Paliłem z łosiem

29 lipca 2010
By

Pierwsza wiosna po wprowadzeniu stanu wojennego. Chyba maj, bo już liÅ›cie szumiaÅ‚y latem. Los rzuciÅ‚ mnie w Å›rodek lasu – na blisko trzy lata. ZostaÅ‚em prawdziwym gajowym. Ciężka praca, daleka od wyobrażeÅ„ mieszczucha. Ale przytulisko dla mÅ‚odego małżeÅ„stwa wspaniaÅ‚e. Wszak ze sÅ‚użbowym domem, podwórkiem i wieprzkiem, którego jakoÅ› nie mogliÅ›my zabić, wiÄ™c wyrósÅ‚ nad miarÄ™ i obżeraÅ‚ nas jak tylko Å›winia potrafi.

Widik z jalowca

PaliliÅ›my oboje. Ja fajkÄ™, ona papierosy. Ona miaÅ‚a raj, bo dla jednego palacza podwójna porcja „Kartkowych” wystarczaÅ‚a z nadmiarem, na dodatek dostawaliÅ›my od nadleÅ›nictwa przydziaÅ‚ „Extra DÅ‚ugich”, czyli odrzutów produkcyjnych z fabryki w Radomiu, którymi dość hojnie obdarowywaÅ‚ nas socjalizm.

Ale dla fajczarza był to stan klęski narodowej. Można było zapomnieć o krajowych wytworach ludowej myśli blenderskiej, czyli tych Najprzedniejszych, Bosmanach, Kapitanach, Neptunach. Nie były to też czasy miłe do przemieszczania się po polskich drogach, z rzadka jedynie i w ramach podróży służbowych mogłem zawitać do Pewexu, u cinkciarza wymienić wszystkie zaskórniaki i kupić za wszystkie zdobyte bony czerwoną Amphorę czy Księcia Alberta.

ChodziÅ‚em wówczas chÄ™tnie na wszystkie nasiadówki do nadleÅ›nictwa, czy do gminnego komisarza z WRON czy innej IRChy i „ziaÅ‚em” caÅ‚emu towarzystwu w nozdrza zgniÅ‚ym zachodem i imperializmem. Nasz komisarz – zobaczcie jak to brzmi, NASZ komisarz – byÅ‚ arcytrepem, co nie odbiegaÅ‚o od standardu, miaÅ‚ jednak pewnÄ… cechÄ™, która zbliżaÅ‚a do niego nawet zagorzaÅ‚ych antykomunistów. Ludowe Wojsko Polskie obdarowywaÅ‚o wówczas swoich czynowników tym, co miaÅ‚o najlepsze – także papierosami. I to nie kultowymi „BieÅ‚omorkanaÅ‚ami” z tekturowym mundsztukiem i wkÅ‚adem z tytoniu, który paraliżowaÅ‚ wszystkie latajÄ…ce insekty, ale „Phillip Morrisami” w plastikowym opakowaniu, tymi z wÄ™glowym wkÅ‚adem przed biaÅ‚ym filtrem. Nasz komisarz bardzo chÄ™tnie i ze sÅ‚owiaÅ„skÄ… serdecznoÅ›ciÄ… czÄ™stowaÅ‚ tymi papierosami uczestników narad. Moja żona je uwielbiaÅ‚a, czekaÅ‚a na moje powroty z nasiadówek z wiernym oddaniem znanym mi dotÄ…d tylko z dni wypÅ‚aty.

