Amatorskie blendowanie cz. I

1 grudnia 2010
By

Obiecałem zebranie w jeden artykuł wyszukanych w literaturze oraz w internecie porad dotyczących domowego zestawiania własnych mieszanek, czyli own blends. Tego się nie da zrobić. To znaczy, nie da się tego zebrać w jeden artykuł…

Po pierwsze to temat na encyklopedię, po drugie, aby porady te zrozumieć i nie dać się zapędzić w mity i ploty, konieczne jest pogłębienie podstaw wiedzy o przygotowywaniu tytoniu do palenia w fajce. Po trzecie, jeśli się pewnych podstaw „wiedzowych” nie przyswoi, to nie będzie to domowe komponowanie, ale gra losowa. Przekonał mnie o tym Keilwerth swoim komentarzem pod => Pomieszać firmowe blendy

Co do różnicy między blendowaniem domowym, a profesjonalnym – pisał Wojtek – to jest ona zasadnicza. Jasne, każdy ma swój gust i może próbować zbliżyć się do niego jak najbardziej. Sęk w tym, że to, co możemy robić w domu, to nie jest blendowanie mieszanek, tylko mieszanie gotowych tytoni. Producenci i zatrudniani przez nich eksperci na etapie tworzenia mieszanki pracują z tytoniem na dużo wcześniejszym etapie obróbki. Dlatego wymaga to właśnie tak dużej wiedzy, choćby o tym co z czym się komponuje, co się nawzajem wzmacnia lub osłabia i jaką technologię obróbki zastosować, żeby efekt końcowy był jak najlepszą kompozycją.

No i ja się w pełni zgadzam z Wojtkiem. I bardzo dziękuję. Po tym mądrym komentarzu, zastanawiałem się, czy nie odpuścić sobie pisania tego tekstu. Nie odpuściłem – ani mi bowiem w głowie swojemu amatorskiemu „blendowaniu” nadawać jakikolwiek pozór profesjonalizmu. Choćby dlatego, że większość tytoni typu pure czy plain, a więc przeznaczonych do domowego mieszalnictwa, to przecież miksy ustawione przez zawodowców. Takie tytoniowe kity, kompakty… Z gotowym, hihi… nawiertem.

Mało kto komponujący własne tytonie w domu ma możliwość zakupu pożądanego rodzaju tzw. surowego tytoniu w workach czy belach i późniejszego ich fermentowania w kontrolowanych warunkach. A nawet gdyby miał, to po prostu nie ma to sensu. Nawet większość wielkich firm nie nabywa tytoniu w tej postaci – ale mają one możliwość dostarczenia plantatorom specyficznego know-how oraz narzucenia reżimów jakościowych i technologicznych dotyczących suszenia oraz fermentacji w stosach.

I tu pewna, bardzo istotna uwaga – angielski czasownik „to cure” używany przy opisywaniu technologii przygotowującej tytoń do palenia, nie oznacza samego suszenia liści fajkowego ziela. Nie bez kozery słownikowe tłumaczenie podaje alternatywnie terminy „wyleczyć, zakonserwować, utwardzić, zaradzić”. Suszy się np. ogniowo-rurowo liście w „stodołach” przy plantacjach, ale podobne suszenie może być powtarzane wielokrotnie, np. w celu przerwania fermentacji… Cały proces curingu może być tak skomplikowany i trzymany w tajemnicy, że producenci nie ujawniają swoich metod nawet w urzędach patentowych, ba, nie próbują nawet technologii patentować. Więcej, tak organizują pracę w zakładach, jak organizowano ją w Peenemünde-Wschód, gdzie przygotowywano i badano rakiety V2 – tylko nieliczni są w stanie ogarnąć całą technologię.

W niektórych przypadkach cały ten curing zaczyna się już na samym początku. Producenci tytoniów fajkowych zapewniają nawet urządzenia i materiały – zarówno większym plantatorom, jak i przedsiębiorstwom zajmujących się skupem i wstępnym przetwórstwem – jak choćby specjalistyczne prasy do doprowadzenia wstępnie sfermentowanych liści do postaci zwanej cakes, czyli wygodnych do transportu placków. A także specjalnych folii, w które „ciastka” się pakuje. Folii o rozmaitym stopniu przepuszczalności a nawet perforacji.

