Dunhill vs Gawith Hoggarth – czyli Starcie Trzech Smaków.

30 grudnia 2013
By
i-dunhill-tyton-fajkowy-my-mixture-965-50g

Dunhill „Mixture 965”

 

Zanim przystąpiłem do napisania poniższego tekstu, zadałem sobie pytanie: „czy jestem godzien wypowiadać się, oceniać tak wybitne tytonie, na forum osób, które wiedzą o fajce i tytoniach, tak wiele?”. Nie ukrywam, że była we mnie bojaźń ośmieszenia. W końcu podjąłem decyzję. Piszę! A więc piszę i o wyrozumiałość proszę.

Po długich godzinach lektury, po przeczytaniu wielu recenzji i opinii moich szanownych kolegów, podjąłem decyzję zakupu tytoniu zacnego, który nie tylko da radość moim płucom ale i (a może przede wszystkim) kubkom smakowym i zmysłom powonienia całej mojej familii (nie wyłączając psa i kota). Uzbrojony w wiedzę i doświadczenia kolegów, swoje pierwsze kroki, skierowałem do miejscowej trafiki. Mieszkam w mieście niemałym, Piotrków Trybunalski był niegdyś i miastem wojewódzkim i historyczne wydarzenia, ważne dla naszego kraju miały tutaj miejsce. Pomyślałem więc, że w mieście takowym, nie będzie problemu ze znalezieniem sklepu z tytoniem, gdzie wszystkie najlepsze marki – o których marzyłem w skrytości ducha – mógłbym kupić. Z uśmiechem na ustach, zaraz po wybiciu godziny 10:00, wyruszyłem na poszukiwania. Niestety, plan mój legł w gruzach a radość, z każdą minutą ustępowała przerażeniu, iż w osiemdziesięciotysięcznym mieście, nic poza Amphorą i Alsbo, nie jestem w stanie kupić. Ta nadzieja każdego odkrywcy, że już, że zaraz – sprawdzę, dotknę, spróbuję – umarła. Byłem zdruzgotany, zawiedziony! Jak to? Nie ma? A no nie ma! Wróciłem do domu pokonany a moja cierpliwość, znowu została wystawiona na próbę. Z pomocą przyszedł mi sklep fajkowo.pl – niech Bogom będą dzięki za jego istnienie! „Wszedłem” do sklepu i „stanąłem” na rozdrożu. Wprawdzie wiedziałem – mniej więcej – czego chcę ale w „normalnym” sklepie, mógłbym celebrować proces zakupu, poczuć atmosferę miejsca, posłuchać dodatkowej rady sprzedawcy – tutaj, decyzja była w moich rękach. Nie należę do pokolenia całkowicie „przed-internetowego” ale wciąż jest we mnie dużo naleciałości z poprzedniej ery, gdzie towar można obejrzeć, zastanowić się. Jedyne co mi pozostało, to zawierzyć radom fajkanetowych kolegów. Tak też zrobiłem. Z małym wyjątkiem – miast kupić jeden tytoń – ogarnięty „tytoniowym szaleństwem” tegoż dnia, zakupiłem trzy…

