Akcja rotacja – 23:50 wpływamy do Łodzi

19 maja 2014
By

Ulica_Piotrkowska

Ten etap akcji rotacji będzie zawierał coś więcej niż tylko recenzję tytoniu. Bo i historia tego jak paczka dostała się na łajbę pod tytułem „miasto Łódź” warta jest opisania, przynajmniej moim zdaniem. Wstęp więc będzie długi. Ale Łódź warta jest tej historii.

Opowieść zaczyna się 1 stycznia 2014 roku – wtedy to Poczta Polska przestała być oficjalnym dostawcą poczty dla sądów powszechnych i prokuratur. Obowiązki dostarczania korespondencji sądowej spadły na barki Polskiej Grupy Pocztowej, której najbardziej znanym członem jest firma InPost. W związku z tym, że przesyłek sądowych jest naprawdę dużo, trzeba było powołać punkty, w których listy polecone można będzie odbierać, gdy listonosz nie zastanie adresata w domu, w kancelarii etc. Praktyka pokazała, że punkty te są w różnych, mniej lub bardziej dziwnych miejscach. I tak, przesyłkę z sądu (np. wyrok karny z uzasadnieniem) można odebrać w mięsnym, w sexshopie, w cukierni, w zieleniaku (sklep z warzywami), w kiosku ruchu – w miejscach różnych. W środowiskach obcujących na co dzień z Temidą jest to przedmiotem wielu historii czasem zabawnych, czasem przerażających. Dyskusji jest wiele, nie wszystkie na poziomie. Argumenty padają różne – od braku powagi, po brak wygody. Ja sam jakoś specjalnie nie narzekałem – owszem do kancelarii przesyłki szły wolniej, awiza nie do końca odpowiadały przepisom. Parę razy pojechałem na rozprawę, by wrócić z pustym przebiegiem, bo druga strona czegoś nie dostała. Ale nie było najgorzej. Niektórzy mieli gorzej. Ogólnie system ma więcej krytyków niż adoratorów – z całą pewnością nie służy sprawności i szybkości postępowań przed wymiarem sprawiedliwości. Ja jednak myślałem, że problemów mieć nie będę. Od stycznia do maja chyba z chorób wieku dziecięcego nowy dostawca chyba wyzdrowiał. I byłem w błędzie.

Co to jednak ma do paczki i tytoniu? No właśnie. Otóż, jeden z punktów odbioru przesyłek mam pod blokiem, w osiedlowy sklepiku, gdzie najpopularniejszym asortymentem, pośród lokalnej kultury trunkowej, jest nie przymierzając alkohol – głównie w formach tańszych, przaśniejszych niż dojrzewające wiele lat whisky czy wino. Punkt działa od stycznia. Więc chyba mają doświadczenie z wydawaniem przesyłek. Tak przynajmniej myślałem. I byłem w błędzie.

Przyszedłem któregoś dnia z pracy, zajrzałem do skrzynki pocztowej, a tam awizo InPost i napis „paczka”. Innej się nie spodziewałem, więc mówię sobie „akcja rotacja dotarła do mnie”. Poleciałem do sklepu, pokazałem awizo i proszę o moją paczkę. A pani ekspedientka, z miną dość rozbrajającą mówi… że nie wyda, bo nie umie. Szkolenie ma jutro dopiero. Był maj. Byłem zdziwiony. Od stycznia do maja nie mieli żadnej przesyłki? A może kto inny ma szkolenie i przesyłki wydają tylko raz w tygodniu? Zmęczony wróciłem do domu. Poprosiłem żonę by ona odebrała następnego dnia, jak ja będę w pracy. Myślałem – po szkoleniu będą, szybko pójdzie. I byłem w błędzie.

Żona poszła, odebrać próbowała. Pani faktycznie już przeszkolona, ale chyba zbyt mocno nawet, bo stwierdziła, że paczki nie wyda, bo żona ma inne nazwisko niż ja. Na co moja żona, też z zawodu papuga, argumentami zaczęła sypać z prawa rodzinnego, prawa cywilnego, prawa administracyjnego i prawa pocztowego. Oczywiście sklepik osiedlowy, z alkoholem, więc w kolejce ludzie dość ciekawie się patrzyli. Żona nawet po akt ślubu poleciała, by udowodnić, że jest mi przeznaczona do końca żywota swego. Wydać nie chcieli. Dopiero interwencja szefa pomogła. Ten chciał tylko by żona podpis sfałszowała i byłoby ok. Żona jednak się nie dała. Zachowała się niczym adwokat broniący oskarżonego o zabójstwo w procesie stulecia – twardo, ale z kulturą i przepisami, postawiła na swoim. Wyrok zapadł, paczka wydana. I tym sposobem przydługi wstęp zakończono.

Recenzja właściwa:

Z wielu tytoni w paczce wybór padł na H&H Ten to Midnight – tytoń, który najbardziej mi się w oczy rzucił i który postanowiłem zrecenzować.

