Orlik Dark Strong Kentucky – impresja po jednej fajce

9 sierpnia 2015
By
IMG_3738

Zazwyczaj unikam blendów zawierających Kentucky, bo nie współpracują dobrze z moim organizmem – zwykle nawet mały dodatek tej odmiany Burleya składa mnie wpół równie skutecznie jak lewy hak na wątrobę. Dlatego też nigdy nie ciągnęło mnie przesadnie do jego wypróbowania i nie płakałem, kiedy Orlik zaprzestał jego produkcji. Jedyne, co wydawało mi się w nim interesujące, to atrakcyjna wizualnie forma*, czyli eleganckie, warstwowo złożone płatki z wyraźnie widoczną granicą pomiędzy plackiem jasnych Virginii i ciemniejszej cavendishowo-burleyowej wkładki.

Tym niemniej, kiedy kolega Klaudiusz (@K.S.) zaproponował na gadaczce, że przyśle mi próbkę, uznałem to za odgórny zbieg karmicznej okoliczności – a kto by się z przeznaczeniem kłócił – i chętnie przystałem na prezent. Próbka przybyła do mnie w oryginalnej (ładnej!) puszce, a jej objętość mogłaby zawstydzić niejednego dawcę – spokojnie z pół Lolka**.

Próbka pachniała nader sympatycznie – tin note tytoniu, przypominający gdzieś odlegle orlikowe Golden Sliced, ale cięższe, mocniej tytoniowe, ciemniejsze, z nutką, której nie do końca byłem w stanie wyłapać, a która okazała się lukrecją. Lekka ziemistość i burleyowa orzechowość również się tam pojawia. W sumie – nader zachęcający zapach. Uczciwy, tytoniowy. Bez skojarzeń z aromatem zgodnym z naturalnym.

Niestety – praca, upały i inne okoliczności spowodowały, że dane jej było leżeć przez moment raczej dłuższy, niż krótszy – finalnie okazało się, że haniebnie podeschła. A ponieważ palenie przesuszonego tytoniu do przyjemności nie należy, zacząłem od wrzucenia całości do słoika i wsadzenia doń kawałka namoczonego ręcznika papierowego na folii aluminiowej i pozostawienia tak na tydzień. Co zresztą spowodowało, że po otwarciu poziom wilgotności płatków oscylował w granicach zbliżonych do produktów Samuela Gawitha, czyli można było ich użyć w charakterze koca gaśniczego.

Na szczęście panujące temperatury powodują, że delikatnie rozdrobniony płatek w miarę sprawnie dał doprowadzić się do stanu nadającego się do wsadzenia go do fajki. Nabiłem luźno, dosypałem wierzch drobnicą, zaparzyłem kawę, zabrałem na balkon Kindla i zabrałem się do odpalania. Odpalania, które okazało się nieco trudniejsze, niż przewidywałem – ładne parę minut próbowałem zmusić tytoń do współpracy. Czytaj: albo trzeba bardziej podsuszyć, albo „ten typ tak ma”.

Technikalia:
Jak już zwalczy się początkowe trudności pali się ładnie, równiutko. Piękny, biały, kompletnie nie brudzący kołeczka ani fajki popiół. Dość gęsty, niebieski dym. Kondensatu zero kompletne, null, niente. I nie jest to kwestia fajki, bo ostatnio paliłem w niej Ready Rubbed Dunhilla i siknęło ładnych parę razy zaskakując mnie kompletnie. Ale pali się ciepło – oczywiście można zwalić to na karb upałów, ale używałem bardzo grubościennej fajki, a ciepła była zdecydowanie ponad przeciętną. Niestety, kąsa w język. Może to kwestia mojego osobniczego nielubienia się z Kentucky i jasnymi Va, ale to kąsanie jest stałe, niezależnie od tego, czy pali się bardziej gwałtownie, czy pufa na granicy zgaśnięcia. Faktem jest, że nie jest to jakieś zabójcze szczypanie i daje się wytrzymać, a język po skończeniu fajki nie krzyczy o okłady z lodu.

Moc:
Syci, ale nie zabija. Paliłem na głodnego, do porannej kawy, w upał – i jak widać piszę i nawet całkiem przytomnie. Fajka wielkości powiedzmy trzy i pół w standardowej nomenklaturze, czyli moc – jakieś sześć w dziesięciostopniowej skali.

Smak:
Taki, jak zapach. Pełny, lekko ziemisty, orzechowy. Konkretny i równy. Słodkość jasnych Virginii złamana Cavendishami. Tak, czuć lukrecję, ale raczej w tle. Końcówka zdecydowanie „gęstsza” smakowo. Nie nudzi się, nie wypłaszcza z czasem, nie zanika. Wszystkie elementy są.