Następny dzień, D-Day! Paczka przyszła w ekspresowym tempie a w środku … W środku moje tytoniowe Graale – to znaczy, tak sądziłem – Dunhill „Nightcap”, Dunhill „Mixture 965” i Gawith Hoggarth „Ennerdale”. Uśmiechałem się do siebie jak wioskowy głupek patrzący się na bzykające muchy. Nie, nie, nie rzuciłem się od razu do otwierania puszek. Położyłem je w rządku na stole i delektowałem się ich obecnością, połączoną z podziwianiem piękna zamkniętego w geometrycznej prostocie puszek. I nie wiedzieć czemu strasznie zirytowały mnie naklejki ostrzegające o szkodliwości tytoniu. Psuły kompozycję i obrażały mnie … intelektualnie! Jaki geniusz wpadł na tak debilny pomysł by obklejać wyroby tytoniowe informacjami o szkodliwości tytoniu? Ile zajęło mu wymyślenie tej idei, że jeśli puszka, saszetka czy też paczka zostanie oklejona takim paskudztwem – informującym mnie, że mogę umrzeć na raka – to, w ostatniej chwili, na moment przed wyciągnięciem pieniędzy z portfela, stwierdzę, że nie dokonam zakupu? Skoro po ukończeniu tych kilku klas szkoły powszechnej, potrafię czytać i nie obce są mi informacje na temat szkodliwości wyrobów tytoniowych, wcześniej zakupiłem fajki (czemu fajki nie mają takich inskrypcji, czyżby służyć miały filtrowaniu powietrza?), gdzieś w radioodbiorniku słyszałem, że produkty tytoniowe mogą być szkodliwe a wujek lub dziadek zeszli z tego świata bo palili po dwie paki „Popularnych” dziennie, to do cholery, chyba jestem w stanie pojąć, że palenie tytoniu jest szkodliwe! I robię to na własną odpowiedzialność. Zdrowotną i – może w większym stopniu – finansową. To już jednak temat na zupełnie inny artykuł… Co zrobiłem z tym problemem? Ano zerwałem to dziadostwo! Teraz puszki wyglądają milion razy lepiej.

A co z zawartością?

Nadszedł ten moment, kiedy postanowiłem sprawdzić co jest w środku. Złapałem zielone pudełko z „Ennerdale”, kciukiem i palcem wskazującym naciskam dłuższe boki, czekam na jakieś magiczne „klik” albo inny charakterystyczny dźwięk a tu nic. Ha! Potrzebuję monety, mała pięciogroszówka będzie w sam raz – pomyślałem – ale jak na złość nie mogłem takowej, w pobliżu, zlokalizować. A ręce się trzęsą, nos się wyciągnął, gały na wierzch wyszły. Pragnienie ujrzenia, powąchania i w końcu skosztowania tego tytoniu, osiągnęła swoiste apogeum. Z pomocą przyszedł mi mój ukochany scyzoryk, kupiony kilka lat temu w Jebel Ali. Wieko puściło! Moja pierwsza myśl była taka: „dlaczego, u diaska, jest go [tytoniu] tak mało?!” ale zaraz potem do moich nozdrzy dotarł zapach, ba! cała gama zapachów, których w takim połączeniu, nigdy nie miałem okazji i przyjemności wdychać. Na początku poczułem intensywny zapach migdałów i niezidentyfikowanych cytrusów, słodycz również była wyczuwalna a za chwileczkę poczułem nutę mięty. Gdzieś przebijał zapach kwiatów. Chyba … Erupcja tych wonności była tak intensywna, tak przyjemna, że mógłbym dryfować na takiej chmurze intensywności aż do końca świata. W tym momencie muszę zrobić małą dygresję i zaznaczyć, że świadomie nie użyłem fachowych nazw tytoniu, takich jak Virginia, Latakia, Perique czy innych. Przyczyna jest prosta i prozaiczna – choć z fajką mam do czynienia od wielu lat, często wyjeżdżam za granicę i mam możliwość zakupu różnych tytoni – nigdy nie wyszedłem poza sztywne ramy Mac Barren’a czy Captain Black’a. Wynikało to z niewiedzy. Tylko i wyłącznie. Wychowawszy się w kraju gdzie szczytem osiągnięć było palenie Amphory (jakże pięknie mi wtedy pachniała), działałem zachowawczo – kupowałem to co znałem, nie eksperymentowałem. Dopiero od niedawna „przeprosiłem” swoje stare fajki, zacząłem powiększać swój zbiór o kolejne, wyszukiwać „perełki” na targowiskach. Sam się zastanawiam, co we mnie wstąpiło. Ale dobrze mi z tym. Odkrywam „nowe lądy”. Może do takiego postępowania trzeba dojrzeć a może przyczyna leży gdzieś indziej… Wracając jednak do moich rozważań, po otwarciu „Ennerdale” otrzymałem zapowiedź smacznego palenia. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, iż zapach wydobywający się z puszki nie zawsze idzie w parze ze smakiem tytoniu i wonią wydobywającą się z komina fajki. Obietnica złożona przez producentów z Kendal była bardzo ciekawa. A jak wyszło palenie? O tym za chwilę, przed nami jeszcze dwie puszki Dunhill’a.

