Stoliczku, zadym się

27 czerwca 2010
By

Był taki czas, że wyjechałem do Anglii w celach zarobkowych. Nic w tym dziwnego – ludzie zawsze wyjeżdżali i wyjeżdżać będą. Wpisałem się po prostu w długoletnią tradycję pieniężnych wojaży. Na saksy jeździł mój dziadek, mój ojciec, pojechałem więc i ja. Wiele co prawda nie zarobiłem, bo okazało się, że pomimo dobrej znajomości języka i zachwytu nad pewnymi elementami obcej kultury, nie jestem w stanie przystosować się tam w pełni. Co się jednak napatrzyłem, to moje.

Wróciłem do tej myśli przedwczoraj, kupując któryś raz z kolei gatunkowe piwo w małym olsztyńskim sklepiku. Na ladach stało ponad sto rodzajów oraz odmian nieznanych mi dotąd browarów – pszeniczne, ciemne, jasne, pasteryzowane, niepasteryzowane, smakowe, mocne, górnej fermentacji, dolnej fermentacji… Nic z kampanii. Do wyboru, do koloru. Odkąd udało mi się trafić do tego przybytku, zwyczajne piwa przestały mi smakować i zrozumiałem, jak bardzo dawałem nabijać się w butelkę przez właścicieli wielkich browarów. Od tamtej chwili to, co niegdyś pijałem, straciło smak. Tak jak papierosy tracą smak, gdy człowiek zaczyna palić fajkę.

Sklepik był cudowny. Mały, kameralny, udekorowany zaledwie kilkoma plakatami. W lodówce oprócz niesamowitych piw znajdowały się słoiczki z domowymi wyrobami, smalczykiem, powidłami. Tego nie spotkasz w Tesco, nie kupisz w Realu. Takie rzeczy tylko w maleńkich klitkach w bocznych uliczkach, tam gdzie światło latarni nie dochodzi.

Uprzejma, świetna obsługa, doskonale pojmująca jak bardzo zagubiony jest klient, który odwiedza sklep. Za każdym razem, gdy tam wchodzę, czuję się, jakbym stawiał stopę na ziemi dziewiczej. Istna terra incognita, dżungla, w której nie ważne w którą stronę się obrócisz – i tak wszystko będzie dla ciebie nieznane. Piwa czeskie, słowackie, ukraińskie, litewskie, rosyjskie, szwajcarskie i wreszcie polskie. Ale żaden tam Żywiec, Lech, czy Warka. Raczej Czerwony Smok, Gniewosz, Świeże, Dobre, czy Svijany. Sprzedawca zawsze usłuży radą, polecając, odradzając. Widać, że zna się na rzeczy, że zjadł na tym zęby i popił Starodawnym.

Łatwo się zaprzyjaźnić z takim człowiekiem. Od razu musi między klientem i sprzedawcą zaiskrzyć. Sprzedawca jest Wergiliuszem, przewodnikiem, a klient biednym, zagubionym Dante „w życia wędrówce, na połowie czasu” (tyle jeszcze piw przed nim!). Przyjaźń to szczera, choć obywa się bez imion. Jesteśmy w tej samej chwili, wyczuwając siebie, spowiadając się z najgłębszych potrzeb. W tym momencie musimy się rozumieć.

Ostatnio mój sklepikarz zwierzył mi się, że marzy mu się uruchomienie sprzedaży fajkowego tytoniu i nieśmiało szuka informacji. Dobrze się składa, ja takowe mam, jestem fajczarzem, chętnie się nimi podzielę.

Po kilku minutach rozmowy sprawa zeszła na jakość tytoniu oraz jego wysoką cenę. Okazało się, że w tak dużym mieście jak Olsztyn, fajczarskie artykuły się nie sprzedają. Sklepikarz miał świadomość, że gdyby zamówił najtańsze towary, zeszłyby w końcu z półki, jednak ze względu na miejsce oraz jego specyfikację, nie wypada wystawiać siana. Od słowa do słowa, od żalu do żalu, doszliśmy do smutnego wniosku, że pomysł, choć niewątpliwie ciekawy, nie ma wielu szans na realizację. Tym bardziej, że w mieście funkcjonują dwie trafiki z prawdziwego zdarzenia, a klienci sklepu z piwami gatunkowymi nastawieni są właśnie na alkohol, nie zaś tytoń.

I wtedy właśnie przypomniałem sobie angielski krajobraz.

W Wielkiej Brytanii jest tak, że każdy szanujący się właściciel wystawia przed swój przybytek krzesła i stoliki, o ile ma kawałek miejsca przed lokalem. Nie trzeba tego wiele, wystarczy jeden, dwa, kilka taboretów. Po to, żeby każdy mógł przysiąść, wyjąć wodę, piwo, krakersy. Każdy. Nieważne, czy jest klientem.

