Jak to w końcu jest z tą szklanką…?

18 lutego 2013
By

Tytuł pewnie na razie nikomu nic nie powie, ale będzie z grubsza o robieniu fajek, o mojej fajce konkursowej, o samozaparciu, o narzędziach i tym, czego chyba tak naprawdę potrzeba do wystrugania własnego palidełka. A i po trosze spróbuję dołożyć swoją rękę do pchnięcia dalej zjawiska, któremu w pewien sposób bieg nadali Krzysiek i Piotrek,  czyli do krzewienia idei amatorskiego fajkoróbstwa.

Pierwsza połówka szklanki, czyli jak wygrałem konkurs

Zacznę trochę od końca – od fajki konkursowej.

 10a

Pewnego pięknego poranka zawitał do mnie listonosz, dostarczając przesyłkę od Piotrka z fajkowo. W przesyłce przedmiot wiadomy – klocek wrzoścowy i ustnik. Ekscytacja szybko przerodziła się w zwątpienie – kurde, małe toto jakieś, popękane odrobinę, ustnik jakiś taki… słaby, jakby niedolany we wtryskarce. No kurde, nie da rady! Nie na konkurs… no bo z czym do ludzi?!

Paczka wylądowała w szafie, by poczekać na zalew natchnienia – co z tym fantem począć.  Natchnienie nie nadeszło, zbliżać się za to zaczął termin ostateczny konkursu i decyzja zapadła; biorę się za tę fajkę, choć kurde, nadal nie mam na nią pomysłu.

Wieczór, czas dobranocki dla gospodyń domowych, czyli Mroczkowie oraz inne gady przewijają się po ekranie… Żona zaabsorbowana, dziecię wykąpane i śpi, pies wyprowadzony, naczynia po kolacji pomyte – no to rozkładamy „warsztat”! Deska do krojenia na kuchennym stole, kawałek brzeszczotu w ręcznej oprawce, imadełko przykręcone gdzieś pod ręką do blatu. Miotła i łopatka w zasięgu, zestaw nożyków rozłożony na krześle obok, papiery ścierne wszelkiej maści pomieszane w pudełku. I już. Można zaczynać!

Na początek, niczym kostkę Rubika – obracam klocek w dłoniach, wytężam wyobraźnię, szukam przebiegu słojów w tym kawałku drewna… i nadal nie znajduję żadnego punktu zaczepienia…. a pieprzyć to! Kształt determinowany gotowymi nawiertami i wielkością klocka. Albo będzie poker albo dublin. Nic więcej nie wymyślę, zatem idziemy na łatwiznę! W rękę nożyk, pierwsze nieśmiałe próby cięcia wrzośca (debiut na tym materiale)  i… znów zwątpienie! Tnie się toto masakrycznie, kruszy, strzępi pod ostrzem. Twarde, zwarte, oporne. Ale stal nożyka twardsza! Jakoś to będzie!

Tnę, odkrawam kawałek za kawałkiem. Powolutku bryła traci kanty, coś tam już się w wyobraźni klaruje i… DUPA! Sandpit na sandpicie i to w najgorszym miejscu – okolice przyszłego rimu. Do tego uwidacznia się niewielkie pęknięcie. Jak tym zaraz walnę! Dobrze że już późno – nie mogę się drzeć, bo dziecię śpi w pokoju obok, a gniew małżonki gorszy byłby nawet niż moja uzewnętrzniona krzykiem furia na materiał. Zatem, głęboki wdech i dumanie… kitu robić nie będę, rustyki nie lubię. Zrobię wstawkę! Ale wstawka na rim przy dublinie? Kto to widział?! Kijowo jakoś.

