Samobiczowanie

21 kwietnia 2016
By

Moja relacja z fajką ma swoją długą historię wzlotów i upadków. Mimo że pierwszą – Adventure 375- kupiłem bez mała 12 lat temu, wciąż uważam się za początkującego. O tym, że słusznie, i jak bardzo, przekonałem się w ciągu ostatnich kilku dni, gdy po raz kolejny po prawie dwuletniej przerwie wyjąłem fajki z szafy, bo naszło mnie, by zająć ręce czymś ładnym, by znów spróbować pouganiać się za tym legendarnym suchym, chłodnym i smacznym, pełnym niuansów smakiem. Póki co zatrzymałem się na etapie: groza, szok, niedowierzanie…

Ale po kolei.

Moja „kolekcja” po wyjęciu z szafy prezentowała się następująco:

wszystkie

idąc od lewego górnego rogu zgodnie z ruchem wskazówek zegara (a także chronologicznie zgodnie z datami, gdy wchodziłem w ich posiadanie, choć nie z datami produkcji):

  • Adventure 375, nabyta gdzieś z początkiem 2004 r.,
  • Worobiec 150, kupiony prawdopodobnie ~2008 r., podobnie zresztą jak poprzednia w warszawskiej „Fajce” na ul. Kruczej,
  • WDC Royal Demuth Vox Pop, kupiona 2,5 roku temu na eBayu za równowartość 60 PLN (więcej o niej w artykule, gdzie opisywałem jej inicjalne uzdatnianie),
  • Albanka Real Briar, otrzymana od teścia, pochodzenie i wiek nieznane (znaczy fajki, nie teścia).

Fajki wyjęte tydzień temu z kartonu w szafie, razem z całkiem powysychanymi tytoniami (niby w słoikach, ale z metalowymi zakrętkami) – na szczęście głównie jakimiś kupowanymi raz na jakiś czas aromatami, których chyba nigdy nie dopalę – prezentowały się wcale nieźle. Odkurzyłem, wyszorowałem, zapaliłem. Ale czegokolwiek bym w nich nie zapalił – czy były to Golden Glow lub Sam’s Flake ze świeżo nabytych próbek, czy wskrzeszone nawilżaniem Broken Scotch Cake, lub Mac Baren Aromatic Choice – wszystko smakowało prawie tak samo. I zapach po przeczyszczeniu po paleniu również nieszczególny.

Podjąłem radykalną decyzję: odrestauruję wszystkie te cztery fajki tak, jakbym je kupił na allegro od nieogarniętego spadkobiercy jakiegoś „pana niechluja”. Pełna higienizacja spirytusowa, darcie nagaru do żywego, a w przypadku albanki również papier ścierny na główkę, bo lakier, którym była pokryta, dawno stracił już ciągłość (na zdjęciu powyżej jeszcze z lakierem, wszędzie poniżej już bez). Patrząc na moje komentarze w ostatnim czasie można było zauważyć, że w trakcie tego procesu borykałem się zarówno z usuwaniem resztek nagaru, jak i różnymi wariantami metod spirytusowych. Każda z fajek przeszła jedną, lub dwie tury profesora, potem trzy doby zakorkowanego komina wypełnionego spirytusem już bez soli, a albanka dodatkowo dobę topienia w spirytusie. Pomiędzy zmianami spirytusu było jeszcze szlifowanie wnętrza komina kołeczkiem z papierem 320 i zbieranie dalszych, niekończących się fragmentów nadpaleń, czy sadzy. Po ostatniej turze spirytusu towarzystwo wyglądało tak (w tle w kieliszkach spirytus wylany z komina, oraz w przypadku albanki przelany ze słoika):

DSC_0393

a po dalszym czyszczeniu, polerowaniu i kołeczkowaniu – tak:

DSC_0403

Od kilku dni główki stoją na parapecie, odparowując wilgoć i aromat rozpuszczalnika do szelaku. Dziś dokonałem inspekcji, a ponieważ wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle i pogoda dopisała, popołudniowe słońce zajrzało do każdego z kominów, a ja wraz z nim. I włosy stanęły mi dęba. Niech obrazy przemówią, bo mnie odjęło mowę.

