Amatorskie blendowanie cz. IV

7 stycznia 2011
By

Powtarzam z uporem maniaka i jeszcze nie raz będę podkreślał, że ratunkowego mieszania nietrafionych tytoniowych zakupów nie można nazywać blendowaniem. Nawet amatorskim czy domowym. Skąd ta moja uporczywość?

Ano, pewnie z tego, że już dość dokładnie wiem, w jakim celu mieszam te swoje tytonie. I może warto odpowiedzieć na to proste pytanie – po co się w ogóle miesza tytonie z puszek i torebek, czyli coś, co zawodowi blenderzy uznali za dzieło skończone…

Wszyscy znają to sformułowanie „poszukiwanie tytoniowego graala”… I niemal każdy z nas szuka takiej mieszanki. Osobiście znam kilkunastu maniaków, którzy wciąż kupują nowe tytonie, wciąż próbują, smakują, oceniają, układają własne rankingi. I wciąż trafiają na blendy niemal doskonałe, którym niewiele do owej „graalowatości” brakuje…

Wzmocniona Va

Kupują więc kolejne, kolejne i jeszcze następne… I takie szukanie doskonałości to bardzo dobry i ciekawy sposób na fajczarskie życie. Każdy przecież zna tę metaforkę o wyższości gonienia króliczka, nad jego złapaniem.

Może warto któregoś dnia „wyjątkowo starannie przepalić” te najlepsze, najsmaczniejsze mieszanki i spróbować jak najkonkretniej nazwać te braki. To najprostszy i zarazem najdoskonalszy sposób, aby uzmysłowić sobie, po co właściwie całkiem spore rzesze ludzi zabierają się za amatorskie blendowanie.

Za słaby/za mocny

Wiele razy – pewnie spokojnie da się to liczyć w dziesiątkach – trafiałem w moim okresie „poszukiwawczym” na mieszanki, które mi niesamowicie smakowały, którymi się wręcz zachwyciłem. Moim smakom, gustom, przyzwyczajeniom oraz marzeniom i wyobrażeniom nie całkiem jednak odpowiadały – albo brakowało im mocy, albo były zbyt mocne.

Pozornie tylko korekta zawartości nikotyny w mieszance, to najłatwiejsza rzecz na świecie. I mam konkretną opowieść o powstawaniu konkretnej mieszanki…

Mac Barenowska Virginia No 1… Nawet cena sugeruje, że nie jest to żaden top, ale dla mnie jest to rzetelny i smaczny tytoń codzienny. Ewidentnie jednak zbyt słaby. Od tzw. tytoniu codziennego oczekiwałbym, że po wypaleniu średniej fajki, nie będę miał przez pewien czas ochoty „dopalenia się” skrętem z zware shaga, z Otlii czy wydłubanym z paczki mocnym. Po Va No 1 często sięgałem po papierosa i dopiero taki zestaw mnie zadowalał. Idąc dalej – moim zdaniem ta wirginia może być doskonałą bazą do stworzenia całkiem smacznego i sycącego own blendu.

Wszak obok takich nie w pełni sycących mieszanek wirginiowych, natrafiałem w trakcie moich poszukiwań na miksy ewidentnie za mocne… Pyszne, ciekawe, ale takie, których nie byłem w stanie wypalić swobodnie i ze smakiem do dna malutkiej nawet fajeczki. Nazwy? Proszę bardzo: Brown No 4, Black XX, 1792, że tylko sięgnę do stajni Samuela Gawitha…

No i się zaczęło… 3 części Va No 1 przełamane 1 częścią Brown No 4. To jednak nie takie proste. Taka mieszanka też wydawała mi się zbyt silna. Zmiana proporcji także niewiele dała – i tu bardzo konkretna rada dla wszystkich domowych blenderów: warto pamiętać, że niemal wszystkie porzekadła szefów kuchni znakomicie sprawdzają się podczas mieszania tytoniu. Mistrzowie rondla i patelni powtarzają, że w kwestiach smaków bardzo istotna jest adekwatność składników oraz, że śledzia czy dorsza nie uszlachetni się kawiorem astrachańskim. Po prostu nie pasują do siebie te 2 składniki, są z innej bajki…