DawaÅ‚em sobie jakoÅ› radÄ™ – stary gajowy, którego zastÄ…piÅ‚em, kiedy odchodziÅ‚ na emeryturÄ™, też paliÅ‚ fajkÄ™. MiaÅ‚ kilkanaÅ›cie wrzoÅ›cówek, w tym kilka pamiÄ™tajÄ…cych kampaniÄ™ wrzeÅ›niowÄ… i parÄ™ fajek z pianki. Same peÅ‚ne benty. Na dobrÄ… sprawÄ™, nie wyjmowaÅ‚ fajki z ust – czy siÄ™ żarzyÅ‚a, czy wygasÅ‚a, czy dopiero czekaÅ‚a na nabicie, nieodmiennie dyndaÅ‚a mu spod wÄ…sów. W czasach nie-wojny paliÅ‚ jakiÅ› sÅ‚odki, ale niezbyt aromatyczny blend od Synów Murraya, jaki podrzucaÅ‚a mu niemal co niedzielÄ™ córka, która wychowaÅ‚a syna na pilota LOT. Ale w czas wojny coÅ› zaszwankowaÅ‚o w tym rodzinnym imporcie. Stary byÅ‚ jednak z dobrego materiaÅ‚u i zapobiegliwość miaÅ‚ wpojonÄ… przez wszystkie ustroje, w których przyszÅ‚o mu żyć.

DorabiaÅ‚ na emeryturze prowadzeniem tzw. pikowalni, sporej szklarni, w której hodowano najwyższej jakoÅ›ci sadzonki rzadkich drzew i krzewów cennych dla lasu. Dzikie wiÅ›nie, rajskie jabÅ‚uszka, gÅ‚ogi, tarniny… I wÅ›ród podrastajÄ…cych rozsad, które pieszczotliwie nazywaÅ‚ „piczkami”, ponad poziomy wrastaÅ‚y wypieszczone krzaki machory. O wielkich okrÄ…gÅ‚ych liÅ›ciach, lepkich od soku i codziennie „macanych”, by zerwać je w czas. I z tej machory produkowaÅ‚ tytoÅ„ do swoich – i do moich – fajek.

Stary znaÅ‚ las, jak znać go może jedynie gajowy z dziada pradziada lub genetycznie uwarunkowany kÅ‚usownik. ZnaÅ‚ smak i wÅ‚aÅ›ciwoÅ›ci każdej trawki, każdego liÅ›cia, każdego leÅ›nego owocu. Jego syn puÅ›ciÅ‚ siÄ™ w jakieÅ› inżynierskie studia i wyjechaÅ‚ z Polski przy pierwszej nadarzajÄ…cej siÄ™ okazji. Trudno siÄ™ wiÄ™c dziwić, że staruszek zadbaÅ‚ o faceta, który zajÄ…Å‚ jego dom, ziemiÄ™ i leÅ›nÄ… poÅ‚ać, z którÄ… byÅ‚ zwiÄ…zany od dzieciÅ„stwa. PróbowaÅ‚ mi swojÄ… wiedzÄ™ przekazywać, ale nie garnÄ…Å‚em siÄ™ do niej, tak jak zapewne garnÄ…Å‚bym siÄ™ dzisiaj. Co prawda, zaliczyÅ‚em eksternistycznie w rok policealne studium leÅ›ne, ale tylko dlatego, że taki warunek postawiÅ‚ nadleÅ›niczy, zanim daÅ‚ nam ten dom. PrzywiózÅ‚ nawet osobiÅ›cie pół gazika książek, które skrzÄ™tnie przeczytaÅ‚em, ale te wszystkie listki i jagody starego niespecjalnie mnie obchodziÅ‚y. Las lubiÅ‚em jak typowy mieszczuch – praca okazaÅ‚a siÄ™ po prostu zbyt ciężka. Ale za możliwość mieszkania niejako na swoim, oboje byliÅ›my gotowi na wszystko. Ja na Å‚ażenie kilometrami z cechówkÄ… czy siekierkÄ… do znaczeÅ„, pilnowanie wiecznie pijanych robotników leÅ›nych, ganiania zÅ‚odziei drewna i wnykarzy oraz uprawÄ™ kilku hektarów deputatu rolnego, aby zwiÄ…zać koniec z koÅ„cem, a moja żona na codziennÄ… 9 km wÄ™drówkÄ™ przez las do gminy, w której byÅ‚a paniÄ… od wydawania kartek. I na takÄ… samÄ… drogÄ™ powrotnÄ……

