Czym ubijać?

26 grudnia 2012
By

IMG_2232Na początek uprzedzam dobre rady Kolegów fajczarzy – oczywiście mam fajkowy niezbędnik i drewniany kołeczek, nawet mam ich po kilka sztuk, z czego mój ulubiony, kupiony od zaprzyjaźnionego handlarza starzyzną na bałuckim rynku, nazywany przeze mnie ze względu na zaawansowaną korozję „katyńskim”. Zapobiegawczo – ze względu na pewne roztargnienie charakteryzujące moją skromną osobę – porozmieszczałem je w charakterystycznych miejscach: m. in. w kieszonce mojej ulubionej kurtki, na parapecie balkonu, gdzie szczególnie w ciepłe wieczory zdarza mi się zasiąść z fajeczką i książką w ręku czy nawet w kryształowym pojemniku na słodycze :-)

Ale jak przychodzi czas – prawem Murphy’ego – nie ma czym popchnąć żaru… Niby ten cholerny kołeczek jeszcze przed chwilą był pod ręką, przecież zawsze go tam odkładam, ale kiedy czuję, że WŁAŚNIE TERAZ należy lekko docisnąć tytoń w kominie bo cug zaczyna słabnąć nigdzie go nie ma (kołeczka, nie cugu). Co wtedy pytam? Pozwolić na wygaśnięcie ognia? Skompromitować się jako fajczarz we własnych i co gorsza otoczenia oczach? Dać ciała? Nie! Trzeba sobie jakoś radzić. Trzeba popchnąć żar byle czym – co właśnie jest pod ręką, nie oglądając się na konwenanse ale też niestety na… konsekwencje.

W takich sytuacjach w najlepszym położeniu są osobnicy, którzy nie mają czucia w palcach. Taka przypadłość – co wiem z hollywoodzkich produkcji – zdarza się ludziom ciężko pobitym, najlepiej przez chicagowskich gangsterów lub – z braku laku – bandę naszych swojskich kiboli… Dla zainteresowanych takim rozwiązaniem podpowiadam sprawdzony łódzki sposób – należy wejść w grupę manifestujących narodowców z kartonową planszą z napisem „PAMIĘTAMY”. Przy odrobinie szczęścia po kilku tygodniach, kiedy wypiszemy się na własną prośbę ze szpitala będziemy mogli precyzyjnie prowadzić żar „własnymi ręcyma”, bez rozglądania się za zbędnymi i wiecznie niknącymi fajczarskimi akcesoriami.

Co jednak w pozostałych przypadkach? Opiszę w tym miejscu własne doświadczenia i spostrzeżenia mając jednocześnie nadzieję na wpisy fajkanetowiczów – ot, taka mała akcja na zakończenie roku ;-)

Doskonale jako ubijacz sprawdza mi się reklamowy breloczek do kluczy, który w zasadzie jest otwieraczem do piwa, ale w krytycznych sytuacjach ze względu na niewielkie rozmiary i lekkie wygięcie służy do popchnięcia żaru. A raczej służył, bo odkąd budowa pierwszego domu zaczęła chylić się ku szczęśliwemu końcowi zaczęło mi przybywać kluczy, w związku z czym do breloka dołączyło kilka dodatkowych wisiorków. W dzisiejszych czasach człowiek z fajką wygląda wystarczająco niecodziennie  – człowiek gmerający w tej fajce półkilogramem żelastwa to już lekka przesada…

Równie praktyczne i precyzyjne w użyciu – szczególnie w pierwszej fazie palenia, tzn. do połowy fajki – są składane klucze do samochodów grupy VW-Audi (w moim przypadku od Skody). Użycie ich jednak podczas jazdy jest niewarte świeczki – powoduje utrudnienia w kierowaniu autem (m. in. wysiada wspomaganie kierownicy) i denerwuje i tak już zestresowanych innych użytkowników dróg. Prędzej w takich przypadkach sprawdzają się długopisy, choć te chińskie jednorazówki szybko się spopielają powodując długotrwały zapach („Skąd ten smród, znowu paliłeś w aucie tę cholerną faję? Oczywiście, że nie, Kochanie, przecież dałem słowo. To na pewno gaz z tego auta przed nami – zobacz, ma BMW a nie stać go na normalne paliwo…”).