Zupełnie z innej bajki jest Va No 1 oraz Brown No 4… Ten ostatni jest mieszanką czystych wirginii, starannie selekcjonowanych pod względem smaków oraz mocy. To w większości suszone i fermentowane na ciemno liście zbierane podczas maksymalnego wysięku smółek. Zestawione w taki sposób, by podczas palenia dawały miłośnikowi silnych wrażeń pełnię wirginiowych smaków – słodkości, owocowych akcentów, kwasków i ich niesamowitej, niemal nieodkrywalnej złożoności… To tytoń dla smakoszy – jak ten astrachański kawior. Nie wszyscy go polubią w czystej postaci, a i nie uszlachetni się nim dość prostackiego tytoniu, jakim jest Virginia No 1…

Po prostu nie poprawi się wybornego smaku helskiej pasty ze śledziowej ikry, dodając do niej garść ziarenek ikry bieługi. To składniki z innych światów…

Nazwałem Va No 1 prostackim tytoniem? A przecież bardzo lubię tę wirginię. I to nie tylko za znakomity stosunek jakości do ceny. Raczej za to, że jest to smaczna i zestawiona z głową mieszanka niedrogich, ale rzetelnie przygotowanych do palenia rodzajów Va. Nie jest to jednak – w żadnym wypadku i wbrew powszechnej opinii – czysta wirginia. Patrząc na cenę i oglądając tytoń przez lupę, wyraźnie widać, że to gorszy surowiec, a więc zapewne z pierwszego, odziomkowego zbioru. Dolna część rośliny daje liście, które po wysuszeniu i sfermentowaniu przynoszą tytoń bogaty w wirginiowe smaki, ale brakuje w nich wirginiowego sedna – naturalnej słodkości.

Mac Baren dodał więc do liści swojego słynnego słodkiego sosu – może nawet tajemniczego „miodu Mac Barena”. I bez żenady się do tego przyznaje. Jest to więc ewidentnie mieszanka sporządzona z surowca II klasy i „poprawiona” słodkim, zapewne naturalnym sosem. Va No 1, to moja rówieśniczka, wypuszczona na rynek w 1957 roku, a więc w czasach, kiedy instytuty chemii organicznej nie zsyntetyzowały jeszcze 90 proc. „ulepszaczy” używanych obecnie do „produkcji” tytoniu.

Fraszka o dziewiczej czystości…
Czysta Va?
Ha-ha-ha!

Blenderskim błądzeniem były więc z definicji próby wzmacniania taniutkiej zaprawianej wirginii doskonałą i naprawdę czystą wirginią od S. Gawitha. Drogą do stworzenia satysfakcjonującego miksu są zawsze lektury obowiązkowe oraz swobodne posługiwanie się logiką – a w ich wyniku znalezienie bardzo mocnego wirginiowego blendu o równie starej recepturze, doprawionej niedrogim, naturalnym ulepszaczem. Tak aby tytoń wzmacniający „akuratnie” pasował do bazy…

Znalazłem taki „wzmacniacz” w tej samej stajni, z której pochodził mój tytoniowy kawior, czyli u Samuela Gawitha. 1792 Flake należy do kultowych mocarzy, gdzie bazą jest dobra, fermentowana do bardzo ciemnej wirginia. Powstaje ona w skomplikowanym procesie tzw. fermentacji mechanicznej – rzecz jasna, jest to amerykański wynalazek, który miał oszczędzić czas przeznaczony na bardziej naturalną fermentację i dać wirginię łatwiej się palącą i nie kąsającą w język. Prasowanie liści w placki, nawilżanie ich parą, przypiekanie a nawet prażenie – przygotowanie tytoniu do palenia skróciło się z 4-5 miesięcy do 10 dni i wytrzebiło naturalne kłopoty związane z paleniem wirginii.