To, wbrew pozorom, nie jest opowieść o jakimÅ› tam epizodzie z mojego życia, ale opowiadanie o tytoniu. Bo wspólne palenie, byÅ‚o dla nas obojga najważniejszym czasem dnia i najprzyjemniejszÄ… częściÄ… tamtego okresu naszego małżeÅ„stwa. PaliliÅ›my z rana, po Å›niadaniu, na ogół jeszcze po ciemku, zanim siÄ™ pożegnaliÅ›my na rozstajach do pracy. W naszej kuchni, przy otwartych drzwiczkach do pieca, w którym trzaskaÅ‚y topolowe polana…

Zupełnie na marne, bo swoje już ugotowaliśmy. Nadleśniczy kompletnie nie rozumiał, dlaczego ja tak chętnie biorę w ramach służbowego przydziału te osikowe wałki. Przecież to drewno, które spala się błyskawicznie i mało energetycznie. Kiedy opowiadałem mu, że żadne inne szczapy tak nie trzeszczą i nie płoną tak wesoło, patrzył na mnie z psychiatryczną troską i potem w połowie zimy, kiedy już spaliliśmy ten cały wesoły zapas, dorzucał nam kilka kubików olchy czy akacji, żebyśmy mu w tym lesie nie zamarzli albo nie zaczęli kraść.

Także popoÅ‚udniami czy wieczorem mieliÅ›my te swoje tytoniowe sesje. Niekiedy w kuchni, przy tych topolowych trzaskach, kiedy indziej przysiadajÄ…c na podwórzu na starym kieracie, a czasami na polu, za sÅ‚onecznikami czy nad bagienkiem na paÅ›niku przy sÅ‚upku oddziaÅ‚owym, o który tak Å›wietnie opieraÅ‚o nam siÄ™ plecami… A wilgotny, wieczorny wiatr mieszaÅ‚ nasze tytoniowe chmurki i plÄ…taÅ‚ nasze wÅ‚osy, bo wtedy miaÅ‚em je jak lady Godiva.

Stary odpuścił sobie nauczanie zmiennika. Ale wpadał do nas chętnie. Nieodmiennie z papierową torbą swojaka z machorki. A to miodowego, a to miodunkowego, a to śliwkowego na słodko, a to wytrawnego z tarniną, a to trześniowego i bardziej smakującego wiśnią od dzisiejszych cherry-blendów. Były świetne, ale, jak to z machory, piekielnie mocne. Fajkę, co prawda, wciąż zabierałem w obchód, ale coraz rzadziej po nią sięgałem, zadowalając się skręcaniem w gazecie swojaków od starego. Fajka zarezerwowana była na nasze małżeńskie przytulanki. Lubiłem je przedłużać, więc niekiedy po wielkiej fai tego tytoniu bywałem zamroczony jak po niezłej flaszce.

Czasami udawało mi się wyrwać do miasta z Pewexem i kupić czerwoną Amphorę czy Prince Alberta, niekiedy znajomi przywozili prezent przy okazji odwiedzin. Wówczas mieliśmy dni, niekiedy tygodnie szczęścia. Jeśli zbiegło się to z czasem wzmożonych nasiadówek u komisarza i Philip Morrisami dla żony, to już w ogóle dom nasz i miejsca, w których bywaliśmy, ociekały miodem.

Kilka miesiÄ™cy później po kolejnej naradzie, na której nauczano nas, jak dawać baczenie na tajne radiostacje „SolidarnoÅ›ci” – w lesie, Bożesz ty mój, w Å›rodku lasu – puÅ‚kownik kiwnÄ…Å‚ na mnie paluchem i zaprosiÅ‚ do kanciapy na tyÅ‚ach sali konferencyjne, w której trzymaÅ‚ wszelakie prohibity sÅ‚użące do przekonywania narodu do wÅ‚adzy ludowej. Od tamtej pory, obok kabanosów, kieÅ‚basy myÅ›liwskiej i wÄ™gierskiego salami, obok koniaków, wódki czystej i wermutu Vinprom, papierosów w przebogatym wyborze, nadnormatywnych kartek i talonów na wszelakie dobra, na staÅ‚e znalazÅ‚a siÄ™ tam zielona Amphora, którÄ… po raz pierwszy w życiu przyszÅ‚o mi wówczas zapalić.

