Tuzin Zbigniewa Turka (5)

4 września 2011
By

Dzisiaj znowu trochę od Sasa do Lasa, ale niekiedy redakcja „Przekroju” z nieprzesadną troską traktowała felietony dla fajczarzy. Jakby sekretarzowi redakcji poplątały się w teczce maszynopisy cyklu. W każdym razie trochę historii, trochę pipe klubów i trochę tęsknoty za zgniłym zachodem…

Porady mają wartość historyczną, ale niekoniecznie należy się nimi kierować dzisiaj.

I tradycyjne podziękowania dla Marka Milczka za setki skanów oraz dla redakcji „Przekroju” za zezwolenie na ich publikację w naszym niszowym portaliku.

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Zbigniew Turek - Przekrój

Tags: , , ,

14 Responses to Tuzin Zbigniewa Turka (5)

  1. Jacek A. Rochacki
    4 września 2011 at 11:15

    W nawiązaniu do tekstu wspominającego bogaty zbiór fajek Alfreda Dunhilla niech mi będzie wolno podać, iż co prawda The Alfred Dunhill Collection jest wymienione w spisie muzeów tu:
    http://www.touruk.co.uk/london_museums/alfreddunhill_collection1.htm
    ale na stronach londyńskiego Pipe Clubu
    http://www.pipecluboflondon.com/PCoL_Collectors_Corner1.html
    wymienionej w tamtejszym spisie pozycji: Muzeum Fajek Dunhilla towarzyszy krótkie zdanie: Collection sold ? i zamieszczono tam „klikalny” link do artykułu w The Telegraph z dnia 8 marca 2004.
    http://www.telegraph.co.uk/news/uknews/1456292/Dunhills-pipe-dreams-for-sale.html
    Tamże czytamy, iż:
    …Mr Dunhill, whose shop grew into one of the biggest men’s luxury goods companies in the world, died in 1959, and for the past 20 years (czyli od lat ’80 – przyp. jar) the collection has been stored in boxes. Now Dunhill’s museum and archive has decided to sell the collection, which is expected to fetch more than £50,000, at Christie’s in London on May 12.
    The archive is keeping a few pieces but 120 lots will be auctioned, including a Meerschaum pipe bowl dating from 1880 which could fetch up to £1,200.
    A pair of late-18th century Delft tobacco jars is estimated at £3,000 to £5,000, while a catalogue of books about tobacco published in 1874 could fetch £3,000.
    „He was a real entrepreneur,” said Peter Tilley, curator of Dunhill’s museum and archive. „He started the pipe collection as a way of supporting his nascent business. But I think that they were very much his personal purchases.”

    Ciekawe, jak wygląda dziś sytuacja i jak potoczyły się losy tego zbioru.

    • marek milczek
      marek milczek
      4 września 2011 at 22:07

      „Ciekawe, jak wygląda dziś sytuacja i jak potoczyły się losy tego zbioru.”
      Panie Jacku, mało jest momentów, kiedy zżymam się na swoją niepełnosprawność. Niewiele rzeczy jest, które bym nie zrobił od czasu, kiedy dwadzieścia lat temu stałem się „zawodowym operatorem wózka inwalidzkiego”. Ale ta sprawa nie daje mi spokoju od kiedy przeczytałem wszystkie felietony Z. Turka. Otóż wsiadłbym w samochód i objechałbym tych wszystkich ludzi występujących w tych artykułach. Od tworzących kluby, poprzez kolekcjonerów fajek. Dzisiaj ci ludzie muszą być w podeszłym wieku. Nawet…nie będę wyprzedzał Jalensa. Byłoby niesamowitym pokazać nam tych ludzi dzisiaj, po latach. Cholera, nie mogę zbierać grzybów, co uwielbiałem, tak i tu, kiedy trzebaby chodzić od drzwi do drzwi, czasem dowiadywać się o trudnych momentach… Być może wielu z nich pyka fajkę, nie mając zielonego pojęcia o necie i co w „fajce piszczy”, a posiadają wiedzę, której nie znajdziemy na żadnym portalu. Poza tym są legendą, o której pewnie sami nie wiedzą. Mieszkam w Ustce, 20 km od kolebki fajczarstwa, a i tak ci opisywani u Turka jako „Hades” są poza moim zasięgiem. Może ktoś. Szczytem marzeń byłoby ściągnąć kogoś takiego do nas i np. zrobić z nim wywiad. Co się stało ze zbiorami fajek…może jakaś dokumentacja.

