uwijała się jak Krasnoludki. Gdzieś po drodze nastąpiła masowa utrata słuchu, ale równowagę przywróciła wytworna whisky z laserowo zdobionej butli przekazanej Januszowi. Pakunek przywieziony przez Zyrga i Piotra G. okazał się Dyplomem Organizatora dla Janka, na którym każdy uczestnik mógł odcisnąć swój kciuk.

Śmiech, powaga, radość. Było wszystko. „Najbardziej zapamiętam”, mógłbym tak wyliczać po dwukropku. Ten tekst nie miałby końca, dlatego od drugiej strony napiszę tylko, że żałuję, że nie dałem rady zamienić z każdym słowa, a większość rozmów powinna trwać w nieskończoność. Nie starczyło nocy, nie starczyło sił. Jeszcze tylko świeżo otwarty F&T Golden Mixture od Yopasa w niedużej fajce i spać. Godzina 3.00 nad ranem, budzik na 7.00.

Wychodziłem w pośpiechu przed 8.00 rano, popijając kawę zaparzoną przez Janusza. Żegnając się z kolejnymi ziewającymi myślałem „za krótko!”.

Buty rosą przemyte i w drogę.

Gdyby ktoś chciał zorganizować modne spotkanie w klubokawiarni, gdzie liczba osób wyjątkowych na metr kwadratowy liczy się nade wszystko to byłby zawstydzony jednym wieczorem w Kramarzówce. Gdyby ktoś z fajkanetowiczów był blogerem i chciał się wstrzelić z wpisem ze spotkania między wywrotowe teksty blogerek lunchowych, wybledzone instagramy z potrawami w roli głównej i koneserów trunków rzemieślniczych oraz tych mocnych z górnej półki, to Menu z Kramarzówki można określić krótko – niedościgniona uczta.

Takie spotkania nadają sens. Ja w drodze powrotnej miałem nieodparte wrażenie, że wracam z bardzo daleka, a nie było mnie tylko chwilę. Wiem, że wrócę i zostanę na dłużej.

5 Responses to Kramarzówka: Dzień z życia (relacja, dzień I)

  1. Andrzej K.
    24 czerwca 2016 at 12:09

    Cześć.
    Długo się zastanawiałem, układałem w głowie, rozmyślałem… jaką formą i treścią pisaną przekazać ogrom wrażeń z podkarpackiego weekendu.
    Myśli i wrażenia rozsadzają głowę na samą próbę przywołania tych wspomnień! Ale to nic. Łeb boli od nadmiaru emocji, ale gęba i tak mimowolnie się uśmiecha :)
    Andrzeju – Tobie powiem tyle: było mi bardzo przyjemnie przeczytać niniejszy art i obejrzeć klimatyczne fotki! Wspomóc się nimi w wizualizacji własnych wspomnień. A jeszcze milej – było Cię poznać na żywo.
    I wiecie co? Andrzej jednym tekstem, jednym zdaniem ze swojej zgrabnej relacji – skasował mi cały misternie ułożony w myślach elaborat…
    Bo można dumać: kto, z kim, co, czym, po co i dlaczego?… Nawet Jeden Taki zapytał o to w niedzielę….
    A ja odpowiem za Andrzejem (a nawet Go zacytuję): Takie spotkania nadają sens.
    Nic więcej nie dodam, nie trzeba.
    Dziękuję Wam Wszystkim!

  2. parck
    parck
    24 czerwca 2016 at 12:55

    Bardzo klimatyczny opis i pełne szczególnej atmosfery zdjęcia.
    Powiem, że to wszystko wygląda naprawdę zachęcająco.

  3. andzejus
    24 czerwca 2016 at 14:12

    Dziękuję za miłe słowa.
    W trzech zdaniach tylko, bo swoje już napisałem – ogromne Dziękuję dla Janka i Wszystkich Obecnych. To było niezwykłe móc spędzić z Wami czas. Przykro, że dużej części obecnych nie ma na zdjęciach czy też we wspominkach w treści. Pamięć ludzka, pojemność kliszy czy niedobór światła. W pewnym momencie mój analogowy świat przestał reagować na bodźce, tyle ich było. Mam nadzieję, że zostanie to uzupełnione, że jeszcze kilka zdjęć z kolejnych dni się pojawi – czekam, jestem bardzo ciekawy co było dalej!

  4. Grimar
    Grimar
    24 czerwca 2016 at 18:57

    Bardzo dobra i ciepła relacja. Dziękuję. Spotkania w Kramarzówce to coś pięknego. Spokój, relaks, fajka, jadło, lenistwo (chyba, że ziemnioka trza obrać), przyroda, śmiech i wiązki elektromagnetyczne.

  5. Janusz J.
    Janusz J.
    27 czerwca 2016 at 06:20

    Zależało mi by dotrzeć na miejsce jak najszybciej, by móc tam pozostać jak najdłużej.
    Dzięki doskonałej organizacji kolegów, którzy towarzyszyli mi podczas drogi z Krakowa na miejsce, przybyliśmy tam jak Andrzejus napisał – zaraz po gospodarzu. To pozowliło w ciszy przyrody i magii miejsca porozmawiać z autorem i Jankiem oraz zapalić z nimi fajkę w „totalnym odcięciu od rzeczywistości”. Później było to już niemożliwym bo rzeczywistość przyjechała do nas i zaczął się chaos, od którego na drugi dzień bolała przepona.
    Mam nadzieję Andrzeju, że koncert na który jechałeś wart był tak wczesnego pożegnania, bo sobota cała, była taka, jak piątek wieczór, którego doświadczyłeś.
    Podziękowania pierwsze złożę na ręce Gospodarza, który jak zwykle stanął na wysokości zadania. Proszę również podziekować Szanownym Rodzicom, za udostępnienie nam po raz kolejny tego cudownego miejsca.
    Dalsze podziekowania należą się Wam wszystkim – niespodzianka zorganizowana na moje urodziny była totalnym zaskoczeniem, a prezenty… wyborne. Co pewnie sami potwierdzicie. Dodam tylko, że pozostałości w postaci butelek zabrałem ze sobą i ozdabiają teraz jedną z szafek. Tak się składa, że w przyszłym roku też powiem Żonie, że nie chcę obchodzić urodzin, by znowu mogła w porozumieniu z Tomkiem, przygotować taką niespodziankę. Wierzcie mi, że to jedne z lepszych urodzin jakie miałem – spędzone wśród fajowych przyjaciół – ludzi, których dzieli wiele, ale łączy wspólna pasja.
    Chciałem podziękować gościom… albo nie. By nie wychodzić przed szereg – poczekamy na drugą relację.
    Dziękuję Adrzeju za tą relację – pisz więcej, bo umiesz.
    Dzięki Wam wszystkim za kolejny cudowny, pełen luzu weekend.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*