Dzięki sprasowaniu oraz specyficznemu pakowaniu, proces dojrzewania trwa także podczas kolejnych etapów podróży. Etapy te także są niezmiernie istotne i stanowią skrzętnie chronioną tajemnicę – prasowanie u producentów w Mysore i odbiór dopiero po 14 dniach od zapakowania, co najmniej 22 dni w magazynach portu w Bombaju, trzy tygodnie w Aleksandrii (już w specjalnych, przewiewnych kontenerach), miesiąc w Rotterdamie… Inna temperatura, inna wilgotność, odmienne warunki przechowywania.

„Magia podróży” (Magic of the trek) – takie określenie pada wśród importerów wszystkich niemal używek – herbaty, kawy, beczkowanego wina i destylatów. Oraz, oczywiście, także tytoniu. „Magia” dlatego, że rzecz objęta jest tajemnicą skuteczniej od depesz dyplomatycznych oraz przez to, że w trakcie transportu surowce te ulegają specyficznym, określonym i powtarzalnym przemianom. A co się dzieje dalej – tu także cicho-sza…

Moim więc zdaniem, trzeba przy domowym, amatorskim blendowaniu korzystać albo z gotowych mieszanek firmowych, albo z kompaktów tytoniowych, czyli z Blending Tobaccos. A te ostatnie – choć, niestety, nie w Polsce – są na świecie dostępne w całej gamie i coraz bardziej popularne.

Wśród tytoni do blendowania pojawiły się nawet takie jak Torben Dansk Black Cavendish Sweet Aroma – notabene ciekawy do palenia prosto z puszki. Trudno jednak mówić o „czystości” takiego blendowego tytoniu, ale jest on światowym ewenementem – producent tym razem mówi czym słodził i czym dosmaczał tytoń przy powtórnej fermentacji… Kanadyjskim syropem klonowym i burbońską wanilią. Niewtajemniczonym przypominam, że najlepsza wanilia pochodzi z Madagaskaru, Komorów i wyspy Renion, dawniej wyspy Burbon… Jako że klasyfikuje tytoń do grupy Flue Cured, sugeruje, że kawendiszowaniu poddano wirginie… Wirginie – celowo stosuję liczbę mnogą, po przy oglądaniu pod lupą widać, że są one różnie cięte.

Od biedy można powiedzieć, że jest to czysty Black Cavendish…

Ale równie „czysty” jest tej samej firmy Black Cavendish English Type, czyli wirginia z dodatkiem latakii poddana kawendiszowaniu z potężną ilością cukru…

Od roku staram się wyjaśnić, że cavendish jest procesem, któremu poddawane są najrozmaitsze tytonie, na dodatek z najróżniejszymi dodatkami i „ulepszaczami”. Tzw. Black Cavendish jest tytoniem albo podwójnie fermentowanym, z długą drugą fermentacją (do sczernienia), albo nawet potrójną, poczwórną, niekiedy wręcz odbywającą się w wielu komorach o odmiennych parametrach wilgotności i temperatury oraz ciśnienia pod prasą. Także do „czarnego”.

Cavendishować można rozmaite wirginie, także burleje, w tym słynny burlej Kentucky. Poddaje się temu procesowi także Marylandy.

Można temu procesowi poddać zarówno tytoń z górnej półki, jak i to, co się zmiecie z podłogi w magazynie.

Na dodatek, można dodawać przed kawendiszowaniem najrozmaitsze substancje słodzące oraz aromatyczne – od miodu, syropu klonowego, rumu, po syntetyczną dekstrozę. Od wanilii madagaskarskiej i kalifornijskiego wina, po aromat chemiczny do landryn. I znów wchodzi w proces tajemnica firmowa unikająca szczegółów. Na przykład, wszyscy słyszeli o słynnym miodzie Mac Barrena, ale kto wie, co to właściwie jest? A może być naturalny cud, jak i syntetyczne świństwo.

Tak naprawdę tytoń Black Cavendish obiektywnie nie istnieje, a już na pewno nie istnieje w marketingowym bełkocie, którym mami nas większość producentów.

Tylko nielicznym zdarza się pisać co, w jaki sposób, z jakimi dodatkami kawendiszowaniu poddano. I tylko tak opisane tytonie kawendiszowane – wyłącznie te nie wzbogacane chemią – warto stosować do komponowania domowych mieszanek.

Tu ciekawostka, którą rozwinę w kolejnych częściach – do mieszanek dodaje się tak preparowanych tytoniów nie tylko ze względu na smak i wabiący room note, ale także przez to, że dobrze i sucho się palą, a na dodatek druga i następne fermentacje eliminują składniki podrażniające język, podniebienie i wargi.