W dobie płatnych toalet – czyste frajerstwo, prawda?

Nieprawda.

Stoliki takie, oprócz wymienionych wyżej funkcji, spełniają także inną, ważną rolę. Po pierwsze – ten, kto przysiądzie choć na moment, czuje się mocniej zobowiązany do odwiedzenia lokalu i dokonania choćby małego zakupu. Jakoś tak działa ludzka moralność, czy też empatia. Nikt nie zmusza nikogo do płacenia za siedzenie, do wyłożenia pieniędzy na ladę, ale wchodzisz i bierzesz batonika, aby tym małym gestem dać znać komu trzeba, że doceniasz, iż mogłeś chwilę odpocząć. Po drugie – dzięki tego typu stolikom rodzą się przyjaźnie, znajomości, poczucie bliskości ogólnie rzecz biorąc.

Wtedy, w Anglii, fajka jeszcze mnie nie interesowała. Niemniej jednak widziałem, jak przed kafejką internetową zasiadł sobie fajczarz. Palił w jakimś bulldogu, niestety nie jestem sobie w stanie przypomnieć zapachu, który mógłby mi podpowiedzieć cokolwiek. Czy była to angielska mieszanka z orientalami, latakia, aromat, czysta virginia? Nie wiem.

Pomyślałem sobie, że skoro fajczarstwo jako takie jest drogie, można by taki stolik ustawić na zapleczu sklepu, bądź przed nim, zakupić kilka fajek oraz dobrych jakościowo tytni, a potem za symboliczną opłatę częstować klientów, którzy byliby tym zainteresowani.

Idea niezła, ale nie do realizacji.

Na przeszkodzie stoi polskie prawo, coraz bardziej restrykcyjne jeśli chodzi o palaczy. Stolik na zapleczu odpada – musiałaby to być specjalnie wydzielona palarnia. Chyba, żeby sklep przekształcić w pub, no, ale przeczyłoby to podstawowej jego funkcji. Stolik na zewnątrz również – z tego samego powodu. Przepis dałoby się ominąć – pod warunkiem, że sprzedawca na własny koszt kupowałby tytoń oraz fajki, a potem częstowałby chętnych. Nie mógłby wtedy natomiast wystawić na to faktury, bo musiałby dzielić własne zakupy. Nie sprzedawałby ich przecież. Ergo – można, ale po co?

Co prawda nie musiałby taki stan nikomu przeszkadzać. Na pierwszy rzut oka nie ma się do czego przyczepić, ale w praktyce jest już gorzej. Polskie władze mają ostatnio tendencję do sprawdzania wszystkiego, a i sami rodacy potrafią być „życzliwi”. Przyzwyczajenia wyniesione z PRLu dalej funkcjonują.

I tak upada angielska myśl społeczno-konsumencka. Wniosek jest jeden – daleko nam jeszcze do Europy.

Tags: , , ,

17 Responses to Stoliczku, zadym się

  1. 27 czerwca 2010 at 18:18

    Przeczytałem z ogromną przyjemnością :)

  2. Alan
    Alan
    27 czerwca 2010 at 18:23

    Śwynta prawda, zakłuła mnie w oczy już niejeden raz. Kiedyś ze znajomym planowaliśmy jakąś trafiko-kawiarnio-herbaciarnię – ale kubeł zimnej wody szybko nas oblał. Dziki kraj…

  3. koriat
    27 czerwca 2010 at 19:27

    No, ale dla równowagi weźcie pod uwagę fakt, ze w tej waszej wyśnionej Europie stopniowo ubywa miejsc, w których można palić w knajpach. A ja, takim dziwaczny, wolę w knajpie niż w sklepie ;)

  4. Jacek A. Rochacki
    28 czerwca 2010 at 08:52

    – w nawiązaniu do tego jakże sympatycznego tekstu pozwalam sobie powtórzyć (z niewielkimi skrótami) to, co nie tak znów dano napisałem na Forum FMS
    http://fajczarze.pl/forum/viewtopic.php?f=19&t=3991&sid=f081f7b06b7ec72624a091683abdbd47

    …Miło mi donieść, że w Warszawie, przy ul. Wawelskiej w domu narożnym z ul. Pługa jest sobie – z wejściem od ul. Wawelskiej – malutki sklepik spożywczy, prowadzony przez małżeństwo – Panią Polkę i Jej Męża – Francuza. Jest to nawet nie minimarket, a taki rodzinny malutki sklepik. Wiodą do niego schodki, a samo wejście jest z małego podestu. Zgodnie z tym, co Właściciele znają z Francji, a i ja sam znakomicie pamiętam z mojego przemieszkiwania w Europie Zachodniej planują oni postawienie na tym podeście jednego-dwóch stolików i krzeseł dla wypicia kawy czy piwa, docelowo zjedzenia jakiegos małego dania. Piszę o tym, gdyż Właściciel – p. Giles – sam namiętnie fajkę pali i będzie Mu miło, gdyby się nasi fajczarze poszukujący miejsca na spokojne wypalenie fajki w rzeczywistości nieprzychylnej fajczarzom jęli u nich pojawiać.

