Curly Cut Deluxe – recenzja @ogrodnika

26 kwietnia 2013
By

ccdl

Tytoń nie podpasował mi. Może to krótko brutalnie, ale szczerze. Nie znalazłem w nim nic co by mnie zaczarowało, zatrzymało przy nim konkretnie, zapadło w pamięć. Nie mam też do niego zastrzeżeń, jest smaczny, lekko słodkawy przy paleniu – lekki – jakieś 2-2.5 w skali do 6, wypala się ładnie ładnie trzyma żar i tyle. Spóźniłem się z recenzją bo dałem mu kolejną szansę.

Filozofując – z tytoniem jest jak z pogodą – nie ma idealnej, nie ma takiej pasującej
wszystkim – jest właściwa kiedy jest właściwa tj. ciepło kiedy potrzeba, śnieg na święta
albo narty, deszcz jak trzeba coś w domu zrobić. Ważny jest nastrój, potrzeba, okoliczności.

Dlatego – mnie nie podpasował, ale może ktoś w nim się zakocha. Ja próbowałem go w pracy jak już wszyscy poszli (Scotish Mixture MB sprawdza się idealnie), próbowałem w weekend na balkonie w słoneczne ciepłe (pierwsze w tym roku!) popołudnie – tutaj Virginia no.1 wypadła dla mnie lepiej, próbowałem późnym wieczorem nad planszówką, ciężkim mózgożernym tytułem gdzie emocje wisiały w powietrzu jak dym z London Mixture – nawet sprawiłem sobie nowego bulldoga St.Claude dla spróbowania – nowy tytoń – nowa fajka – nic. Może ulubiony Ropp i nowy tytoń, nie zadziałało niestety.

Pali się miło, ale nic nie zostaje w pamięci – dla mnie – palacza okazyjnego, odświętnego, namaszczającego każde palenie, cieszącego się dymkiem 1-2-3 maksymalnie 4 razy w tygodniu, ważna jest przyjemność czerpania smaku z palenia, jakichś doznań, jakiejś przyjemności, jakiejś myśli która zostaje w głowie po paleniu była taki/śmaki czy owaki, to mi się podobało a tamto było słabe. Tutaj nic, bez dreszczyku – poprawnie, miło ale bez iskry. Dlatego przygotowuję tekst, autorski – amatorski – „O wyższości tanich tytoni nad tytoniami droższymi, ale bez polotu” do czego natchnął mnie – tekst kolegi po fajce nt. Green Velvet – ale to będzie, jak będzie gotowe.

Zakończę może w sposób którego najbardziej nienawidzę „a wybór pozostawiam Wam” – ale taka jest prawda z mojego punktu widzenia – tytoń poprawny, miły ale nijaki – jak kiepska pogoda w lato, niby nie pada, niby nie ma skwaru – ale jednak nie zapamiętamy tego dnia ze względu na nią ;)

Z fajkowum pozdrowieniem
Mariusz

6 Responses to Curly Cut Deluxe – recenzja @ogrodnika

  1. yopas
    26 kwietnia 2013 at 14:20

    Nie pamiętam, czy to pan Jacek A. Rochacki zawsze mówi: „że Virginii warto się uczyć” (być może mówi coś innego, a ja tylko wyobrażam sobie, że mógłby tak powiedzieć – przepraszam panie Jacku)… niemniej, powyższy tekst potwierdza tylko moje indywidualne doświadczenia z tym tytoniem. Zacząłem cokolwiek rozumieć po 25g.
    I jeszcze na koniec dodam, że owszem znam droższe tytonie bez wyrazu, w porównaniu z tu opisywanym. A dodatkowo cały czas huczy mi w głowie genialnie skonstruowana na fms fraza czarnego golfa: „…przesiadka z z SG albo G&H (na Mac Barena Club Blend przyp. aut.), to takie wrażenia jakby schodka zabrakło. Niespodziewane tąpnięcie.”, która może tłumaczyć, wysiłek jaki należy włożyć, by pokonać drogę z powrotem.
    UkłonY,

    • Jacek A. Rochacki
      27 kwietnia 2013 at 00:20

      Panie Pawle: przede wszystkim bardzo dziękuję za zachowanie mnie w dobrej pamięci. Jeśli natomiast chodzi o przypisywane mi powiedzenie, to mimo iż powtarzałem to wielokrotnie w najróżniejszych miejscach, bodaj wszystkie znane mi Osoby i u nas i za granicą są tego samego zdania. Nie wiem, czy na Fajka.net nie powiedział tego pierwszy Pan Jacek „Jalens”.