Adventure:

adv

Worobiec (z dwoma natężeniami światła sztucznego, widać różne szczegóły):

w1   w2

WDC:

vp

Albanka:

a

Nawet nie jest mi szczególnie wstyd i głupio, choć spodziewam się, że mogą posypać się gromy. Zawsze wiedziałem, że nie potrafię prawidłowo palić: fajka często mi gasła, często się przegrzewała, smak był nie ten; co prawda nie mam pojęcia jaki to jest ‚ten’ smak, skoro pewnie nigdy nie paliłem fajki „poprawnie” – ale wiem, że ‚ten’ nie był, bo często było gorzko i mało smacznie, jak to przy „przeciągnięciu” i ani śladu bogactwa doznań opisywanych przez Szanownych Kolegów przy recenzjach tytoni. Ale przede wszystkim jestem w szoku, jaki efekt miały moje poczynania na samych ściankach poszczególnych kominów.

Albanka i WDC wyglądają stosunkowo najlepiej: pierwsza miała rozsądną warstwę nagaru po teściu (choć on palił jeszcze za czasów oryginalnej Amphory, a może i Najprzedniejszego, więc dla mnie cokolwiek bym w niej nie palił, smakowało tak samo), dzięki czemu udało mi się jej nie nadpalić. Uwydatniło się też w niej bardzo głębokie dno zęzy, a także mała dziurka po przeciwległej stronie komina niż ujście kanału dymowego – efekt albo zbyt intensywnej pracy twardymi wyciorami, albo zbyt głębokim nawiercie kanału – trudno mi powiedzieć, czy była tam od początku, czy powstała w wyniku użytkowania.

Adventure po zdjęciu sadzy pokazała pajęczynki i trochę nadpaleń – aż dziw, że nie ma ich więcej, bo mam wrażenie, że katowałem ją niemiłosiernie i popełniłem na niej każdy możliwy błąd. Jest też ciemna plama, lekko chyba wypukła – nie wiem, czy to resztki nagaru, które nie chcą puścić, czy co jeszcze innego.

Za to największą grozę budzi Worobiec: liczne nadpalenia, czasami mniejsze w grupkach zlewające się w większe plamy, dno również pokiereszowane dołkami. Po mojemu byłoby to zbieżne z wnioskami wyciągniętymi przez tomasza_z po jego eksperymentach z termowizją – grubszą fajkę łatwiej uszkodzić i nadpalić, bo przez grube ścianki tłumione są sygnały ostrzegawcze wysyłane przez drewno do palącego i nie wie on, że powinien już odpuścić, tylko zasysa dalej jak ten smok. Ten on, czyli ja.

WDC z kolei paliłem najostrożniej ze względu na cienkie ścianki, ale i też jakiś sentyment do pierwszej kupionej na aukcji, własnoręcznie przysposobionej fajki. Tu znów potwierdzają się wnioski z termowizji: cienkie ścianki = ostrożniejsze palenie, nawet u nieudacznika.

Zostawiam to tutaj dla potomnych, by naocznie mogli zobaczyć, do czego może prowadzić gorące palenie, i że jeśli fajka parzy w ręce, to nie jest tak, że to tylko „doświadczeni” coś tam sobie ględzą, że można wrzosiec uszkodzić (wrzosiec? jak to ‚uszkodzić wrzosiec’? czy właśnie nie dlatego robi się z niego fajki, że wytrzymuje wyższe temperatury? eee, będzie spoko, znowu przygasa, lepiej pociągnę, żeby się rozpaliło… diabli, zgasło, gdzie ta zapalniczka…) – to jest realne zagrożenie, którego na co dzień nie widać, bo komin przecież i tak czarny i przykryty nagarem (albo przynajmniej niewyczyszczonym popiołem osadzonym na prekarbonizacie).

Mam też pytanie do Szanownych Kolegów, bardziej obytych w kwestiach odnawiania: co dalej z takimi kominami? Trzeć jeszcze bardziej do żywego, do zdjęcia nadpalonej warstwy? Czy zostawić jak jest i już po prostu palić, tylko ostrożniej tym razem?