Tytoń w formie dla mnie nieznanej – nie jest to flake, bo za gruby. Taki plug, ale bardzo grubo pocięty. Grubość jednego „czegosia” to tak średnio dwa standardowe flejki. Na dodatek zbite na kamień. Wziąłem porcyjkę, roztarłem. Rozleciało się na kawałeczki, takie 2mm na 2mm, ale płaskie. Nasycenie wilgotnością takie, że uznałem, że się nadadzą do pakowania do fajki bez przygotowania dalszego. Zasypałem więc fajkę tymi okruchami, lekko ubiłem. Bałem się, że po odpaleniu może się zakończyć katastrofą – z flejkami doświadczenie mam niewielkie, najczęściej ready rubbed tylko używam – w sumie przecież nie palę od tak dawna, a na dodatek palę rzadko. Ale nabiłem. Najwyżej następnym razem zrobię to inaczej.

Sam kolor tytoniu – ciemny jak dobra czekolada gorzka, wyborowa. Jakieś przebłyski czegoś jaśniejszego tylko od czasu do czasu. Zapach z torebeczki – trochę jak starej ceglanej kamienicy z mokrymi ścianami, trochę mokrego drewna, które ktoś próbuje podpalić i które kopci. Może trochę takie drzewo wyjęte z wody. W każdym razie aromat raczej czegoś co już najlepsze czasy ma za sobą – starszego, lekko gnijącego, rozkładającego się. Zapach specyficzny ale bardzo mi pasujący – lubię stare kamienice, lubię zapach kopcącego się drzewa. Coś jest w nim dziwnego.

Fajka nabita, zapach i kolor rozeznany. Odpalamy. Bałem się, że taki dziwny „krój” tytoniu już na początku spowoduje problemy. Sposób cięcia nieznany, więc nie wiem czy aby nie za wilgotno, nie wiem czy nie za mocno roztarłem, czy nie za mocno przybiłem. Dawno mi samo odpalenie tyle stresu nie sprawiło. Ale cóż, zapałka potarta, pali się. Parę zaciągnięć, tytoń przyłapał żar. Rozpaliło się ładnie.

I pojawiło się pierwsze cudo – dym. Gęsty, kremowy, bardzo bardzo zawiesisty. Sprawiał wrażenie prawie, że ciała stałego. I było go dużo. Jak na rozpalenie naprawdę dużo. I pachniał. Dalej pachniał. Rozkładem… i dymem. Tak wiem, głupie stwierdzenie, że dym pachnie dymem. A jednak, dym z aromatów nie pachnie dymem, tylko czy to wiśnią, czy to czymś. A to pachniało dymem. Dymem z drzewa, które paliło się, ale deszcz na nie spadł i już przygasa. Trochę też było w tym wędzenia – ale nie wędzonki, nie ryby wędzonej, czy jakieś innej materii, która została uwędzona. Czyli nie tego co się wędzi, ale tego w czym się wędzi. Znowu dymu. Żona powiedziała, że czuje bagno. Roomnote więc szczególny, dla wybrednych. Żonie nie podobało się. Więc więcej palić w domu nie będę. Może w plenerze. Bo fakt, torfową nutę też czułem. Taką jak z whisky czasem da się wyczuć. Przez całe palenie dymu było dużo i bardzo ładnego. Fotogenicznego wręcz, bo długo się trzymał, widoczne były nie kłęby, a pasemka. Dobry fotograf miałby używanie. A gdyby cała sala takie coś paliła, to pomieszczenie przypominałoby chyba nabrzeża nad Tamizą – tam pewnie też mgła, drewno, błoto… dają taki efekt zapachowy.

W smaku tytoń był dymny i bardzo przyjemny. Mniej wytrawny w porównaniu zapachu. Gdzieś czułem takie przebłyski słodszych elementów. No i od czasu do czasu coś „pieprznego” się pojawiło, takiego pikantnego – Antemos stwierdził to samo w swojej recenzji i zastanawiał się czy to Perique. Ja miałem to samo odczucie, bo ostatni raz takie coś czułem, gdy próbowałem właśnie tytoniu z Perique. Co ciekawe o jego recenzji zapomniałem – więc nie jest to raczej siła sugestii. Na dodatek nie czytałem nic o tym tytoniu. Jak patrzyłem na paczkę, to szukałem informacji tylko o jednym tytoniu – a to dlatego, że zaintrygowała mnie cyrylica. Potem sprawdziłem, że tobacco reviews nie mówi nic o Perique. Dziwna sprawa. Dwie osoby poczuły ukłucie czegoś, czego nie ma. W każdym razie smak bardzo przyjemny, jeśli ktoś tego rodzaju aromat. Do tego nuta arcydzięgla chyba mi się pojawiła. Może ktoś się doszuka czegoś więcej.  A ktoś kto woli owoce, pewnie doszuka się tylko smrodu.