      Po swoim własnym powrocie do fajki serio jakieś pięć lat temu (a palę fajkę jakoś od lat ’60) przez ROK uczyłem się FVF, a paliłem do niedawna regularnie 6-8 fajek dziennie.

      Nie pamiętam, by kiedykolwiek fajka fabryczna – fabrycznie nowa (czy „prawie nowa” – zanim została solidnie i właściwie opalona) nawet marki „z tradycjami” zaznajomiła mnie w sposób właściwy ze smakiem i charakterem danego tytoniu. Zwłaszcza, gdy bywał on palony prosto z puszeczki, bez kilkuletniego dojrzewania w słoiku. Na skutek dobrych wspomnień zachowałem sobie kilkanaście fajek takich jak Petersony, Stanwelle, Butz Choquin, Lillehammer etc. i czasem palę w nich gdy mi się poprzypominają czasy, miejsca i ludzie z tymi fajkami skojarzone, ale nigdy bym nie uznał takiego palenia za reprezentatywne dla danego, zwłaszcza „trudnego” w paleniu blendu Va. Takie palenia wykonuję w moich fajkach codziennych, jednej marki.

      Rozpisałem się powyżej, gdyż powoli zmierzam do sedna sprawy. Bardzo słusznie Pan Krzysztof opisał historię przedmiotowego blendu. Ja sam bardzo sobie cenię tekst na jego temat Pana Daniela Schneidera zamieszczony na stronach Synjeco:
      http://www.synjeco.ch/pataall/taba/3023.php?i5s7s3

      Twórca czy twórcy Curly Cut DeLuxe postawili sobie dość karkołomne zadanie. Jak stworzyć substytut blendu Va+Pq BEZ udziału Pq ? pamiętamy, iż właściwy dodatek Pq podkreśla naturalne walory (w skrócie: naturalną słodycz – ale nie tylko) najlepszych Wirginii i dodawany jest w tym właśnie celu. To troszkę tak, jak szczypta soli plus szczypta cukru „podnosi” naturalne walory (zapach, smak) prostej sałatki ze świeżych pomidorów.

      O ile mnie pamięć nie myli, i coś tam pamiętam z dawnych swych rozmów na tematy fajki na Wyspach, postanowiono w specjalny sposób przefermentować „na ostro” którąś ze składowych Wirginii i dołączyć ją do pozostałych składników i z jej już udziałem przeprowadzić czy dokończyć fermentację całości. Uzyskano blend znakomity acz bardzo trudny w paleniu, moim zdaniem trudniejszy od FVF. Na „pierwszy rzut oka” bowiem jest on ostro/kwaskowaty (grzecznie opisujemy to czasem jako „cytrusy” ale ja sam – przysięgły amator Va w pierwszym odruchu chętnie bym taką akurat „cytrynkę” dosłodził), w najlepszym wypadku mało słodki. Takie były moje odczucia, kiedy chyba 4 lata temu zaopatrzyłem się w CCDL. Natychmiast więc rozpocząłem sezonowanie. Po 2 latach blend stał się „miększy” a obecnie – jeśli palony prawidłowo – jest wręcz aksamitny w paleniu. Daje się odczuć cala gama tego, co w najlepszych Wirginiach cenimy. Włącznie z naturalną wirginiową słodyczą.

      Serdecznie więc namawiam wszystkich, których CCDL nie odrzucił od siebie do rozpoczęcia sezonowania w słoiczku choć 50 gramowej próbki. Wierzę że będzie mi dane poczytać na temat wrażeń z palenia sezonowanego CCDL za, powiedzmy, cztery lata.

      P.S. Moim zdaniem porównanie tytoni MacBarena do tytoni takich jak Samuela Gawith’a czy Gawith and Hoggarth’a jest po prostu…niesprawiedliwe dla MacBarena. To są diametralnie różne od siebie tradycje blenderskie, tradycje nie tylko fermentacji ale wogóle tworzenia tytoni fajkowych. Przez lata, kiedy uczyłem w Danii paliłem z prawdziwą przyjemnością Mac Bareny i nigdy nie próbowałem ich porównywać do dobrze mi też znanych najlepszych blendów angielskich, tak jak moi zagraniczni przyjaciele nie porównywali moich Toyot do swoich, przykładowo rzecz ujmując, Jaguarów czy Aston Martinów. Inna tradycja, inny charakter, a i inna półka, ale w każdym przypadku – znakomite narzędzie do przemieszczania się. I w sumie moim zdaniem lepszy dobry MacBaren niż wiele innych powszechnych nie tylko u nas tytoni.

