Fajka najemnika

16 stycznia 2011
By

W dzisiejszej kulturze fajka zdecydowanie nie gra głównej roli. Nigdy zresztą jej nie grała. Zawsze była jakimś uzupełnieniem. Mogło być jej więcej, mogło mniej, ale nigdy nie chodziło o fajkę samą w sobie. To dobrze. Nie chcielibyśmy przecież, by dym palonego tytoniu przesłonił nam obraz całości.

Odkąd wpadłem na pomysł stworzenia na fajkanecie działu „Kultura i fajka”, wiedziałem, że będzie to mój ulubiony kącik. O samej fajce można napisać bardzo dużo, ale przecież wreszcie będzie tego tyle, że przestanie chcieć się gadać. „Kultura i fajka” więc jest swego rodzaju odpoczynkiem od tych tematów. Ma na celu zaciekawienie czytelników czymś innym niż samo palenie. Część poszerzy dzięki tym artykułom swoje horyzonty. Inni odbędą podróż w mroki własnej pamięci. Jeszcze kolejni – chętnie się odniosą. Wystarczy, żeby fajka była gdzieś w tle, żeby majaczyła na horyzoncie, a reszta jest dowolnością. „Kultura i fajka” to dialog między autorem i czytelnikami. Ja pytam – znacie to? Wy odpowiadacie – znamy, bądź nie znamy, ale czy to jest warte poznania? Lubię takie rozmowy, a każdy tekst z tego działu jest do nich wstępem. Tematem może być praktycznie wszystko. Od fajki, do wieczności…

Dzisiaj podróż w dość daleką przeszłość. Co ciekawe – weźmiemy na tapetę rzecz całkiem nową (no, prawie nową). Naszym wehikułem czasu będzie film The Expendables, czyli według polskiego dystrybutora Niezniszczalni.

Jest to film z tamtego roku, wyreżyserowany przez Sylvestra Stallone, dziś podstarzałego dziada grającego podstarzałych dziadów. Oprócz Sylwka, który również gra w nim główną rolę, na ekranie zobaczyć można Jeta Li, Dolpha Lundgrena, Bruce’a Willisa, a nawet Arniego „Aj łil bi bak” Schwarzeneggera, który na specjalne zaproszenie starego przyjaciela z czasów, gdy obaj (Arnie i jego przyjaciel) posiadali jeszcze mięśnie jak stal, wziął urlop w pracy gubernatora Kaliforni, by nagrać jedną scenę.

Nazwiska mówią same za siebie – to grupa byłych superherosów kina akcji. Olbrzymie muskuły, tryskający na kamerę testosteron, bajeranckie, koniecznie cięte riposty, role twardzielów, bądź chociażby gości z jajami. Fruwające pięści, fruwające flaki, fruwające sukienki ich filmowych partnerek. Jeśli ktoś nie miał muskulatury, nadrabiał szybkością. Jeśli ktoś nie miał szczęścia do kobiet, to dlatego, że któregoś pięknego dnia jakiś straszny oprych zabił mu miłość jego życia. Zemsta, honor, krew, akcja.

Pamiętamy tych gości z mocnych, ale i rozrywkowych filmów polegających na słynnym motywie „zabili go i uciekł, a potem ich znalazł i każdemu zrobił z tyłka jesień średniowiecza”. Kibicowaliśmy im. Kochaliśmy ich. Byli tacy, jak myśmy zawsze chcieli w jakiejś mierze być – mieli niezłomność charakteru, cudownie mścili się w słusznej sprawie, byli jak Superman, tylko, że nie potrafili latać, ale też nie musieli tchórzliwie kryć się za okularami. Stawali ze śmiercią twarzą w twarz. I zawsze wygrywali.

Aż się zestarzeli i przestali rozumieć, że trzeba ze sceny schodzić niepokonanym. Bo John Rambo na emeryturze powinien żyć długo i szczęśliwie, kąpiąc się w pieniądzach, a nie w łuskach po nabojach z karabinów maszynowych.