Skruszony, kłaniam się nisko i sypię głowę popiołem (wcale, niestety, nie szarosiwym).

PS. Chodzi zresztą za mną od dłuższego czasu pomysł na tekst o doświadczeniach z fajką z perspektywy nowicjusza. O tym, jak trudno jest czasem o cnotę cierpliwości. Jak jeden Dostojny Fajczarz z rodziny nastraszył mnie kiedyś, na samym początku – być może w dobrej wierze – że jak już raz zgaśnie, to kaplica, trzeba wyrzucić i nabić od nowa, bo już nie będzie smakować (a ja, młody student, ledwie mogłem sobie pozwolić na paczkę syropu Royal Virginia w srebrnym papierku raz na dwa miesiące, więc potem z każdym ponownym odpaleniem zagaśniętej fajki przez długie lata włączało mi się ciche poczucie winy i wstydu). Jak przeczytanie nawet i całego fajkanetu nie pozwala ustrzec się błędów, bo z pisaniem o paleniu bywa jak z tańczeniem o architekturze – czyli że doświadczenie obcowania z fajką jest tak osobiste i zależy od tak wielu czynników, że trudno odnieść opis czyjegoś doświadczenia, choćby najwierniejszy, do swojego własnego. Jak (nie)napalonemu nowicjuszowi na plaster wymagające spokoju, cierpliwości i uwagi trzy warstwy, przy których tak łatwo zatkać, ubić za mocno, albo na tyle mocno, że kilka ruchów ubijakiem, lub kołeczkiem zamyka cug – o ile łatwiej byłoby mu zacząć od Franka, Boba czy innego airpocketa, ale przecież wszyscy, łącznie z ulotką dawaną w „Fajce”, trąbią wszędzie o tym opalaniu i trzech warstwach, więc trochę głupio robić inaczej (choć może to sugerowane opalanie nie jest takie głupie – jeśli założy się, że nie chodzi w nim o opalanie, tylko o właśnie stopniową naukę nabijania trójwarstwowego, robioną niejako nie-wprost). O tym wreszcie, gdy palenie nie smakuje i nie ma człowiek pojęcia co robi źle (nabijanie, palenie, czyszczenie po poprzednim paleniu…?), czy może ten tytoń faktycznie podły, a „może to nie dla mnie”… i podobnie przy czytaniu recenzji tytoni, gdy każdemu z dyskutantów smakuje inaczej. I nie wiadomo, czy to tacy wysublimowani kiperzy po kursach sensorycznych, tylko każdy po innym, czy może różnice w smaku, których doświadczają, wynikają właśnie (i przede wszystkim) z dbania o fajkę i/lub techniki nabijania i palenia (lub jej braku). O tęsknocie tego, by ktoś, kto twierdzi, że mu smakuje i pali chłodno i smacznie, na żywca pokazałby jak fajkę nabić, jak odpalić, a najlepiej dałby bucha z takiego dobrego swojego palenia, tak aby w ogóle mieć pojęcie w jakim kierunku dążyć w swoich wysiłkach (pomińmy na chwilę milczeniem zdrowotne i społeczne aspekty zjawiska mężczyzn wymieniających płyny ustrojowe z jamy ustnej za pośrednictwem kawałka ebonitu). Potem jednak dochodzę do wniosku, że może to bez sensu, że wszyscy to przechodzą i może to właśnie jest rodzaj testu na prawdziwego fajczarza, by przetrwać ten etap aż do tego pierwszego suchego, chłodnego i smacznego dymka. Czy słusznie?

Tags: , , ,

13 Responses to Samobiczowanie

  1. Aleksander
    Aleksander
    21 kwietnia 2016 at 13:16

    Podbijam dla widoczności.