Dostawałem co nasiadówkę kilka paczek Philip Morrisów i funtową puszkę tego bardzo aromatycznego tytoniu. Ale że rangę miałem niewysoką, wchodziłem tam dopiero po wszystkich moich przełożonych z głębi lasu. Byłem jednakże tak istotny dla struktury PRL, że władzy ludowej kalkulowało się najwidoczniej uwzględniać mnie w rozdziale koncesjonowanych dóbr. I tak oto stałem się kolejnym opłacanym współpracownikiem reżimu.

Nasze domowe pieszczoty tytoniowe trwaÅ‚y wzbogacane przez kilka miesiÄ™cy o te luksusowe marki. Dzisiaj już nie potrafiÅ‚bym opisać smaku tego blendu, ale coÅ› musiaÅ‚o w nim być, skoro nie wystarczaÅ‚y mi te nasze wspólne palenia i podczas obchodu wypalaÅ‚em co najmniej jednÄ… fajkÄ™ w caÅ‚kowitej samotnoÅ›ci. ZnalazÅ‚em otóż miejsce, przeuroczÄ… piaszczystÄ… wydmÄ™, na której rosÅ‚o kilka ogromnych paÅ‚acoksztaÅ‚tnych jaÅ‚owców. Na jaÅ‚owiźnie z drobniutkiego biaÅ‚ego piasku siÅ‚a roÅ›lin nie poszÅ‚a w pnie, ale w dziesiÄ…tki a może nawet setki odrostów i w ich niebywaÅ‚Ä… wysokość. ByÅ‚y to istne paÅ‚ace – z pustym, pokrytym kÅ‚ujÄ…cym igliwiem i upojnie pachnÄ…cym wnÄ™trzem, w którym lubiÅ‚em siÄ™ wylegiwać, kiedy codzienne obowiÄ…zki zanadto mnie sponiewieraÅ‚y.

Na dodatek w sÄ…siedztwie rosÅ‚y niczym nie skrÄ™powane zaroÅ›la karagany – jak sÄ…dzÄ™, pozostaÅ‚ość dawnego żywopÅ‚otu jakiejÅ› ludzkiej siedziby. Do tej karagany – kwitnÄ…cej i Å›wieżozielonej – niemal codziennie przychodziÅ‚a z pobliskich mokradeÅ‚ klÄ™pa z Å‚oszakiem i nażeraÅ‚y siÄ™ listowiem, tegorocznymi odrostami i nektarodajnym kwieciem po dudniÄ…ce bekanie z gÅ‚Ä™bi brzucha. Nie miaÅ‚y prawa mnie ani zobaczyć, ani wyczuć w tym jaÅ‚owcu, bo chroniony byÅ‚em przez gÄ™stwinÄ™ i ciepÅ‚e wyziewy ogromnego krzewu.

UwielbiaÅ‚em siÄ™ z bliska, niekiedy nawet z kilku metrów, gapić na te Å‚osie. MajÄ… one niewyobrażalnie gÅ‚upkowate, a jednoczeÅ›nie nadzwyczaj plastyczne i peÅ‚ne wyrazu „twarze”. Najedzone smacznoÅ›ciami – jako dziecko także nażeraÅ‚em siÄ™ sÅ‚odziutkimi kwiatami karagany po przeÅ‚yk – potrafiÅ‚y mieć tak bÅ‚ogie miny, że musiaÅ‚em gryźć palce, aby nie eksplodować Å›miechem i ich raz na zawsze stÄ…d nie wypÅ‚oszyć. Kiedy odchodziÅ‚y, wciąż z rozkoszÄ… bekajÄ…c, nabijaÅ‚em fajkÄ™ tÄ… zielonÄ… AmphorÄ… i zapewne wówczas to ja robiÅ‚em takÄ… Å‚osiowÄ… minÄ™.

