Davidoff Sweet Mixture No.5

28 kwietnia 2014
By
Davidoff Sweet Mixture No.5

Davidoff Sweet Mixture No.5

 

Zobligowany wyrokiem Sądu Okręgowego hrabstwa Cuatro Esquinas, przymierzałem się do popełnienia recenzji któregoś z tytoni, z których strzelaliśmy w Wielkanoc, koronując zakończenie akcji „Siedmiu Wspaniałych”.

Trochę szło mi z tym, jak przysłowiowej sójce z wybieraniem się za morze, trochę okoliczności były nie sprzyjające. OK, usiądę w święta i na pewno coś napiszę – tak myślałem. Już wiem, i Wy też, że nic z  tego nie wyszło. OK, po świętach będę miał chwilę, więc bez problemu… już wiecie. Dziś, po ciężkim dniu owocnej pracy, powziąłem nieodwracalne postanowienie – siadam i piszę. Naszykowałem nabity rewolwer, a nawet dwa – już wyjaśniam: jeden, bo ma lufę tj. lulkę (aby rozjaśnić zamęt w głowie), drugi do pisania – w końcu tak stało w artykule o Wspaniałych (albo w którymś komentarzu do niego). Odpaliłem pierwszy z rewolwerów i gdy dym wonny z tytoniu Davidoff Sweet Mixture No.5 zaczął osnuwać moje organa gębowo-węchowe, odpaliłem drugi rewolwer – chciałem powiedzieć: komputer. Po chwili mym oczom ukazała się nasza strona… a na niej wyczyny Skipa. Och, Skipie, Skipie – pomyślałem, a ręka sama jakoś tak przesunęła się w kierunku olstra. No ale jak to?! Do kolegi? Za co? Za to że był szybszy?! Toż to moje własne lenistwo doprowadziło do owego stanu, kiedy Magnificent Gunman Skip rozstrzelał, przepraszam, rozprawił się ze wszystkimi nabojami, a ja nawet nie zdążyłem rewolweru (tego drugiego) dotknąć. Uważnie przeczytałem artykuły Skipa, mając nadzieję na kontrę. Niestety – nasze poglądy w materii są zadziwiająco zbieżne. Kalkowanie recenzji było bez sensu, niczego mądrego by nie wniosło, nie o to Nam wszystkim tutaj chodzi. Hm, co tu zrobić? Popatrzyłem na półkę na której stało sobie samotne pudełko po Davidoff English Mixture i… bingo. Przecież Wspaniałych co prawda było siedmiu ale naboi jest osiem! Tak, osiem. Hurra!!! Już wiem co zrobić, a misja moja będzie (mam nadzieję) pożyteczna, ponieważ dokończę dzieła Skipa i dopełnię kolekcję opisów naboi (tytoni) Davidoff, możliwych do nabycia w naszym ulubionym sklepie. „Do roboty, do roboty” – ochoczo nucąc pod nosem pobiegłem do piwniczki, gdzie spoczywała kolejna, jeszcze nie otwarta, puszka – ba! Pucha (100 g) nieużywanej amunicji kalibru No.5 Sweet Mixture, zachomikowana „na zaś”. Puszka wydobyta na światło dzienne, wytarta z pajęczyn jakimi osnuł ją ten zbir – pająk Calvero, ukazała całe swoje piękno, o jakie w dzisiejszych skomercjalizowanych czasach wcale nie tak łatwo.

Na zewnątrz:

  • puszka jest duża – zawiera 100 g tytoniu, co cieszy serce każdego fajczarza (duże puszki są dobre, bo są duże)
  • jest owalna, malowana, w kolorze wiśniowo fioletowym, z pięknie wytłoczonym wypukłym logo firmy Davidoff, w kolorze starego złota
  • jest wykonana bardzo starannie, chętnie bierze się ją do ręki
  • nie jest hermetyzowana,  jest to niepotrzebne, ponieważ wewnętrzna torba zawierająca tytoń jest hermetycznie zamknięta

Po otwarciu pokrywki ukazuje nam się starannie zapakowana torba zawierająca tytoń, przepasana szeroką nalepką w kolorze fioletowym, ze złotym napisem Sweet Mixture .

