Elżbietańska mikstura w nowym wcieleniu

18 października 2013
By

Odkąd dowiedziałem się o reinkarnacji kolejnego Dunhilla miałem ochotę go spróbować. Tym bardziej, że mój gust przesunął się ostatnimi czasy w kierunku czystych Virginii i mieszanek z dodatkiem Perique właśnie. Pierwsza próba zamówienia w handlującym na eBayu niemieckim sklepie internetowym skończył się fiaskiem – po trzymiesięcznym oczekiwaniu na opłacony pre-order sprzedawca przysłał maila z przeprosinami treści „całą partię odesłałem producentowi, bo to w ogóle nie przypomina oryginału”. Próby zamówienia u konkurencji również nie napawały optymizmem – okazało się, że eBay zmodyfikował swój regulamin i niemieccy handlowcy tytoniu do Polski przesyłać nie mogą.

Ale, jak głosi mądrość ludowa, co się odwlecze, to nie utonie (czy jakoś tak). Szukając pozytywów w swojej niespodziewanej czasowej emigracji pomyślałem, że może będzie to okazja, żeby popróbować dunhillowskiego specjału*. I gdy tylko właściciel hotelu, w którym mieszkam na moje grzeczne pytanie, czy nie miałby nic przeciwko, żebym zamawiał sobie do niego przesyłki z eBaya uśmiechnął się i powiedział „‚hab nix dagegen” natychmiast po powrocie do pokoju odpaliłem komputer i kliknąłem „Sofort-kaufen” pod pierwszą z brzegu aukcją. A ponieważ Deutsche Post działa prawie tak sprawnie jak Fajkowo, już następnego dnia po powrocie z pracy na moim biurku leżała koperta zawierająca elegancką puszkę i stos materiałów reklamowych niemieckiej trafiki.

Chwilę jeszcze powalczyłem ze swoją słabą wolą, wiedząc, że tego dnia i tak nie ma szans na zapalenie i otworzyłem. Hm. Zapach ewidentnie octowy (Perique). Na wygląd – zaskakująco jasna mieszanka z ciemniejszymi wtrętami. Całość zapakowana jak to Dunhille w elegancki, poskładany w harmonijkę papier. Cięcie – w zasadzie ready rubbed, ale jakieś takie… niechlujne. Jak nie Dunhill. No dobra, nie jest to poziom Hearth&Home, gdzie jak Russowi trafi się na koniec cięcia cały liść, to pcha go spokojnie do puszki, ale od równych wstążek znanych mi z innych Dunhilli jest tu jednak daleko. Trafiają się większe i mniejsze kawałki. Wilgotność – w sam raz do palenia, może trochę za wysoka. Tyle wrażeń „na oko”. Które zresztą musiały mi wystarczyć na prawie dwa tygodnie, w ciągu których usiłowałem znaleźć wolne dwie godziny, żeby na spokojnie zapalić.

Udało się wreszcie dzisiaj. Nabiłem luźno średniej wielkości niepalonego wcześniej billiarda Imperial, którego wrzuciłem do torby na zasadzie impulsu „a może się przyda!”. Fajka jakości żadnej, na dodatek okazało się, że się rozeschła i wylatuje z niej ustnik (gdzieś już pisałem, że lubię się męczyć próbując nowych tytoni w nieznanych fajkach). Nabiłem, pociągnąłem, żeby sprawdzić ciąg i…. zdębiałem. No Rolando’s Own od Hearth&Home, jak żywy.

Po odpaleniu okazało się, że nie do końca. Owszem, pierwsze pociągnięcia podobne i w sumie, gdybym miał wskazać jakieś podobieństwo smakowe do czegoś sobie znanego, to wskazałbym na Rolanda właśnie, ale jednak się różnią. Nuta octowa jest przez cały czas. Przy bardzo lekkim pociąganiu dochodzi do tego delikatna (i nie zawsze wyczuwalna!) słodycz. Ogólnie tytoń określiłbym jako dość wytrawny i – o ile można użyć takiego określenia – zrównoważony. Całość nie jest jakoś narzucająco się nachalna, jeśli chodzi o intensywność ale sianowatą Elżbieta na pewno nie jest. Pozostaje wrażenie, że tytoń jest smakowo raczej z tych lżejszych, pomimo sporej dawki nikotyny.