Ale przyśpieszone fermentowanie z użyciem pras, naparowywaczy, skrajnych temperatur, komór, bębnów nie daje tytoniu końcowego, ale składnik mieszanek. To w gruncie rzeczy jest ciemna stoved virginia, która znakomicie wzbogaca i dopełnia smakowo blendy, ale do samodzielnego palenia nie bardzo się nadaje. Nazywając po imieniu – proces przetwarzania jest szybki, skuteczny, ale po amerykańsku pośpieszny i ordynarny. I dokładnie taki byłby tytoń, gdyby do wirginii nie dodać uczciwej porcji tureckiego orientala i startej fasolki tonka…

1792 inspirowany jest podobno przez „odwieczne” receptury. Nie wątpię – obecność tonki, czyli nasionek z południowoamerykańskiego drzewka Dipteryx odorata, po polsku tonkowca wonnego, wskazuje na długą historię takiego tytoniu. Długie, wąskie nasiona o głębokim czarnym kolorze i pomarszczonej skórce pachną wanilią, rumem, goździkami, gorzkimi migdałami. Tonkowiec wonny pochodzi z Ameryki Południowej, głównie z Wenezueli i Brazylii. Uprawiany jest także w Nigerii. Zanim jego nasiona trafią do sklepów, schną przez rok na słońcu.

W XIX w. wiele wirginiowych baz doprawiano tonką – była o wiele tańsza od burbońskiej wanilii, od goździków i gorzkich migdałów… Na dodatek zawierała kumarynę, która ma właściwości „pogłębiająco-utrwalające” dla wszelkich smaków i aromatów, co ulokowało tonkę na wysokim miejscu pośród surowców perfumeryjnych oraz w kilku wyrafinowanych kuchniach świata.

Cokolwiek by jednak mówić, fasolka tonka jest składnikiem zastępczym. Na dodatek przez tę kumarynę jest podobno „niezdrowa” – i nie wolno nią handlować w Stanach i w Wielkiej Brytanii.

Dla mojej mieszanki niemal ideał – poślednia Virginia No 1 z dodatkiem ordynarnie przetwarzanych i aromatyzowanych byle czym płatków 1792 w proporcjach 3:1 przyniosły mi bardzo smaczną, niedrogą, domową mieszankę Sweet Strengthened Virginia… Rzecz jasna, dodałem do niej śladowe ilości jalensowych smakołyków czystotytoniowych, ale te zachowam do wiadomości bliskich przyjaciół.

Dzisiejszy artykulik można traktować w dwojaki sposób – jako niemal pełny przepis na konkretny own blend albo jako prezentację sposobu myślenia o zestawianiu amatorskiej mieszanki. Po pierwsze więc – zacznij domowe blendowanie od Google…

Tags: , , ,

38 Responses to Amatorskie blendowanie cz. IV

  1. jalens
    7 stycznia 2011 at 19:50

    Sam już nie wiem – zapowiadało się, że będzie to cykl, pod którym będą jakieś dyskusje. Tymczasem widać, że ktoś to czyta tylko po liczniku. Trochę mnie to dezorientuje, uniepewnia jakoś…

    • angreg
      angreg
      8 stycznia 2011 at 12:50

      Powiedziałeś – cytuję:
      „Trochę mnie to dezorientuje, uniepewnia jakoś…”
      a moim zdaniem nie powinno.
      Mnie osobiście czytanie Twoich tekstów nie dość, że sprawia przyjemność to przy okazji dowiaduję się z nich tego o czym przedtem nie miałem zielonego pojęcia.
      Dyskutować o czymś, o czym pojęcia nie mam jakoś nie umiem ale bardzo chętnie ewentualne dyskusje przeczytam. Tym chętniej, że wtedy prędzej jakieś blade pojęcie o owym czymś sobie wyrobię.
      Gdy ewentualnych dyskusji nie będzie to i tak dobrze bo dzięki Twojemu tekstowi jednak coś już wiem.
      Źle natomiast będzie gdy Twoja dezorientacja i „uniepewnienie” spowodują, że przestaniesz pisać. Pomyśl proszę, co wtedy stanie się z moim zostawiony samemu sobie, bladym pojęciem.
      No co?
      Rozważ także na koniec, że takich jak ja może być trochę więcej i przestań się dezorientować :)

      • Jacek A. Rochacki
        8 stycznia 2011 at 13:06

        Tu jest poruszony bardzo ważny, moim zdaniem, problem. Jest to dla osób piszących sprawa motywacji. Otóż zakładając, iż robimy z radością to, co jest służebne, przydatne, pożyteczne trzeba mieć sygnały iż tak to rzeczywiście jest. Nie wystarczy aby autor wiedział niejako sam z siebie iż to co pisze jest sensowne, bardzo ważne są żywe, stale odzewy ze strony osób czytających. Nie chodzi o „dopieszczanie” etc. wystroje; chodzi o wyraźne, stałe sygnaly utwierdzające piszącego w sesnowności i przydatności jego działania. W przeciwnym przypadku autor „idzie na samonapędzie” i z czasem po prostu motywacja mu „siada”. Albo – zaczyna pisać w innych formułach, trybach, miejscach.