Rewelacyjnie w kryzysowych sytuacjach sprawdzają się damskie szminki i tzw. mascary do rzęs – zawsze można znaleźć w damskiej torebce czy toaletce odpowiednie kształem do rozmiaru komina. Trzeba się jednak liczyć z nieadekwatnie do spowodowanych strat intensywnymi awanturami, więc jest to rozwiązanie raczej dla zdesperowanych lub wyjątkowo odpornych na tzw. „dziamotanie” fajczarzy.  Podobnie rzecz się ma z akcesoriami kuchennymi (słynna drewniana łyżeczka) – nie zapomnę „akcji” u mojej teściowej, kiedy do ubicia tytoniu użyłem jej drewnianej łyżki: nagle okazało się, że jest to niezwykle ważna pamiątka „po mamie”. Nie przeszkadzało to w wielogodzinnym trzymaniu tej „ważnej” pamiątki w bigosie (co swoją drogą może tłumaczyć dziwny smak tej potrawy…).

Do małych fajek niezłe są też drewniane ołówki – koniecznie jednak te bez gumki do ścierania…

Tak więc zachęcam do zwierzeń i porad – czym ubijać, kiedy nie ma czym?

 

20 Responses to Czym ubijać?

  1. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 00:32

    Jeśli tytoń jest odpowiednio rozdrobniony, podsuszony i nałożony do fajki, to bardzo często wogóle nie ma potrzeby stosowania ubijaka.

    Jeśli natomiast o ubijaki chodzi, to lata temu były popularne scyzorki fajkowe z ostrzem zaokrąglonym na końcu (pipe knife- nóż fajkowy), długim tak, jak i ostrze metalowym szpikulcem oraz wyodrębnioną u góry „stopką” do ubijania służącą. Bywają na Ebay a nawet widywałem takie na Allegro; nowy znalazłem tu:
    http://www.thebackyshop.co.uk/products/rodgers-sheffield-steel-pipe-knife-tamper-spike

    Znakomicie rolę ubijaka odgrywały hufnale – takie do podkuwania koni. Niektórzy zaginali ostry koniec w koliste ucho i przez nie przewlekali rzemyczek.
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Hufnal

  2. martino
    martino
    27 grudnia 2012 at 01:30

    Te scyzoryki – czy niezbędniki – są wciąż popularne i dostępne w trafikach i oczywiście na bazarach staroci. Co do hufnali, ten wspaniały, historyczny przykład przytoczony przez Pana Jacka potwierdza zasadę radzenia sobie przy ubijaniu tytoniu tym, co jest akurat pod ręką: przed dziesięcioleciami były to gwoździe do podków, dziś zastąpiąne kluczykami do koni mechanicznych ;-)

  3. JSG
    JSG
    27 grudnia 2012 at 09:42

    hefty- młotków, dłut, noży snycerskich i grawerski, noże tokarskie, ołówki te z ikei są wszedzie przecież w samochdzie, domu pracowni, kawałek gałęzi ukradzionej kiedyś gdzieśw tatrach, w letermanie zawsze się znajdzie coś na wymiar- bo i od biedy ostrym noże można żar sprowadzić na właściwą drogę. O śrubach, gwoździach i w skrajnych przypadkach wyciorowaniu łodygą trawy nie wspomnę…
    tylko co to ma za znaczenie, bo nie bardzo rozumiem sens tego tekstu.

    Przecież można zamówić drewniany kołeczek z miejsce na sznureczek „dwizowy” lub karabińczyk i po kłopocie.

    https://fbcdn-sphotos-c-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn1/68494_557225744292357_896240816_n.jpg

  4. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 11:17

    W moim odbiorze Autor zastanawia się nie tyle nad stworeniem listy wszelkich możliwych substytutów ubijaka, ale pragnie posłuchac, które z nich mogą okazać się optymalne dla pełnienia tej funkcji.