Tego dnia jednak zwierzÄ™ta nie przyszÅ‚y. PoleżaÅ‚em trochÄ™ i nie doczekawszy siÄ™ przedstawienia, zapaliÅ‚em fajkÄ™. Nieźle jÄ… rozbuchaÅ‚em, kiedy usÅ‚yszaÅ‚em coÅ› wielkiego przedzierajÄ…cego siÄ™ przez te sÅ‚odkie zaroÅ›la. WylazÅ‚ z nich potężny byk z porożem, które dopiero niedawno zaczęło siÄ™ wyrzynać. Taki „niepeÅ‚ny” samiec ma minÄ™ jeszcze gÅ‚upszÄ… od Å‚osiowego standardu. A jego twarz widziaÅ‚em z trzech, może czterech metrów.

ZwierzÄ™ wyszÅ‚o prosto w kÅ‚Ä…b dymu z rozbuchanej fajki i kiedy tuman je ogarnÄ…Å‚, zmieniÅ‚o siÄ™ w alegoriÄ™ zadziwienia. Westchnęło gÅ‚Ä™boko, wsysajÄ…c jak odkurzacz ten bÅ‚Ä™kitny dym i zrobiÅ‚o takÄ… minÄ™, jakby wÅ‚aÅ›nie zÅ‚aziÅ‚o z klÄ™py – czysta rozkosz, rozkosz i poczucie mocy. To, rzecz jasna, kompletna bzdura, ale przecież ja nie znam Å‚osiowej mimiki i mierzÄ™ jego „twarz” ludzkÄ… miarÄ….

I nie wytrzymaÅ‚em – padÅ‚em w igliwie ze Å›miechem tak histerycznym, że biedny byk po prostu zesztywniaÅ‚ jak tusza w chÅ‚odni, chrychnÄ…Å‚, chrapnÄ…Å‚ i zwiaÅ‚. Tak jak potrafiÄ… zwiewać wyÅ‚Ä…cznie Å‚osie w animowanych filmach z misiem Yogi.

I przez to wszystko, o czym dzisiaj opowiedziałem, stan wojenny na równi kojarzy mi się z czołgiem, który wjechał mi na podwórze w nocy 13 grudnia i z tą zieloną Amphorą i Phlilip Morrisami, w które zaopatrywał nas regularnie najważniejszy komunista w okolicy. Oraz z tym łosiem zaciągającym się pachnącym tytoniowym obłokiem.

Tags: , , , ,

33 Responses to Paliłem z łosiem

  1. 29 lipca 2010 at 15:18

    Panie Jacku, pan kiedy siedzie i pisze… Pisze pan takie wspominki, tytoniowe czy nie, pisze bo to sie czyta… z Å‚osiowa mina…

    • jalens
      29 lipca 2010 at 15:24

      Panie Janie, dalibóg, jest to najbardziej niezrozumiała recenzja moich tworów, jaką kiedykolwiek czytałem.

  2. Rheged
    29 lipca 2010 at 15:20

    Rozwija nam siÄ™ portal w literackÄ… stronÄ™ ;)

  3. 29 lipca 2010 at 15:25

    Opowiadanie przeczytane z rozdziawiona geba az musialem fajke odlozyc…..Losi u mnie pod dostatkiem widzialem je na zywo ale bez fajki…Jacku dziekuje.. za opisanie …..Pozdrawiam
    Waldemar

  4. 29 lipca 2010 at 15:27

    Aktualnie w domu czytam „BlondynkÄ™ u Szamana” Pawlikowskiej i przyznać muszÄ™, bez najmniejszej krzty wazeliny, że jÄ… po prostu deklasujesz. Szkoda, że takie krótkie ;-)

  5. heretico
    29 lipca 2010 at 15:32

    oszalał nam Jalens normalnie ;)
    sam tekst – na Pulitzera

  6. jalens
    29 lipca 2010 at 15:44

    Dziękuję, proszę jednak przy pochwałach wziąć pod uwagę fakt, że pisanie jest moim zawodem od 24 lat. Po prostu miałem wrażenie, że pisanie o samych technicznych aspektach fajczarstwa, zaczyna nas wszystkich po prostu nużyc i męczyć. I ze znużenia się zabawiłem. Do czego wszystkich serdecznie namawiam.