W Anglii, czy też szerzej, Wielkiej Brytanii bywałem wielokrotnie. Lubię ten kraj, tak po prostu, bez jakiejś głębi tej oceny – przyjechałem, zobaczyłem, polubiłem. Lubię tam wracać. Lubię książki angielskich autorów, na swój sposób polubiłem ludzi tam mieszkających. Pamiętam – a było to ładnych kilka lat temu – jak chodziłem uliczkami małego miasteczka położonego niedaleko Newcastle. Wąskie uliczki, kamienice z takimi fajnymi, fikuśnymi frontami – jakby żywcem wyrwanymi z książki J. K. Rowling – a w samym, ścisłym centrum, z niesamowicie klimatycznymi sklepikami różnej maści. Moją uwagę przykuła jedna witryna – z prawej strony wystawiono różnorakie sery i wina, z lewej cygara, papierosy, tytonie. Sklep dla koneserów. Wnętrze okazało się jeszcze lepsze – przepełnione zapachami, wspaniałą mieszanką wszystkich tych smaków – jeśli mógłbym sobie wyobrazić sklep kolonialny z końca XIX wieku, to wyglądałby właśnie w ten sposób. Nie trudno wyobrazić sobie Sherlocka Holmes’a wchodzącego do takiego sklepu by uzupełnić zapas swojego ulubionego tytoniu. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ tak wyobrażałem sobie tytoń Dunhill’a, miał być w 100% angielski, taki by choć w niewielkim stopniu przywołać moje wspomnienia z tego jedynego w swoim rodzaju sklepu. Z drugiej strony, nie spodziewałem się wielkich fanfar – naczytałem się wystarczająco dużo na temat składu tych tytoni – miały być, po prostu, takie angielskie. Wyjątkowe a zarazem stonowane. Otwieranie puszek przebiegło tym razem bez problemów, lekko podważone wieczko, delikatne zassanie powietrza i wnętrze puszki stanęło otworem.

Minęło kilka dni, Dunhill’a zapaliłem kilkakrotnie – zarówno „Mixture 965” jak i „Nightcap” – Gawith Hoggarth „Ennerdale, czterokrotnie. Wiem, że opisanie trzech różnych tytoni przyrównać by można do trzymania przysłowiowych „trzech srok za ogon” ale nie mogłem się powstrzymać. „Proszę siadać drzwi zamykać!” i … koniecznie zapiąć pasy bezpieczeństwa. Ha! Moi szanowni mentorzy fajkanetowi powinni – na dodatek – włożyć ciemne okulary, by nie raziła ich moja ignorancja opisu. Od czegoś jednak trzeba zacząć…

Po otwarciu puszki z Dunhill „Mixture 965” poczułem ostry ale przyjemny zapach, kojarzący się z suchym stogiem siana w upalny letni dzień, mocno wyczuwalny zapach wędzonki – podobny trochę do wędzonego oscypka – a gdzieś w tle, przez ten jakże męski aromat, przebijała się woń ziemista, torfowa. Wizualnie przeważa tytoń o ciemnej barwie. W dotyku robił wrażenie „gotowego do palenia” ale za każdym razem pozwalałem mu odrobinę odpocząć, nie koniecznie podeschnąć. Po prostu poleżał sobie dłuższą chwilę na tacce do tytoniu, przygotowując się do czekającej go pracy i wysiłku.

Tytoń ubijałem niezbyt mocno. Muszę jeszcze dodać, że do palenia używałem tylko i wyłącznie fajek wrzoścowych, różnych rozmiarów i kształtów. Generalnie rzecz ujmując, tytoń tego typu, tej jakości, paliłem w tych fajkach po raz pierwszy i pomimo ich „skażenia” różnego rodzaju aromatami, moje wrażenia – za każdym razem – były bardzo zbliżone. Możliwe, iż związane jest to z tym, że odkąd czytam fajkanet, regularnie fajki swoje czyszczę i odświeżam. Według metod przytoczonych przez moich szanownych kolegów. Wracając jednak do nabitej fajeczki. Wreszcie zapaliłem, dym od samego początku jest bardzo delikatny, gęsty jak bita śmietana. Smakuje wędzonką i czymś … Jest bardzo przyjemny, dochodzi smak „wilgotnego lasu”, ziemisty z dodatkiem odrobiny pieprzu, równocześnie jest bardzo tytoniowy, wręcz cygarowy. Po krótkiej chwili palenia dym staje się mocniejszy, o wiele bardziej wyczuwa się smak pieprzu, odrobiny mięty i… palonego igliwia.