Pokera nie zrobię, bo pęknięty fragment klocka trzeba amputować i z pokerowego denka nici. Koncept zmieniony – lecę w stronę kształtu kielicha, takie pseudo-zulu, choć nawiert pod kątem prostym. Tego wieczoru dość – sprzątam, zwijam warsztat, transformując stół roboczy i panel sterowania fabryką w funkcjonalny mebel szwedzkiego producenta, służący do serwowania jadła. Za to kartka w dłoń, rysuję, planuję i dumam. Jest! Alleluja! Narodziła się koncepcja! Realizacją martwić się będę jutro.
Dzień kolejny – balkon, wiertarka, koronki do wycinania otworów w płycie paździerzowej, brzeszczot i kawałek klocka akacji. Rachu, ciachu – w kłębach dymu z przypalonego drewna (wiertarka ma bicie, ale przywykłem) wycinam pierścionek z akacji – będzie wklejka na rim.  Oj! będzie się wieczorem działo…

A wieczorem – procedura wiadoma. Dziecię wykąpane, pies wyprowadzony, naczynia po kolacji pomyte – no to rozkładamy „warsztat”. I jedziemy z tym koksem: najpierw dopasowanie klocka do pierścionka wklejki. Wszystko ręcznie, brzeszczot i noże, na to papier ścierny. Paluchy bolą ale jest, udało się. Niegłupio nawet wyszło, ale czegoś brakuje. Zatem z fornirowych listków zrobić postanawiam dodatkowe zdobienia. Jak mieszamy i implantujemy, to na całego! A przy okazji, niech uważny obserwator zauważy, że to fajka „milczek stajla” choć wprost się chwalić udziałem w konkursie zabraniają zapisy regulaminu (nawiasem mówiąc wielu rozpoznało mnie, jako sprawcę fajki, co szczerze cieszy). Cięcie, klejenie, pasowanie i znów klejenie i znów cięcie i znów… Ciemną nocą klocek ma już kształt pozwalający rozpoznać, że to fajka, a nie kieliszek na jajka. Idzie dobrze! Sprzątanie itd.

1 2

I znów wieczór, i znów fabryka transformuje z czeluści szafy wprost do kuchni. Dziś w planie ostateczne szlify i definiowanie kształtu, tarcie i darcie. Płakać mi się chce, jak pomyślę o czekającym mnie później sprzątaniu po nocy całej kuchni z tego syfu i pyłu wrzoścowego. Ale nikt nie mówił, że będzie lekko!

Dzięki Bogu wrzosiec obrabia się papierami ściernymi bajecznie. Robota  idzie sprawnie i szybko.  Pasowanie ustnika, dorobienie wklejki na szyjce (wiem, wiem – to już była przesada), wiercenie wiertarką korbową-ręczną, bo dziecię śpi. Tytaniczna walka z kiepskim ustnikiem. Ale papier ścierny to wierny przyjaciel! Dajemy sobie radę. Gięcie ustnika z duszą na ramieniu – pęknie, to trzy wieczory roboty „psu w d#*e !”, bo nie zdążę przed godziną „0” skombinować nowego. Ale udało się we wrzątku uplastycznić ebonit, wycior w środku i delikatne gięcie. Koniec! Już tylko woskowanie – ostatni „sznyt”  – ale to jutro, kiedy córka nie będzie spała.

No i przyszedł upragniony koniec prac. Wiertarka w dłoń, krążek miękkiego filcu, emulsja z carnauby naniesiona pędzelkiem i ogrzana suszarką. Kilka minut pracy i fajka gotowa! Przyszedł czas na krytyczną ocenę. Patrzę na tę fajkę, przypominam sobie godziny spędzone na jej wykonaniu, bolące paluchy, wszystkie momenty „wkurwienia”, gdy coś szło nie tak i wszystkie momenty uniesienia, gdy wpadałem na jakiś improwizowany na szybko pomysł i rozwiązanie. No kurde! dumny jestem! Udało się! Pierwsza fajka z wrzośca powstała na moim stole i choć nie zachwyca, to chociaż nie straszy.

Ale emocje opadają, pojawiają się wątpliwości natury estetycznej, bo to co było powodem dumy z przezwyciężonego problemu natury technicznej (np implant rimu), czy wygranej walki z opornym materiałem, nie podoba mi się estetycznie. Ta fajka nie jest ładna, ta fajka nie jest elegancka, ta fajka nie nadaje się na konkurs. Jest jarczmarczna jakaś, bez polotu. Słowem –  cepelia, jak na bazarze! Ale termin goni, nie zdążę nic więcej zrobić. Zatem wysyłam ją do fajkowo i niech się dzieje, co ma się dziać. Najwyżej się  wszyscy pośmiejemy.