      • ogrodnik
        ogrodnik
        30 kwietnia 2013 at 11:06

        hmmm… ostatni akapit dał mi sporo do myślenia, może – utrzymując motoryzacyjne porównania – trzeba przejechać 1 000 000 km, żeby docenić że jedno auto buja trochę mniej, trochę płynniej skrzynia biegów chodzi, trochę ciszej powietrze opływa, żeby zrozumieć cenę 2x czy 5x wyższą. Ale może coś w tym jest – oczywiście jeśli Drodzy Koledzy odebrali, że zrównywałem MB do SG albo G&H to, widocznie nieprecyzyjnie się wyraziłem – wypisałem jedynie swoje odczucia – może zderzyłem „codzienność” z tym „od święta” – i to drugie przegrało, przez zbyt mały kilometraż na liczniku – może właściwym byłoby zakupienie, po takiej próbce recenzenckiej np. 50g – schowanie w ciemne, chłodne miejsce i wrócenie do tematu za np. 3, 4 lata – i ponowne zmierzenie się z tematem? tak, żeby nie krzywdzić siebie (można przeoczyć coś wspaniałego) i czytających (bo można zniechęcić do czegoś może wspaniałego dla nich), a także samych tytoni (tych którzy je komponują) wysiłek włożony w dobór, nadanie odpowiedniego „sznytu”, że tak się wyrażę – napewno czyni je nieprzypadkowym – choć może czasami – trudniejszym w odbiorze.

  2. ogrodnik
    ogrodnik
    26 kwietnia 2013 at 16:04

    możliwe, zdaję sobie sprawę z własnej ułomności, braku dziesiątek gr. wypalonych pyszności, uczę się cały czas – próbuję. Może rzeczywiście ten schodek jest dla mnie za wysoki – mam nadzieję, że jeszcze – więc wolę wyraźniejszą nutkę i smakową i zapachową, to mam pełne przekonanie, że przyjdzie z czasem :)
    obiecuję nadrobić smaki SG i G&H, poszukać niuansów – KrzyśT genialnie to opisuje, a ja być może nie umiem tego wyłapać, może moje 30-40 min. z fajką to za krótko na wyrobienie sobie pierwszego zdania czy smaku. Ale tak, to jest warte zastanowienia się przy najbliższej okazji.

  3. golf czarny
    26 kwietnia 2013 at 16:46

    ogrodniku moim skromnym zdaniem palacza równie okazjonalnego co Ty najlepszą postawą jest postawa „zasadnicza” a mianowicie „racja i prawda są zawsze moje” ;) zupełnie Ciebie rozumiem bo tyż tak mam z niektórymi powszechnie uznanymi smakołykami. A z drugiej strony niektóre niemcem trącące specyfiki i proszę bardzo cieszę się jak Francuz na widok Wermachtu ;).
    Ja przyznaje się mam odchylenie wirdżiniowe zdiagnozowane. O… idę właśnie na balkon przyjąć dawkę Kendala. Lekarz twierdził ,że prędzej czy później obrzydnie mi. Mądry i światły z niego człowiek.

  4. ogrodnik
    ogrodnik
    26 kwietnia 2013 at 17:32

    ale właśnie ja tak mam, tak napisałem co myślę o tym tytoniu, z perspektywy własnego fotela. z tym, że zacząłem się zastanawiać czy nie warto poszukać czegoś więcej, dać więcej szans? dla własnej przyjemności oczywiście, nie mam zamiaru się zmuszać, męczyć – ale redefiniować opinie, jeśli po drugim, trzecim paleniu się zmieni. Dlatego spóźniłem się z recenzją, szukałem miejsca i czasu które zagra mi z tym tytoniem – tym razem nie znalazłem, ale może przy jakiejś innej okazji go zapalę i się zmieni? bo jednak czasami warto posłuchać bardziej doświadczonych kolegów, i spróbować co tam podsuwają – bo mogą to być prawdziwe perełki, choć na pierwszy rzut oka za mocne, za gęste i wogóle blee – miałem tak właśnie swego czasu u Janka, spróbowałem 965 i było za mocno, a nadeszła zimna jesień, kolejna wizyta i… odpaliło – tytoń znalazł swoje miejsce i swój czas, i do dziś wspominam go jako moje „najlepsze palenie” – jeśli mogę tak napisać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*