    Kiedyś poszukiwane też były zawory od małych modeli silniczków spalinowych, bywały takie wykonywane w celach edukacyjnych. Długi trzonek sposobny dla uchwycenia go, ładnie wyfrezowana główka-„grzybek” o płaskim „czole roboczym” – górnej płaszczyźnie już samym wyglądem sugerowały przydatność do spełniania funkcji „stempla” – ubijaka.

    • JSG
      JSG
      27 grudnia 2012 at 11:29

      znać ja odebrałem tekst nie właściwie- jako próbę udowodnienia, że ubijacze, jakie by nie były mają tą właściwość że nigdy nie ma ich pod ręką kiedy są akurat potrzebne. Wówczas z pomocą przychodzą nam przedmioty codziennego użytku- takie jak wspomniane w tekście- stąd moja krótka lista tego czego mi zdarza się używać. Tak się składa że doskonale rozumiem taką sytuacje, bo pomimo spreparowania w nieomal ubiegłym roku kilkudziesięciu kołeczków, a w latach ubiegłych zapewne stu-kilkudziesieciu, jeśli nie więcej, sam kołeczka/ubijaka jako takiego nigdy nie mogę znaleźć mając ich najmniej kilka. Faktem jest że jak już się pali to zwykle potrzebne nie są, choć zdarzają się sytuacje kiedy jednak się przydają- szczególnie kiedy pali się przy pracy, nie dbając o równomierność palenia.

  5. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 11:29

    AD DENDUM: z pewnego punktu widzenia można to potraktować jako ćwiczenie na temat „Ekwiwalent plastyczny dla innych znaczeń”. To ćwiczenie wchodziło w zakres historycznego programu Ś.P. prof. Oskara Hansena – programu edukacji w zakresie relacji brył i płaszczyzn w przestrzeni, z silnym uwzględnieniem spraw ergonomii. Chodziło o znalezienie obiektu który został zprojektowany i wykonany w ściśle określonym celu i ukazanie go niejako w innej rzeczywistości, w tym użycie go jako przedmiot funkcjonalny acz w sposób inny noż pierwotna funkcja tegoż przedmiotu. Takim drobniutkim przykładem jest stojak pod laptop, spełniający także – jeśli potrzeba – funkcję stojaka stołowego dla wina.
    http://www.pbcentral.com/columns/hildreth_moore/deco.shtml

  6. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 12:15

    UWAGA: jeżeli poniższe jest kompletnie poza charakterem tego portalu i wątku upraszam pięknie Zespół Prowadzący o usunięcie poniższego tekstu.

    W bardzo sympatycznym tekście na temat ubijaków do fajek podczas pierwszej lektury zwrócił moją uwagę passus:
    …oczywiście mam fajkowy niezbędnik i drewniany kołeczek, nawet mam ich po kilka sztuk, z czego mój ulubiony, kupiony od zaprzyjaźnionego handlarza starzyzną na bałuckim rynku, nazywany przeze mnie ze względu na zaawansowaną korozję „katyńskim…

    W pierwszym momencie poczułem dyskomfort. Z tekstu można bowiem domniemywać iż Katyń, będący jednym z najznaczniejszych miejsc tragicznie upamiętnionych w najnowszej historii Polski oraz w pmięci licznych żyjących ludzi spowodował u Autora skojarzenia z…zaawansowaną korozją. W rozżaleniu przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy to uśmiechnięta, młodziutka dziewczyna zrobiła sobie zdjęcia w… piecu krematoryjnym w Auschwitz.

    Trudny to dla mnie do przyjęcia „ekwiwalent plastyczny dla innych znaczeń” (patrz moje wypowiedzi w tym wątku na temat owych substytutów ubijaków).