Trwałoby tak nadal, gdyby nie pojawił się znikąd Mickey Rourke, który trafił na dno, ale cudownie zmartwychwstał. Pamiętacie go? To ten przystojny gość, który obracał Kim Basinger w 9 i pół tygodnia z 1986 roku. To ten sam, który zagrał Harleya Davidsona w Harley Davidson i Marlboro Man z 1991 roku. To nikt inny tylko Cyrus z Dorwać Cartera. To nasz „polaczek” Cimino z Roku smoka. Wszyscy go pamiętamy. Nie sposób go nie pamiętać.

Wiemy, że miał problemy z alkoholem, z partnerami z planu. Kłótliwy, porywczy, staczał się na dno w sposób koncertowy. Niebywale zdolny (choć nigdy nie należał do czołówki, to jednak talentu nie sposób mu odmówić), choć nie pierwszy taki, zaliczający bolesny upadek.

Zanim Rourke usłyszał pukanie od spodu, wygrzebał go Robert Rodriguez. Najpierw dał angaż do słabego Desperado 2, ale już dwa lata później zaproponował znacznie lepszą pracę – rolę Marva w ekranizacji komiksu Franka Millera Sin City. Potem zdarzył się Zapaśnik, który ugruntował pozycję Mickeya we współczesnym kinie. To był powrót w fantastycznym stylu. Młody, zdolny, przystojny i obiecujący Rourke, po wielkie życiowej klęsce, wrócił do łask jako dojrzały, znający swoje możliwości aktor. Potrafił nawet wykorzystać swoje straszne porażki, jak chociażby oszpecające operacje plastyczne. Patrząc na niego widzę, że z każdego piekła można wrócić, jeśli wie się, jak oszukać diabła.

Specjalnie nie wymieniłem Mickeya Rourke wyżej, chociaż znajduje się w obsadzie Expendables i ma tam pokaźną, bardzo istotną rolę. Podczas gdy jego podstarzali koledzy świadomie parodiują samych siebie sprzed lat, on dostaje w scenariuszu coś więcej. Nie jest Jetem Li (ten w roli Yin Yanga) sprzeczającym się o podwyżkę z rację swojego niskiego wzrostu, ani też nie jest Sylvestrem Stallone (szef Barney Ross), który nawet w wieku stu lat będzie musiał w każdym filmie skopać jakiś tyłek. Nie jest nawet Dolphem Lundgrenem (Gunnar Jensen), który jak zwykle gra mięśniaka-poprańca, ale tym razem sympatycznego. Mickey Rourke gra byłego najemnika, który dba o motocykle reszty ekipy, tatuuje ich oraz cieszy się ich zwycięstwami, jednocześnie dając im lekcję życia lepszą, niż ta wyniesiona z pola bitwy.

Jego bohater – Tool – przechadza się po garażu z fajką w ręku (przepiękny churchwarden; plotki głoszą, że to Peterson, co by było niezwykłym odniesieniem jako, że Rourke ma korzenie irlandzkie) i jest żywą legendą. Emerytowany najemnik, przyjacielski dla reszty, podrywający dziewczynki oraz rozbawiający kolegów. Tkwi w nim jednak wielki tragizm. Przegrał życie, utracił honor w walce, przehandlował go za pieniądze.

Do rachunku dodano obojętność na ludzką krzywdę. Właśnie z powodu tej obojętności nie potrafi już walczyć. Jest maszyną do zabijania, a nie człowiekiem. I zdaje sobie z tego sprawę, więc już nigdy nie weźmie do ręki broni. Oddaje się sztuce, by złagodzić swój ból. Gdy stary druh przychodzi do niego, by zwierzyć się z własnych wątpliwości, opowiada mu o tej swojej życiowej porażce. Robi to, bo skoro on sam już nie odzyska człowieczeństwa, to przynajmniej kompan będzie mógł je zachować. Dzięki temu on sam wygra. Będzie wielki w swojej małości. Wraz z dymem z jego ust wydobywają się mądre, choć gorzkie słowa.

To jest rola Mickeya Rourke. W Expendables wszyscy robią z siebie śmiechy, a tylko on jest na serio. Właściwie to nawet nie gra – to swoista spowiedź z życia aktora. Metafora jego własnego losu. To zniszczony człowiek, ale dumny z tego, że udało mu się wrócić. I Tool też wróci do życia, choć z pewnością nie chwyci już broni. Mickey Rourke nie zagra już w największych filmach, jakie powstaną, ale mimo to będzie wielki w tym, co robi teraz.