    Kilka godzin temu wypaliłem fajkę z p. Gilesem w towarzystwie Jego Żony – p. Moniki. Bezpretensjonalna atmosfera jak najdalsza od „szpanu” modnych lokali, klubów, etc. rozpoczynającego się dopiero tego mini zamierzenia tym bardziej ujęła mnie za serce przypominając tysiące takich miejsc, znanych mi ongiś z tzw. zagranicy. Oby się Im udało, a nam to przyniosło pożytek !…

    Kiedy dwa tygodnie temu wyjeżdżałem z Warszwy na letni pobyt w lokacji bydgoskiej widzialem, jak p. Giles z pomocnikiem poprawiał wylanie małego podestu/miesca na dwa stoliki przed sklepem, i sądzę, że wszystko jest na najlepszej drodze. Zobaczymy.

    Jak zawsze

    Jacek A. R.

    • 28 czerwca 2010 at 09:01

      Mój Boże, postaram się tam wpaść, jak znajdzie się dobra dusza, która mnie tam zabierze. Żeby zdążyć, zanim jakaś życzliwa antynikotynowa dusza czy po polsku zawistny sąsiad złoży donos do policji i Urzędu.

      Niestety, w Wielkiej Brytanii takich normalności, które pamięta Pan, Emil czy moja skromna osoba – coraz mniej. Globalizacja wykorzenia. Ta w wydaniu europejskim czyni tutaj niewyobrażalne krzywdy Kulturze. Boję się, że jeśli dociera w tej chwili do nas, to w połączeniu z polskimi przywarami – wieszczy koniec świata szwoleżerów.

      I w tym się w 100 proc. zgadzam z Emilem – my nie jesteśmy w odwrocie, my jesteśmy w zaniku. Więc zrobię możliwie wszystko, by trafić na chwilę choć do ogródka Gilesów.

      • Rheged
        28 czerwca 2010 at 09:29

        Swoją drogą – odnośnie „życzliwych” i zawistnych sąsiadów – ostatnimi czasy turniej sportowego pokera na olsztyńskich juwenaliach nie odbył się, bowiem ktoś właśnie z tej kategorii ludzi zawiadomił urząd celny, że za pierwsze miejsce w zawodach dają konsolę do gier Nintendo. Urząd celny zamknął imprezę – jest nagroda, jest hazard… I jak tu nie czuć smrodu PRLu?

      • JSG
        28 czerwca 2010 at 20:58

        Od kąd przeczytałem cytowane słowa p. Jacka na forum, ilekroć przejeżdżam obok pomnika Lotnika zerkam na zegarek czy nie da się wygospodarować choć kilkunastu minut na by na chwilę poczuć ten klimat, znany mi z ulic Rzymu, Hamburga czy Berlina, zwłaszcza z dzielnic „plemion wschodnich”. Jak do tej pory się nie udało… może gdyby mnie zmotywował ktoś kto chciał by się wreszcie poznać w „realu”… ;) jacku daj znać, może się uda.

    • Rheged
      28 czerwca 2010 at 09:17

      Serce się raduje, słysząc o tej udanej inicjatywie. Oby się udało, trzymam kciuki. Mi jednak, oraz mojemu sklepikarzowi chodziło o coś innego.

      Postawić stolik można. Ba! Palić przy nim też da radę. Jeśli jest na zewnątrz. Nawet sprzedawać tytoń w sklepie dałoby radę. Jednak porcjować już nie. Wyobraźmy sobie, że przychodzi ktoś z fajką nieobyty i chce spróbować zapalić. Sprzedawca dzieli więc tytoń, nabija fajkę i uczy go ćmić przy stoliku. Nierealne – nie można gotowego produktu z akcyzą porcjować na własną rękę, jeśli jest zakupiony na sklep i ma na niego fakturę. Nie wolno inkasować symbolicznej złotówki. Można dzielić, jeśli tytoń pochodzi z własnej kolekcji sprzedawcy.

      Wniosek – do stolika przyszliby fajczarze, ale żaden nowy by się tam nie narodził.

  5. Jacek A. Rochacki
    28 czerwca 2010 at 09:17

    – będzie mi bardzo miło poznać się osobiście przy tej okazji, a jeśli mimo wszystko inicjatywa p. Gilesa nie „wypali”, to usiądziemy, Panie Jacku, u mnie – mieszkam w tym samym domu. Zresztą i tak możemy do mnie wstąpić – jeśli Pan zabierze swoje fajki to będzie mi miło nałożyć na nie profesjonalnie carnaube, przepolerować, etc – zawsze tak traktuję fajki Przyjaciół kiedy mnie odwiedzali – coś wie o tym np. Pan Jan – JSG; przecież pracownię mam w domku warszawskim. Tyle, że będziemy znów w lokacji warszawskiej jakoś końcem września-początkiem października z przerwą na mój krótki wyjazd końcem pierwszej dekady października na kilka dni.

