Krytyka czystego aromatu, czyli jak oczernić Black Cavendish

30 czerwca 2013
By

Niniejszy tekst jest osobistym i subiektywnym opisem wrażeń spisanym po więcej niż jednej próbce. To było kilka seansów i dzielnie paliłem dopóki mogłem.

„Miód i Czekolada” brzmi niewinnie. Ale ostrzegam! To lingwistyczne cudeńko skutecznie koroduje wolę. Prawie się, bowiem, czuje ten smak i wydaje się, że upragnione tuż, tuż. Sama więc nazwa już działa na ślinianki.

No i jeszcze jedno. Psychologia kupowania. W naszym fajczarskim żargonie to przecież memy–fetysze. Połowa początkujących pyta, a reszta oddaje się wilgnym o czekoladzie marzeniom. Stąd te wszystkie czoko-płatki i czeko-boby.

Podobnie rzecz się ma z miodem. Ale jeszcze powszechniej. Aż bzyczy od określeń „honeydew”, „honey” powtarzających w co drugim producenckim opisie i w co piątej podegustacyjnej relacji. Regularna pasieka plus syndrom misia o bardzo małym rozumku. „Czekolada” i „miód” – dwa słowa-klucze do naszych serc, umysłów i w rezultacie portfeli. Psychologia kupowania.

imagesZanućmy za transbarytonem: ”Paroles, paroles, paroles, paroles, paroles” i może rozum wróci? Tamtym razem urok nie puścił. W mieście Warszawie, w dzień pechowy, na delegacji służbowej konsumpcja mnie niezłomnego pokonała. A wcześniej, w drodze do Sherlocka rozmiękczył kanar. To musi być fach pomyślałem. Był taki… zadowolony z siebie „człowiek dobrej roboty”, że wykrył mnie, błędnie sadzącego, że jedzie na czasówce!@#$

No tak. Już u zarania macbarenowski „Honey & Chocolate” pomimo nazwy chwytliwej stał się przyczynkiem do ogólnej autorefleksji i raczej gorzkiej lekcji, gdzie w programie nauczania umieszczono naiwność, ignorancję, spolegliwość cudzym gustom oraz brak wnikliwości. Znaczy się cztery grzechy główne golfa czarnego :)

Ogólnie rzecz biorąc to zestaw jakościowo dobrego BlCav i niezbyt często spotykanego smaku aromatyzacji. Pali się nabity na miękko dobrze. Brudzi fajkę , ale nie do imentu. Aromatyzuje wrzosiec, ale nie na zawsze.

Na tym koniec czułostek!

Ten zestaw to… smutek tropików i nuda absolutna. Poniekąd esencja jednostajności. Aromat bowiem w stanie czystym. Co przez to rozumiem? Właśnie Cavendish bez domieszek i natryśnięty smak. Celowo zatem używam określenia „zestaw”. Żadna tam mieszanka (blend) ani mikstura. Nic wieloskładnikowego, a wszystko jednorodne. Ino, że z osmotycznym aromatem. Zdaję się, że właśnie „monotytoniowość” jest przyczyną całej mej traumy.

Pamiętam te nieliczne próby, które polegały na dostarczaniu wrażeń w postaci „matematycznej stałej” smaku sproszkowanego „kakała” i czegoś ziemnisto-mokro-płóciennego jeszcze. Żadnych świateł na redzie. Tylko duszna kawendiszowa noc. Zupełna sensoryczna flauta. A na dodatek smakowo dyskusyjne. Bo przecież w najgorszym kryzysie, kiedy to rząd żywił się sam, a wierny lud parafie paczkami karmiły jedzenie Van Hautena „na sucho” było oznaką upadku. A tutaj proszę zacni przedstawiciele dobrobytu odwołują się właśnie do takich ekstremalnych doświadczeń kulinarnych.

Ale przecież nie czułem się oszukany. Co to, to nie. Umówiłem się z Mac Barenem na aromat. Mac Baren go dostarczył. Stoi już na puszce, że nikotynowo mierny i istotnie jest słaby. Tytułową czekoladę stwierdzono. Tyle, że w postaci bardzo surowej. Może na miodzie zbywa. Ale przypuszczam, że w umiłowaniu stosowania określeń lekko na wyrost mogliby umieścić pszczołę. Także i lepiej, że miód pominięto.