Kultura palenia wysoka, choć przez chwilę kombinowałem z odpaleniem, a i w trakcie musiałem używać zapalniczki. Ale raz, że paliłem czytając, a dwa, że fajka okazała się kondensatotwórcza. Czemu uważam, że fajka, a nie tytoń? Ano dlatego, że pod koniec, kiedy zrobiło się zimno, a ja poczułem, że poziom nikotyny na pusty żołądek zbliża się do krytycznego stuknąłem odrobinę za mocno wystukując popiół i resztka niespalonego tytoniu wyleciała mi z fajki w formie czopeczka kończąc palenie przed czasem. I tu niespodzianka – czopeczek był suchy jak pieprz, pomimo, że wyciory przeciągane w trakcie palenia wychodziły zdecydowanie wilgotne.

Ogólna ocena – zupełnie inny wymiar VaPer niż mieszanki SG i GH. Elżbieta jest mniej słodka, lżejsza, bardziej wytrawna. W paleniu i obsłudze chyba ciut łatwiejsza od kendalowskich braci. Różni się również diametralnie od DDLNR – i chyba jednak jest nieco słabiej zbalansowana. Na pewno nie tak słodka i nie tak interesująco różnorodna. A może po prostu, jak wiele innych tytoni wymaga czasu, żeby się z nią zapoznać. Ja w każdym razie będę jeszcze próbował.

*no dobra, jak już się tak bezlitośnie obnażam, to powiem, że była to jedna z pierwszych rzeczy, o której pomyślałem po otrzymaniu propozycji wyjazdu. Nie jestem normalny, wiem.

38 Responses to Elżbietańska mikstura w nowym wcieleniu

  1. KrzysT
    KrzysT
    18 października 2013 at 21:32

    No dobra, to żeby nie było, że już kompletnie nic nie piszę na temat, tylko innym pisanie organizuję ;)

  2. maciej stryjecki
    18 października 2013 at 22:45

    Nie wiem dlaczego myslałem, że Elzbieta jest z latakią…
    Ale do DLNR mamy tylko parę złotówek :) Chyba szkoda spobie tą Elą d… zawracać. :) Podobnie jak Jachtem, który to wiele Hala Rattrajsowego nie wyprzedza.

  3. maciej stryjecki
    18 października 2013 at 22:57

    Przez e-baya tytoniu się nie kupuje. Nie ma takiej opcji.

  4. Jacek A. Rochacki
    18 października 2013 at 23:38

    Opis Pana Krzysztofa – zwłaszcza tam, gdzie mowa o „nucie octowej” przypomina mi opisy doznać z palenia Elizabethan Mixture by Altadis; kilka lat temu niektórzy mieli okazję zapoznać się z tym blendem i nie znalazł on wówczas uznania. Coś na ten temat było na FMS a chyba i na Fajka.net. Samemu mam jeszcze w słoiczku EM by Altadis, ale (niestety) pamiętam edycje z przełomu lat ’60/’70. W sumie – nie powinienem się dziwć, już Ś.P. John Loring dyskretnie przypomniał tu:
    http://loringpage.com/pipearticles/duntob1.htm
    …Today, it is a commonly held view among pipe smokers who smoke both older and contemporary tins of Dunhill tobacco that the blends available today represent for the most part an evolution and simply are not the same blends of the past…
    Bardzo warto, moim zdaniem, zapoznać się z artykułem na temat historii blendów Dunhilla (nota bene już u nas tu przywoływanego) do którego wiedzie powyższy link.