        • angreg
          angreg
          8 stycznia 2011 at 15:14

          Panie Jacku,
          dziękuję za zwrócenie uwagi na to co chyba gdzieś w podświadomości przeczuwałem.
          Ponieważ odrobinę się zawstydziłem pozwól zatem Jacku (teraz zwracam się do jalensa a przy dwóch Jackach w jednej wypowiedzi rozróżnienie się należy),że dopiero teraz powiem to co powinienem powiedzieć dużo wcześniej.
          Otóż ja osoba czytająca Twoje felietony (wszystkie) niniejszym wyraźnie sygnalizuję, że to co piszesz jest cholernie sensowne i naprawdę dla mnie przydatne.
          Jednocześnie przepraszam, że sygnalizuję to dopiero pierwszy raz ale od urodzenia powściągliwy jestem.

    • marek milczek
      marek milczek
      8 stycznia 2011 at 16:27

      Jacku, dzielenie się swoją wiedzą z innymi jest warte najwyższego szacunku. Mówisz, że jesteś zdezorientowany brakiem komentarzy. Cóż jak chcesz opowiem Ci wierszyk :) :), bo co ja mogę powiedzieć. Przeczytałem, pilnie wchłonąłem i już. Mogę podziękować, co niniejszym czynię.
      Twój cykl zainspirował mnie bardzo do eksperymentów, ale już wiem jak to robić. Nie na pałę. Jeżeli zdecydowałem, że fajka to moje hobby, nie ma zmiłuj, trzeba się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. Podyskutujemy, ale za trochę…

  2. Jacek A. Rochacki
    7 stycznia 2011 at 21:10

    Myślę, Panie Jacku, iż w tym akurat przypadku istotna może być sama tematyka w naszych określonych warunkach. Warunki te, to np. krótki staż fajkowy, i stąd mierna znajmość nawet najtypowszych tytoni „fabrycznych”. No to skoro nie znane są takie tytonie „podstawowe, to nic dla mnie dziwnego, że „wyższa szkoła jazdy” czyli home blending nie wzbudza zainteresowania; po co się zajmować czymś extra, skoro nie zapoznaliśmy się z tymi uważanymi za najtypowsze tytoniami fabrycznymi, i tak nie bardzo u nas dostępnymi. Na to nakładają się koszta finansowe. No i tak naprawdę kto z nas zada sobie trud sprowadzania – nie wiadomo jak – tytoni tzw. bazowych ? z tych u nas dostępnych bodaj mamy do dyspozycji Va z Mysore.

    Być może w tej sytuacji, zanim zainteresuje się amatorów fajki szlachetną sztuką blendowania domowego, można by rozpocząć od podawania sposobów fermentacji liści w warunkach domowych AD 2011. Być może takie super podstawy były by swoistym fundamentem, od którego wychodząc może by się ktoś zainteresował domowym mieszaniem wytworzonej „masy tytoniowej”.

  3. kajtek
    7 stycznia 2011 at 21:40

    Przeczytałem z przyjemnością.Zdarzyło mi się parę razy mieszać tytonie.
    Nie było to jednak blendowanie.Mieszałem z ciekawości co będzie a nie żeby uzyskać jakiś konkretny efekt.

    Pozdrawiam.