  2. Machor
    21 kwietnia 2016 at 16:43
    • Aleksander
      Aleksander
      22 kwietnia 2016 at 09:13

      Jasne, zgoda. 12 lat temu dostęp do informacji online był jednak nieco mniejszy. Teraz też tak trochę jest, tylko z innego powodu – materiałów jest tyle (zwłaszcza w miejscach takich jak youtube), że nie wiadomo, które są wiarygodne. Na filmie – tym, i większości innych – widać jak sympatyczny pan nabija i odpala fajkę. Ale czy nie ugniótł za mocno? Czy nie zgaśnie mu za pięć minut? Czy dobrze podsuszył tytoń? Czy skończy się na legendarnym siwym popiele? Tego już filmiki nie pokazują (przynajmniej ja takiego nie znalazłem). Najbardziej rozbawił mnie niedawno wątek tu, na fajkanecie, gdzie w komentarzach na pytania od osoby, która ledwo zaczęła przygodę z fajką, posypały się odpowiedzi sugerujące, że prawie nikt nie korzysta z kanonicznej trójwarstwówki :)

  3. NlX
    21 kwietnia 2016 at 20:34

    Sadomasochizm palenia idealnie komponuje się z piwem, im dłużej niespokojne spożywanie obu elementów idzie w parze, tym lepiej smakuje. A fajkę zawsze można wymienić na bardziej przystosowaną do ciężkich i niebezpiecznych warunków pracy.

    • Aleksander
      Aleksander
      22 kwietnia 2016 at 09:16

      Fakt, najlepiej wychodzi mi palenie, jak w tym czasie robię coś innego – idę na spacer z rodziną, rozmawiam ze szwagrami na ogródku przy piwie itd – wtedy, zakładając że udało się nie nabić za ciasno, faktycznie inne zajęcia powodują, że nie przejmuję się aż tak paleniem, pykam sporadycznie, i pali się przyzwoicie, czasem tylko wymagając ponownego odpalenia.
      A jakież to fajki są „bardziej przystosowane do ciężkich i niebezpiecznych warunków pracy”? :)

  4. Wolter
    23 kwietnia 2016 at 01:54

    Trzeć śmiało papierem. I to najlepiej czymś poniżej 100, jakąś 80 np. (zwłaszcza WDC). A potem tylko kosmetycznie wyrównać wnętrza główek.

  5. KrzysT
    KrzysT
    23 kwietnia 2016 at 07:58

    Ja mam propozycję – przede wszystkim należy wyłączyć to biadolenie i moralną panikę ;)
    Ani te fajki nie są jakieś bardzo popalone od środka, ani ta zęza nie jest jakoś szczególnie głęboka (a na pewno nie na tyle, żeby nie dało się palić.
    Znakomita większość używek, jaką było mi dane drzeć prezentowała się gorzej.
    Lekkie, powierzchniowe przypalenia – a z takimi mamy tu do czynienia – spokojnie usuniesz papierem ściernym. Worobca można drzeć śmiało, z uwagi na grubość ścianek (jeśli to jeszcze można nazwać ściankami, biorąc pod uwagę kształt). Mam wrażenie, że przed spirytusem darłeś raczej nieśmiało, na co wskazują resztki nagaru w Adventure.
    Jeśli boisz się drzeć tych co bardziej cienkościennych – to zostaw jak są. Sztuczka – możesz spróbować delikatnie zapolerować ich wnętrza wyższą (drobniejszą) gradacją. Nie będzie to aż tak inwazyjne, a jakoś tam zabezpieczy (choć trudniej będzie wyhodować nagar). Jeśli bardzo się boisz – możesz delikatnie (!) przetrzeć wodą przed paleniem (tyle, co wilgotnym palcem). Podobno działa.
    Ale osobiście nie przejmowałbym się zanadto, przeszlifował i po prostu palił.
    Na trójwarstwówkę i opalanie machnij póki co ręką, zgodnie z taoistyczną zasadą, że im więcej wysiłku, tym więcej kłopotów ;) Jak już będziesz umiał palić tak, żeby ci nie gasło co chwilę, to możesz popróbować z ortodoksyjnym opalaniem.