Po 30 minutach smak jest ostry ale bardzo przyjemny, czuć moc tytoniu, przeważa smak wędzonki. Dym gęsty i jedwabisty.

Po 45 minutach dym stał się odrobinę bardziej gryzący ale wynika to chyba z „pieprzowego” smaku. Pali się bardzo sucho.

Po 60 minutach zgasła mi fajka. Ups! Użyłem drugiej zapałki. Smak już nie jest tak dobry, wciąż wyrazisty, mocny i pieprzowy ale zaczynam czuć coś nieprzyjemnego. Co? W międzyczasie, zrobiłem sobie mocną kawę, by „zneutralizować” kubki smakowe (tak radzą specjaliści od perfum ;)). Znowu czuję wędzonkę.

W 75 minucie fajka gaśnie mi ponownie. Ubijam i trzecia zapałka. Wędzonka i pieprz – to czuję teraz bardzo wyraźnie. Smakuje dobrze. Mocno. I mocna kawa (na stole oczywiście). Dym gęsty i smaczny.

90 minuta – czwarta zapałka. Co robię źle? Mam wrażenie, że zaraz będzie koniec. Nie słyszę jednak żadnego bulgotania ani nie czuję niczego „złego” w smaku.

95 minuta. Skończyłem. Zaglądam do fajki – szary popiół. Wystukuję go do popielniczki a na dnie komina widzę odrobinę tytoniu. Jestem trochę zawiedziony, bo przecież mogłem jeszcze dopalić – zostało go jeszcze na 5-10 minut palenia. Co jednak zrobić? Koniec to koniec.

Po wypaleniu czas na refleksje. I nie mogę zapomnieć o „room note” , który przetestowały  moje dziewczyny. Po kilku próbach tego tytoniu, na sto procent nie żałuję zakupu ale chyba jeszcze za wcześnie bym powiedział, że to mój „Numer Jeden”. Muszę się nad tym zastanowić. Chętnie do niego wrócę, dzisiaj albo jutro, ale mam też w ustach smak żalu – odnoszę wrażenie, że nie odnalazłem w „Mixture 965” Anglii z moich wspomnień, takiego smaku, który reprezentowałby moje wyobrażenie o tym kraju. Podróż w dymie Dunhill’a była niezapomniana, inna niż te w których brałem udział. Pyszna choć inna. No i oczywiście opinia moich dziewczyn. Cytuję: „… może to sobie być tytoń z najwyższej półki ale w pokoju śmierdzi jak palone brudne skarpety pomieszane z gnojówką…”. Cóż, nic dodać, nic ująć. Ja takiego wrażenia nie odniosłem ale każdy ma subiektywne odczucia. Ma ta opinia i inne konsekwencje – nie mogę palić tego tytoniu wieczorem… A i „Nightcap” wyeliminowany został z wieczornego palenia… O tym jednak później.

i-gawith-hoggarth-tyton-fajkowy-ennerdale-flake-50g

Gawith Hoggarth „Ennerdale”

Pora opisać moje spotkanie z „Ennerdale”, spotkanie z  moją „Wielką Nadzieją”.  Za każdym razem gdy otwierałem małą, zieloną puszkę i docierał do mnie zapach tytoniu, miałem uśmiech na ustach. Zawsze. Kompozycja wonności niezmiennie sprawiała mi przyjemność i choćbym miał skopany cały dzień, ten moment – moment otwarcia puszki – poprawiał mi humor. „Ennerdale” to flake, pierwszy w moim fajczarskim życiu. Nie znam się na jakości flake, nie mam porównania, więc – zakładając, że Gawith Hoggarth to firma tytoniowa z tradycjami, ba! „z górnej półki” – tytoń typu flake jest taki jaki być powinien.