  4. marek milczek
    marek milczek
    8 stycznia 2011 at 16:03

    Napisano wiele na temat fajek. Nie tylko tu, ale i na wszystkich innych portalach. Nie chodzi mi o to, że jedna fajka od drugiej ładniejsza, droższa, ale iż fajki różnią się od siebie jak kaszanka od kawioru. Oczywiście mam na myśli smak jaki można z danej fajki wydusić. Dajmy na to cztery fajki – Vauen, Dunhill, Peterson, Worobiec. Jakieś konkretne modele. Wyobraźmy sobie, że te fajki posiada wytrawny fajczarz. I teraz nabijamy mu tym samym tytoniem te fajki (podobnie jak kiperowi wino) i pytamy, który tytoń (np zblendowana virginia) jest najlepszy. Myślę, że powie – ten, palony w fajce o najlepszych parametrach.
    Do czego zmierzam, nie ma idealnego tytoniu, bo nie ma idealnej fajki. To co jednemu smakuje niepomiernie, drugiego będzie odrzucać. I trudno powiedzieć, czy dlatego, iż mają różne gusty, czy może różne fajki (zakładam, że obaj palą perfekcyjnie).
    Czy mam rację? A może prawda tkwi gdzieś jeszcze indziej?

    • yopas
      8 stycznia 2011 at 18:53

      No niby tak. Tyle, że jak się te wszystkie fajki nabije Poszlem, to…

      • jalens
        8 stycznia 2011 at 19:38

        Z całym szacunkiem dla szkoły falenicko-otwockiej głoszącej, że fajka jest ważniejsze od tytoniu, to ja nie jestem z tej szkoły :)

      • oskar
        9 stycznia 2011 at 16:35

        Z czystej ciekawości chciałbym spytać, jakie Poszle waszmość palił i w jakich ilościach?

        • yopas
          9 stycznia 2011 at 19:06

          Tilbury Full (tfu!) Aroma – o całe, dwie fajki za dużo.

  5. Jacek A. Rochacki
    8 stycznia 2011 at 20:13

    Tak, fajka nie jest ważniejsza oid tytoniu. Ale niedobra fajka może spaskudzić najlepszy nawet tytoń.

    • jalens
      8 stycznia 2011 at 21:50

      I dokładnie vice versa :)

      • marek milczek
        marek milczek
        8 stycznia 2011 at 22:25

        Jacku, w jakich fajkach kombinujesz. Czy, jeżeli np. aromaty to właśnie w takiej, w której je paliłeś? Czy jakoś inaczej je dobierasz? A może w piance?

        • jalens
          9 stycznia 2011 at 00:16

          Staram się palić w konkretnych fajeczkach bardzo podobne tytonie. Poza kilkoma, które ładnie się prezentują, ale smakują nie za bardzo (powędrowały na górną półeczkę), mam koło 30-35, które są smaczne. Żadne znane marki, żadne topowe modele.

          Pomaluśku wycofuję się z mieszanek aromatycznych, przynajmniej tych duńskich w stylistyce. Po kilku miesiącach eksperymentów z prawdziwym tytoniem, to właśnie w nim szukam – i znajduję – niesamowite, niezmierzone bogactwo smaków. Czasem jeszcze zapalę jakiegoś podpachnionego angola… A te mocno aromatyczne powoli dopalam – właściwie to nawet Xmas 2009 Petersona już mi nie bardzo smakuje.

          Na dobrą sprawę obracam się w świecie wirginii rozmaitego rodzaju i kilku mieszanek z latakią. Dopalę jeszcze 4 słoiczki z duńczykowatymi ownami i je sobie odpuszczam. Zostawię ze 4 fajki po duńczykach, a resztę oddam metodzie profesorskiej i będę w nich palił, to co naprawdę lubię.

          Bardzo szanuję wszystkich, którzy się na fajkach znają, ale sam wymagam od nich tylko tego, by miały poprawną inżynierię (jeśli trzeba i się daje to rozwiercam kanały, podnoszę lub opuszczam dno) nie emitowały przy paleniu jakiś absmaków. Jak nie smakują, to idą w odstawkę, nie walczę z nimi zbyt długo.

          Jakbym miał wolne 5 tys., to bym sobie z taśmy kupił 30 nowych standardowych tureckich pianek w klasycznych kształtach i dzięki nim jeszcze bardziej zagłębiłbym się w tytoń. Moim zdaniem, w tytoniu tkwi prawdziwa tajemnica i przyjemność palenia.