  5. maciej stryjecki
    18 października 2013 at 23:50

    Lata 60., 70. ….
    To dla nas, staruchów, być może punkt odniesienia, ale dla mlodzieży juz prehistoria, jak Pawstanie Listopadowe :)

    • Jacek A. Rochacki
      19 października 2013 at 00:12

      Ależ oczywiście, Panie Macieju. Poza zainteresowaniem historią blendów i „ewolucji” procesów blendowania można też, moim zdaniem wyciągnąć kilka wniosków. Jednym z nich jest silne zwrócenie uwagi na te marki czy firmy, które wciąż kontynuują swoje stare receptury i procedury, utrzymują jedność miejsca i akcji. Wyraźnie nawiązuję to do oznajmionej na Fajka.net i planowanej wyprawy do Kendal; aż żaluję, że „nie wzywa mnie już muza dalekich podróży”…
      A teraz coś, co dopiero zabrzmi tak dyluwialnie, że aż śmiesznie: otóż owym końcem lat ’60/’70, poza ówczesnie wykonywanymi blendami o czym być może zbyt często zdarza mi się wspominać, byłem często podczas pobytów na tzw. Zachodzie częstowany tytoniami z „domowych spiżarni” z lat ’30… wyraźna byla różnica pomiędzy nimi a tymi „nowymi” z przełomu lat ’60/’70; znów przywołuję opracowanie Johna Loringa.

      A podczas Powstania Listopadowego wielu paliło blendy orientalne; na FMS kiedyś zamieściłem coś na ten temat w oparciu o tekst źródłowy uczestnika Powstania Listopadowego – Wojciecha Goczałkowskiego
      http://www.fajczarze.pl/forum/viewtopic.php?f=11&t=2645
      … w Brześciu Litewskim nadzwyczaj tanie i przednie były tytunie tureckie; szczególniej gatunek pewien w papuszkach sprzedawany zwany diobek…

      Toż to inna niż dziś pisownia tytoniu Diubek o którym wspominał w początkach Fajka.net Ś.P. Jacek „Jalens” Józwiak…

  6. maciej stryjecki
    19 października 2013 at 00:04

    Przeprazsam za to, co teraz napiszę, ale obecnie Altadis to dla mnie jedna z najbardziej g….ch firm, jakie są na rynku. McClelland albo trzyma poziom, albo nie ma ewidentnej wpadki. Stokkebye z tańszych przedziałach jest nie warte uwagi, za to flejki wypadaja świetnie. Newminster ma jeden dobry tytoń, a C&D to taki gorszy McC. Chociaz może sie mu cos fajnego wydarzyć.
    Altadis to natomiast gwarant słabej jakości i przeważnie śmierdzi pleśnią.. jeżeli Dunhill ma tęsknić do altadisa, to może lepiej dogada się ze Sacndinavianem, (Larsen), bo tam przynajmniej starają się trzymać pozory jakości.

    • Jacek A. Rochacki
      19 października 2013 at 00:22

      Panie Macieju, nie Pan jeden (żeby używać języka dyplomacji) ma takie zdanie na temat Altadisa, natomiast od dawna Dunhill nie „tęskni” do Altadisa bo aktualny właściciel marek blendów Dunhilla sprzedaje marki tam, gdzie ma to dla niego sens ekonomiczny; niedawno było tak, że Altadis robił blendy „Dunhilla” (mam w słoiczkach i Elizabethan Mixture, i London MIxture) a równocześnie Orlik robił te znane nam z lat przedostatnich Dunhille w puszeczkach; mówię: przedostatnie gdyż o ile się nie mylę, dziś blendy Dunhilla robi się w Niemczech.
      A wogóle nie jest tajemnicą iż ostatnio Dunhill – firma – usiłuje odciąć się od spraw palenia tytoniu i fajek bo to psuje wizerunek nowoczesnej firmy a palenie tytoniu jest niezdrowe, nie nowocesne i wogóle bee. Chyba słyszeliście Państwo iż fajki Dunhilla nie będą już oznakowywane napisem DUNHILL. Będzie nowa marka czy brand – White Spot i z całej historii pozostanie biała kropeczka.

      • maciej stryjecki
        19 października 2013 at 00:32

        No, to mi ulżyło…
        Bo DLNR jest na tyle zacny, że nie musze się zastanawiać, kto to robi i mogę kupić 15 puszek na zapas. :)A w świetle Pana info, naewt 20! Bo TO się skończy…
        Na marginesie. Czasem ma wrażenie, że ludzie nie doceniaja Rattraysa :) Przynajmniej na naszym rynku.