A co stało się później – wszyscy wiecie. Mieliście w tym swój udział :)

Druga połówka szklanki, czyli nie święci fajki strugają

Tekst pierwszej części miał w ogóle nie powstać. To, że jednak zaistniał zdarzyło się na skutek splotu pewnych wydarzeń, które zrewidowały mój pogląd na to, czym się chwalić można i wręcz należy,  a czego się wstydzić i przemilczeć.

Zatem (tym razem) od początku:

Był ostatnio konkurs fajkowy na naszym wspaniałym portalu. Przedsięwzięcie pionierskie, nowatorskie, dające możliwość sprawdzić się, poddać publicznej ocenie efekt własnej pracy, umiejętności jak i fantazji. Miałem i ja niekłamaną przyjemność uczestniczyć w tej rywalizacji, miałem też zaszczyt dostąpić wyróżnienia w postaci I miejsca zdobytego przez fajkę wykonaną własnym sumptem (ale o tym już napisałem, a za Wasze głosy ponownie dziękuję!).

Pojawiły się później artykuły Kolegów również biorących udział w konkursie – świetny tekst Alana, wzbudzający zazdrość fotodokument z pięknego i bogatego warsztatu Andrzeja [ANDYWOODS]. Pomyślałem –  „Kurde! Pasowałoby też coś wyskrobać o tym, jak i czym ta fajka – doceniona przez Was i oceniona tak wysoko, została wykoncypowana, wykonana, wykończona.” Ale jak tu pisać o swojej fajce, o swoim sposobie na wykonanie fajki, o swoich narzędziach? Kiedy patrząc na zawartość tego, co mieści się w definicji mojego „warsztatu”, śmiech bezsiły jedynie wywołuje na ustach. Czym tu się chwalić, w obliczu profesjonalnego warsztatu Andrzeja, czy nawet profesjonalizmem emanującego taboretu, obciążonego workiem ziemniaków w Alanowej piwnicy? Wstyd mi było – nawet piwnicy nie posiadam, że o taborecie nie wspomnę!

Już postanowiłem dać sobie spokój z tym tekstem, zakompleksiony i stłamszony nieskrywaną zazdrością, aż tu nagle, na gadaczce, przy okazji rozmowy „pokonkursowej” o zasobności warsztatu fajkoroba, wywiązała się fajna dyskusja która zaowocowała pewną optymistyczną konkluzją i zrewidowała me podejście. Przypomniała mi się mianowicie pewna podpatrzona gdzieś na sieci humoreska – ot wpadła do głowy, bo akurat spasowała mi do kontekstu prowadzonej rozmowy:

Na widok szklanki w połowie wypełnionej sokiem – pesymista stwierdzi: szklanka jest już w połowie pusta. Optymista powie – jest aż w połowie pełna… a człowiek praktyczny zawyrokuje – jest dosyć miejsca by wódki dolać!

I teraz,  można zapytać, gdzie w stwierdzeniu przystającym raczej do domorosłego barmana jakakolwiek alegoria do strugania fajek? Gdzie tu mądrość jakaś i przesłanie? A jednak jest! Choć może to mnie jedynie się tak wydaje, bo odrzucając logikę alkoholika, a biorąc pod uwagę mądre, praktyczne podejście do zagadnienia – można ten dowcip odebrać,  jako bardzo trafną metaforę – w kontekście żywo interesującego nas pytania, – czego, jakich środków potrzeba, by porwać się na wystruganie własnej fajki? Czy potrzeba do tego , czy tylko? A może, jak i w każdej innej dziedzinie życia, wystarczy złapać „złoty środek”?

Czy patrząc na „bidę z nędzą” w warsztacie i narzędziach stwierdzamy, że „szklanka pusta” i zakładamy, że skazani jesteśmy na porażkę, że powinniśmy odpuścić, bo „się nie da? Czy, z drugiej strony, jeśli dysponujemy świetnym wyposażeniem, to gwarantuje nam ono 100% sukcesu i same perełki spod tokarki?