    • kusznik
      kusznik
      23 kwietnia 2016 at 16:55

      I tyle w temacie. Nic tutaj dodać. Zluzować i palić…

      • Andrzej K.
        23 kwietnia 2016 at 21:34

        Amen. Luźniejsze szorty, troszkę cierpliwości w próbach wypracowania własnego optimum i odrobina krytycyzmu do „kanonicznej wiedzy”.
        Ona jest cenna. Ona jest potrzebna – ale ona nie jest „uniwersalną prawdą objawioną”.
        Fajka jako przedmiot – wymaga każdorazowo indywidualnego podejścia. Metodyka działania przy uzdatnianiu/renowacji/higienizacji – powinna być dopasowana do konkretnego przypadku.
        Fajka jako czynność – jest tak sakramencko osobniczo indywidualna, że nie ma sensu na siłę trzymać się instrukcji! One są jakimś tam ogólnym drogowskazem… ale nie są imperatywem i celem do którego na siłę dążymy. Naucz się palić w swój sposób, w swoim tempie – tak, by Tobie smakowało. A potem modyfikuj i szlifuj technikę kombinując w stronę wiedzy kanonicznej – to samo w sobie może być ciekawe poznawczo :)

        Krzyś i Kusznik napisali już wcześniej puentę mojej wypowiedzi.
        Dodam jeszcze na koniec – pal, starając się prowadzić żar środkiem komina, to unikniesz punktowych nadpaleń. No i spraw sobie fajkową zapalniczką – unikniesz przyjaranego rimu ;)
        Pozdrawiam

        • Aleksander
          Aleksander
          27 kwietnia 2016 at 02:26

          Bardzo dziękuję wszystkim przedpiścom za uwagi, sugestie i dawkę zdrowego rozsądku i dystansu. Worobiec zeszlifowany do żywego (powiedzieć, że wcześniej tarłem lekko, to nic nie powiedzieć – inna rzecz, że nadpalenia wcale płytkie nie były, mam wrażenie, że średnica komina wzrosła o dobre 3-4mm), został tylko ustnik, bo mi się zarysował jak szlifowałem główkę – pokażę zdjęcia, jak skończę. Zapalniczka kupiona, już jakiś czas temu – zjarane rimy stąd, że palę głównie poza domem, i walczę z podmuchami wiatru za pomocą za dużego płomienia. Maść na hemoroidy też już kupiona. A jutro zgodnie z wcześniejszym planem wydaję premię na wagon 10-gramówek od SG, Rattray’s i Stanislava i puszkę Golden Glow z Fajkowa, i mając tym samym przy moim tempie zapas na parę lat palenia zamierzam oddać się temu zacnemu zajęciu w całej możliwej rozciągłości (czyt. dwa razy na tydzień). Odetchnąwszy z ulgą, dziękuję. Śmiesznie – zapomnieć, że przy paleniu też trzeba oddychać.
          A za cytowaną taoistyczną zasadę należą się osobne podziękowania – chyba ją sobie wydrukuję i przykleję gdzieś nad biurkiem.

          • Aleksander
            Aleksander
            27 kwietnia 2016 at 02:27

            „został tylko ustnik” nie w sensie, że zeszlifowałem całą główkę, tylko że został tylko do doprowadzenia do porządku i wypolerowania :p

  6. Aleksander
    Aleksander
    30 kwietnia 2016 at 14:43

    Post Scriptum. http://i66.tinypic.com/657viu.jpg
    WDC jeszcze nie ruszony, ale Worobiec, albanka i Adventure przeszlifowane wewnątrz 60-320 i na zewnątrz (20-2500 zarówno ustniki, jak i główki. W Adventure nie darłem bejcy z główki do żywego, zacząłem od razu od zmatowienia 1500 i już tylko wyższe gradacje z ustnikiem, dlatego została trochę ciemniejsza. Z przodu najnowszy członek rodziny, nowy Mr Bróg no. 83 LaCosta (wrzosiec), bo jakoś sobie trzeba było radzić przed zakończeniem renowacji. Dziś wieczorem do Worobca, któremu średnica komina urosła do dobrych 24 mm, idzie BF, Scottish do Adventure, a Albanka dostanie Golden Glow lub Sam’s Flake z 10g próbek. Zapowiada się miły weekend, czego i Państwu serdecznie życzę.

    • Aleksander
      Aleksander
      30 kwietnia 2016 at 14:48

      Nie widzę możliwości edycji własnych komentarzy – a chciałem tylko dodać, że po 2500 była jeszcze carnauba. I tyle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*