          Jak jednak sądzę, można do roli fajki przykładać większe znaczenie niż ja to robię. Ale to, tak myślę, kwestia wyboru każdego z nas – czyli zakresu wiedzy, który chce się studiować.

          • marek milczek
            marek milczek
            9 stycznia 2011 at 03:20

            Czuję podskórnie, że chyba „pójdę” w pianki zostawiając sobie te kilka wrzoścówek. Zarówno po Twoich felietonach, jak i po moich skromnych doświadczeniach ze sponiewieranym, paździochowatym Jumbo.
            Mam teraz zresztą zupełnie inny problem, ale o tym napiszę jakiś felietonik. Może jutro.

  6. Jacek A. Rochacki
    8 stycznia 2011 at 22:21

    ojej, Panie Jacku…o ile coś tam bym czasem o fajkach powiedział, to nie planuję wypowiadać się publicznie na temat jakości tytoni – zwłaszcza tych u nas popularnych. Jeśli bowiem tytoń taki_to_a_taki daje komukolwiek radość, to było by zaprzeczeniem idei fajkowej gdybym choć okiem mrugnął. Co nie znaczy, iż nie istnieje dość długa lista tytoni których nie paliłem, nie palę i nie planuję palić.

    • jalens
      8 stycznia 2011 at 23:45

      Toż ja o tym właśnie :)

    • KrzysT
      KrzysT
      9 stycznia 2011 at 14:03

      Panie Jacku, ale to chyba każdy z nas tak ma, poza ekstremalnymi eksperymentatorami (są tu tacy w ogóle?).
      Powszechnie wiadomo na przykład, że nie ma sensu częstować Yopasa jakimkolwiek tytoniem z oferty Alojza Poschla, bo nie doceni myśli blenderskiej ;)
      A rozsypanie odrobiny „duńczyka” w celu podsuszenia potraktuje jak próbę usypania magicznego kręgu i odprawienia egzorcyzmu przepędzającego demony :P

  7. 10 stycznia 2011 at 10:56

    Pomaluśku wycofuję się z mieszanek aromatycznych, przynajmniej tych duńskich w stylistyce. Po kilku miesiącach eksperymentów z prawdziwym tytoniem, to właśnie w nim szukam – i znajduję – niesamowite, niezmierzone bogactwo smaków.
    A jeszcze nie tak dawno pisałeś song o tym jak to dobrze być aromatołkiem… że droga od aromatow do wirgini to mit, itym podobne- no chyba ze mnie pamięć myli, a za leniwy jestem by szukać źródła….

    Co do samego tekstu, to ja jednak pozostanę przy firmowych blendach, jednak chętnie spróbował bym tytoń samemu przygotować- tak ja to robili nasi dziadkowie, czy pra dziedkowie, nasz rodzimy tytoń, a najchętniej machorkę doprowadzić do palnej postaci. O tym chętnie bym poczytał, wzią udzial w dyskusji, a powodu do sołabiania czwartego brązowego, czy podwójnego iksa nie widzę, więc czytam i pozostaje w milczeniu.

    • jalens
      10 stycznia 2011 at 11:47

      Janek, Ty jesteś niezmienny w opiniach macho i Bandieras Rosas. Ja nie. Rok temu paliłem głównie aromaty. Dwa lata temu uwielbiałem Prince Alberta. Potem zająłem się zdobywaniem wiedzy tytoniach i konfrontowaniem jej z moimi kubkami smakowymi. Teraz jestem wielbicielem wirginii. To coś nagannego? Być może, ale ja się tego nie wstydzę.

      Jak byś nie był taki leniwy, to być takich „niekonsekwencji” w mojej pisaninie znalazł zapewne parę setek.

      Bogu dzięki jednak, pamiętam moje zachwyty nad wieloma duńczykami, więc niespecjalnie się dziwię, że komuś może smakować znienawidzony przeze mnie Timm No Name. Pamiętam dokładnie ten song o tym, jak dobrze być aromatołkiem. Bo to naprawdę dobrze, jak się coś lubi.