  7. JSG
    JSG
    29 lipca 2010 at 16:10

    No jak mój komentarz nie zrozumiały, faktem jednego n zabrakło bo powinno być siędnie (zasiądzie się znaczy po zabiegu zdeformowania na jakąś urojoną modłę) ale tak to prosto- człowiek jak czyta to mu mina się robi jak temu łosiu co go kolega napotkał.
    Westchnęło głęboko, wsysając jak odkurzacz ten błękitny dym i zrobiło taką minę, jakby właśnie złaziło z klępy – czysta rozkosz, rozkosz i poczucie mocy
    MiaÅ‚em różne okazje z Å‚osiami, jeleniami, dzikami, ale żaden zaciÄ…gać siÄ™ dymem nie chciaÅ‚… a pracy w lesie zazdroszczÄ™, a wiem czego zazdroszczÄ™ bo technikum leÅ›ne byÅ‚o jednÄ… z trzech szkół Å›rednich jakie bardzo poważnie pod uwagÄ™ wybierajÄ…c swojÄ… życiowÄ… drogÄ™.

    • jalens
      29 lipca 2010 at 16:17

      Skoro mnie chwalisz, to komentarz jak najbardziej zrozumiały. Więcej powiem, jedynie słuszny :)

      • jalens
        29 lipca 2010 at 16:18

        aha – i bardzo mÄ…dry!

  8. jalens
    29 lipca 2010 at 16:21

    Aaaa, i co tu dużo kryć – pozazdroÅ›ciÅ‚em angregowi jego tekstu… http://www.fajczarze.pl/forum/viewtopic.php?f=11&t=4068
    Jest znakomity!

    • JSG
      JSG
      29 lipca 2010 at 16:31

      SÄ… tacy co pisać umiÄ… i tacy co ni umiÄ…… zazdroÅ›cić mogÄ… ci co nie umiÄ…, a ci co umiÄ… to powinni konkurować ;)

      • jalens
        29 lipca 2010 at 16:39

        Albo siÄ™ przyjaźnić – jest jeszcze i taki wariant :D

        • JSG
          JSG
          29 lipca 2010 at 16:51

          w przyjaźni konkurencja jest zwykle motorem napędzającym rozwój :D konkurencja nie musi być zła.

          • Rheged
            29 lipca 2010 at 16:59

            Jest jeszcze możliwość, żeby z nikim nie konkurować, poza sobą samym. To najtrudniejsza sprawa.

            • jalens
              29 lipca 2010 at 17:10

              Nie da się czynnie uczestniczyć w kulturze, odwołując się wyłącznie do siebie samego. Nawet Witkacy poszukujący czystej formy w końcu palnął sobie w łeb. A Stanisława Przybyszewska praktycznie nie skończyła żadnego opowiadania, zanim się nie zaćpała w Gdańsku. Konkurowanie z samym sobą nie prowadzi do niczego dobrego, jak każda nadmierna pycha :D

              • Jacek A. Rochacki
                29 lipca 2010 at 19:25

                Bardzo dziÄ™kujÄ™, Panie Jacku, za to opowiadanie, zaczynam żaÅ‚ować, że to nie na PaÅ„skim portalu zamieÅ›ciÅ‚em takie wpisy, jak @Wielki Duch Fajek, czy O przepalaniu krnÄ…brnego Liverpool’a

