Raport: przebój orwellity

29 sierpnia 2011
By

Nieco ponad rok temu Jalens pisał w humorystycznym tonie o tej fajce, jako o kolejnym z atrybutów każdego palącego pracownika firmy Orwell SA. Jest w tym dużo prawdy, bo Pipoo to świetna alternatywa dla szybkiego dymka, gdy nie ma czasu na pufanie większych rozmiarowo egzemplarzy, a bardzo pragnie się uniknąć papierosów.

Ja jednak poszedłbym o krok dalej i nazwał Pipoo wprost papierosem właśnie. Otóż od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem tejże i ośmielę się donieść, że używanie jej niewiele ma w sobie „fajczarstwa” jako takiego.

Po kolei – Vauen nie traktuje produkowania Pipoo jako wytwarzania fajek. To ewidentnie próba przywłaszczenia sobie części papierosowej klienteli, która pragnie ograniczyć palenie. Małe rozmiary wrzoścowego klocka, design bardzo mocno odbiegający od fajkarskiej tradycji i wreszcie nawet specjalny tytoń, który wprost przypomina w kształcie cygaretki. To fajka tylko z nazwy. Nie sposób palić ją długo, idealnie więc nadaje się na prywatne przerwy w korporacjach.

Samo wykonanie fajeczki również pozostawia wiele do życzenia. Pomijając nawet standardową prekarbonizację, której pozbyłem się w ciągu pierwszych pierwszych minut posiadania Pipoo. Nie wiem, po co tam miejsce na filtr węglowy? To znaczy – domyślam się, że chodzi o politycznie poprawne palenie z filtrem, a przy okazji wyciągnięcie więcej pieniędzy z użytkowników, ale aby zrobić to dobrze, należałoby umieścić kanał dymny w taki sposób, aby filtr go nie zatykał. Tymczasem po włożeniu filtru ciągu po prostu nie ma. Ujście kanału do ustnika jest umieszczone za nisko.

Wypowiadam się tylko na podstawie własnego egzemplarza, ale mam obawy, iż nie jest to odosobniony przypadek. Oprócz tego feleru mam jeszcze ów kanał krzywy (nie jest równoległy w stosunku do żadnej ze ścian fajki). Ośmielę się twierdzić, że Pipoo jest wytworem w stu procentach maszynowym, produkowanym taśmowo, tak aby zalało rynek. Coś jak polskie gruszanki, tylko, że jednak bardziej pomysłowo i z marketingowym rozmysłem, którego naszym producentom gruszek brakuje. Szkoda jednak, iż ta brawura finansistów nie przełożyła się na jakość wykonania przez rzemieślników. Niewiele wszak wystarczyło – ot, rzetelności, by zadbać o porządny kanał dymny. Poza wszystkim, co wymieniłem, jest on bowiem bardzo, ale to naprawdę bardzo wąski.

Jeśli byłbym pracownikiem korporacji i paliłbym Pipoo na każdej przerwie, nie czyszcząc jej (bo szkoda byłoby mi przerwy), to po jednym dniu nie dałbym rady wsunąć wyciora do kanału dymnego. Stanowi to problem już po jednym paleniu.

Fajki tej nie traktuje się jak fajki. Człowiek bierze, nabija i idzie palić. Byle szybko, byle otrzymać należny strzał nikotyny. A potem znowu, następnie jeszcze. Nie warto Pipoo opalać, nie warto przesadnie o nią dbać. Podobnie z papierosem – ma on swój urok, gdy jest w użyciu. Po wszystkim dusimy go w popielniczce i zapominamy, że kiedykolwiek istniał. Pipoo różni się tylko tym, że zamiast wyrzucania całości, pozbywamy się popiołu ze środka i używamy dalej wielokrotnie, jednak tylko po to, żeby cieszyć się przez kilka minut. Mój dziadek miał kiedyś cygarniczkę, w której palił Popularne. Pipoo to taka cygarniczka – po prostu przyrząd umilający palenie.

Czemu więc jestem szczęśliwym posiadaczem tegoż drobiazgu? Bo nie potrafię pozbyć się nawyku sięgania po tytoń w tak kompaktowej, szybkiej postaci. Gdy więc mam papierosy – palę je pomiędzy jedną, a drugą fajką. Dzięki Pipoo nie muszę. Chociaż i tak czasem jeszcze mi się zdarza.

Ten produkt to naprawdę spełnienie marzeń korporacyjnych mrówek i w ogóle każdego zapracowanego człowieka. Dostaje się nikotynę jak w papierosie, oszukując się jednocześnie, że pali fajkę. Ta myśl przychodzi bardzo szybko, ale i tak jest miła. Dobrze jest oszukiwać samego siebie w tak błahej sprawie.