    Po krótkim czasie zdałem sobie jednak sprawę, iż najpewniej jest to zjawisko bardzo pozytywne. Świadczyć ono może o wyrwaniu się ze smutnego szeregu „pokoleń żałobami czarnych” (Epilog „Pana Tadeusza), który to szereg pokoleń zwłaszcza ostatnimi czasy nie wykazał się konstruktywnością, będąc niejako „zafiksowanym” na niekiedy zwoiście pojmowanym etosie martyrologii i tego negatywnych następstwach. W obrębie mojej generacji, oczywiście wychowanej w tym etosie, przyczynił on wiele zła także w życiu osobistym tak wychowanych ludzi.

    Przypomniałem też sobie, iż Aleksander Kamiński (Autor „Kamieni na szaniec” etc.) znakomity pedagog NIE wychowywał Tadeusza „Zośkę” Zawadzkiego czy Janka „Rudego” Bytnara plus wielu innych na heroicznych męczenników – wręcz „smutasów” – a na radosnych, odpowiedzialnych, skromnych, kształcących się i pracujących ludzi, mających być kadrą budującego się kraju.

    Niestety historia spłatała im/nam straszliwego figla.

    Konsekwencje tegoż figla w sposób mniej lub bardziej podświadomy i dotkliwy ponosiliśmy/ponosimy do dziś.

    I tak niejako „odarcie Katynia” z tragicznej „szaty rapsodycznej ” może być dowodem na postępującą NORMALNOŚĆ. I tak owo tragiczne miejsce pamięci „przysługuje się” nareszcie takiemu zwykłemu, daj Boże radosnemu życiu – owym skojarzeniem z niewinnym a przydatnym kołeczkiem czy ubijakiem.

    • yopas
      27 grudnia 2012 at 12:51

      Panie Jacku, ja tylko chciałbym podkreślić, że w charakterze tego portalu zawsze mieściły się wszelkie zdryfowania tematyczne. A jeśli dodatkowo niosą one treści ważne, są tymbardziej mile widziane.
      A dryfując sobie dalej dopowiem, że pańska wypowiedź powyżej, przypomina mi mojego Dziadka, który zawsze powtarzał, że na stworzenie prawdziwej Wolnej Polski będzie miało szansę dopiero pokolenie moich dzieci – bezpośrednio nieskażone dotykiem wojny i lat komunizmu.
      Trzymam za nich kciuki ;).

    • martino
      martino
      27 grudnia 2012 at 13:39

      Zapewniam, że jest dokładnie tak jak Pan pisze, Panie Jacku – w moim myśleniu określenie skorodowanego niezbędnika mianem „katyński” nie ma żadnych negatywnych, ironicznych czy tym bardziej obojętnych konotacji, wręcz przeciwnie: traktuję to tragiczne wydarzenie w historii Polski i w ogóle ludzkości z powagą i namysłem. Od wielu lat czytam wiele wspomnień, opracowań i pamiętników ludzi, którzy przeżyli wojnę, w szczególności koncentrując się na tematyce Holokaustu, ale też właśnie zbrodni katyńskiej czy obu warszawskich powstań (tego w getcie i tego później). Co ciekawe, wspomniany przez Pana Jacka Aleksander Kamiński jest przytoczony przez jednego ze świadków Shoah jako ten, który ukrywał i pomagał kolegom-Żydom, co świadczy o nim właśnie jako prawdziwym, dobrym człowieku. Mógłbym się w tym temacie jeszcze długo rozpisywać…

      Co ciekawe, natychmiast po opublikowaniu tego tekstu jak też dzisiejszego poranka zastanawiałem się, czy niezbyt pochopnie użyłem określenia „katyński” w określeniu do skorodowanego niezbędnika fajkowego – właśnie z tych powodów, na które zwrócił uwagę i zareagował Pan Jacek. Miałem nawet odruch dopisać komentarz. Niezbędnik ten – jeśli administrator pozwoli mogę załączyć fotkę – traktuję z wielką estymą: jest niewątpliwie bardzo stary, pamiętam, że wyeskoponowany był w gablocie ze starymi wojskowymi guzikami, orderami itd., stąd może moje skojarzenia… Zawsze, kiedy go używam przypomina mi się wiersz Herberta „Guziki”, poświęcony właśnie zamordowanym w Katyniu, w tym stryjowi poety. Wiersz ten wspaniale zaadaptował do wykonania muzycznego zmarły właśnie w tym roku Przemysław Gintrowski.