Przy okazji coś o tym „tytoniu” Black Cavendish – z recepturek podawanych przez większość producentów. Arytmetycznie (to taka równie amatorska arytmetyka, jak to całe moje blendowanie) proszę ilość rodzajów Va pomnożyć przez ilość burlejów, marylandów *pomnożyć przez liczbę klas tych wszystkich tytoniów *pomnożyć przez ilość dodatków dosładzających *pomnożyć przez liczbę dodatków smakowych i aromatycznych. Wyjdzie niesamowita liczba, a jak to jeszcze ze sobą „pokrzyżować”, to nie wszyscy z nas będą tę liczbę umieli poprawnie przeczytać…

I to wszystko są te Black Kawendisze z recepturek w katalogach i na opakowaniach. Kążdy inny i każdy nie wiadomo co…

Napisałem nieco o tym, jak we wczesnych fazach przygotowuje się tytoń do palenia w fajce – a to coś zupełnie innego, od przygotowania papierosowego „popłochu” z liści wiślicy, czy innego augustowskiego…

Nie róbcie tego w domu, powtarza Richard Hammond w „Brainiaku”. I ja za nim powiem – Nie róbcie, bo to się po prostu nie da zrobić w domu z liści kupionych na Allegro czy nawet wyhodowanych we własnym ogródku. I o tym był cały dzisiejszy wstęp do „Amatorskiego blendowania”…

Kolejne części opracuję w miarę wolnego czasu, samopoczucia, chęci, natchnienia oraz zdrowia. Ale powinny pojawić się wkrótce, tak aby Czytelnicy nie musieli czytać dzisiejszego artykułu po raz drugi.

W następnym – kilka zasad, których warto się trzymać przy pierwszych eksperymentach oraz trochę nieprofesjonalnych porad z forów i stron internetowych, które jednakże znakomicie się sprawdzają.

Tags: , , , , , , , , ,

9 Responses to Amatorskie blendowanie cz. I

  1. Alan
    Alan
    1 grudnia 2010 at 19:20

    Dobry wstęp. W sumie tekst mógłby służyć również jako fragment artykułu o tytoniowej typologii. Czekam na następne części!

    • jalens
      1 grudnia 2010 at 19:36

      Dziękuję. Bez typologicznych podstaw jakiekolwiek blendowanie nie ma sensu. Pozostanie graniem na jednorękich bandytach podczas pierwszej wizyty w Las Vegas.

  2. bogdan
    bogdan
    1 grudnia 2010 at 20:25

    Zapowiada się bardzo ciekawie. Czekam na ciąg dalszy!

  3. je2bnik
    1 grudnia 2010 at 21:04

    Skąd ty to Jacku wszystko wiesz…? Przyznaj się… Wikileaks? :)

    • jalens
      1 grudnia 2010 at 21:11

      Z Gugla. Głównie z Gugla. Trochę z literatury i prasy fajczarskiej.

  4. je2bnik
    1 grudnia 2010 at 21:46

    Uprzejmie donoszę… :) Jest „wedzowych” w pierwszym akapicie.

    • jalens
      1 grudnia 2010 at 22:03

      Dzięki, już poprawiam….

  5. jalens
    2 grudnia 2010 at 09:52

    Na pewno w tym cyklu będzie o domowym kawendiszowaniu w imadle, bo to da się zrobić… Nawet w maleńkich ilościach – właśnie sprasowany mocno i nawilżony cake z Va No 1 z dodatkiem miodu i rumu został wyjęty z imadła i zapakowany w folię do mikrofalówki, czyli taką z dziurkami. Ciemnieje, ale do czarnego jeszcze mu daleko. Mam nadzieję, że do chwili pisania odpowiedniej części – będzie już czarny jak kret.

    Zobaczymy, na razie postępuję tak, jak wyczytałem na jakimś forum pisanym cyrylicą – nb. oni tam mogą eksperymentować, bowiem wiele tytoniów stamtąd trafia nawet do słynnych firm blenderskich, ale to taka tajemnica… Poliszynela. W każdym razie surowy tytoń w bogatym wyborze bywa na bazarach Odessy, Kazania, a nawet podobno na tzw. czeczeniowce w Moskwie.

    • jazz59
      2 grudnia 2010 at 11:01

      Czekam z niecierpliwością ,Jacku.Chętnie sobie podłubię w tytoniu. Lubię to…
      Pozdrawiam
      Krzysztof

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*