Tags: , , , ,

8 Responses to Raport: przebój orwellity

  1. JSG
    JSG
    29 sierpnia 2011 at 23:09

    Ostatnie dwa tygodnie pracuje w fabryce…. dekoracji- ot taką fuchę mam czasami. Wszyscy przywykli już do tego że palę fajkę, ale przerwa na papierosa to przerwa na papierosa- 10 minut i po sprawie- a na programie czasem krócej. Nabijam więc fajkę rano, zapalam palę te 10 minut no może 15, chowam do kieszeni i znów „na taśmę” następna przerwa, fajka z kieszeni i znów 15 minut. w przerwie obiadowej mam godzinę- nabijam więc inną fajkę i palę sobie spokojnie, po czym znów wracam do stosunku przerywanego. Powiem szczerze, że dzięki tej metodzie, nie jeden raz wirginia no 1 zaskoczyła mnie ciekawością smaczków i nuansów, nie odkrywanych w ciągłym paleniu. Faktem jest xe zaskoczyła mnie też i negatywnie, ale w znacznie mniejszym stopniu.
    Próbowałem palić skręty, ale i tak, robione moją metodą, maszynką wymagają jakiś 15 minut by wypalić jednego skręta, poza tym wychodzi tego tytoniu dwie paczki w tygodniu.
    Podsumowując- nie widzę zastosowania dla fajki 15 minutówki, bo spokojnie można sobie poradzić ze zwykłą fajką.

    • Alan
      30 sierpnia 2011 at 02:34

      Mniej więcej tą metodą palę od prawie roku. Za jednym podejściem spalam tytoń właściwie tylko wtedy, gdy mam coś nowego w kominie albo gdy zabieram się za jakąś recenzję.

      A za artykuł o takim stosunku przerywanym zbieram się od chyba kwartału…

    • Rheged
      30 sierpnia 2011 at 16:22

      Ja tak nie mogę. Źle się czuję, gdy nie spalę wszystkiego za jednym podejściem, nie czynię przerw itp. To takie moje myślenie o fajce. Pipoo nie traktuję jak fajki.

  2. Jacek A. Rochacki
    30 sierpnia 2011 at 10:48

    O ile dobrze rozumiem, to opisywany przyrząd do palenia przeznaczony jest do nabijania czy nakładania doń gotowych „nabojów” z odpowiednio przygotowanego tytoniu. I tak pragnę przypomnieć, iż Dunhill oferował podobne gotowe ładunki – tzw. Pipe Packs, a sprawa jest opisana i zilustrowana w opracowaniu: About Smoke – An Encyclopedia of Smoking, (Fifth Edition) Alfred Dunhill Ltd., 30 Duke Street, London SW1, 1927, str. 92 -94.

  3. Jacek A. Rochacki
    30 sierpnia 2011 at 10:50

    Bardzo przepraszam za niewłaściwe kodowanie, upraszam Administrację o poprawienie mego błędu.

  4. FizylierXW
    3 marca 2012 at 20:35

    Witam Serdecznie!

    To mój pierwszy wpis.Tak krótko jestem rekonstruktorem epoki napoleońskiej, historykiem z zawodu, miłośnikiem wszelkich gier, planszowych jaki będącego na indeksie pokera texas holdem. Do fajki wracam po wieloletniej przerwie, która sięga aż czasów licealnych i fascynacji Tolkienem i epoka wiktoriańską.

    Dziś jest to już raczej świadomy i przemyślany wybór. Serwis ten jak na razie uzupełnia moje braki w wiedzy jakie do tej pory miałem. Ale na temat:

    Z pippo jest chyba tak jak z miłośnikami kawy. Prawdziwi kawosze albo swój ulubiony trunek będą parzyć tradycyjnie co najwyżej w kawiarce lub przy zasobnym portfelu zakupią expres do kawy wraz z młynkiem i dziesiątkami atmosfer. Jednak kawa zawsze pozostanie kawą.Jednak jest i droga na skróty, nie mająca nic wspólnego z tym naparem w postaci automatycznych expres z nabojami z kawo-podobną breja i mleczkiem w proszku. Mimo iż taki napój trudno nazwać kawa jest rzesza ludzi, która nie wyobraża sobie życia bez disagnerskiego robocika, który apetyczne klika gotowymi nabojami wyciąganymi z szafki i nie wymaga od nas niczego poza dostarczaniem mu elegancko wyglądających pudełeczek. Całość kusi oprawą i marketingowym semi-blefem o postępie i nowej technologi…ale cóż kawy się z takiej machiny nie napijemy.
    Tak samo jest z pippo nawet ja czytając ten artykuł dałem się złapać reklamie (jestem wzrokowcem). Słodkie fajeczki nietuzinkowy wygląd, małe słodkie naboje, wszytko pod ręką chyba już ku…..tfu czas się otrząsnąć.. to przecież nie fajka!

  5. JSG
    JSG
    4 marca 2012 at 11:20

    Skoro już artykuł wylazł na wierzch, ciekawe jest że ten model działania wraca jak bumerang.
    Jeden z naszych kolegów, który czasem się tu udziela, ma kilka fajek przypominających bardziej cygaro. Pierwotna konstrukcja zakłada, że bedą nabijane właśnie takimi kapiszonami, a ta przynajmniej która przeszła przez mój warsztat to okres pierwszej wojny światowej, najdalej dwudziestolecie.

  6. carlos cruz
    carlos cruz
    4 marca 2012 at 14:19

    To tak jak z chlebem tostowym. Chodzi o to żeby klient nie eksperymentował z innymi tytoniami skoro nasza firma ma najlepszy a przy okazji jedyny pasujący. Naszczęście nie udało się jeszcze zrobić fajki ani tostera który akceptował by tylko jedyną słuszną markę. Firma o której mowa Lygget & Myers po tym eksperymencie zrozumiała że jedyny sposób na monopol to papierosy; tytoń nie rozrywalny /zwykle/ z opakowaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*