      http://www.youtube.com/watch?v=YEbbTcg7gHo

      Historia i jej znajomość jest obowiązkiem każdego myślącego człowieka. Szacunek dla tragedii, które ludzie ludziom zafundowali empatia i wyobrażenie ich rozmiaru i powagi powinno powodować w nas dążenie do życia w pokoju i spokoju. Jednocześnie dobrze jest, jeśli jesteśmy sobą na co dzień – nie przesadzamy ze sztucznym, napuszonym patriotyzmem i wymuszoną powagą. Tak właśnie staram się postępować.

      Przepraszam za nieco chaotyczne wyjaśnienia i przepraszam wszystkich, których mogło zakłuć lub co gorsza zaboleć moje określenie fajkowego niezbędnika.

      • yopas
        27 grudnia 2012 at 13:46

        martino, gdybyś mógł wrzucić zdjęcie do biblioteki mediów (via kokpit) dodałbym je do Twojego wpisu. Byłoby ładnie ;).

        • martino
          martino
          27 grudnia 2012 at 19:45

          Fotka wrzucona :-)

  7. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 13:17

    Bardzo dziękuję, Panie Pawle za miłe, kochane słowa; pieknie dziekuję też za prawidłowe sformatowanie mego wpisu. Wypowiedź Pańskiego Dziadka w pełni współbrzmi z tym, co mi Koledzy i Przyjaciele – Nauczyciele w jednej ze szkól, gdzie uczyłem za granicą mówili, kiedy „padł mur”. A mianowicie: „OK, Jacek, ale pamiętaj, że to jest przesięwzięcie na co najmniej trzy generacje. Nam to (zbudowanie mądrej instytucji Państwa i stworzenie światłego Społeczeństwa) zajęło chyba aż siedem generacji, ale to było dawno, a do tego jesteśmy pod wrażeniem Waszej dynamiki i determinacji”.

    Rozumiem iż to, co nas boli jest zasadnie postrzegane jako zła scheda po tzw „komunie” ( w Polsce NIGDY nie było komunizmu – był ustrój tzw. demokracji ludowej i byliśmy na etapie zaledwie budowy socjalizmu a’la idee marksizmu/leninizmu) oraz złe konsekwencje Drugiej Wojny. To oczywiste, natomiast ja sam należę do wcale licznej grupy ludzi którzy, acz wychowani w rycie polskiego patriotryzmu romantycznego, od zawsze widzieli także niesłychane minusy takiego podejścia do zagadnienia. Nałożyło się ono na najgorsze tradycje sarmatyzmu, owo sobiepaństwo, tromtadrację, brak odpowiedzialności, mierna i mało konstruktywna organiacja, nagminność „powiązań nieformalnych”. Wypisz wymaluj cytat znów z „Pana Tadeusza”:
    …szlachta na koń siędzie,
    ja z synowcem na czele –
    – i – jakoś to będzie…
    Te tematy kontynuowali na sobie właściwe sposoby Witold Gombrowicz czy Sławomir Mrożek. Mądrze pisał o tym nieco dziś zapomniany Melchior Wańkowicz – przy okazji: amator palenia fajki…

  8. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 14:31

    Proszę mi wierzyć, Autorze Miły, iż napisałem szczerze i może zbyt rozwlekle gdyż pragnąłem ukazać jak w moim przypadku „rozum dochodził do głosu”, rozjaśniając dawne (acz może nie do końca niemądre) stereotypy. Żadne przeprosiny nie są potrzebne, miło mi czytać jak normalność już zaczyna dawać znac o sobie.