Room note:
Paliłem na balkonie, więc nie jest to do końca adekwatne, ale po wyjściu z niego na moment i powrocie nań – zdecydowanie pozytywne wrażenia. Owszem, dym, ale zapach fajny. Oczywiście dla palącego, na rodzinie nie sprawdzałem. Powyżej wył husky, ale zawsze wyje, jak właściciele wyjdą, więc to chyba nie kwestia orlikowskiego produktu.

Overall:
Dla koneserów Kentucky – fajny tytoń. Można polecić. Gdyby nie to podszczypywanie po ozorze, myślę, że mógłbym palić go częściej. Dzięki Klaudiuszu, przekonałeś mnie, że Kentucky da się palić.

* Patrz zdjęcie poglądowe

** Lolek przysłał mi onegdaj próbkę któregoś z tytoni Stokkebaya (Navy Flake?) o wadze pięćdziesięciu gramów. Od tej pory ostrożnie podchodzę do wszelakich wymian.

17 Responses to Orlik Dark Strong Kentucky – impresja po jednej fajce

  1. KrzysT
    KrzysT
    9 sierpnia 2015 at 11:55

    Aaa, jeszcze skomentuję, żeby już nie ingerować w tekst, bo kogoś może wprowadzić on w błąd: Orlik zaprzestał produkcji opisanego blendu czasowo.
    Ostatnio znowu można go kupić. Ci, którzy palili go regularnie polecali jako zastępstwo Dark Strong Flake, który produkował Peter Heinrichs (w tej samej fabryce Orlika zresztą).

  2. 9 sierpnia 2015 at 15:28

    Tez mialem przyjemnosc skosztowac porcje dzieki uprzejmosci Klaudiusza. Dobry tyton, ale dla osob lubiacych mocne tytonie na bazie kentucky (sam sie do takich zaliczam), jest to blend slodki (dosladzany) i nie do konca wpisujacy sie w typowy profil smakowy kentuckowych mieszanek. Tytulowe przymiotniki dark i strong niebyt odzwierciedlaja sie w smaku. Pali sie przyjemnie, ale szukajac smakow podobnych do Peter Heinrichs Old Kentucky Flake czy Ilsted’s Own Dark Fired Plug moze zabraknac w Orliku mocy, intensywnosci i wytrawnosci. Analogicznie zresztą jak Golden Sliced, ktory jest moim zdaniem zbytnio doslodzony dla poszukujacych czysto virginiowego smaku.

  3. Lolek
    Lolek
    9 sierpnia 2015 at 20:54

    Tak, to był Stokkebay Luxury Navy Flake. Wypadałoby go spróbować bo już pewnie fajnie sobie dojrzał.

  4. K.S.
    9 sierpnia 2015 at 21:13

    Bardzo się cieszę że próbka w sumie zasmakowała pomimo wcześniejszych uprzedzeń dla mnie jest to bardzo pożądany tytoń, na zdrowie Krzyś.

    • KrzysT
      KrzysT
      9 sierpnia 2015 at 21:14

      Dzięki. Naprawdę, było to zaskoczenie. Jeszcze raz dzięki za okazję spróbowania.

  5. miro
    10 sierpnia 2015 at 10:28

    Skoro Krzyś – nielubiący Kentucky – wypowiada się pozytywnie, to jest to bardzo dobra rekomendacja. Trzeba będzie spróbować. Dla mnie podobnym zaskoczeniem – na plus – był Aged Burley Flake: niby dalej trudno mnie nazwać miłośnikiem Burleya, ale to było zaskakująco dobre.

    • yopas
      10 sierpnia 2015 at 10:35

      miro napisał:
      Dla mnie podobnym zaskoczeniem – na plus – był Aged Burley Flake: niby dalej trudno mnie nazwać miłośnikiem Burleya, ale to było zaskakująco dobre.

      Wszyscy toto chwalą, a ja nie odnalazłem tam nic ciekawego. Ciekawe. Opisywanego Orlika miał Klaudiusz w Kramarzówce, ale się nie targnąłem w obawie… przed Dark i Strong i Kentucky, a tu jak Krzyś pisze nie taki diaboł straśny. Ale i tak mnie jakoś nie ciągnie. Pamiętam natomiast, że gdy zapoznawałem się z Golden Sliced, to było do kupienia Orlik Kentucky Flake, bez dopisków że Dark i Strong. Najbardziej w tym tytoniu urzeka mnie forma płatków. Flagowa taka.

      • KrzysT
        KrzysT
        10 sierpnia 2015 at 12:20

        Forma jest, jak pisałem, urzekająca.
        Ale jak już o nazwie mówimy, to ostatnie wcielenie – podobno zgodnie z jakimiś kolejnymi przepisami EU dotyczącymi tytoniowych epitetów w nazwach – nazywa się po prostu Dark Kentucky.