        • Jacek A. Rochacki
          19 października 2013 at 00:52

          – a zatem serdecznie namawiam na Escudo. Póki jeszcze bywa – nawet w swej współczesnej edycji. A tak, jak Pan ubolewa nad niedocenianiem u nas Rattray’s’ów tak ja wszystkimi siłami namawiam na Samuela Gawitha i Gawith and Hoggarth’a – w moim oczywiście subiektywnym widzeniu spraw to jedyne dziś w Europie marki wciąż produkowane w tym samym miejscu przez tych samych producentów; niedługo będziemy mieli informacje niejako „z pierwszej ręki”.

          Osobiście ze współczesnymi Rattray’s’ami mam problem, nie „przyjęły” mi się ani Marlin Flake, ani Old Gowrie ani Hal O’ the Wynd. Daruję sobie wspomnienia z moich kiedyś regularnych wizyt w trafice Rattray’s w Perth w Szkocji gdzie kupowałem tytonie i gdzie zakupiłem i mam na pamiątkę benty Petersona; pewno jakoś nie bardzo odpowiada mi blendowanie niemieckie Kohlhase, Kopp und Co.

          • maciej stryjecki
            19 października 2013 at 01:03

            Gawithów chronicznie nie znoszę za mydło, niepalność i plastikowość waniania. I wiem, że moja opinia jest subiektywna, pochopna i krzywdząca, a ja sam ją wygłaszam z pełną świadomością potępienia przez środowisko, możecie mnie ekskomunikować.
            Ale Escudo… Bardzo czekam na ta przygodę.
            Tak samo, jak na wirginie Reinera i Larsena (no.32). Po „amerykanach” w tym staffie pokładam nadzieję :)

            • maciej stryjecki
              19 października 2013 at 01:11

              No, i Capstany czekają. Jak są równie dobre, jak Dunhill Flake, to mam zakup z głowy i sumienie śpiące głębok0 :)

              • Jacek A. Rochacki
                19 października 2013 at 01:25

                Capstany są dla mnie SUPER, ALE są prawie identyczne z Gawith and Hoggarth Bright C.R. Przynajmniej te Capstany, które paliłem w czasach „Powstania Listopadowego” :)

            • Jacek A. Rochacki
              19 października 2013 at 01:23

              Ależ oczywiście, każdy ma inną „chemię” organizmu i inne preferencje i tak Pana odbiór tytoni SG zasługuje na jak największy szacunek. A z ciekawości zapytam: czy czuje Pan też owe „mydlane” podmaki paląc np. SG Full Virginia Flake czy Best Brown Flake – oczywiście nie prosto z puszeczki lecz po rocznym – lepiej kilkuletnim wysezonowaniu w słoiku i oczywiście odpowiednim podsuszeniu ? w moim doświadczeniu mało znam tytoni tak jednoznacznie słodkich naturalną słodyczą jak te dwa wymienione powyżej.

              Mam nadzieję że Escudo Pana nie zawiedzie, to jeden z lepszych, zdaniem wielu, osiągalny obecnie tytoń fajkowy, zna Pan najpewniej ten oto tekst:
              http://pipesmagazine.com/blog/pipe-tobacco-reviews/dunhill-escudo-navy-de-luxe-the-same/

              • maciej stryjecki
                19 października 2013 at 01:40

                Tymi Capstanami sie tak towarzystwo pałowało w USA, że straciło to jakikolwiek walor obiektywności, ale… Skoro są aż tak znakomite opinie, to?
                Na szczęście dwa sloiki (żółty i niebieski) leżą i czekają, aż wypalę 100g Erinmore Flake i 50g Dunhilla. Potem Orlik Golden Sliced, Reiner…

