Moim smakiem

19 sierpnia 2010
By

Na wstępie zaznaczę, że bardzo mi miło publikować mój pierwszy tekst na fajkanecie. Idę na żywioł, publikuję dla ogółu. Mam nadzieję, że będzie sie czytało miło, łatwo i przyjemnie, szczególnie, że temat właśnie o tym. Jednocześnie proszę o konstruktywną krytykę literacko-tematyczną.

Deszczowa kawa.

Wieczór snów, wieczór burz. Wiatr skłaniał drzewa za oknem do dance macabre, a deszcz siekł bezlitośnie wszystko, co spotkał na swojej drodze. Światło ulicznej latarni powodowało, że widziałem świat jak przez pomarańczowy filtr. Nie był to kolor przyjemny. Lampy sodowe zostały stworzone po to, żeby poprawić widoczność na ulicy, ale podczas projektowania nikt nie pomyślał o tym, że ten cholerny pomarańcz jest zwyczajnie przygnębiający. Wszystko to powodowało, że każdy kto siedział o tej barbarzyńskiej porze czuł się prawie jak na cmentarzu. Pogoda podła, klimat paskudny. Spojrzałem na zegar, dobiegała 19. Jesienią światło słoneczne tak szybko umiera…Paskudna aura motywuje nas do naturalnego przygotowania się do zapadnięcia w sen zimowy.

Zbyt długo zwlekałem dzisiaj z zapaleniem mojej kochanej fajki. Wyjąłem pudełeczko z moimi tytoniowymi używkami, pogładziłem z czułością, gładko, wręcz pedantycznie zeszlifowane drewno i uchyliłem skrzyneczkę. Przymknąłem oczy, delektując się niesamowitą mieszanką zapachów, które muskały moje nozdrza. Za oknem wichura, natura szaleje wyraźnie szukając zaczepki. O nie, dziś nie będę wyzywał jej na pojedynek. Teraz jest czas na odpoczynek. Zamknąłem pudełko, z pietyzmem zamykając maleńki, raczej symboliczny zameczek i udałem się do kuchni.

Musicie wiedzieć, że są w moim życiu aż cztery rodzaje używek, które wzbogacają chwile mojego relaksu:

– Pierwszą z nich jest kawa. Napój, który nie tylko daje mi energetycznego kopa, ale też stanowi swego rodzaju serum na wszystkie senne problemy, które zdarzają się mnie męczyć. Rytuał parzenia kawy, dosypywania odmierzonych prawie na wadze ilości cukru oraz dolewanie odpowiednio mocnego mleka sprawia, że przygotowanie każdej filiżanki jest dla mnie sztuką powtarzaną z wielkim upojeniem i radością.

– Drugą z kolei używką, będąca bliską przyjaciółką trzeciej, to fajka. O fajce pisało wielu i niezliczoną ilość razy. Każdy z nas ma coś do powiedzenia o fajce, więc darujcie, ale nie będę uczuć wylewał na klawiaturę, bo nie o tym ten tekst jest.

– Trzecim trucicielem jest papieros. Dym z papierosa to świetna metoda na ekspresowe wejście do krainy nikotynowej nirwany.

Ostatnią przyjemnością, jakiej trudno mi odmówić, jest alkohol. Jaki? Do czego? Każdy, byle smakował. A okazja zawsze się znajdzie.

Co to ma wszystko wspólnego z wiatrem, deszczem i zawieruchą? Otóż ma o tyle, że na taką pogodę preferuję połączenie idealne – fajka i kawa.

Przygotowanie kawy do spożycia jest procesem skomplikowanym, długotrwałym i wymagającym cierpliwości. Większość z nas przygotowuje kawę na szybko – w ekspresach, zapalarkach, albo po prostu zalewa zmielone ziarna wrzątkiem. Jednak warto czasem potraktować kawę tak, jak naszą ukochaną fajeczkę. Powoli, z pietyzmem i szacunkiem. Szkół parzenia kawy jest chyba więcej niż szkół palenia fajki. Kawa, jako starożytny napój pochodzący z Etiopii, jest spożywana przez człowieka od trzech tysięcy lat. Szmat czasu, przyznam szczerze, szczególnie, że takie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej mają, jako kraj, ciut ponad 200 lat swojej historii narodowej. Więc raczej i entuzjastów więcej jak fajczarzy.