    Boleję nad wieściami z Wysp; ha, ile ja dobrych fajek w znakomitym towarzystwie wypaliłem podfczas licznych ongiś pobytów w Anglii i w Szkocjii…dużo by pisać. Natomiast ktoś z Bliskich, posadowionych w Londynie a chcących mnie ściągnąć choćby na weekend na „ćwiczenia na materiale porównawczym” czyli praktyczne zajęcia z zabytkoznawstwa na wspaniałym nadal a kiedyś mi znanym jakże dobrze wielkim targu staroci na Portobello Road
    http://www.portobelloroad.co.uk/
    kusi mnie informacją, że jest tam legalnie „wywalczone” jakieś miejsce/ogródek, gdzie legalnie można usiąść i fajkę zapalić. Relato refera, nie wiem na pewno.

    • 28 czerwca 2010 at 10:20

      Brytyjczycy – mimo że władze obficie czerpią pomysły z Brukseli – mają nieco inne narodowe tradycje niż my. Nasze zasadzają się na szabelce oraz srebrnym pierścionku z orzełkiem czy oporniku w kołnierzu licealisty, ich tradycja obejmuje codzienność. Pamięta Pan tę anegdotę sprzed 70. lat? Że jak Niemcy dokonają inwazji, to im sklepikarze nie sprzedadzą produktów i okupanci będą musieli się wycofać…

      W United Kingdom cała nadzieja – że unijne dyrektywy za bardzo „nadojedzą” narodowi i ludziska coś zrobią na rzecz swojej wyspiarskości. Jak widać z wieści – jakoś sobie dają radę.

      Za zaproszenie pięknie dziękuję, co do fajek, to pozostanę z nimi we własnej jamie. Każda jedna to po prostu kompromitacja dla takiego mędrka jak ja. Nie zbliżyłem się nawet do zakresu, który warto było by woskować profesjonalnie :D

  6. lgatto
    lgatto
    28 czerwca 2010 at 12:03

    Właśnie siedzę w Warszawie przez 2 tygodnie i postaram się odwiedzić tenże przybytek. Choćby po to by moralnie wesprzeć nowinki (dla nas ;) ) których tak brakuje mi w obecnym miejscu zamieszkania.
    Miło byłoby mi spotkać obu Jacków spotkać, krynicami wiedzy fajczarskiej IMO.

  7. nrvr
    28 czerwca 2010 at 16:10

    a tak się spytam z ciekawości o owy sklepik olsztyński. Czy chodzi o taki malutki przybytek na Krasickiego? Czy może jest jakieś cudo, o którym nie wiem? Niedawno wróciłem do Olsztyna na trochę dłużej i przydałoby się wypić coś smacznego – apropos piwa doszedłem do identycznego wniosku już jakiś czas temu.

    • Rheged
      28 czerwca 2010 at 16:17

      Na Starej Warszawskiej. Nieco wyżej niż szkoła językowa i szpital wojskowy. Krasickiego to Jaroty? Na Jarotach jest drugi, ale nigdy tam nie byłem. Kręcę się w okolicach Centrum, Podgrodzia i Starego Miasta.

      • Pastor
        Pastor
        29 czerwca 2010 at 00:00

        wiedziałem, że znam cię z reala – to już teraz mam pewność :) pozdrawiam

        • Rheged
          29 czerwca 2010 at 11:10

          W realu nie byłem od czterech lat. Naprawdę :)

          • Pastor
            Pastor
            29 czerwca 2010 at 13:29

            hehe :) tylko nie pamiętam szczegółów, niestety, być może piliśmy razem w Beczce, a może z UWM-u; nie wiem, wleź na naszą klasę, będziesz miał mnie w gościach odwiedzających – może sobie coś skojarzysz… z Olsztyna wyniosłem się już dość dawno – ale twarz kojarzę…

  8. tower
    tower
    13 sierpnia 2010 at 07:43

    Smutno jest czytać o problemach polskiego przedsiebiorcy, chociaż inicjatywa szczytna. Sam chętnie bym próbował nowych smaków niekoniecznie kupując od razu całą paczkę.

    Na myśl mi przychodzą sisha bary, gdzie za „symboliczne” 20 PLN mozna dostać naładowaną i gotową do palenia sishę. W jaki sposób tam są niewygodne przepisy obchodzone? Czy nie udałoby się podobnych trików zastosować we wspomnianym sklepiku?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*