    Aleksander Kamiński był przede wszystkim Bardzo Fajnym Facetem. Do głowy mu nie przychodziło że Jego Młodzi Przyjacie zostaną przez figiel historii wpisani w szereg takich co to kiedyś z szabla, a w ich wykonaniu ze stenem czy visem lub zdobyczną już MP 40 będą robili co się należy. Bodaj w ksiażce p. Aleksandra p.t „Zośka i Parasol” są jakieś wzmianki na temat kierunku/celu wychowania ówczesnego młodego polskiego pokolenia wbrew już wówczas żywym trendom, powiedzmy, szowinistyczno/nacjonalistycznym.

    Jest dla mnie oczywistością iż Aleksander Kamiński pomagał ratować się Żydom, nie wiem tylko, czy i jak był zaangażowany w akcję „Żegota” (trzeba by zapytać p. Władysława Bartoszewskiego) lub poszperać w materiałach. Nie wiem też czy Aleksander Kamiński – Osoba usposobiona pokojowo – była zaangażowana w działanie wymiaru sprawiedliwości Państwa Podziemnego; mam na myśli wyroki wykonywane na tzw. szmalcownikach. Skala problemu wszakże przerosła możliwości działania tych, którzy dzialali, i światli Bracia Starsi (mickiewiczowskie określenie Żydów) o tym wiedzą i pamiętają.

    Przepraszam że znów się rozgadałem; dla mnie bowiem niektóre z tych spraw nie są tylko historią :) kończąc: cieszę się szczerze iż dożyłem czasów w których Katyń kojarzy się – jak już napisałem – z niewinnym a przydatnym ku dobrej radości przedmiocikiem.

    P.S. Zbieranie militariów/”wykopalisk” ma u nas piękną tradycję; pamiętam, jak dziesiątki lat temu wydobyto z dna Pilicy nieco artefaktów – pozostałości Bitwy pod Warką, opisanej także przez Henryka Sienkiewicza w „Potopie”. Te przemioty znajdują się, o ile pamiętam, w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego. Guziki…samemu w miejscu, gdzie były młyny na warszawskim Solcu, których pożar był sygnałem do rozpoczęcia działań Powstania Listopadowego (inne źródła podają, że to był budynek browaru – chodzi o okolice kościoła Św. Trójcy), znalazłem guzik z cyferką „4” (czwarty pułk piechoty liniowej „Czwartaków”, potem wspominany w literaturze i pieśniach). A przy wykopaliskach na tzw „Gnojnej Górze” (warszawska Starówka) wydobyto m.inn. główki XVII wiecznych fajek ceramicznych…

    • martino
      martino
      27 grudnia 2012 at 21:02

      Podane przez Pana Jacka przykłady postaw i zachowań (Czwartacy, ruch oporu, zrywy powstańcze, pomoc Żydom w czasie Holokaustu itd.) potwierdzają obecną w literaturze i historii prawdę, że prawdziwe bohaterstwo, odwaga i przyzwoitość objawiają się w momentach próby i zagrożenia. Na co dzień warto być właśnie fajnym i normalnym, poświęcać się pasjom, zainteresowaniom, codziennej pracy i samorozwojowi. To chyba najlepszy rodzaj patriotyzmu…

  9. maciej stryjecki
    27 grudnia 2012 at 15:46

    No i po co ten wtręt o narodowcach?
    Może lepiej kolega niech się wmiesza w tłum dobrych chłopaków z Antify. Oni to podobno dobrze ubijają…