        • golf czarny
          10 sierpnia 2015 at 13:47

          nazywa się coraz lepiej. Mnie się już kojarzy rytmicznie i rymowo pt. „Ciemniaki z Kętaki” ;) ale pewnie nowa nazwa się tez nie ostanie bowiem : dark nieodmiennie kojarzy się się ze SW a jak wiadomo jest to film dla dzieci i osób niedojrzałych astronomicznie, Kentucky kojarzy się z … kurczaczkiem a jak wiadomo jest to jedzenie dla dzieci i osób niedojrzałych gastronomicznie. Dlatego „komisja ds ochrony maluczkich przed złem wszelakim ,zewsząd czyhającym” zasugeruję zmianę nazwy. Ciekawe, że wszelaki napitek w tym energetyczny szczególnie „strongami” epatuje bez obrazy niczyjej.

          • KrzysT
            KrzysT
            10 sierpnia 2015 at 13:52

            Kuba, czasem jak cię czytam, to przypomina mi się wiekopomny cytacik z koncertowego Blues Brothers – konkretnie ten: https://youtu.be/WGlH_koYFZo?t=171

            • golf czarny
              10 sierpnia 2015 at 14:04

              Trudno , co robić. Lekarz powiedział,że to w normie ;) BTW już miałem obejrzeć linkę a KAEFSI mi się wyświetliła. Nomen omen.

              • KrzysT
                KrzysT
                10 sierpnia 2015 at 14:09

                Absolutnie w normie. Mało tego – to się udziela, za każdym razem, jak czytam, to mi się micha cieszy.

          • Julian
            13 sierpnia 2015 at 09:24

            Pełna nazwa brzmiała Colonel Sanders’ Kentucky Fried Chicken. Kolejno likwidowano pułkownika, bo przemoc nie powinna kojarzyć sie z jedzeniem, fried bo jedzenie nie powinno kojarzyć się ze smażeniem (niezdrowe!), chicken bo jedzenie nie powinno kojarzyć się z mordowaniem istot żywych (patrz „pułkownik”), a jak już zostało samo Kentucky, to też zniknęło, bo już nie miało sensu. W rezultacie jest teraz „gołe” KFC które ma kojarzyć się z niczym poza samym sobą. Zatem Kentucky jako takie nie kojarzy sie juz z pokarmami, chyba ze takim zatwardziałym starcom jak my.

  6. Janusz J.
    Janusz J.
    13 sierpnia 2015 at 12:36

    Również dzięki Klaudiuszowi w Kramarzówce, miałem okazję zakosztować tego smakołyku i przyznać muszę, że pyszny.
    Szukałem DSK w Polsce, ale bezskutecznie.

    Dzięki Ci K.S. za te smaczne chwile.

  7. KrzysT
    KrzysT
    13 sierpnia 2015 at 19:28

    Klaudiusz, dużo masz tego DSK? Bo zaraz się okaże, że z tej legendarnej puszki paliło 3/4 Fajkanetu… ;)

  8. Janusz J.
    Janusz J.
    14 sierpnia 2015 at 05:32

    A puszka wciąż pełna…

  9. Mikael Candlekeep
    Mikael Candlekeep
    12 września 2015 at 12:58

    Zakupiłem (trochę na zasadzie „a co mi tam, jest okazja, to trzeba poszerzać horyzonty”), zapaliłem, i… generalnie mogę potwierdzić wszystkie doznania opisane wyżej przez KrzysTofa. Wszystkie z wyjątkiem dwóch. Po pierwsze – mnie ten tytoń jednak nie ugryzł. Wydał mi się właśnie stosunkowo łagodny dla języka. Być może był to efekt filtra, którego ja używam niemal zawsze, a KrzysT, jak przypuszczam, unika.
    Druga różnica to ta lukrecja. Kompletnie jej nie wyczułem, więc albo jest ona bardzo, bardzo w tle, albo moje amatorskie kubki smakowe nie są zdolne do wychwycenia subtelności. A może to znowu kwestia filtra?
    Urzekł mnie ten tytoń swoją formą, bo najzwyczajniej w świecie ten jasno-ciemny przekładaniec jest piękny. Niby mało istotny aspekt, a cieszy.
    Aha, jeszcze jedna rzecz, na którą – jako osoba niezwykle niechętna papierosom – zawsze zwracam uwagę. Sięgając po Kentucky obawiałem się nieco tego papierosowego posmaku i nieprzyjemnego „kapcia” w ustach, który – mam wrażenie – często towarzyszy burleyom i kentucky. Nic z tych rzeczy, nie ma ani uczucia cierpkości, ani wysuszenia, ani „nieświeżości”.
    Moim skromnym zdaniem tytoń to bardzo przyjemny i wart uwagi (o ile trafi się okazja do zakupu).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*