      • 10 stycznia 2011 at 11:58

        ale ja to z sympatią… nie jako wytyk, sam mialem moment ze z mixtury przesiadlem sie na rum royall, ba, nawet było kilka miesięcy kiedy paliłem albso i mi to smakowało- do póki do póty nie spróbowałem czegoś lepszego, zeby w ostatecznym rozrachunku pisząc te słowa ze smakiem palić miksturę. Rozumiem zmienność gustów i natury… choć jej unikam i kiedy tylko będzie taka możliwość ponownie osiąde na mieliźnie podłej makbarenowskiej wirginii… zeby nie powiedziec utnke w szlamie.

        Czekam na tekst o fermentowaniu tytoniu od podstaw )

        • jalens
          10 stycznia 2011 at 12:15

          Taki tekst będzie bardzo wkrótce, bo to rzecz dotycząca jak najbardziej kwestii smaku tytoniu. A co do zmienności świata – jeszcze kilka tygodni temu odsyłałem do diabła ludzi, którzy namawiali mnie na pisanie książki o tytoniu fajowym i tytoniowych smakach. Dziś na gwałt szukam ew. wydawcy.

          • 10 stycznia 2011 at 13:09

            odezwij się w wolnej chwili przez skypa, mam trochę znajomych, mających trochę doświadczeń z niewielkimi publikacjami, co prawda zwykle są to nieco bardziej natchnione tematy ale procedura może dać się zastosować równeiż w tym przypadku.

            • jalens
              10 stycznia 2011 at 13:43

              Janku, moja firma także wydawała książki, do tej pory posiadam pewną pulę numerów ISBN, sam profesjonalnie zajmowałem się dtpem, więc problem nie tkwi w procedurach :) Ale dziękuję za zainteresowanie.

      • Jacek A. Rochacki
        10 stycznia 2011 at 12:10

        Myślę że nie chodzi o Bandiera Rossa bo to łacno prowadzi w kierunku Birbante Rocco. Co poniektórzy, oczywiście doceniając atmosferę poetyki i subiektywizmu doznań okołofajkowym mogli by w tym momencie pomyśleć mało twórczo, iż w każdej kategorii tytoni włącznie z tzw. aromatami są blendy dobre i nie tak dobre. Czyli jednak jakieś postawy oceniające. No i – zonk (jak mawia generacja młodsza) – bo się tu skonfrontuje podejście do oceniania w kategoriach: obiektywne-subiektywne.

        Jedno, to to, co mi (aktualnie) smakuje, co mi się (aktualnie) podoba. Drugie – to jakość. Jakże często uświadamiałem sobie, że coś jest bardzo dobre, ale – to nie „moje”.

  8. kajtek
    10 stycznia 2011 at 21:13

    Czekam z niecierpliwością na tekst o fermentacji.

    Czy kupując na Alledrogo liście tytoniu można z tego zrobić coś co da się palić w fajce?

    • jalens
      10 stycznia 2011 at 21:59

      Kupując liście tytoniu uprawianego w Polsce, nie da się zrobić tytoniu fajkowego. Pod względem jakościowym to są śmieci. Jeśli szanowni czytelnicy myślą, że podam im sposób na produkcję tanich blendów, to są próżne nadzieje. Amatorskie blendowanie, to jest drogie i kłopotliwe hobby.

      • 10 stycznia 2011 at 22:09

        a ja mam wrażenie że podstawowym pytaniem jest to jakie są nasze oczekiwania.
        Druga sprawa to dlaczego nam ma się nie udać jeśli udawało się naszym przodkom? Przecież palono tytonie uprawiane w przydomowym ogródku, pytanie czy palono ze smakiem. Od kilku lat zbieram się do takich eksperymentów… ale zebrać się nie mogę. Mam nadzieję że się uda w tym roku.