              • maciej stryjecki
                19 października 2013 at 01:45

                FVF absolutnie nie, w żadnym wypadku! BBF – nie pamiętam…

              • maciej stryjecki
                20 października 2013 at 01:42

                No i jestem na świeżo po Capstanach: niebieskim i żółtym. I powiem tak: dobry, solidny tytoń, ale łba nie urywa. Po tych wszystkich zachwytach spodziewałem się albo kilera, albo przynajmniej faworyta, a to ani jedno, ani drugie.
                Ot, virginiowe flejki zaprawione miodem. Bardzo mocno (nawet czuć ten specyficzny zapoach cukrowej spalenizny). Na tyle, że palony cukier aż szczypie w język. I – szzczerze mówiąc – wolę, jak robi to perique, a nie dodatek spożywczy. Capstana jeszcze sie nie da traktować jako aromat, ale też nie jest to juz naturalny tytoń. Ktoś napisał: z Erinmore nie ma porównania. Zgoda. Ale ten drugi we flejkach wydaje mi się bardziej naturalny.
                Moja opinia jest na pewno pozytywna, ale daleki jestem od zachwytów. Bo jeżeli mam z czyms porównywać Capstana, to z virginią we flejkach. Czyli na przykład z Dunhill Flake. Nie jestem wielkim fanem tego tytoniu, ale to naprawde dobra v. i naturalna w smaku. W UE Capstan kosztuje 10,35, Dunhill 12,50 i moim zdaniem cena odzwierciedla różnicę, wskazuje faworyta. Pierwszy ma w smaku palony cukier, drugi to tytoń. Mozna się kłócić, czy lepszy, czy gporszy, ale tytoń. Dla mnie wysokiej jakości, chociaż DLNR go bije o klasę i przerasta o głowę (ale to mieszanka, nie v.).Capstana z przyjemnościa wypalę, ale więcej nie kupię. Do DLNR musze dołozyć mniej niz dychę. Slowo „muszę” jest jak najbardziej na miejscu.

      • maciej stryjecki
        19 października 2013 at 00:47

        Najlepiej niech się nazwie iWhite i sprzedaje się w sklepach Apple. Jako marka do długopisów, okularów i elektronicznego palenia,. Dopóki EU nie zabroni i nie znajdzie w liquidach mordercy zdrowia publicznego. A fani niech kupujuą fajki po 1000 EU ni niech się przekonują kwiecistymi opisami, że lepiej się w tym pali niż w B&B 34, albo 105 (doskonała grucha).
        Potem pozostaja perfumy.

        • Jacek A. Rochacki
          19 października 2013 at 01:11

          – bardzo to trafne, moim zdaniem, porównanie; cóż, świat się zmienia, Dunhill nie jest już Dunhillem a Apple moim i nie tylko moim zdaniem ostatnie znakomite hardware’owo rzecz biorąc maszynki wypuściło w roku 2000. Używam komputerów Apple (potem Apple Macintosh) jakoś od połowy lat ’80 do dziś. Apple były adresowane do ludzi nie chcących czy nie mających czasu uczyć się obsługi ówczesnychy maszyn klasy PC z „gołym” DOS, ewentualnie z nałożonym Norton Commanderem, a Apple były nie prestiżowe a takie „nie do zabicia” znakomite narzędzia do pracy. Tu kończę, bo na temat Apple wiele bym mógł mówić; pamiętam ież rozmowy w drugiej połowie lat ’80 w Bay Area, w licznych knajpkach przy Telegraph Road, czy w weekendy przy barbecue i galonie czerwonego Juan Gallo gdzieś za Daly City w miejscowościach jak St Bruno i dalej do Cupertino, gdzie wielu bardzo fajnych myślących ludzi rozmawiało o optymalnych narzędziach – głównie o Makach.
          I, jak to się mówi, „po pijanemu” bym (a i inni też) nie wymyślili, iż Apple pójdzie w kierunku modnych gadżetów. Pokrótce: Steve Wozniak „WOZ” przegrał ze Steve Jobsem.

          …a fajki Dunhilla – bardzo tak. ALE te do końca lat ’60…

          • maciej stryjecki
            19 października 2013 at 01:20

            A ja nigdy nie miałem Apple, za to marzę o Macbooku pro. Bo podobno to…

            Czym rózni sie muzyk jazzowy od bezdomnego?

            Ma iPhone’a

            To dowcip z branzy.

            Ale ja tego Macbooka chciałbym mieć…
            Gdybym miał, uzywał od 10 lat pewnie bym doszedł do takiego wniosku:

            Jak palić, to w fajkach od niszowych mistrzów!