Davidoff No.5 Sweet Mixture

Wnętrze puszki Davidoff No.5 Sweet Mixture

Ponownie zanuciłem „Do roboty, do roboty” i „pssyt”! Torebka została otwarta. Mniam, mniam – zobaczcie sami:

To coś, co tygryski lubią najbardziej

To coś, co tygryski lubią najbardziej

Wewnątrz torby znajdziemy Black Cavendisha pochodzącego w części z Afryki, a częściowo z Filipin, oraz sporą porcję dojrzałej, szlachetnej Virginii z Brazylii, Argentyny i Indii, w doskonale zbilansowanych proporcjach. Forma przygotowania: niezwykle staranna, ready rubbed, szerokość cięcia: około 1,5mm, nie zawierająca żadnych zmiotek z magazynu (patyczki, gałązki etc.).

Idąc za opisem, jaki znajdziemy na witrynie naszego ulubionego sklepu: „Wykwintny tytoń, który dostarcza subtelnych nut wanilii, drzewa i wiśni dopełnionych elegancką owocową słodyczą i lekkim pieprzno-torfowym posmaczkiem. Bogate aromaty rokitnika, pałeczek wanilii, melasy i wiśni wypełniają pomieszczenie przyjemnymroom note.”

Zapewne wszyscy domyślą się, jaki był mój następny krok i który ze zmysłów danych fajczarzowi został zagoniony do pracy. Oczywiście, nos do puchy i… wącham. I jeszcze raz, i znów.  Piękny zapach doskonałej jakościowo Virginii, charakterystyczny aromat BlCav, wanilia jest (w całkiem sporej ilości), wiśnia dyskretnie walcząca z zapachem melasy – także jest. Niestety nie wiem jak pachnie rokitnik, choć Pani Żona twierdzi, że mamy go w ogrodzie, ale to jeszcze nie ta pora roku aby poczuć jego zapach… może to on sprawia że wyczuwam w składzie to coś czego nie umiem nazwać. Tytoń roztarty w ręku pozostawia na dłoni lekko pieprzny zapach, torfu nie wyczułem, choć w zapachu pojawia się nutka lekkiej ziemistości, którą ja określam zapachem ziemisto-skórzanym. Żaden ze składników zapachowych nie przywołał na myśl skojarzenia: chemia, czy też: mydło; wydaje się że jeśli nazwiemy Davidoff Sweet Mixture aromatem, to w najlepszym tego słowa znaczeniu, bez dodatku chemii i sztucznych „ulepszaczy”. Wilgotność tytoniu w torbie jest dla mnie lekko za wysoka, co grozi pozostawieniem koreczka na dnie fajki; dlatego też przed naładowaniem rewolweru podsuszyłem tytoń kilkanaście minut w mojej ulubionej metalowej miseczce.

Ładujemy: standardowo, na trzy, pracowicie kręcąc fajką (Vauen Nova Glatt 074). Odpalony, przytarty, odpalony ponownie i można zająć się spokojnym pykaniem. Tytoń pali się bezobsługowo, spopielając się na jaśniutki szary kolor, choć momentami daje się słyszeć „cyt” i w kominie skacze maleńka, wesoła iskierka – zapewne jasnobrązowe wtręty tworzą ten miły przerywnik. Ilość kondensatu – zero. To chyba cecha większości tytoni Davidoff.

Wrażenia smakowe: Palony chłodno tworzy gęsty, białawo-niebieski dym, o bardzo przyjemnym zapachu (Pani Żona potwierdziła), pozostawiając na języku wrażenie słodyczy zdecydowanie bardziej intensywne niż podczas palenia czystej Virginii (nawet Myszory), co jak sądzę w równym stopniu jest zasługą Black Cavendisha jak również melasy i wanilii. Gdzieniegdzie przebijają się owe ziemisto-skórzane smaczki, daje się również wyczuć wspomniana pikantność – rzekłbym nawet pieprzowatość – choć jest ona zgoła odmienna od mieszanek z dodatkiem Perique. Niestety, nie umiem odpowiedzieć na pytanie, któremu składnikowi mieszanki ją zawdzięczamy – proszę o opinię bardziej doświadczonych w materii Kolegów. Wiśniowe nutki towarzyszą mi podczas całej sesji, znikając pod koniec palenia, kiedy to wyraźnie wzrasta moc tytoniu i ukazuje on swoje drugie oblicze; owo drewniano-skórzaste. To niepodważalny sygnał że czas przyjemności dobiega końca i można będzie zabrać się za pucowanie rewolweru. W pierwszej części zabawy z Davidoff Sweet Mixture No.5. moc tytoniu w 10-stopniowej skali nie przekracza 3-3,5; pod koniec osiąga 4,5.