        • Piotr_B
          10 stycznia 2011 at 22:33

          Tylko uważaj na ślimaki!!
          W zeszłym roku próbowałem zorganizować plantację na działce, niewielką, około 35 krzaków. Niestety, po przesadzeniu do gruntu ślimaki zeżarły wszystko w ciągu tygodnia :( Do równego gruntu, psia ich mać !!!
          Niestety, przy dwójce małych dzieci i jamniku teściów chemikali nie mogę stosować. Elektryczny pastuch???:}

        • jalens
          10 stycznia 2011 at 22:48

          Naszym przodkom się udawało z bardzo prostej przyczyny – przed II wojną uprawiano w Polsce bardzo wiele „gatunków”, czyli odmian tytoniu. Od machorek, przez wywodzące się od machorek marylandy, po całą gamę tytoni orientalnych. Na ziemiach, które po 44. roku udawały się znakomite tytonie macedońskie – zarówno z linii greckiej, jak i jugosłowiańskiej. Tytonie huculskie i bukowińskie czy nawet pochodzące z polskiego kawałeczka Besarabii były podobnej jakości, jak turki z Anatolii a nawet odmiany cypryjskie czy syryjskie lub egipskie albo białe i złote wirginie lewantyńskie.
          Potem zarówno ziemie, jak i suszarnie, fermentownie, mieszalnie stały się własnością kołchozów. A potem to wszystko i tak szlag trafił, bo ZSRR nie miało potrzeby rozwijać tradycji uprawy na terenach, w które trzeba było wkładać masę pracy i środków. Mogli cała produkcję przenieść w korzystniejsze klimaty, a dawne gleby tytoniowe puścić pod kartofelki, grykę i żytko.

          Przed wojną – a nawet po lata 50 – do Polski przyjeżdżało się po ciekawy materiał siewny. Wyselekcjonowano w Polsce odmiany które miały właściwości tytoniów południowych, a udawały się w naszym umiarkowanym klimacie. Państwowy socjalistyczny monopol wszystko wyrównał do dołu. Produkowaliśmy głównie wypełniacze do lichych papierosów , doszło do tego, że nawet do „sportów” trzeba było doimportowywać tytoń lepszej jakości.

          Tradycja naszych przodków – choćby w postaci nasionek i kontynuacji odmian – przechowała się u Niemców i Holendrów. Polskie odmiany przedwojenne można kupić w sklepach za Odrą, jako przeznaczone dla ogrodników hobbystów.

          I tyle w sprawie tęsknot do przeszłości.

          • 10 stycznia 2011 at 23:10

            A no widzisz, to pisz, jakie to odmiany, w końcu są też wysyłkowe sklepy dla hobbistów działkowców, są znajomi nad Renem czy Łabą.
            Tylko pisz przed sezonem.

            • jalens
              10 stycznia 2011 at 23:23

              Już napisałem. 5 miesięcy temu. Szczegółowo. Wpisz w wyszukiwarkę fajkanetową frazę „nasiona tytoniu”. Od 28 czerwca wypisane, opisane i wyszczególnione są konkretne odmiany tytoniu hodowanego w nimieckich ogródkach.

              Namawiam do skorzystania z wyszukiwarki, bo bardzo o nią dbam, stale przeindeksowuję zawartość Fajkanetu, dodaję cudeńka wyszukiwawcze. A w naszych zasobach naprawdę jest sporo niegłupich informacji.

          • yopas
            11 stycznia 2011 at 08:38

            To ciekawe. Ciekawi mnie też, gdzie ten tytuń był uprawiany, bo przecież II Rzeczpospolita miała dość odmienne granice. Więc może ten tytuń jeno na Wołyniu i Tarnopolu się udawał?

            • jalens
              11 stycznia 2011 at 11:01

              Nie jest wykluczone, że udawał się nawet gdzieś na granicy polsko-rumuńskiej…

  9. Jacek A. Rochacki
    10 stycznia 2011 at 21:24

    – tak postawione pytanie przypominać może pytanie: …Czy kupując na Alledrogo fajkę można z niej zrobić/przysposobić coś co da się palić…
    Oczywiście diabeł siedzi w szczególach. Wszystko zależy od tego JAKA to fajka. czy: JAKI to tytoń.
    W przypadku tytoni sprawa jakości materiału/liści jest niesłychanie ważna. Wiadomo mi iż nasz Kochany Gospodarz dysponuje w tej kwestii wiedzą, doświadczeniem, i jak czytamy, talentem w ich przekazywaniu. Dołączam do chóru oczekujących.

  10. Franz
    Franz
    10 stycznia 2011 at 21:42

    I ja też czekam, choć na dzień dzisiejszy tytonie klasyfikuję w kategoriach: smaczny/ nie smaczny :-)
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*