Tytoń nie był jakiś ekstra mocny. Raczej średniak, może ciut niżej, przynajmniej w mojej osobistej skali. Na szczęście. Nie miałem po nim tytoniowego kaca. Lubię tytonie słabe. Palił się ładnie, na dobry popiół – szarobiały, kapcia w gębie nie zostawił. Obyło się bez kondensatu (może z raz zabulgotało), bezobsługowo. Ze dwa razy odpalałem, bo przygasł, ale to dlatego, że w międzyczasie poszedłem to tu, to tam, a fajka została.

Ciekawa rzecz – sam zachęcał do wolnego palenia. Im wolniej się paliło, tym dym ładniejszy, tym smak bardziej wyczuwalny. Tak w sumie chyba z każdym tytoniem jest. Ale ten mnie do granic możliwości wręcz skłaniał – żeby go prawie przgasić, by tak na minimalnym ogniu go trzymać. Zazwyczaj jestem łapczywy, palę dość szybko, chociaż staram się kontrolować. Ale problem z tym jednak mam. Szczególnie jak tytoń słabszy. Tutaj problemu nie było. Małą fajkę paliłem i paliłem. Zaskakująco długo się trzymał. Za to chyba też go polubiłem.

Tytoń więc, jak widać mi osobiście bardzo przypasował – smakowo w mój gust (chyba polubię latakię), dymowo w mój gust (lubię takie chmurotwórcze tytonie, których można używać jako maszyn do produkcji dymu), mocowo też niezły (jakby był jeszcze mniej nikotynowy, to by był jeszcze lepszy), smakowo chyba najgorzej, bo najmniej widowiskowy. Ale skłaniał do wolnego palenia. Taki staruszek, co to siedząc w fotelu powie „calma ragazzo, calma”, względnie profesor w angielskiej marynarce, który powie „not so quick lad, not so quick”.

PS. Organizatorom dziękuje za genialny pomysł na akcję – towarzysko moim zdaniem mistrzostwo, tytoniowo też okazja do poznania rzeczy niezwykłych. Ale najważniejsze – przy życiu, dzięki takiej akcji, trwa sztuka epistolografii. Dobra sztuka, prawie tak jak sztuka palenia fajki. Oby więcej takiej papierowej korespondencji.

Tags: , ,

2 Responses to Akcja rotacja – 23:50 wpływamy do Łodzi

  1. KrzysT
    KrzysT
    19 maja 2014 at 18:46

    Bardzo zacna recenzja w bardzo zacnej akcji.
    Historia pocztowa tragikomiczna, dobitnie świadcząca o tym, jak bardzo chałowe jest nasze prawo zamówień publicznych i związana z nim praktyka :]

    Sam tytoń pamiętam tak sobie (paliłem go chyba dwa razy), ale – o ile zgadzam się z wybitną (i fajną!) „dymnością”, o tyle kompletnie nie przypominam sobie wytrawności i pikantności. Słodycz pamiętam, powyżej średniej i duszną orientalność – z tych pełnych i blakaniastych. Jakbym miał szukać czegoś znanego szerszej publiczności, to bym powiedział, że „Ten To Midnight” jest w pół drogi między Commonwealth Mixture a Frog Mortonem (wiem, że żaden z nich nie ma Orientów poza Latakią). Jeśli chodzi o „przeładowanie” to jest pewnie gdzieś obok Nightcapa (ale kompletnie go nie przypomina). Gdzieś tam plącze mi się też skojarzenie z 1792 od SG, ale nie pytajcie, skąd i dlaczego.

  2. golf czarny
    20 maja 2014 at 09:20

    Cyt:” Parę razy pojechałem na rozprawę, by wrócić z pustym przebiegiem, bo druga strona czegoś nie dostała” – o to Kolega faktycznie ma wspaniały horoskop! U mnie odsetek rozpraw/posiedzeń gdzie nic to ok. 50%. Mam wrażenie ,że generalnie zastępswo procesowe to „spacer bez celu”. Inna rzecz,że do PGP dołączają „pracownicy” sekretariatów , którym to to powinno się wydać okólnikiem w trybie pilnym zarządzenie pt.”Instrukcja w sprawie bezwiednych odruchów cz.1 oddychanie”.
    Ja czekam tylko na aferę taką ,że jakiś Zdzisław. P (po 25 letnim dożywociu) wróci do społeczeństwa otwierając w warsztacie trumniarskim , maglu ,usługach pogrzebowych punkty in postu gdzie kolegom z sanatorium za niewielką sumę będzie prokurował pisma z sądu i tak sprokurowane doręczał. Pomysł na biznes. Może Forbes opisze?

    Co formy tytoniu . Czy to nie jest aby „cake”?
    Ładnie opisane i z pożytkiem. Proszę o więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*