Bengal Slices należą do tych kilku tytoni fajkowych, które są otaczane legendą, z typowego zresztą powodu – bo zaginęły w piaskach czasu. Pierwotnie produkt oczywiście brytyjski, z odniesieniem do tradycji lansjerów bengalskich, po latach przeniesiony do Danii i następnie w sposób typowy dla naszego smutnego Wieku Żelaznego zaniechany.
Płatki z brytyjskiej produkcji są obecnie nie do znalezienia, zaś duńska produkcja bardzo sporadycznie. Mnie raz udało się natrafić na duńską puszkę. Tytoń jest trochę specyficzny, stanowi cięty w grube płatki crumble cake, więc kruszy się w rękach. CC to forma praktycznie zaginiona w Europie, robią to w tej chwili głównie małe firmy w USA, i właśnie w Ameryce nastąpiła ostatnio rezurekcja TCBS. Zajęła się tym mała firma Standard Tobacco Company of Pennsylvania (znana z odtworzenia tytoni John Cotton’s), tytoń mieszał dla nich znany blender Russ Oulette na podstawie uzyskanej oryginalnej receptury. Russ był również autorem mieszanki Fusillier’s Ratio (Hearth and Home), będącej wcześniejszą próbą odtworzenia TCBS na drodze „reverse engineering”, jednak obecny produkt może być wreszcie (według zapewnienia producenta) maksymalnie zbliżony do autentyku.
Duńska wersja TCBS, którą miałem przyjemność palić, była dobrym, specyficznym latakiowym tytoniem z odrobiną trudnego do zidentyfikowania aromatu, który mógł być efektem mieszania tytoni orientalnych, a mógł być też wynikiem casingu. Podobno ten tytoń rzeczywiście miał w składzie dodatek aromatyzujący (podobnie jak tytonie Dunhilla, takiej jak EMP).
Zamierzam zamówić kilka puszek nowej wersji, przekonamy się wtedy, jak nowy producent poradził sobie z legendą. Jedna smutna wiadomość: żegnajcie zgrabne puszki z małymi czarnymi płatkami w środku. Nowa wersja przybywa do nas w okrągłym opakowaniu typowym dla czasów kryzysu.
Na marginesie, istniała też wersja „Bengal Slices Aromatic”. Jest sieci recenzji opisujących smak TCBS, ale zwykle nie da się stwierdzić, którą z wersji ma na myśli autor danego opisu. Nie wiadomo też, którą zrekonstruowali Amerykanie, ale można przypuścić, że jednak oryginalną.
Dla mniej spostrzegawczych: najnowsza wersja oczywiście na ostatniej fotce. Poznajemy po okrągłej puszce i dziwacznej postaci tytoniu. Jak widać, cake nie jest nawet cięty.
Mam już zamówiony tytoń. Okrągła puszka i forma luźno porąbanego „cake” stanowi jednak przykre odejście od tradycji. Przynajmniej z cięciem mogli się postarać i spróbować jakoś to ułożyć, tak jak np. układane są medaliony (Escudo, Davidoff, Dunhill) w okrągłych puszkach.
Tin note jest dziwny. Przypomina mi to, co czułem z duńskiej puszki TCBS, ale jest bardziej owocowy. Ci, co palili Bulldoga od Dan Tobacco, będą zaskoczeni podobieństwem. Zaskoczeni, bo po pierwsze, gdzie Pannsylwania a gdzie Hamburg, a po drugie, to jest jednak zapach mocno nietypowy. Jeśli to oryginalny przepis (zgodnie z zapowiedzią), to scent powinien z czasem się ustać. Oczywiście spod tego czegoś przebija latakia.
Forma samego tytoniu jest też dziwna, bo cake jest sprasowany z bardzo drobne ciętego tytoniu, część sprawia wrażenie wręcz kruszonego. Mocno to różni tytoń od cake robionego np. przez C&D. Bardzo łatwo sie za to nabije. Wilgotność jest ok, ale podsuszenie też nie szkodzi.
Smak, w skrócie to bardzo dobrze zharmonizowana mieszanka z dużym udziałem latakii. Łagodna i ciemna. Scent wyraźnie przebija, ale nie jest tak wyraźny jak z puszki. Potem napiszę coś więcej, ale na razie mogę powiedzieć, że to oryginalny tytoń na bazie latakiowej, sprzedawany w trochę ordynarnej formie.
Julian możesz coś więcej napisać jeszcze o tym tytoniu, warto, nie warto kupować? :)