      • Jacek A. Rochacki
        4 września 2011 at 23:25

        Panie Marku:
        \Przede wszystkim proszę przyjąć moje pełne szacunku i szczere zapewnienie iż pojmuję problemy uwarunkowań z racji niepełnosprawności. W drugiej generacji jestem bowiem związany z Laskami pod Warszawą (Ośrodek dla Niewidomych i Ociemniałych), a przez kilkanaście lat prowadziłem tam według mego autorskiego programu zajęcia z zakresu rzeźby i tzw.metaloplastyki dla młodzieży. W zakresie o którym tu mowa czyli o losach obiektów ze zbiorów wielką pomocą jest umiejętność przeprowadzania tzw. researchu, wyszukiwania danych i to choćby ograniczając się do poszukiwań danych drogą internetową. Oczywiste iż trzeba rozeznać, odnaleźć i nawiązać kontakty z właściwymi źródłami informacji – czy to Osobami prywatnymi czy różnymi instytucjami.

        W jednym z niedawno opublikowanych tekstów p. Turka wspomniane jest nazwisko i Osoba mec. Kazimierza Muchowskiego. To jak czytamy w internecie Prezes klubu w Słupsku, a kilka lat temu oferowano mi przy okazji mojej restrukturyzacji zbiorku trzy fajki Stanwella z inskrypcjami wskazującymi, iż były to fajki turniejowe a pochodziły one ze zbioru mec. Muchowskiego. Pozyskałem tą informację jakby mimochodem, gdyż po moim powrocie do fajki serio jakies cztery czy pięć lat temu via Allegro nawiązałem konkaty z niektórymi Sprzedającymi, którzy okazali się poważnymi ludźmi i wielkimi znawcami tematu fajek. Nie znam osobiście p. Muchowskiego, nigdy nie byłem w Słupsku i nie bywam na zjazdach, turniejach etc.

        Myślę iż w przypadku Osób wspominanych przez p. Turka rozpocząłbym od przeprowadzenia kwerendy w środowiskach w których żyli i działali. Z byłą kolekcją Dunhilla sprawa może być nieco prostsza. Istnieją bowiem częściowo wciąż widniejące w internecie materiały zebrane i opracowywane przez Ś.P. Johna Loringa. Oczywiste iż nie będzie tam niczego na temat losów części zbiorów Muzeum Dunhilla ALE są tam jakieś adresy czy wspomniane nazwiska ludzi poważnie interesujących się Dunhillem i to już jest trop rozsyłania zapytań. Nadal jest aktywny i ma się dobrze reprezentant Dunhilla w USA – wielokrotnie u nas przypominany p. David Field czyli R. D. Field – znawca, zbieracz autor wielu opracowań na tematy fajkowe; część jego zbiorów jest ostatnio oferowana na EBay przez poważnego dealera i znawcę, znanego na EBay pod nickiem Coopersark. Tacy znawcy i zbieracze jak Derek Green czy jemu podobni oraz ich ich kręgi są ośrodkami w których coś na pewno wiadomo na temat wydarzeń w „świecie Dunhilli”. Do tego znamy adresy internetowe portali co poważniejszych klubów oraz adresy for internetowych. W sumie sprawa wydaje mi się być wiele podobną do postępowań w świecie zbieraczy – historyków sztuki, zabytkoznawców, muzealników. I tu i tam działają podobne mechanizmy.

        • marek milczek
          marek milczek
          5 września 2011 at 00:08

          Panie Jacku, Pan mówi o tak zwanych egzemplarzach, a mi bardziej zależy na kulturze i wspomnieniach tych ludzi. Sam kiedyś tworzyłem, przy Muzeum Techniki, w Warszawie, z błogosławieństwem Witolda Rychtera, tzw. motocyklizm. Kluby, które się wtedy tworzyły, to inna bajka niż dzisiejsze sieczkarnie…
          Chodzi mi o ludzi, pasjonatów, którzy paliliby choćby tytoń z nikąd, w fajkach z byle czego. Ale dzisiaj, dzięki takim pasjonatom bezimiennym, mamy możliwość wykrzyczeć swoją wiedzę i hobby

          • Jacek A. Rochacki
            5 września 2011 at 14:30

            Panie Marku, dzięki za doprecyzowanie. Ale: czy można egzemplarze od życia i ludzi oderwać ? Myślę iż ważne jest i jedno i drugie, jak to kiedyś ktoś napisał: „jak sprząc ze sobą racje i emocje, aby, jak koronkowy mankiet okalający dłoń szermierza, sławiły wdzięk i honor Ukochanej…”Przecież wspomniane przeze mnie przykładowo źródła ku przeprowadzeniu kwerendy są także miejscami/Osobami które jak sądze z chęcią się wspomnieniami podzielą.