Przed paleniem, używając najzwyklejszej tacki, podsuszałem „Ennerdale’a” – raz to w postaci flake, innym zaś rozdrobnionego. Nie za długo, tak bardziej dla zasady, z przyzwyczajenia niż potrzeby. Może nie powinienem? Do palenia – jak zwykle – używałem różnych fajek. Duże i małe. Osobiście, co mnie dziwi, zacząłem preferować fajki raczej małe – takie „sześćdziesięciominutowe” – ale i „dłuższe” się zdarzały. Tytoń ten nabijałem najstaranniej jak potrafiłem, raczej dość lekko. Nie „znęcałem” się nad nim.

Po odpaleniu zaskoczenie. To nie to czego się spodziewałem! Pierwsze wrażenie jakie odniosłem, myśl, która przeleciała mi przez głowę – nie pomijając moich kubków smakowych – że tytoń ten to „Moja Wielka Porażka”. Uderzył mnie silny, mydlany smak mocnego tytoniu. Pomyślałem sobie, że „jedyny plus jest taki, iż mydło użyte w procesie produkcji nie należy do najgorszych”. Gdzie się podziały te wszystkie subtelne zapachy, które tak mnie urzekły po otwarciu puszki? Gdzie są migdały i każdy inny niezidentyfikowany zapach? Pewnie „poszły z dymem”. Jednocześnie nie mogłem powiedzieć, że tytoń ten mi nie smakuje. O ironio! Mimo swojego mydlanego posmaku dym mi smakował, nie powalał na kolana ale był smaczny. Nawet, gdzieś w głębi poczułem delikatny posmak migdałów i odrobinę słodyczy. Muszę być jednak szczery – za każdym razem paląc „Ennerdale’a” wyczuwam coś innego, coś miłego – w zależności od etapu palenia, czasu jego trwania i… mojej łapczywości. Dochodzę do wniosku, że definitywnie nie jest to tytoń dla osób, które się spieszą. W przyszłości, na każdą fajkę tego tytoniu, przeznaczę około dwóch godzin – może wówczas będę mógł odkryć to coś, co tytoń ten skrywa w sobie. Wierzę, że jest w nim jakaś tajemnica, do której – prędzej czy później – dotrę.

Wracając jednak do mojej fajki, nie mogę pominąć oceny room note’a w wykonaniu mojej Drugiej Połówki. Druga Połówka mówi, cytuję: „…, że zapach jest OK, tylko nie potrafię go nazwać”. Koniec cytatu. Dla mnie ocena ważna i wiążąca – mogę bez problemu i wywoływania „wojen domowych” palić ten tytoń o każdej porze dnia i nocy. Co do pory dnia i palenia „Ennerdale”, mam wrażenie, że nie mógłbym go konsumować rano – bardziej mi pasuje na podwieczorek – takie małe ciasteczko.

Po 40 minutach w fajce zaczęło mi „bulgotać” ale może to z powodu fajki ze skraplaczem. W fajkach z filtrami nie odnotowałem czegoś takiego. Palę wolno, no – przynajmniej się staram – dym wciąż delikatny, mydlany, lekko słodki ale mocny (w sensie mocnego tytoniu).

Po 60 minutach tytoń smakuje o wiele mocniej niż parę minut wcześniej, wciąż jest mydlany, bardziej tytoniowy, ostry ale nadal mi smakuje.

Po 70 minutach smak ostry, mydlany.