                A czy to nie jest tak, że odwoÅ‚ywanie siÄ™ do siebie samego, to jedno, a Å›ciganie siÄ™ ze sobÄ… samym, to troszkÄ™ co innego ? OpowiedziaÅ‚ o tym swym pysznym, jÄ™drnym jÄ™zykiem renesansowego „króla życia” rzeźbiarz i zÅ‚otnik Benvenuto Cellini, którego Å»ywot WÅ‚asny spolszczyÅ‚ i wydaÅ‚ w roku 1953 Leopold Staff, a książka zawierajÄ…ca polskojÄ™zyczne tÅ‚umaczenie napisanego równie piÄ™knym jÄ™zykiem Traktatu o Sztuce ZÅ‚otniczej od prawie trzech lat czeka na polskiego wydawcÄ™. W tymże Traktacie, w rozdziale IX Cellini mówi wprost:
                ,,,pracujÄ…c usilnie, zrobiÅ‚em kompozycjÄ™ dajÄ…cÄ… o wiele wspanialszy efekt pod diamentem, niż oryginalna tinta wykonana przez mistrza Miliano Targhetta. A kiedy jasnym siÄ™ staÅ‚o, że przewyższyÅ‚em mistrza tak znakomitego, nie pozostaÅ‚o mi nic innego, niż zasiąść znów do pracy z wiÄ™kszym nawet zapaÅ‚em aby siÄ™ okazaÅ‚o czy nie mogÄ™ przewyższyć siebie samego….
                Historia ta, to historia takiego jakby konkursu na oprawÄ™ jak najlepiej podkreÅ›lajÄ…cÄ… walory danego kamienia; jest na ten temat opowieść, dawno temu opublikowana w „Spotkaniach z Zabytkami”.

              • jalens
                29 lipca 2010 at 19:46

                Cellini byÅ‚ w sÅ‚usznym wieku, kiedy to pisaÅ‚. W wieku, w którym już nauczyÅ‚ siÄ™ mocno pracować, zaÅ› o tych, z którymi warto konkurować – wiedziaÅ‚ wszystko.

              • jalens
                29 lipca 2010 at 20:10

                A, zapomniaÅ‚bym – oba opowiadania znam :) i lubiÄ™. Ale cóż, w 2007 roku to ja wciąż paliÅ‚em wyÅ‚Ä…cznie ekstra mocne. O fajce przypomniaÅ‚em sobie rok później. A jeszcze z rok później bÅ‚ysnęła mi pierwsza myÅ›l o Fajkanecie. Oba teksty sÄ… znakomicie na swoim miejscu :) Ten portal jest jednak szeroko otwarty na każdÄ… fajczarskÄ… opowieść.

  9. 29 lipca 2010 at 19:13

    To nie wiem jak siÄ™ do tego odnieść. Konkurowanie z innymi, to może czasem (!) fajna sprawa. Ale ogólnie mnie krótko bawi. Jednak najbardziej wolÄ™ – konkurowanie z samym sobÄ…. I teraz popadÅ‚em w „kaÅ‚abaniÄ™” – czy to pycha? Ja nie chce! A tak to lubiÄ™. Tak mnie to napedza…

    • jalens
      29 lipca 2010 at 19:27

      Konkurowanie ze sobÄ…, to trochÄ™ pycha, a trochÄ™ lenistwo – nie ja to wymyÅ›liÅ‚em, ale Elias Canetti :)

  10. 29 lipca 2010 at 19:13

    A tekst – bardzo przyjemny

  11. Jacek A. Rochacki
    29 lipca 2010 at 20:37

    z tym Cellinim to jednak nie do koÅ„ca tak, Panie Jacku; rzeczywiÅ›cie tekst byÅ‚ „utrwalony” – podyktowany przez Celliniego i zapisany przez skrybÄ™, gdy Cellini osiÄ…gnął dojrzaÅ‚y wiek 58 lat czyli na 13 lat przed jego Å›mierciÄ… , a ten „konkurs” odbyÅ‚ siÄ™, gdy Cellini miaÅ‚ lat 37. Ale nie to najważniejsze, zresztÄ… chÄ™tnie możemy powrócić do tematu w jakimÅ› stosowniejszym miejscu i czasie. A jeÅ›li chodzi o noblistÄ™ Elias’a Canetti, to siÄ™ tylko kiedyś zastanawialem, czy i na ile miaÅ‚ on coÅ› wspólnego z Jacques’em Derride. Nie wspominam o innych postmodernistach (choć Derride siÄ™ momentami od postmodernizmu odżegnuje).

    A czy Canetti wogóle palił fajkę ? :)

    P.S. dzięki za poprawki, raz jeszcze przepraszam za błedne dokonanie poprzednich wpisów.