            Egzemplarze nie istnieją bez ludzi. Szerzej – nie istnieją w pełni bez swego umiejscowienia na płaszczyźnie kulturowej, historycznej, społecznej. Być może używane przeze mnie określenia sugerują iż postrzegam „sucho” obiekty w kategoriach martwych przedmiotów w nudnych muzeach. Proszę mi wierzyć: to zupełnie nie tak. Każdy przedmiot opowiada właściwym mu bezgłośnym językiem swą arcyciekawą opowieść, a dobry muzealnik, kolekcjoner, historyk sztuki etc. jest – musi być – osobą rozumiejącą język takich przedmiotów. Jasne, że przedmioty istnieją niejako w kontekście ludzi, tyle że często ich przeżywają; jak to ktoś kiedyś powiedział – człowiek jest epizodem w życiu przedmiotu. Tym większa jest waga poznawania historii ludzi, bo oni szybciej odchodzą. Takie tematy i atmosfera są przepięknie dla mnie przedstawione w noweli Ksawerego Pruszyńskiego „Karabela z Meschedu”.

            Ilekroć zwracam uwagę na jakąś fajkę i się nia mam zająć, zawsze staram się pilnie odtworzyć jej losy, rozeznać i poznać sylwetki poprzednich Właścicieli czy innych Ludzi związanych z historią danego obiektu. Nawet na naszych Forach wspominałem o zespole fajek ze zbioru p. Alex’a Snowden – mistrza gry w krykieta w latach ’30 czy o fajce Lovat sygnowanej Colonel Henry Frazer Lovat. A jeden z moich Bent Rhodesiana – Ben Wade ma część sygnatury wprost wygniecioną czy wytartą kciukiem poprzedniego Właściciela; oczywistością jest iż starannie dotarłem do informacji o Nim (dziś Pan ok. stuletni, mieszkaniec Środkowej Anglii).

            • marek milczek
              marek milczek
              6 września 2011 at 02:50

              Jedyne co mogę napisać, to to, co powiedzieli by Apacze po wypaleniu kalumetu – „hough”.
              A tak na marginesie, dzisiaj mój bliski przyjaciel, powiedział mi o pewnym wydarzeniu. Otóż od pewnego czasu, po pracy chodząc na tzw. piwo, spotyka co dziennie pana po sześćdziesiątce, jak mówi, z aparatami słuchowymi w obu uszach popalającego chuchrwardena. Pan ten, bardzo dystyngowany, ponoć wypija jedno piwo, czyta gazetę (jakąś), wypala jedna fajke i wychodzi. Mam obietnicę przyjaciela, że porozmawia z tym Panem. Może skontaktuje mnie z Nim. Być może to Ktoś z kręgu fajczarstwa. Przekażę jak się potoczyły losy tej znajomości….
              A co do tzw. niepełnosprawności, celowo napisałem o tym, niejako „odkrywając” się. Mam pewną misję, widząc ludzi z „kaleczniactwem” w mózgu, nie w ciele. Zawsze powtarzam, że jestem zdrowy, tylko chodzić nie mogę. Staram się zmotywować tych wszystkich, którzy czują się inwalidami, narzekają na los. To od nas zależy, jak inni nas postrzegają. Możemy być „zdrowi”, a jednak zinwalidziali w oczach innych i jednocześnie, będąc mocno przez los poszkodowani, będziemy postrzegani jak „normalni”. Wszystko jest w naszych głowach…

          • andnn
            6 września 2011 at 14:11

            Z całym szacunkiem, ale chciałbym przedmówcy przypomnieć, że znakomita większość z – jak piszesz – „klubów, które się wtedy tworzyły” działa nadal i często członkami ich są w dalszym ciągu te same osoby które je 25, 30 lat temu zakładały. Jeżeli piszesz o nich „sieczkarnie”, to obrażasz przede wszystkim tych, których w tej samej wypowiedzi wychwalasz. Ale cóż – idąc takim tokiem rozumowania – kiedyś pisali Ci, którzy mieli coś pożytecznego do powiedzenia. A dziś… każdy może…

            • marek milczek
              marek milczek
              6 września 2011 at 15:50

              Mam nadzieję, że obaj mówimy o klubach motocyklowych, nie fajczarskich?

              • marek milczek
                marek milczek
                7 września 2011 at 19:13