Choć sam dość często, przyznaję ze skruchą, nie czując się na siłach, bądź nie mając czasu na podjęcie jakiegoś wyzwania, uciekałem się do wymówek, że nie mam z czego, nie mam czym, to powiem Wam (i nie należy odczytywać tego jako samochwalenie, że niby ze mnie taki spryciarz), że niemal zawsze śmieję się szyderczo pod nosem z takich tłumaczeń u innych, bo wiem, że są z reguły podszyte zwykłym lenistwem.

Ja sam zawsze wyznawałem zasadę i postawę trzeciego bohatera dowcipu , i myślę że to właśnie ta słuszna droga – trzeba wziąć to co się ma, przemyśleć to co się chce zrobić i po prostu to zrobić – tym czym się posiada. Trzeba działać na miarę własnych możliwości. Ale działać zdecydowanie i bez kompleksów. Ot, cała filozofia! I nie trzeba się jej wstydzić! Tak sobie teraz myślę.

Zatem, fajkowa Braci – nie ma tłumaczenia, że się nie da, bo nie mam wiertarki stołowej, tokarki ważącej 300 kg, szlifierki taśmowej i warsztatu z odciągiem wiórów, a prąd drogi i ręce delikatne. Da się i bez tego! Zaręczam. Oczywiście, że są ograniczenia, bo też zawsze jakieś są. Zawsze istnieją jednak również i możliwości. Zatem jedyna słuszna droga, to zbilansować zamiary ze środkami i po prostu robić swoje. Dwie lewe ręce to, co prawda, może być pewien kłopot, ale bądźmy uczciwi – widział ktoś kiedyś taką anomalię anatomiczną?

I  zbliżając się już do konkluzji tego poplątanego, jak gacie w szufladzie wywodu, śmiem twierdzić, że odrobina zdolności manualnych, chęć zdobywania wiedzy i nowych doświadczeń, odrobina wyobraźni i odrobina chęci „do roboty” to jest i zarazem tylko tyle, ile naprawdę potrzeba by wykonać własną fajkę! Reszta to tylko środki pomocne w procesie tworzenia. Narzędzia, a nie determinanty sukcesu czy porażki przedsięwzięcia.

Skąd mam czelność wygłaszać takie poważnie brzmiące stwierdzenia? Bo myślę, że sam jestem żywym tego dowodem. Myślę, że część z Was zna moje wcześniejsze „dokonania” (wiem wielkie słowo). Dla części z nowszych Kolegów – moja fajka konkursowa to pewnie pierwsze zetknięcie z efektem mojego hobbystycznego dłubactwa. I choć nie uważam, żebym miał się czym chwalić – to wydaje mi się, że zarówno moje fajki jak i kołki potwierdzają tezę, że „jak się chce, to się da”. Choć zapewne duża część z Was, widząc mój warsztat stwierdziła by inaczej, a w najlepszym razie popukała się znacząco w głowę.

Relacja z powstawania mojej fajki konkursowej, do której przeczytania zmusiłem Was na początku, potwierdza mam nadzieję to o czym piszę teraz: że wcale nie potrzeba być doświadczonym w pracy w drewnie, że wcale nie potrzeba kosmicznych technologii, że choć każdy „spec” lubi myśleć i twierdzić inaczej – można całkiem udaną fajkę zrobić „gołymi rękoma”. Da się, co udowodniłem!

Bo cóż to jest „warsztat” milczącego? – przyznam się, bo teraz już nie uważam tego za wstyd, a właśnie jako atut – cały dobrostan mojej fabryki to: wiertarka marki „hipermarket” z lekkim biciem, imadło modelarskie, kilka brzeszczotów, zestaw noży modelarskich, zestaw wierteł HSS, spreparowane wiertła piórowe, papiery ścierne, notatnik papieru milimetrowego na projekty, trochę domowego „szpeja” i narzędzi, jakie każdy facet przyciąga do swojej szafki chyba siłą własnej grawitacji. I cała masa samozaparcia, improwizacji i pomysłów pętających się po głowie. I moim skromnym zdaniem „tylko” tyle – to zarazem „aż” tyle. To naprawdę wystarczy! I nie piszę tego wszystkiego, by pochwalić się „że ja umiem”. Piszę to, by zapewnić Każdego chcącego spróbować własnych sił, że wcale nie takie to trudne. Że braki warsztatowe i narzędziowe z powodzeniem zastąpić można po prostu kreatywnością i improwizacją. I choć, to trzeba przyznać, wydłuża się znacznie czas potrzebny na wykonanie fajki i zwiększa dość radykalnie potrzebny nakład pracy. To każda, nawet nieudana próba wykonania fajki jest źródłem nowych doświadczeń, nowej wiedzy i zwykłej przyjemności z tworzenia.