    • JSG
      JSG
      27 grudnia 2012 at 17:36

      Wydaje mi się, że to bardziej do autora artykułu niż do Pana Jacka, więc pozwolę sobie na mały wtręt.
      Abstrahując od wyboru strony politycznej, wydaje mi się, że nawet osoby o poglądach prawicowych a przy zdrowych zmysłach, kojarzą „Narodowców” jednoznacznie z działaniami daleko odległymi od przyjętych norm etycznych i społecznych. Nie potrafię sobie wyobrazić kogoś, kto choćby był rozkochany w ideach prawicowych, miał by aż tak szczelne klapki na oczach by nie zauważyć że ta konkretna grupa- choćby był to jedynie niewielki odsetek osób o takich poglądach (narodowościowych) jest to grupa która wyróżnia się na tyle, by determinować opinię o reszcie.
      Równie dobrze mogło by tu paść określenie „kibice/kibole” było by ono jednoznacznie odebrane w tym kontekście- nie ma tu nic do rzeczy, że większosć kibiców to „przykładni obywatel” zabierający na stadiony żony, dzieci, kochanki itp… Problem jest taki że o ile stereotyp może być fałszywy, to akurat w tym przypadku po prostu nie jest.
      Z mojego punktu widzenia, każdy kto wychodzi na ulice by prezentować w ten sposób swoje zdanie- pomijam skrajne przypadki, kiedy faktycznie ma to sens- jak np strajki- ma jakiś problem z własną osobą. Niezależnie od tego czy to Anty czy Pro…

  10. Jacek A. Rochacki
    27 grudnia 2012 at 16:53

    Jeśli passus, cytuję:
    „…Bodaj w ksiażce p. Aleksandra p.t „Zośka i Parasol” są jakieś wzmianki na temat kierunku/celu wychowania ówczesnego młodego polskiego pokolenia wbrew już wówczas żywym trendom, powiedzmy, szowinistyczno/nacjonalistycznym…”
    został odczytany jako wtręt o narodowcach i w konsekwencji skłonił do przywołania nieznanej mi osobiście „Antify” (domniemuję z dalszej części wpisu, że to nic sympatycznego,
    to mimo przeniesienia żywcem przez Pana Macieja Stryjeckiego wspominanej przeze mnie sytuacji sprzed 1939 roku na dzisiejsze realia proszę Zespół Prowadzący o wykreślenie z mego wpisu słów:…wbrew już wówczas żywym trendom, powiedzmy, szowinistyczno/nacjonalistycznym…

  11. JSG
    JSG
    27 grudnia 2012 at 17:22

    Czytam tą dyskusję z zainteresowaniem i mamy do czynienia dwutorowo z pojęciem „Ekwiwalentu plastycznego dla innych znaczeń” Może należało by to nieco zmodyfikować dla słowa pisanego, bo ono tworem plastycznym nie jest- choć metaforycznie… czemu nie. Od Katynia przez teorię sztuki do historii dwudziestego- a i dawniejszych- wieku.
    Pewnie znów wyjdę na ignoranta, ale jako że dla mnie historia po roku 1815 jest najzwyczajniej w świecie niestrawna, pozwolę sobie zauważyć, że to o czym piszę Pan Jacek ma miejsce i się dzieje, powoli, bo i w moim pokoleniu- lat 80 tych zdarzają się osoby zafiksowane na martyrologiczną część historii i grupa ta jest znaczna- za co odpowiedzialny jest również, a kto wie czy nie w większej części system edukacji, gdzie PaniOdPolskiego bardzo dobrze wie co autor miał na myśli i pcha to na siłę w biedne dziecięce głowy. Ale już pół generacji w przód, tu pokoleniu urodzonym w latach 90 tych jest znacznie lepiej, pojawia się znaczy dystans, a często i brak zrozumienia dla martyrologicznego spojrzenia na czas II wojny i czas PRL- o ile brak zrozumienia pewnych mechanizmów jako pozytywny odebrać nie można, o tyle dystans i radość jaką sprawia czerpanie pełnymi garściami choćby z wzornictwa czy propagandy tego czasu (tu PRL) czy traktowanie wojny jako lekcję nie do pominięcia, spojrzenie na nią jako na rzecz byłą, coś co dotknęło nie tylko Nas.
    Mi osobiście pojawienie się w artykule przymiotnika „katyński” zupełnie nie skojarzyło się ze zbrodnią sowiecką a oczyma wyobraźni zobaczyłem gablotę pełną spruchniałych bibelotów i wśród nich poprostu pordzewiały niezbędnik fajkowy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*