Po 80 minutach znowu zaczyna „bulgotać” i muszę stwierdzić, że mam dość. Kończę. Jestem napalony, nasycony. Czy również zawiedziony? Może trochę. Liczyłem na coś więcej, może odkryję to w przyszłości. Czy żałuję zakupu? Nie, definitywnie nie. Tytoń ma, bez cienia wątpliwości, duży potencjał i po kilku próbach nie mam prawa ocenić go jednoznacznie – moje wahanie przełożyło się również na czas jaki poświęciłem na napisanie tego artykułu. Może w przyszłości odnajdę w „Ennerdale” jego wyjątkowość.

tyton-fajkowy-dunhill-nightcap-50g~24274601

„Nightcap’a” zostawiłem na koniec. Na wieczór, jak filiżankę herbaty pitą przez Anglika przed snem ;). Przeczytawszy to porównanie – jeszcze przed zakupem puszki tytoniu – wmówiłem sobie, że bez problemów będę mógł palić tytoń ten przed snem. Jak wspomniany Anglik pijący filiżankę herbaty. Nie wziąłem pod uwagę jednego szczegółu w tej historii – Anglik do herbaty dolewa „zakazanego” trunku. Tego nie doczytałem… i mam za swoje.

Niebieska puszka kusiła mnie swoją zawartością od samego początku i od samego początku zakładałem, że tytoń ten mogę palić wieczorem dlatego też wszystkie testy przeprowadzałem o tej porze dnia. Za każdym razem wierzyłem, że room note będzie do przyjęcia przez moich testerów. Cóż, poległem na całej linii. Za każdym razem gdy otwierałem puszkę „Nightcap’a”  czułem zapach wędzonego sera – nie tak intensywny jak w „Mixture 965” – ale jednak. Do tego dochodził inny – możecie mnie zlinczować – zapach wiejskiej stodoły i siana. Dla mnie jest to zapach miły dla nosa i skojarzenia moje są wyjątkowo pozytywne. Nie wyczułem jednak tak intensywnego zapachu leśnego. W ogóle, powiedziałbym, że „Nightcap” to taki młodszy brat „Mixture 965”.

Tytoniu nie suszę, jest – moim zdaniem – gotowy do palenia. Cięty dość drobno o przeważającym ciemnym kolorze, złoty zaś prześwituje od czasu do czasu. W fajce ubijam go delikatnie, nie za mocno, biorąc poprawkę na siłę swoich rąk. A fajki? Tak jak przy wcześniejszych testach – raz biorę większą raz mniejszą – w zależności od pory dnia, czasu jakim dysponuję i chęci „napalenia się”. A napalić się tym tytoniem można! Oj, można!

Odpaliłem. Dym gęsty i smaczny o mocno wędzonym posmaku. Mocny a do tego pieprzowy. Znowu przypomina mi „Mixture 965” jest jednak delikatniejszy. Definitywnie czuję posmak pieprzu.

Po 10 minutach palenia wciąż smak nie uległ zmianie, powiedziałbym raczej, że się ustabilizował – wędzonka i pieprz.  Nadal mocny i sycący bez jakiejkolwiek nuty, która by mnie odrzucała czy zniechęcała.

Po 30 minutach odnoszę wrażenie, że smak uległ zmianie. Dym stał się bardziej delikatny ze wskazaniem na bardzo (!) delikatny, ciągle smakiem wiodącym jest wędzonka i pieprz, dym sycący, gęsty. Pali się raczej zimno ale może to wynika z tego, że staram się palić bardzo wolno, nie łapczywie. Gdzieś w głębi wyczuwam jakąś inną orientalną nutę, nie potrafię jej jednak nazwać. Smaczne palenie. Moi testerzy nie zwracają na mnie większej uwagi, a co najważniejsze, nie krytykują zapachu jaki wydobywa się z komina. Cieszy mnie to niezmiernie.

Po 45 minutach smak staje się ostry. Może to wpływ Perique? Jest mniej przyjemny ale mocny, nawet bardzo. Doskonale wyczuwalny smak wędzonki. Pali się sucho. Nie gaśnie (to też mnie cieszy).

Po 65 minutach tytoń staje się w smaku mocny i ostry. Dym lekko gryzący.