                Nie doczekałem się odpowiedzi andnna, więc czuję się wywołany do odpowiedzi zakładając, że pisał o klubach motocyklowych i polemizował z moim poglądem na ich temat. Otóż andnnie, zupełnie się nie zrozumieliśmy. Ja pisałem o klubach motocyklowych, które zakładali pasjonaci motoryzacji. Np takie kluby:
                http://kardan.sggw.pl/historia.html
                http://www.junak.org.pl/
                żeby założyć i być członkiem takiego klubu trzeba być kimś więcej niż tylko posiadaczem motocykla. Oczywiście zawsze kilkoro ludzi może naszyć sobie na kamizelkach jakieś barwy, przeważnie stylizowane skrzydła i nazwać się klubem. Ale między nimi, a kultywującymi jakąś markę, czy zachowujący niekiedy stuletnie pojazdy dla potomnych, jest taka różnica jak między turystami wchodzącymi szlakiem na Gubałówkę, a himalaistami. Ludzie z tych klubów po prostu uprawiają turystykę motocyklową nawijając „asfalt na koła”. Do uczestniczenia w takim klubie wystarczą pieniądze na jakikolwiek motocykl i ciuchy. A że dzisiejsze motocykle brzmią jak kosiarki do trawy z racji wysokich obrotów, kluby te nazwałem sieczkarniami. Wejdź sobie na jakąkolwiek ze stron takich klubów i zobacz co mają do zaoferowania przyszłym członkom…Bardzo atrakcyjne logo i wspólne wypady turystyczne. To trochę za mało, by nazwać się klubem. Przynajmniej w moim pojmowaniu słowa klub.

  2. Rheged
    4 września 2011 at 13:56

    Jak do tej pory najlepsze Turki! Uwielbiam fajkowy behind the curtain. Historia i fajka w jednym dymie się unoszą.

    • marek milczek
      marek milczek
      4 września 2011 at 21:16

      Emilu, poczekaj, a zobaczysz… Będziesz zachwycony serią wielcy fajczarze i bodaj trzydziestoma felietonami o tytoniach. A może wszystkim. Bo dla mnie najbardziej niesamowite w Turkach jest to, jaką wiedzą dysponował Autor. Nie było żadnych środków masowego przekazu, z zachodem zero łączności. Jedyne źródło informacji to marynarze. A jednak kapelusz z głowy.

      • Rheged
        5 września 2011 at 00:03

        Mi się podoba podejście Turka. Metodyczny i konsekwentny w zbieraniu i udzielaniu informacji, a przy tym nieco mniej „formalny” w tych opowieściach o losach fajczarstwa jako takiego. Nie ukrywam, że bardzo podobają mi się oba wcielenia, ale do drugiego uśmiecham się bardziej. Chyba z racji faktu, że sam bardzo lubię o takich rzeczach pisać (jak na przykład o fajce na Antarktydzie). To piękny kawałek życia, który jak widać nie spopielił się w kominie.

        • marek milczek
          marek milczek
          5 września 2011 at 00:23

          `Turek, to fajny gościu. Polubiłem Go, mimo że żyłem innym życiem w jego czasach, ale dzisiaj postrzegam Go jako „miszcza” :)

  3. Jacek A. Rochacki
    4 września 2011 at 21:49

    Nieco trudno zgodzić mi się z jednak generalizującą konstatacją:…”Nie było żadnych środków masowego przekazu, z zachodem zero łączności. Jedyne źródło informacji to marynarze. „… To przecież czasy kiedy po 1956/57 z trudem bo z trudem ale jednak wyjeżdżało się na Zachód, a i do Polski przyjeżdżało sporo Osób. Stąd byłbym raczej za nieco mniej kategorycznym określeniem sytuacji pozyskiwania informacji w tamtych czasach. Dla wielu Osób sprawa regularnych wyjazdów była sprawą bardzo ważną bo tak się „ładowało baterie” psychiczne, emocjonalne. Wymagało to stworzenia misternej sieci kontaktów w celu pozyskiwania zaproszeń, zdobywania środków utrzymania, bywały całe sieci ludzi dobrej woli ułatwiające znalezienia miejsca do przemieszkania, nawet przepracowania kilku tygodni. To nie miało nic wspólnego z byciem „grzecznym” za co sie otrzymywało paszport, wręcz przeciwnie, rozwinięta nieformalna a skuteczna logistyka organizowania wyjazdów była swoistym wyrazem oporu.

    Tak więc na pewno było znacznie trudniej niż dziś, ale to nie było zupełnie niemożliwe. Wymagało to tylko wielkiego wysiłku, dobrej organizacji, konsekwencji, planowania wyjazdu z wyprzedzeniem roku, etc. Czyli silnej motywacji. Nie trzeba wspominać iż takie wyjazdy miały też wielkie znaczenie w doskonaleniu praktycznej znajomości podstaw języka angielskiego – lingua franca. No i pozyskane z trudem materiały np. na tematy fajkowe służyły w kraju szerszym kręgom zainteresowanych; p[amiętam iż swój egzemplarz Webera czy periodyku STOP z artykułami na temat LILLEHAMER czy początkującej wówczas Anne Julie wielokrotnie pożyczałem, przesyłałem pocztą już w kraju nawet do odległych miast. Może z racji trudnej dostępności wiedza z takich materiałów była bardzo ceniona, wręcz uczona się na pamięć, robiono notatki etc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*