Na zakończenie – trzeba przyznać, że nie widziałem nikogo, komu bardziej pasowałby churchwarden. Ta fajka znakomicie uszlachetnia parszywe oblicze tego aktora.

Moim życzeniem, prywatnym, osobistym, byłoby, abym jednak nie musiał się za pomocą fajki uszlachetniać. Choć z pewnością to dobry sposób.

Zdjęcia pochodzą z:
http://www.filmofilia.com/wp-content/uploads/2010/06/the_expendables_66.jpg
http://mimg.ugo.com/201003/40753/expendables-14.jpg

Tags: , , , ,

12 Responses to Fajka najemnika

  1. Rheged
    17 stycznia 2011 at 13:35

    Czyżbym się nagadał po próżnicy?

    • marek milczek
      marek milczek
      17 stycznia 2011 at 14:31

      Emilu, twój felieton jak zwykle jest super. Ale co tu dodać? Napisałeś wszystko co było do napisania. Ja osobiście nie przepadam za „Rurką”, ale cenię go jako aktora. A „Zapaśnik” był genialny. A propos jego fajki, na filmie myślałem, że to fajka Gandalfa

      • Rheged
        17 stycznia 2011 at 17:52

        Ustnik ewidentnie nie-gandalfowy ;). Na zagramanicznych forach przetrząsali oferty trafik internetowych w poszukiwaniu tego churchwardena (i cygar, jakie pali Sly) – no i znaleźli. Przynajmniej bardzo podobny model, bo jak dla mnie obrączka jest inna. Aczkolwiek shape ten sam. Więc pewnie Pet, ale głowy nie dam :)

  2. PiotrekN
    PiotrekN
    17 stycznia 2011 at 15:16

    Ja za Rurkiem też nie przepadałem, choć po tym filmie będzie tak trochę lepiej mi się kojarzył. Swoją drogą dobra sensacja to mój ulubiony gatunek i małą namiastkę kina akcji w tym filmie widziałem, młodzi tego nie zrozumieją, u mnie sentyment do starych herosów kina pozostał …

    • Rheged
      17 stycznia 2011 at 17:54

      Ja rozumiem – sam mam ogromny sentyment. Rambo, Szklana Pułapka, Rocky, Uniwersalny Żołnierz, Wejście Smoka – to były filmy, które oglądałem z rodzicami zamiast bajek. I zostało do dziś. Ale ta era powoli się kończy. Dziś nie robi się tak zabawnych i lekkich filmów, ale z dbałością o formę. XXX chociażby, żeby daleko nie szukać – no to jest już papka, jakiej coraz więcej…

  3. sat666sat
    sat666sat
    17 stycznia 2011 at 16:01

    No to czas obejrzeć filmik i własne zdanie wyrazić…

    • Rheged
      17 stycznia 2011 at 17:54

      Koniecznie z fajką. To tak bardzo męski film, że i kobietkom się spodoba ;)

      • sat666sat
        sat666sat
        17 stycznia 2011 at 18:10

        Kobietki moje to zaiste kinomanki – choć obsada bardziej dla ,,menszczyzn”…hehe

  4. Pendrive
    17 stycznia 2011 at 18:50

    Mam jeszcze jeden powód, aby obejrzeć „Niezniszczalnych” ;).

    A co do filmów, w których występuje fajka… Tak na szybko, przypomina mi się dolarowa trylogia Leone. A z nowszych filmów… „True Grit” po polsku „Prawdziwe męstwo”. Matt Damon popala w ładnej ceramicznej fajce (tak mi się wydaje).

  5. Alan
    Alan
    17 stycznia 2011 at 22:45

    Film mi się zupełnie nie spodobał. Nie wyłączyłem go w trakcie tylko ze względu na Stallone’a, któremu w tym filmie osobiście przypinam przyrostek „vel wrebłepłebłe”.

    • PiotrekN
      PiotrekN
      18 stycznia 2011 at 05:43

      a nie mówiłem, że młodzi nie zrozumieją … ;)

      • Alan
        Alan
        18 stycznia 2011 at 11:53

        Sentyment rozumiem, ale jednak ja jestem innego wyznania… ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*