Po 90 minutach – nie będę ukrywał – dym nie smakuje mi już tak jak należy. Jest dla mnie deczko za ostry. Oczywiście jest to – tylko i wyłącznie – moja subiektywna opinia. Komuś innemu może smakować. Palę fajkę jeszcze przez parę minut. Nic nie bulgocze, pali się ładnie. Ja jednak mam już dość i fajeczkę odkładam – podczas czyszczenia okazuje się, że w samą porę bo na dnie zostaje raptem kilka źdźbeł tytoniu. Uff! Skończyłem! To „uff” było dla skończenia opisu moich wrażeń. Nie, żeby mi nie sprawiło to przyjemności ale ocenianie trzech różnych tytoniów za jednym zamachem było dość … pracochłonne. Zapomniałem napisać o room note Dunhill’a „Nightcap”. Większość moich testów kończyła się kręceniem nosów testujących, ostatni jednak zakończył się moim pełnym sukcesem! Po zadaniu pytania „i jak?” padła odpowiedź, cytuję: „… nic nie czuję, poza zapachem karkówki”. Hurra! Tak, tak moi drodzy koledzy – w piekarniku tkwiła karkówka! Może jest to jakiś sposób…

Na zakończenie, chciałbym wszystkim podziękować za cierpliwość, że dotrwali do końca. Nie były to wprawdzie testy laboratoryjne ale – proszę mi wierzyć – włożyłem w nie niemało serca i starałem się oddać słowami wszystkie swoje doznania jakie przyszło mi odczuć w trakcie moich spotkań z tymi trzema tytoniami. Równocześnie, nie chciałbym (nawet subiektywnie!) wyłaniać jakiegokolwiek zwycięzcy – potrzebowałbym więcej czasu (te testy zajęły mi ponad miesiąc :)) by stwierdzić cokolwiek jednoznacznie – jednakże pokusiłbym się na takie stwierdzenie: gdybym dnia jutrzejszego nie miał Dunhill’a  „Mixture 965” byłbym bardzo ale to bardzo niepocieszony, a czasu mało by go kupić i mieć „na wczoraj”. Będę miał to na uwadze. Przy każdym paleniu…

Życząc Wszystkim Gęstego i Smacznego Dymu (zdrowia, szczęścia i takich tam…) w Nowym, 2014 Roku udam się na spoczynek. Wpierw zajrzę jednak do  niebieskiej puszeczki od Savinelli – „Aroma”.

O tym kiedy indziej…

Do Siego Roku!

Tags: , , ,

8 Responses to Dunhill vs Gawith Hoggarth – czyli Starcie Trzech Smaków.

  1. Antemos
    Antemos
    30 grudnia 2013 at 08:16

    Bardzo przyjemnie było przeczytać tę recenzję. Przyznam, że zaczynam mieć bardzo mieszane uczucia co do wymienionych tytoni. Być może wynika to z faktu, że te marki to elita elit i przez to spodziewamy się nie wiadomo czego. Z tych trzech miałem sposobność spróbować jedynie jednego – 965, którego dostałem w próbce od KrzysiaT, i nie zachwycił mnie. Paliłem go około miesiąca temu, kiedy nie miałem pojęcia jak smakują latakie, orientale, periki i inne takie cuda, a moje smaki fajkowe ograniczały się do „słodkiej taniochy”. Fakt, zasmakował mi, jednak w porównaniu do, choćby Presbyterian Mixture (którego też dostałem próbkę – tu głęboki ukłon w stronę darczyńcy), wypadł raczej blado. Paliłem 965 również wczoraj wieczorem, niesiony myślą „teraz znam podstawy podstaw, może będzie lepiej”. Nie było lepiej. Wciąż smacznie, to prawda, wciąż poprawnie, ale bez szału. Być może stawiam, jak wspomniałem na początku, zbyt wysokie wymagania. Wolę jednak skromnie uznać, że to po prostu za wysoka liga dla mnie i że nadal nie mam pojęcia jak palić dobry tytoń, a prawdziwe zrozumienie przyjdzie z czasem. Może za rok, a może za dziesięć.

  2. KrzysT
    KrzysT
    30 grudnia 2013 at 12:15

    Fajna, szczera i osobista recenzja. Bardzo doceniam, że ci się chciało – bo pali wielu, a mało komu chce się podzielić wrażeniami.
    Cieszę się również z tego, że portal spełnia funkcję edukacyjną i pomaga poszerzyć horyzonty.
    Mam nadzieję, że będziesz próbował dalej i że kolejnymi odkryciami również się z nami podzielisz.