A dowody? – Oto i one:

milczkowe kołki

milczkowe kołki

13589631 4 0 000 3 7 2 2 2a 4 faja1 kołeczek milczacego morta+akacja faja2

 

Da się fajkę wykonać najprostszymi narzędziami, na kuchennym stole i z niemowlakiem pełzającym pod nogami. Da się to zrobić bez studiów w zakresie materiałoznawstwa, bez praktyki czeladniczej u Mistrzów, bez egzorcyzmów i składania krwawych ofiar Bogom. Jak się chce, to wszystko się da! I jakie by to nie były fajki – warto próbować! Bo i o tym mogę Was zapewnić – nie ma nic przyjemniejszego, niż korzystanie z własnoręcznie wykonanego przedmiotu. Nawet jeśli ma wady i niedomagania – jest niepowtarzalny. Jest Wasz!

Zatem apeluję o aktywną kontynuację z rozmachem rozpoczętego fajkanetowym konkursem trendu hobbystycznego i amatorskiego fajkoróbstwa pod strzechami, oraz chwalenie się dziełem rąk własnych ku uciesze wszystkich Użytkowników portalu!

Koniec dumania nad szklanką w połowie pustą bądź pełną. Dolać soku (a jeśli wódki – pamiętać o BHP!), zakasać rękawy i do roboty Panowie i Panie! Może nie za pierwszym, czasem i nie za drugim razem, ale na pewno – w końcu, będą z tego fajki! Wystarczy chcieć, by móc.

Pozdrawiam, Andrzej

Tags: ,

26 Responses to Jak to w końcu jest z tą szklanką…?

  1. yopas
    18 lutego 2013 at 15:48

    To ja się zgłaszam w charakterze anatomicznej anomalii: dwie lewe ręce w tyłek wrośnięte. Do podziwiania (zupełnie bezpłatnie) na najbliższym spotkaniu Fajkanetowiczów :).

  2. Janusz J.
    Janusz J.
    18 lutego 2013 at 15:52

    Nie umiem pisac pieknie i rozwlekle, a tego wymaga Twoj tekst. Dlatego tez jako moj komentarz pozwole sobie zamiescic dwa cytaty. Pierwszy pochodzi od Kanta, ktory powiedzial, iz „piekne jest to, co podoba sie calkiem bezinteresownie”. Tu nie ma co rozwijac. Drugi to maksyma lacinska „de gustibus non est disputandum”. Jako krociusienkie rozwiniecie cytatu tylko jedna sugestia: uwazaj z autokrytyka, bo obrazasz tych, co na Twoja fajke glosowali. :-)
    To a propos Twojej swietnie wykonanej roboty w postaci „paliedalka” i powyzszego artykulu.
    Pozdrawiam serdecznie.

  3. pigpen
    pigpen
    18 lutego 2013 at 16:19

    Jakiś taki dzisiaj „nijaki” byłem, ale po lekturze tekstu uśmiech na twarzy mi zagościł. Bardzo pozytywny przekaz. Może faktycznie przy następnym konkursie wygram z moim leniem i sam spróbuję ?
    Pozdrawiam

  4. sat666sat
    sat666sat
    18 lutego 2013 at 17:00

    Aż mi głupio po przeczytaniu… chyba muszę wrzoścowy kawałek zakupić)))

  5. ŚląskiFajczarz
    18 lutego 2013 at 18:20

    Czyli mam rozumieć, że fajki dosłownie strugałeś tym giętkim nożem do tapet? SZACUN.