            Dla mnie. Jak Savinelli, to 315, 121, albo 624. Ceny do 200 do 1200 zł. Modele różnią sie tylko wykończeniem, a jak ktos uważa, że w czymś sie lepiej pali, to powinien też udowodnić, że piwo w szklankach czeskiej, włoskiej i japońskiej huty szkła smakuje całkiem inaczej.

  7. maciej stryjecki
    19 października 2013 at 00:19

    Po spróbowaniu chyba 20 próbek Altadisa powiedziałem – koniec! Nawet najgorsze aromaty staram się rozcieńczać erinmorem, albo va no.1 i jakoś to przepalę. Ale Altadisa nie daję rady, bo smierdzi plastikiem, zgnilizną, w ogóle nie syci nikotyną, żądna „nowość” tej firmy już nie przyciąnie mojej uwagi.

    • Jacek A. Rochacki
      19 października 2013 at 00:27

      – i nic dziwnego, nawet Greg Pease czas jakiś temu bardzo oględnie acz wyraźnie wskazał w jednym z artykułów w Pipesmagazine na nagminne używanie m.inn. glikolu.

      • maciej stryjecki
        19 października 2013 at 00:36

        Glikol to mały problem, odrobinę dusi, ale trzyma wilgoć. Dobrego tytoniu papierosowego nie zepsuje. Ale fakt – do fajkowego się go nie dodawało.

  8. Julian
    Julian
    19 października 2013 at 01:17

    Pamiętam Elizabethan Mixture produkcji Murrays i pierwszym wrażeniem po otwarciu puszki był lekki kwasek, kojarzący mi się ze świeżym drewnem dębowym. Natomiast pod względem cięcia był to typowy Dunhill: sprasowane w puszce do postaci twardego krążka równiutkie wstążki. Zapamiętałem go jako tytoń wytrawny, który mi smakował i planowałem w przyszłosci bliższą znajomość. Niestety, historia chciała inaczej.

  9. golf czarny
    19 października 2013 at 23:32

    Bardzo dziękuję Autorowi za notkę z pierwszych wrażeń. I to po kilku dniach a nie po paru latach jak oświadczał ;). Tym bardziej jestem wdzięczny ,że garś stwierdzeń Krzysztofa pozbawiła mocy mój imperatyw „muszę mieć”. Zdaję się ,że to co mam okazuje się o wiele bliższe temu co pragnąłem mieć. Maniera a’la „rollowany delux” mocniej do mnie przemawia niźli te „składanki tytoniowe” zrobione przez H&H (mieszanki angielskie mają zaś wspaniałe). Chociaż istotnie HH RO zasługuje na pochwalę jako jedna z lepszych- cały czas jednak bez polotu.

  10. Jacek A. Rochacki
    20 października 2013 at 08:13

    @maciej stryjecki dnia 20 października 2013 o godzinie 01:42

    Jeśli Capstany były palone prosto ze świeżo otwartych puszeczek, to wcale się nie dziwię takiemu ich odbiorowi. Chyba że te współczesne, mnie nieznane Capstany niewiele mają wspólnego z Capstanami które paliłem i pamiętam z lat minionych. A jeśli z czymś porównywać Capstana, to z Gawith and Hoggarth Bright C.R.

    • golf czarny
      20 października 2013 at 08:45

      Panie Jacku obawiam się, że mogą w sensie jakości tytoniu nie mieć.Jeśliby porównywać starego Capstana do Bright. C.R. Pan Maciek słusznie stworzył odnośnik do DVF, gdzie DVF w mojej opinii ma wyższą klasę składników użytych do produkcji jak nowy Capstan. Można by się zastanowić na długotrwałym przechowywaniem Capstana. Wszystkie trzy znaczy C.R , Capstana nowego, DVF łączy wspólna smakowa nuta (ziół?) ale komfort palenia i wrażenie jakości są odmienne.