Były momenty, kiedy to sobie kombinowałem: „Przecież to tylko „Blek-kaw” . Tak być powinno. Dodam może Va No. 1, będzie i miód. Albo co innego. Smak bardziej zróżnicowany choć odrobinę. Ale głos rozsądku zza kulis szeptał „Weź kobitkę do kina. Pożytek będzie większy .” Tym razem Pan Rozsądek miał rację i dałem mu osobliwie posłuch.

Szczęśliwie sprzedałem puszkę. W dobre ręce, w lepszą fajkę, mam nadzieje ku obopólnemu zadowoleniu .

Znaczy historia zakończyła się happy endem. Także kinowym. Niewielkim kosztem się wywinąłem. A do tego poznałem coś nowego. Czego chcieć więcej?

Snuję się jednak dalej po zakamarkach własnych przemyśleń oraz wspomnień i powoli brnę do gorzkiej refleksji. Nad samym sobą. Odpowiedzi wciąż bowiem jak w ogóle do tego doszło? Impuls, Pani aspirant to był moment. Sprowokował a potem…

….a jeszcze czytałem, czytałem. Głównie peany Kolegów. I taki byłem naczytany, że składu nie doczytałem. Gdybym wiedział, że czysty Cavendish nigdy bym nie zakupił. Dowiedzieć się nie było trudno.
Typowe? Dla mnie na pewno. Ostatnio nie doczytałem i nocny mnie na jakąś Pipidówkę wywiózł. Ot i cały golf. Cały on.

Czy potrzebny morał? Od zakupu rzeczonego bardziej się zastanawiam… nad własnym fajczarskim gustem. Bo przecież Cavendisha wrogiem wcale nie jestem. Toleruję, ba nawet się podoba jako dodatek do Va albo w mieszankach szkockich czy bardziej złożonych aromatach. W postaci czystej to jednak pomysł industrialnego diabła, atrakcja typu orwellowski „Victory Gin”, rozrywka dla robotycznych roboli z Metropolis. Zawsze tak samo. Powtarzalnie. Niezmiennie. I pod kontrolą. A może, o zgrozo, aromaty takie właśnie mają być? Taki jest na nie pomysł. I taka ich natura. A do tego ludzie tak, a nie inaczej chcą . Czyli jest i popyt. Mnie jednak przeraża półtorej godziny białego szumu o jakimkolwiek by był smaku. Tym bardziej o stałym smaku suchego „kakała”. Nie chce. Nie lubię. I stąd niniejsza krytyka czystego aromatu .

6 Responses to Krytyka czystego aromatu, czyli jak oczernić Black Cavendish

  1. jarekm
    30 czerwca 2013 at 13:12

    Gratuluję świetnego tekstu i spieszę z pociechą, o ile to pokrzepiające okazać się może – nie jesteś sam Golfie, ani ze swymi autorefleksjami, ani z analiz tych przedmiotami. Czytałem Twój tekst z wrażeniem, jakbym właśnie wybebeszał własne ego. Potrójne dzięki: za pyszną (choć kwaśną) recenzję; za uświadomienie, że nie tylko ja jestem jakiś (wybacz) pokręcony; no i za skrócenie listy oczekujących na wypróbowanie tytoni.
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Grimar
    Grimar
    30 czerwca 2013 at 13:56

    Aż chciałoby się rzec: Niebo gwieździste nad fajką, a cavendish w kominie.

  3. Julian
    Julian
    30 czerwca 2013 at 20:13

    A ja w dodatku aromatyzacji czekoladowej w tytoniu bardzo nie lubię.

  4. Adam
    3 lipca 2013 at 16:23

    A ja go sobie kupię! Jakoś mi tak ochota po twojej recenzji przyszła. Ciekawe.

    • Julian
      Julian
      29 października 2013 at 10:35

      Bo to tak działa. Recenzja nie musi być pozytywna, ważne żeby była dobra. Dobra (tj. dobrze napisana) recenzja budzi zainteresowanie i chęć sprawdzenia samemu. Piszę to jako człowiek, który po przeczytaniu kwaśnej, ale porządnie zrobionej recenzji kolumn, kupił je i był z nich długo zadowolony.

  5. Mikael Candlekeep
    Mikael Candlekeep
    23 marca 2014 at 02:58

    O tak, recenzja budzi zainteresowanie.
    Sprowadziła chęć spróbowania i podobnie, jak Adam – też postanowiłem kupić. Zachęciłeś mnie, Golfie :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*