A zatem, cóż takiego wspaniałego tutaj mamy po połączeniu tych dwóch przyjemności? Wielu z Was zna bardzo dobry smak Va No. 1. Jest to jeden z moich „ulubieńszych” smaków. Nabijamy fajeczkę tymże pysznym tytoniem i odkładamy na bok coby się lekko przegryzło z wiatrem i powietrzem.

W tym czasie przygotowuję kawę „po swojemu”. Parzę ją, głaszczę i pielęgnuję, następnie wlewam czarną jak smoła, mocną jak szatańskie spojrzenie do filiżanki. Następnie dodaję trochę cukru (bo jakąś słodycz w płynie warto mieć) i na koniec odrobina mleka, które moim zdaniem wydobywa z kawy unikatowy smak, który jest niezbędnym elementem mojego kawowego nieba. Po wykonaniu wszelkich niezbędnych czynności i przygotowaniu atrybutów kultu, mogę wreszcie rozpocząć rytuał podążania do Valhallii.

Myślę, że wszelkie doznania smakowe pozostawię zainteresowanym do samodzielnego oceniania, jednak muszę uprzedzić, że mogą być one iście szokujące. Oczywistym jest to, że każdy z nas ma inne podniebienie i smaki w „gębie”, ale myślę, że nadejdzie taki moment, kiedy spotkamy się razem, usiądziemy spokojnie, a ja zrobię Wam moją specjalną kawę, po której razem wkroczymy do świata smaków, jakich nigdy nie zaznaliście.

Zapraszam do dyskusji. Podzielcie się swoimi smakami, oczywiście w okolicach kawy. Jaką kawę lubicie z fajką, a może preferujecie jedynie alkohol?

Tags: , , ,

43 Responses to Moim smakiem

  1. KrzysT
    KrzysT
    19 sierpnia 2010 at 18:00

    Miko, jak przygotowujesz kawę? Gotujesz?

    A odnośnie meritum: Kolumbia Excelso, zawsze i wszędzie, od lat. Świeżo palona, kupowana w ziarnie w praskim barze „Kominek” i pieczołowicie zamrażana.
    Jako przerywnik Kalosi Sulawesi (rzadko).
    A jako napój do fajki… woda mineralna niegazowana. Coś, co piję litrami, nawet niegodnie w sytuacji towarzyskiej (Jacek potwierdzi).

    • 19 sierpnia 2010 at 22:58

      Krzysztofie,
      używam do tego super wyrafinowanego sprzętu ;)
      Takie dziwne ustrojstwo, którego nazwy nigdy nie pamiętam. Ruski (bodaj, jak wszystko) wynalazek, górę nakręca się na zbiorniczek z wodą i kawą, a wszystko stawia się na gazie. Po jakiś 15 minutach jest z tego czarna oleista i niesamowicie mocna kawa.

      @Alan, jestem heretykiem i uwielbiam gazowankę. Kiedyś niedaleko mnie robiono wspaniałą wodę – Mazowszankę, do tego jeszcze był ptyś…ach :) I tak się nie dam spalić na stosie!

      • Alan
        Alan
        20 sierpnia 2010 at 06:14

        Miko – ten wynalazek to właśnie ekspres ciśnieniowy (a przynajmniej taką też nazwę słyszałem dla caffetiery – poprawcie mnie, jeśli bzdury gadam). Kawa jest z tego najlepsza :)

        • 20 sierpnia 2010 at 08:17

          O to to, dzięki Alan.

          @keilwerth – dzięki za doprecyzowanie :)

        • 20 sierpnia 2010 at 10:12

          górę nakręca się na zbiorniczek z wodą i kawą, a wszystko stawia się na gazie

          Makinetka- nazywana kafetierką, kawiarką, to od dołu- zbiornik z wodą i zaworem ciśnieniowym, do którego wchodzi lejek, do lejka wpasowany jest koszyk na mieloną kawę. Na to wszystko zapina się zbiornik na gotową kawę zaopatrzony w system uszczelek, specjalne sitko i centralny, prowadzący aż pod górną klapkę komin z kapturkiem.
          W dolnej części gotująca się woda wytwarza ciśnienie, to wypycha wodę lejkiem przez koszyk z kawą, sitko, ż do tego komina gdzie woda zatrzymuje się na kapturku który rozpyla ją wewnątrz górnego zbiornika. Wedle jednej z praktyk kawiarnianych, tej górnej części się nie myje, tworząc swoisty nagar kawowy- oczywiście czyści się ją starannie ale nie szorując płynem, a po prostu płucząc i wycierając do sucha.