  3. golf czarny
    30 grudnia 2013 at 13:03

    Bardzo fajny pomysł potraktowania wrażeń z palenia nie sumarycznie po ale dynamicznie w trakcie. Zdarza się,że smak się zmienia w trakcie palenia. To fakt. Ja zwykle pamietam te lepsze momenty. A tu proszę pełne spektrum.

  4. JerzyW
    30 grudnia 2013 at 18:06

    Ciekawe zestawienie. MM965 lata temu byl moim numerem jeden zwlaszcza jak pogoda zaczynala sie psuc. Zasadniczo od jesieni do konca zimy palilem MM965 namietnie. Szokiem bylo, jak ten tyton przestawal smakowac palony w goracym klimacie. Zupelnie swiadomie nie siegam po niego od ponad 6 lat, nie chcac psuc sobie wspomnien z dawnych lat. Lubilem palic My Mixture w mniejszych fajkach.

    • KrzysT
      KrzysT
      30 grudnia 2013 at 18:33

      Jako że dygresje są solą każdej dyskusji ;) pozwolę sobie pociągnąć cię Jerzy za język i zapytać, czy odnotowałeś podobny mechanizm (tj. pogarszania się smaku w gorącym klimacie) w wypadku jeszcze jakiegoś tytoniu? A może zachodzi zjawisko odwrotne i są jakieś tytonie wybitnie predestynowane do palenia w bliższych równika okolicach?

      • lookasch
        lookasch
        30 grudnia 2013 at 20:36

        Ja przez gorący klimat (wakacje w Czarnogórze) rzuciłem fajkę na prawie rok, tak fatalnie smakowała. Tym dziwniejsze że wtedy w fajce najczęściej gościł SG Balkan Flake, który uwielbiam. Jak jest za gorąco to faja przestaje mi smakować.

  5. gpzagan
    gpzagan
    30 grudnia 2013 at 20:58

    Dziękuję wszystkim za komentarze. Postaram się o więcej aczkolwiek – jak tylko porobię trochę zdjęć – chciałbym co-nie-co napisać o fajeczkach, których jestem posiadaczem, ich czyszczeniu (dzięki wiedzy zdobytej na fajkanecie :)), może usystematyzuję swoją wiedzę a tym samym inni koledzy coś doradzą, podpowiedzą. Żałuję, iż na pewnych etapach palenia czy też odnawiania fajek czy też robienia swojego autorskiego stojaczka na fajki (zdjęciami nie omieszkam się podzielić) nie robiłem pełnej dokumentacji. W zasadzie, za każdym razem, obiecuję sobie, że się poprawię a w praktyce „dopadam” robotę i zapominam o aparacie fotograficznym.

  6. JerzyW
    30 grudnia 2013 at 21:01

    Generalnie ciezka latakia i orientale, choc pochodza z goracego klimatu nie smakuja mi zupelnie palone w takich warunkach. Wogole palenie przy powiedzmy ponad 40C’ jest przyjemnoscia dyskusyjna. Lokalesi pala szisze, ale tam tyton jest zupelnie inny. Teraz mam zime i chodze w dlugich ciuchach, bo za oknem temperatury jak w polskiem wczesnym lecie. Moje wyobrazenie smaku i wrazen z MM 965 wynikalo z faktu palenia tej mikstury np. podczas listopadowego siedzenia przy ognisku na jeziorem. Palilem ten tyton we wspolczesnym sporym bilardzie Dunhilla (2003) i wydawal sie byc takim moim malym „graalem” te 6-7 lat temu. W upale przezylem rozczarowanie a Dunhilla ukradli podczas przeprowadzki do innego domu :D

    Ja zasadniczo nie pale wogole od powiedzmy maja do konca wrzesnia ze wzgledu na warunki. Ale madrzejszy o te pierwsze zle doswiadczenia zaprzestalem palenia La tutaj i raczej poszedlem w strone lzejszych kawendiszy ( C. Black) albo ostatnio w czysta Va. ze starych tytonii jakie palilem w PL lata temu pozostaly tylko UF Petersona i Erinmore Flake. Te wchodza mi zawsze :) nawet jak zaoknem nieco przygrzewa.

Skomentuj JerzyW Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*