Baker Street

27 sierpnia 2018
By

Pewnego pięknego dnia, kiedy odbierałem paczkę w pewnym kiosku Ruchu we Wrocławiu, oczom moim ukazał się niezwykły widok: koperta z napisem „Pipe tobacco BAKER STREET” i zawrotną cena 5,99 zł. Zaintrygowany tak niezwykłym zestawieniem, postanowiłem zainwestować w ten niezwykle ciekawy wynalazek część ciężko wypracowanego majątku. Szybkie przeliczenie pozwoliło na stwierdzenie, iż 50 g wspomnianego specyfiku kosztować będzie 24,96 zł – czyli interes życia.

Z opisu na kopercie można wyczytać, iż mieści ona 12 g tytoniu fajkowego, który został wyprodukowany przez ORION Tobacco Poland sp.z o.o. oraz że mam dla kogo żyć (jak rzyć, Panie Premierze? ) oraz, że dym tytoniowy zawiera ponad 70 substancji powodujących raka. Jako chemik nie przestraszyłem się tak groźnie brzmiącej, niczym u wejścia do piramidy albo innego grobowca, klątwy. Wszak na co dzień spotykam się zapewne z dużo poważniejszymi zagrożeniami.

Ale do rzeczy. Otwieram paczkę i oczom moim ukazuje się grubo cięty jasny tytoń. Po podstawowej analizie organoleptycznej stwierdzam, że pewnie jakaś niearomatyzowana Virginia, może z niewielkim dodatkiem Burleya (słomkowożółty tytoń z niewielką ilością jasnobrązowych wstążek). Po zapaleniu prosto z koperty nie zachwycił mnie jednak. W sumie, czego się spodziewać po tytoniu w tej cenie. Przesypałem do słoiczka, dolałem trochę szkockiej whisky w cenie stosownej do tak zacnego tytoniu (wydawał mi się nieco przesuszony) i na jakiś czas zapomniałem o tym wynalazku.

Ostatnio przypadkiem wygrzebałem słoiczek z przepastnej czeluści Hadesu zwanego szufladą i otworzyłem. Podstawowa analiza organoleptyczna, polegająca na wykorzystaniu zmysłu węchu jako detektora, pozwoliła na stwierdzenie, że tytoń pachnie całkiem przyjaźnie, rzekłbym nawet – zachęcająco. Wsadziłem do fajki (odnowiona albanka, traktowana przeze mnie jako fajka imprezowa i co za tym idzie, wykorzystywana do palenia wszystkiego i byle jak) i odpaliłem. I tutaj – przyjemne zaskoczenie. Paliłem łapczywie, otaczajac się kłębami dymu. Tytoń bardzo lekki, smakowo odpowiadający mieszankom VaBur, ze znaczną przewagą tej pierwszej składowej, dość słodki i niepowalający stężeniem nikotyny. Spala się bardzo szybko, zapewne ze względu na niewielką gęstość usypową (stosowna masa zacnej i sławnej Virginii no. 1 Mac Barena zajmowałaby pewnie ze trzy razy mniej miejsca w słoiczku), dając dużo dymu. Za jednym zamachem spaliłem kilka nabić w różnych fajkach (dwie odnowione albanki i Worobiec 89). W tej ostatniej (z filtrem) uderzyła mnie pewna słodycz tego tytoniu (dawno nie paliłem Va no. 1, ale co ciekawe testowany tytoń ten jest chyba od niej słodszy).

Room note – nie wiem, nie znam się. Palę albo na zewnątrz, albo przy otwartym oknie, pomagając ulecieć dymowi wiatraczkiem, jakie dzięki ostatniej fali upałów stały się bardzo popularne, nie lubię siedzieć w zadymionym pomieszczeniu, więc nieważne jak przyjemny byłby to dym, pewnie by mi przeszkadzał. Z drugiej strony – ruszają mnie naprawdę tylko dwa charakterystyczne zapachy (bo chemik nie mówi śmierdzi, tylko charakterystycznie pachnie) – pirydyny i dwusiarczku węgla. A zaręczam, że dym z tego tytoniu nie przypomina ani jednego ani drugiego.

Ogólne wrażenia – pali się szybko i sucho, bardzo dobrze się spopiela. Tytoń idealny na szybkiego i niezobowiązującego dymka np. na imprezie, gdzie palenie tytoni bardziej wymagających jest kłopotliwe w towarzystwie palaczy tak niegodnego wynalazku dla ludu, jak papierosy (wiele razy zdarzało mi się, że ktoś zdążył spalić papierosa zanim ja zdążyłem w ogóle rozpalić Flake’a).

Po potraktowaniu whisky i zamknięciu w słoiku na czas jakiś, idealny tytoń dla początkujących albo poszukujących niezobowiązujących wrażeń. Wiadomo – Peterson czy Dunhill to to nie jest – ale do niezobowiązującego i łatwego palenia zdecydowanie deklasuje wynalazki w swojej i ciut wyższej klasie cenowej. Dodatkowo mamy tu tytoń w zasadzie niearomatyzowany (chyba, że potraktowanie whisky traktować jak aromatyzację), więc wiemy, że palimy tytoń a nie glikol.

Myślę, że może mieć potencjał jako baza do własnoręcznie aromatyzowanych mieszanek. Ogólnie – jestem bardzo ciekawie zaskoczony, bo nie spodziewałem się po tym tytoniu praktycznie niczego.

 

Polecam,

Albert

Tags: , , ,

8 Responses to Baker Street

  1. Wielebny
    27 sierpnia 2018 at 11:55

    Możesz powiedzieć jak aromatyzowałeś tytoń łisky ? Spryskałeś? Zakropliłeś ? Ile to jest trochę ?

    • Albert
      27 sierpnia 2018 at 13:31

      Do wspomnianych 12 g w słoiczku po prostu zwyczajnie wlałem kilka mililitrów whisky (konkretnie był to Wiliam Peel, bo takie cuś miałem akurat pod ręką), przemieszałem i odstawiłem. Tytoń dobrze sprawdza się dość luźno ubity, kiedy nabiłem później trochę mocniej był już nieco mniej przyjemny.

      • Wielebny
        27 sierpnia 2018 at 14:16

        Kurde a ja spryskuje albo wacik moczę i wsadzam do słoja na amelinowym podstawku a tutaj trzeba było jeb z dzidy … bo proste rozwiązania są najlepsze.

        • Albert
          27 sierpnia 2018 at 15:41

          Wiadomo, nie ma jak młotkiem :D

  2. Grimar
    Grimar
    27 sierpnia 2018 at 15:21

    Że się tak wtrynię… Lepiej wypada aromatyzacja rumem. Whisky szybciej wyparowuje. Poza tym zniszczyłem sobie SG Golden Glow poprzez potraktowanie go Ballantinesem. Teraz wstrętnie śmierdzi. Jakoś mam ochoty go palić. Więc trzeba liczyć się z tym, że można źle połączyć smaki.

    • Albert
      27 sierpnia 2018 at 15:44

      Rumu akurat nie mam pod ręką, ale jak będzie okazja nie omieszkam wypróbować

  3. P_iter
    P_iter
    27 sierpnia 2018 at 15:37

    Jak macie jakiś tytoń, którego smak jest dla Was nieakceptowalny, proponuję eksperymentalnie dodać kilka kropel likieru miętowego. Bardzo ciekawy efekt. (Tylko lepiej nie używać najlepszej fajki do tego celu.)

    • Albert
      27 sierpnia 2018 at 15:47

      Wiadomo, albanki są niezastąpione do testów ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*