          Z opisu Miko wynika że woda jest na górze nie na dole, więc na odwrót…

          Mnie sam zapach kawy przyprawia o mdłości, nie cierpię smaku tego napoju i nie ma tu znaczenia gatunek, sposób przyrządzania, czy sposób podania. Kawa jest moim zdaniem po prostu wstrętna. Ale gości raczę kawą, poprawnie przygotowywaną w kafetierze (za zwyczaj złotą lavazzą), co jeśli jest ich większa ilość może doprowadzać do szewskiej pasji, bo proces ten trwa koszmarnie długo.

          • 20 sierpnia 2010 at 10:24

            Aj ta nowoczesna technika, na ajfonie chyba nie jest zbyt wyraźnie, co? :)
            Napisałem:
            „górę nakręca się na zbiorniczek z wodą i kawą, a wszystko stawia się na gazie”
            a Ty:
            „Z opisu Miko wynika że woda jest na górze nie na dole, więc na odwrót…”

            U mnie wszystko OK. Pusta góra, na dół z wodą i kawą.

            Dobrze, że napisałeś, że nie lubisz kawy, zapamiętam to sobie ;)

            Pozdrawiam,
            Mikołaj

            • JSG
              JSG
              20 sierpnia 2010 at 11:00

              ano spoko, jakoż nie doatarło do mnie to na. To teraz wiesz już przynajmniej jak się to to nazywa Makinetka

  2. Alan
    Alan
    19 sierpnia 2010 at 18:13

    Nie mam jakichś konkretnych smaków, zmieniają się wraz z okolicznościami. Lubię aromatyzowane – jesienią/zimą pijam najczęściej orzechowo-cynamonową (ach, cynamon…) lub czekoladowo-pomarańczową. Ostatnio dorwałem chilli-czekolada – świetna, czuć wyraźnie pikanterię (pić bez mleka!). Czystymi też nie pogardzę – mocna Panamska, to jest to. Rozpuszczalne też wchodzą w grę – niedawno zakochałem się w takiej o smaku tiramisu. Bez mleka, dużo cukru. Poza rozpuszczalnymi, kawy parzę w ekspresie ciśnieniowym.

    Krzysztofie – nie Ty jeden tak pijasz wodę (choć ja do fajki rzadko ją mam). Od dziecka tak mam – żadnych kompotów, soków czy innych wynalazków, tylko woda. Cała rodzina się dziwiła, a do tej pory jak bywam u kogoś jako gość i proszę o wodę, to często pada pytanie „na diecie jesteś?”. Dziwne…

    A woda gazowana to dla mnie czysta herezja!

    • sat666sat
      sat666sat
      19 sierpnia 2010 at 19:53

      jeżeli chodzi o wodę gazowana to dla mnie tylko Krystynka z Ciechocinka)))))))))

  3. jazz59
    19 sierpnia 2010 at 18:23

    Zmieloną kawę zaparzam , talerzykiem kubek przykrywam – coby naciągnęła.
    Po kilku minutach talerzyk won i szczypta kardamonu…żadnego cukru i mleka – czarna ,jak dziewczyna z Somalii.
    Do tego – o ile nie muszę dokądś jechać samochodem – kieliszeczek Valentino…takiej taniutkiej portugalskiej brandy…
    A gatunek kawy?Nie za mocno palona , aromatyczna…dobra Arabica ,albo Kolumbijka…może być nawet z koronką , nie jestem bardzo wybredny…
    No i fajeczka…Silver Cube ,Nappa Valley , lub mój czekoladowy blend.
    I tak wygląda moja mała nirwana…
    Pozdrawiam
    Krzysztof