  12. sat666sat
    sat666sat
    29 lipca 2010 at 21:39

    Drogi Jacku, gdy czytam Twoje artykuÅ‚y wrÄ™cz przenoszÄ™ siÄ™ oczami wyobraźni w tamte chwile, które opisujesz i próbuje sobie to wszystko wyobrazić – cudnostwo wrÄ™cz z klawiszy komputera Twego przelewa nam siÄ™!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  13. jazz59
    29 lipca 2010 at 23:33

    Dobrze siÄ™ czytaÅ‚o…dziÄ™ki…i wiÄ™cej poproszÄ™…

  14. kolejarz1986
    kolejarz1986
    30 lipca 2010 at 07:00

    Poranna kawa, sÅ‚oneczny poranek, przejazd rowerem do pracy i Twój tekst Jacku… Brakuje jeszcze porannej fajeczki. Bardzo dobrze siÄ™ czyta Twoje teksty.

  15. oskar
    30 lipca 2010 at 07:28

    No to koniec fajkanetu… Nawet teczki nie trza szukać, bo sam siÄ™ przyznaÅ‚ do współpracy… Zaraz go zlustrujÄ……

    • Rheged
      30 lipca 2010 at 11:07

      Jak to kiedyś kumpel na libacji powiedział w kierunku drugiego kumpla: i co, że komunista?! NASZ komunista!

      To tak gwoli pociągnięcia śmiesznostki z powyższego posta ;)

  16. JSG
    JSG
    1 sierpnia 2010 at 18:50

    A może któryś z kolegów którzy mieli okazję palić fajkę w latach 80, wie jak to było wśród internowanych?
    Obejżałem właśnie Beats of freedom przewija się tam kilka zdjęć z tego okresu i w fajka pojawia się na kilku więziennych fotografiach. To również mogła by być ciekawa historia.
    Kolejnym ciekawym tematem mogÅ‚a by być historia o paleniu w sowieckich Å‚agrach, przykÅ‚ady mamy np w prozie Sołżenicyna czy Herling-GruziÅ„skiego, a w mojej prywatnej kolekcji wspomnieÅ„ siedzÄ… wspominki na ten tema pana Aleksandra Jackowskiego, na wykÅ‚ady którego miaÅ‚em okazjÄ™ zaÅ‚apać siÄ™ jako jeden z ostatnich (z tego co wiem już nie prowadzi zajęć w IEiAK UW), który zawsze kiedy jego wykÅ‚ad schodziÅ‚ na temat Å›nieżnych zasp wspominaÅ‚ „jak na mojej Syberii”

    • jalens
      1 sierpnia 2010 at 19:06

      Janie Szymonie i ty, suko Milvo, idźcie dalej tą drogą! Świetne pomysły!

      • JSG
        JSG
        1 sierpnia 2010 at 19:10

        Ale że niby ja? Ja to ledwo pamiętam swoją pierwszą wizytę w muzemu narodowym gdzieś ok 90 roku, a wcześniej to tabula raza.. w 90 roku to ja miałem 6 lat, takie teksty to dla osób które miały z tym do czynienia, albo choć znają temat z opowieści zajomych.

  17. Jacek A. Rochacki
    1 sierpnia 2010 at 19:46

    – aby uniknąć pisania w trybie nazbyt jak dla mnie osobistym, pragnÄ™ tylko podać, iż:
    – znam/znaÅ‚em kilku z wówczas internowanych amatorów fajki
    – wiem dobrze o jedynej wówczas legalnej akcji pomocy internowanym i ich rodzinom
    – wiem, iż kilka puszeczek 100 gramowych MacBaren Mixture Scottish Blend, zakupionych w Tuzexie (czechosÅ‚owacki odpowiednik PeWeXu) a przeniesionych nie do koÅ„ca legalnie przez Tatry Wysokie koÅ„cem lat ’70 dostaÅ‚o siÄ™ takim czy innym sposobem do internowanych.

    A może by tak przeprowadzić wywiad z Januszem Onyszkiewiczem ?

  18. jalens
    1 sierpnia 2010 at 19:58

    A pewnie, przeprowadzić :D

Skomentuj JSG Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*