    • ŚląskiFajczarz
      18 lutego 2013 at 18:20

      A tak wogóle to jak uzyskujesz ten efekt między szyjką a ustnikiem? :>

      • sat666sat
        sat666sat
        18 lutego 2013 at 18:46

        Milczący chyba powinien założyć oddzielny dział – ,,Jak zrobić fajkę za pomocą deski do krojenia i noża do tapet” – Pozdrowienia)))

        • SlaskiFajczarz
          18 lutego 2013 at 21:34

          No ba! Nie jeden by pewnie próbował robić swoje fajki :) A tak poza tym na przyszły konkurs fajkarski to nie ma opcji żebym nie zrobił jakiejś fajeczki.
          3maj się ;)

      • Andrzej K.
        19 lutego 2013 at 08:34

        Tak, dosłownie strugałem to wszystko głównie właśnie takim nożem :)
        A co do wstawek – doklejone implanty z innego drewna. Klej epoksydowy, ładne drewno (ja stosuję mortę, dąb, akacje, mieszanki z fornirów).

  6. Andrzej K.
    19 lutego 2013 at 08:39

    Panowie, miło mi bardzo, że tekst odebrany został pozytywnie!
    Zastanawia mnie jednakowoż pewna rzecz; wydaje się, że złapaliście „przesłanie” ;) Że zapałaliście chęcią fajkoróbstwa… to ja się pytam:
    Po co do cholerki jasnej czekać na kolejny konkurs? Do roboty już teraz! ;)
    Pozdrawiam

  7. kusznik
    kusznik
    19 lutego 2013 at 16:53

    Jesteś Wielki!!! Dzięki za ten tekst…daje do myślenia NIE TYLKO o fajek czynieniu!

  8. Frojk
    Frojk
    20 lutego 2013 at 20:20

    Kołki – coś wspaniałego.

    • Boro
      Boro
      21 lutego 2013 at 09:47

      Potwierdzam jako właściciel dwóch. Precyzyjna robota, nie ma co. :)

      • yopas
        21 lutego 2013 at 12:13

        A ja dodam, że oprócz wspaniałego wyglądu andrzejowym kołeczkom nie brakuje również walorów użytkowych, co nie zawsze zdaje się iść w parze.
        PozdrY,

        • carlos cruz
          carlos cruz
          22 lutego 2013 at 18:05

          Potwierdzam jako właściciel trzech z czego jeden oddał, drugi zgubił ;-[

  9. Krzysztof
    krzysztof
    29 marca 2013 at 11:41

    Koleżanki i Koledzy, a gdzie nabyć wysuszone kawałki drewna wrzośca oraz ustniki ? Jestem pod wielkim wrażeniem wykonanych przez kolegę fajeczek i akcesorium. Są Piękne, ciepłe, stylowe, Takie hm…? ” Pożegnanie z Afryką „

    • sat666sat
      sat666sat
      29 marca 2013 at 12:33

      fajkowo.pl ))

  10. Krzysztof
    krzysztof
    29 marca 2013 at 14:28

    Sorry, ale nie kumam bazy ;-)

    • wojciu
      29 marca 2013 at 20:56

      Szkoda, że te ebałszony są takie drogie :/

  11. Krzysztof
    krzysztof
    29 marca 2013 at 15:01

    No teraz już jestem w domu, tyle tylko że te ustniki nie rzuciły mnie na kolana.

    • sat666sat
      sat666sat
      29 marca 2013 at 18:17

      Zawsze można ,,dopolerować”))) Jakby co to popytaj fajkanetowiczów – możę któryś ma jakiś ustnik powalający)

    • JSG
      JSG
      30 marca 2013 at 09:02
  12. Krzysztof
    Krzysztof
    30 marca 2013 at 12:03

    No to jest to, dzięki i wesołych świąt.

  13. wojcek
    1 maja 2013 at 21:40

    Witam. Szukam w necie i nie mogę znaleźć jak ustnik zrobić? a właściwie sposób na ebonit. Moje pytanie jak Panowie sobie z tym radzą? Ostatnia deska ratunku w was, bo przymierzam się do zamówienia z fajkowa gotowych od Broga.

  14. kusznik
    kusznik
    10 stycznia 2015 at 22:47

    Właśnie jestem w trakcie strugania swojej pierwszej w życiu fajki i Twój artykuł podtrzymuje mnie na siłach oraz pozwala przetrwać momenty, kiedy chcę tym pie…nąć w kąt!
    Musi się udać…musi się udać…musi…

Skomentuj wojciu Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*