Po strzelaninie: Starannie prowadzony podczas palenia (co mnie zajęło ponad 2 godziny, ale Vauen Nova Glatt 074 to duży rewolwer… chciałem powiedzieć – fajka), odwdzięcza się – nie ma potrzeby czyszczenia fajki celem jej opróżnienia – wystarczy popukać w dno i spalone resztki wypadają same. Przewód dymowy ustnika czysty, wnętrze komina również. Leciutkie pucowanie zaledwie jednym wyciorem i kawałek ręcznika papierowego zamykają temat czyszczenia rewolweru. Po kilku dniach zapach w fajce jest minimalny, zatem można powiedzieć, że jeśli Davidoff Sweet Mixture No.5 jest aromatem, to na pewno bardzo szlachetnym i chyba zdecydowanie bliżej mu do dobrych tytoni aromatyzowanych naturalnymi dodatkami, niż do syropów.

Podsumowanie: zdecydowanie udana kompozycja smakowa firmy Davidoff, warta spróbowania przez wszystkich tych, którzy tak jak i ja kochają dobry smak i przyjemny zapach palonego tytoniu.

Szeryf Piotr M. Głęboki

Tags: , , , ,

10 Responses to Davidoff Sweet Mixture No.5

  1. Piotr M. Głęboki
    Piotr M. Głęboki
    28 kwietnia 2014 at 23:14

    W powyższym artykule zawarte są jedynie subiektywne odczucia Autora. Każdy ma prawo się z nimi zgodzić lub nie. Słowa krytyki nie są mile widziane, pochwały zaś przyjmuję bardzo chętnie.

  2. yopas
    29 kwietnia 2014 at 08:56

    I to się nazywa dobry tekst o tytoniu. Dzięki Piotrze.
    PozdrY,
    Ps. Z tymi aromatami to jest tak, moim skromnym zdaniem, że my za bardzo jesteśmy skrzywieni tym, co otrzymujemy z Niemiec. Bo mozna sobie wyobrazić, że aromat aromatowi nie równy. Niezależnie od sposobu produkcji. Można równie łatwo pewne elementy eksponować, jak i ukrywać. I to jest chyba różnica między duńszczyzną a germańszczyzną. Acz stawiam to bardziej jako niepodpartą hipotezę niż prawdę objawioną.

  3. KrzysT
    KrzysT
    29 kwietnia 2014 at 08:57

    Fajna recenzja. Przyznam, że liczyłem na to, że ktoś ten tytoń wyczerpująco opisze, bo nie ukrywam, że jak był wprowadzany miałem wątpliwości, czy znajdzie nabywców.
    No mam stosunek emocjonalny, bo naszukałem się przy tłumaczeniu opisu tego rokitnika ;)

    Natomiast Piotrze, ulituj się nad redakcją i spróbuj czasem powściągnąć chęć tworzenia zdań wielokrotnie złożonych ;)
    Cierpię na tę samą przypadłość, ale się staram ;)

    • Piotr M. Głęboki
      Piotr M. Głęboki
      29 kwietnia 2014 at 13:54

      Niestety, budowanie zdań prostych przychodzi mi jakoś zdecydowanie trudniej niż wywijanie zakrętasów. Pracuję nad tą wadą już od jakiegoś czasu, ale jak widać z marnym skutkiem. Uwagę przyjmuję, obiecuję poprawę; choć nie wiem kiedy ;)

    • Piotr M. Głęboki
      Piotr M. Głęboki
      29 kwietnia 2014 at 14:00

      Krzyś masz jakiś pomysł co może skutkować owym pieprzowatym smaczkiem. Próbowałem coś ustalić, bazując na podanej liście składników, ale nic mądrego nie przyszło mi do głowy. Chyba że jest jakiś składnik, którego dodanie powoduje rzeczony smak a producent „zapomniał” się nim pochwalić ?