    • maciej stryjecki
      20 października 2013 at 09:48

      Aaa! Dziękuję za dobrą radę. Faktycznie, paliłem je jakieś trzy dni po otwarciu puszek. Dam im trochę czasu na odleżenie w słoiku. Zobaczymy, jak się sprawią za miesiąc-dwa, może trochę dłużej. Ale to generalnie dobre tytonie i nie dziwi wcale, że znakomita wiekszość ludzi je poleca. Solidny poziom i smak, który nie powinien się znudzić. Starych, niestety, nie paliłem…

  11. Obzon
    Obzon
    20 października 2013 at 11:27

    Paliłem tylko Capstana w niebieskiej puszce w wersji współczesnej i po pierwszym paleniu tytoń wydał się mi bardzo rokującym kandydatem na dobry tytoń. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie,że palenie go prosto z puszki jest niewłaściwe. Podejrzewam, że minimum po rocznym leżakowaniu tytoń dopiero zacznie „być sobą”. Sory za offtop -żeby nie było zupełnie nie na temat – Elżbiety nie paliłem :)

  12. maciej stryjecki
    6 listopada 2013 at 00:09

    To może na temat wątku. Wypaliłem, zamówiłem.
    Dobry tytoń dla osób, które pala papierosy (czyli dla mnie). Jest poodobny w smaku do naprawde gatunkowych fajek, prawie tak samo syci nikotyną. Kupie sobie z 10 puszek (minimum) do palenia w małej fajce. Dobry, codzienny sztach. Bez, absolutnie, zachwycania sie smakiem i szukania Graala. Za to smakuje jak najlepsze Marlboro kilka lat temu, obecnie niebieskie Lucky Strike, takie z Niemiec. Jest troche mocniejszy, bardziej duszący, ale mozna łykac troche mniej dymu na zaciąg.
    Naprawde dobry zamiennik szluga. Wiele osób pewnie szuka tej informacji, niektórzy sie oburza, ale wierzcie mi – znalezienie zamiennika paczki fajek jet trudniejsze, niz sie wydaje. A Elizabeth sprawdzi sie w tej roli znakomicie! Obecnie chyba najlepszy zamiennik.

  13. maciej stryjecki
    6 listopada 2013 at 00:19

    Jako ostatnie słowo chciałem napisać: papieros w fajce. Polecam!

  14. golf czarny
    6 listopada 2013 at 09:34

    Maćku osłabiłeś o poranku. Liczyłem, że będzie fajkowy przez duże „F” a piszesz ,że jest przez duże”P” . Po przekładzie na jedno wychodzi ;) Najwyżej smak Malborasa poznam.

  15. maciej stryjecki
    6 listopada 2013 at 12:23

    Ale uwierz mi, naprawde trudno znaleźć tytoń, który daje to, co papieros. A że przy okazji jest ogolnie smaczny, łatwy w paleniu, nie leje kondensatem, jest naprawdę dobrej jakości – to znakomicie!
    Ogólnie – łba może nie urywa, ale mieć 10 puszek w zapasie to nie błąd, nie powinien sie znudzić. Ja zdecydowanie wyżej cenie Elzbietę od Jachta. Ale to, oczywiście, kwestia gustu.
    Bardziej „fajkowy” jest DLNR, chociaż tez papierosa może zastąpić, co mu sie chwali, Jacht tego raczej nie zrobi. Dla mnie to duża zaleta, a oba są naprawde godne polecenia, chociaz im więcej pale, tym mniej mam ochote polecać, a i legendy cos zbyt cząsto zawodzą.
    DLNR bardziej zasługuje na duże „F” :)

  16. Julian
    Julian
    26 lutego 2014 at 11:12

    Dostałem ten tytoń i wreszcie wypróbowałem samemu. Oczywiście nie ma mowy o recenzji po tak krótkim kontakcie (dwie-trzy fajki), ale od czego pierwsze wrażenia? Otóż tytoń jest podobny do tego, co pamiętam z Elizabethan by Murray’s, ale inny. Znana mi dawniejsza mieszanka była bardziej kwaskowo-drzewna. Pod tym względem bardziej do starego Elizabethan podobny jest Irish Oak Petersona. A przecież to i tak nie był jeszcze „ten” stary, bo oryginalnej produkcji Dunhilla nie zdążyłem poznać. Nowy EM jest nieco bardziej sienny, chociaż nie tak bardzo, jak niektóre czyste virginie. Pali się go dość łatwo ze względu na przyzwoite cięcie ribbon cut (chociaż nie tak eleganckie jak w oryginale) oraz ze względu na znośną wilgotność (chociaż oryginał był moim zdaniem nico bardziej suchy). Smak jak już wspomniałem nienarzucający się, virginiowy z lekką domieszką perigue, posmak dębowej beczki zbyt mało obecny jak na kryteria mojej pamięci. Ogólnie jest to niezły tytoń, ale niemedalowy. Zbyt mało w nim głębi. Ciekaw jestem, jak by się starzał, bo całkiem niewykluczone, że sprzedawany jest zbyt świeży.

  17. KrzysT
    KrzysT
    1 września 2014 at 20:29

    Po daniu tytoniowi prawie roku w słoiku zapaliłem go powtórnie, tym razem w wypróbowanej i na pewno smacznej fajce. I wrażenia są takie, że to jest zupełnie inny tytoń od tego, którego paliłem wcześniej.
    Po pierwsze pali się przeraźliwie wręcz sucho (w recenzji pisałem o kondensacie). Po drugie – nabrał głębi, a jednocześnie nieco złagodniał. I ogólnie stał się chyba tytoniem godnym polecenia, choć nie pretendującym do top five (a nawet do top ten). Ale spróbować warto, z tym, że jednak trzeba mu dać te kilka miesięcy, żeby dojrzał.
    Wniosek – sprzedają za świeże.

    • golf czarny
      2 września 2014 at 09:48

      Przypomina mi się anegdotka jak moja koleżanka , dzielna pani marynarz , zajmowała się aprowizacją statku i zakupiła w jakim afrykańskim porcie świeże bydlęce tusze i cała szczęśliwa,że takie świezutkie kazała powiesić w chłodni . Za godzinę pojawił się kuk w towarzystwie części afrykańskiej załogi z oświadczeniem,że nigdzie nie płyną dopóki mięso nie bedzie odpowiednie , bo to jest zbyt świeże czyli dla nich niejadalne. ;)
      Krzys ma absolutna rację. Elżbieta wyszła z domu za wcześnie, nieubrana , nieumalowana , nieskruszała , niedojrzała. Podobać się zatem w pełni nie mogla. No chyba , że są wielbiciele wdzięków pomimo i na surowo. Po pół roku zdecydowanie smaczniejsza. A co dopiero po roku … .

  18. miro
    6 września 2014 at 20:09

    Dzięki uprzejmości Krzysztofa T. dane mi było spróbować Elżbietki. Przyjemny, lekko pikantny tytoń, bardzo ładnie i bezproblemowo się spala. Moim zdaniem godny polecenia, na pewno do kupienia przy najbliższej okazji.
    Kilka razy rozmawialiśmy na pogadywaczce o współczesnych tytoniach Dunhill vs. tych produkowanych dawniej. Dla mnie te do kupienia teraz to ciągle bardzo dobre produkty, nie zawiodłem się na żadnym (oprócz Royal Yacht – z tym nie mogę się za nic polubić). Są i tacy, którzy na tych współczesnych nie pozostawiają suchej nitki. Pozostaje pytanie, czy te stare edycje rzeczywiście były tak dobre a dzisiejsza produkcja to już nie to, czy może bardziej przemawia przez niektórych z nas tęsknota za tym, co już nieosiągalne…

  19. Janusz J.
    Janusz J.
    12 października 2015 at 07:09

    Jak dla mnie, ten tytoń jest jakby niepełny, jak to golf czarny pisał „nieubrana, nieumalowana Elżbieta, która wyszła z domu za wcześnie”.

    Nie smakuje jak virginia, a periqu, jakby w nim nie było. Dosypałem więc do niego odrobinę Classic od Larsena, co sprawiło w końcu, że nabrał on smaku.

    Classic jest dla mnie zbyt owocowy, więc zmieszanie ich w proporcjach 5/1 sprawiło, że mieszanka stała się nienachalnym, delikatnym, wprost do zaakceptowania aromatem.

Skomentuj maciej stryjecki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*