      • golf czarny
        29 kwietnia 2014 at 14:43

        Ślad prowadzi do Kentucky.

        • Piotr M. Głęboki
          Piotr M. Głęboki
          29 kwietnia 2014 at 19:34

          Nie, chyba nie bo gdyby chodziło o Burleya to pewnikiem byłby wzmiankowany. Black Cavendish ? nie słyszałem o procesie jego wytwarzania tak by wyszedł „pieprzowaty”. Nadal jestem w ciemni. Anybody help ?

          • golf czarny
            29 kwietnia 2014 at 22:10

            Krótko:jedyne pieprzne co paliłem (smak białego pieprzu ergo eł de tojlet kaszarel, cachaurel bodajżę ) to były tytonie z wyczuwalną ilością kentucky (czyli 3nuns oraz schippers). Z drugiej strony wcale nie jest powiedziane ,że każde Kentucky daje taki posmak. Mnie się to widzi ,ze jest Va jakoś tam spreparowana i z synergią z Kentucky daje takie coś.
            McBaren twierdzi ,że posługuje się wędzonym czarnym cawendiszem. Czy co oznacza zkawendiszowane Kentucky ? Ale z kolei ani Dark twist ani Club Blend takiego posmaku nie mają.
            To o czym piszę to posmak pieprzu białego, a to o czym poniżej bardzo trafnie KrzysT posmak pieprzu ziołowego, papryki (warzywny) a w najlepszym wypadku fajny pumpernikiel / pernik.

            A może być pieprz także dodatkiem sztucznym. W końcu jak aromat to aromat a sam rok temu zjadłem konfiturę wiśniową z zielonym pieprzem. Dobre nawet było.

            Co do użycia kentucky to rożne są intencje w tym zbożne np .żeby ciekawiej było i mocniej.
            A co do aromatów. GH Kentucky nugat to nie ?

      • KrzysT
        KrzysT
        29 kwietnia 2014 at 21:25

        Nie mam pojęcia. Mnie pieprzny smak kojarzy się jedynie z Pq – i przyznam, że tejże pieprzności nie toleruję. Przez „pieprzność” rozumiem sytuację, kiedy w trakcie palenia wyraźnie czuć taki piekący, nieprzyjemny posmaczek (nie mylić z tongue bite, bo to kompletnie nie o to chodzi). Przy dobrze skomponowanych mieszankach z Pq taki efekt nie występuje, dobrze wkomponowane Perique daje fajny, figowy, czasem nieco „warzywny” smak. Powiedziałbym, że miarą umiejętności blendera jest umiejętność takiego wkomponowania Pq w blend, żeby za bardzo nie wystawał, a stanowił właśnie przyprawę – dobrym przykładem są mieszanki Hansa Schürcha czy choćby Louisiana Flake od GH. Ale trafiłem na dwie mieszanki, w których Pq po prostu ordynarnie „sterczało” – co ciekawe, obie amerykańskie. Jedna to Admiralty od Hearth&Home, a druga – Virginia Perique Flake od McClellanda. Podejrzewam, że wpływ miało również to, że puszki swojego nie odleżały, spodziewałbym się poprawy po kilku latach w słoiku.

        No i pobrnąłem w dygresje ;) Może jest to, jak Kuba twierdzi, kwestia Kentucky (którym coraz częściej zastępuje się przecież Perique), ale Kentucky ni diabła nie przystaje mi do aromatu jakiejkolwiek maści. Obstawiałbym jakiegoś szorstkiego Burleya, ale ten po skawendiszowaniu nie powinien być ostry. Może to któryś z dodatków aromatycznych zrobił psikusa?

  4. golf czarny
    29 kwietnia 2014 at 09:28

    Piotrze bardzo miło się Ciebie czyta. I wcale nie ma dziczyzny na tym zachodzie a rewolwerów używasz celnie, w dobrej sprawie i jako żywo staje przed oczami memi szlachetny Dr Shultz.

    Jako ,ze miałem przyjemność z rokitnikiem ,co krzewem na Pomorzu bardzo powszechnym, to aromat ma przpomijący witaminę C w w zółtej pigułce oraz melasę albo nawet cukrowy syrop. Jest jeszcze roślinny wątek. Jesli piłeś kiedy nalewkę na jarzębinie podpiekanej to rokitnik jest tyci podobny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*