    • ben
      ben
      19 sierpnia 2010 at 18:47

      Coś mgliście kojarzę, że polecałeś Valentino jako tanią, ale dobrą brandy – dobrze kojarzę? I trudno toto dostać? Bo trzeba popróbować. ;)

      • jazz59
        19 sierpnia 2010 at 20:29

        Nie wiem , czy istnieją jeszcze sklepy „ADEGA” , tam to było.
        A można jeszcze w googlownicy znaleźć…
        MNIE SMAKUJE…Czekoladą , ciepłym wieczorem nad oceanem , Cesarią Evorą… Spóbuj , Bartku – warto…
        Pozdrawiam
        Krzysztof

        • ben
          ben
          19 sierpnia 2010 at 20:50

          Poszukamy… w najgorszym razie mapy twierdzą, że Adega w Poznaniu ciągle jest. Tylko powiedz mi jedną rzecz, bo poszukałem na FMSie i jest nieścisłość – ta brandy to Constantino czy Valentino? ;)

          • jazz59
            20 sierpnia 2010 at 07:15

            Jasne ,że Constantino…ja to mam ale sklerę.
            A flaszka stoi metr ode mnie , ale nie ruszana dawno , to zapomniałem nazwy :(

  4. Rheged
    19 sierpnia 2010 at 20:07

    Kawa. Z mlekiem, dwie łyżki cukru. W dużej szklanicy. Tylko pluta, czyli mielona. Rozpuszczalna nie wchodzi w grę – doprowadza mnie do palpitacji serca. Najchętniej Douwe Egberts Gold. To dodatkowa atrakcja, bo przecież Douwe Egberts produkowało niegdyś Amphorę.

  5. miro
    19 sierpnia 2010 at 22:00

    … kawe uwielbiam wrecz – ale nie do fajki :-( Blue Mountain jest niezla (zaledwie niezla… jesli wezmie sie pod uwage mase gotowki, ktora dystrybutor kaze sobie za nia placic; wole Illy, parzona w dobrym ekspresie – nigdy automatycznym!!! – mam odsadzanego nieraz od czci i wiary, starej daty Krupsa Kenya, ktory moim zdaniem swietnie daje sobie rade – zawsze czarna, bez dodatkow, z wloskimi ciasteczkami cantucci do pogryzania – poezja, szczegolnie w sobotni poranek z Gittanessem).
    Do fajki pasuje mi whisky (nie whiskey i bron boze bourbon) – mam na stocku zawsze: Glenlivet i Glen Elgin do Va; Taliskera i Lagavulin do La i Capardonich do aromatow (osobliwie – SG Grousemoor). Bardzo sobie cenie gin – niekoniecznie ten superdrogi, wystarczy Gordon’s – pasuje mi do slodszych aromatow (1792 Flake), do bardzo dobrego Bracken Flake albo Irish flake lubie sliwowice… czasami zastepowana rosyjska wodka.
    Takie moje fanaberie :-)
    m.

  6. jalens
    20 sierpnia 2010 at 08:03

    Cóż, zanim jeszcze splajtowałem na rzecz koncernów farmaceutycznych, pijałem gwatemalską lub nikaraguańską wielkoziarnistą marago – świeżo mieloną, z ekspressu, z cukrem trzcinowym i mleczkiem albo śmietanką. Rano, do pierwszej fajeczki… W ciągu dnia jeszcze jedna rozpuszczalna… Lubiłem Jacobsa Golda…

    Teraz piję sypankę z najtańszej mielonki lidlowej, bo ekspress umarł ze starości i podobną instantkę za dnia, ze słodzikiem – i też jestem szczęśliwy. Tyle że jeszcze pół roku temu do marago paliłem wzmacniane virginie, dzisiaj na ogół dzień zaczynam jakąś aromatyczną limitką z dodatkiem ekstremalnym, a z rzadka ulubionym Bellinim lub Kubusiem, także z dodatkiem.

    Ale moja dofajkowa słabość to dobra herbata – bardzo rozmaicie parzona, oj, bardzo rozmaicie. Mam to szczęście, że robiłem i dbam o stronę firmy, która sprowadza do Polski mieszanki z Tea House Tradition Magrett z New Delhi i mam bieżące zaopatrzenie w moje ulubione ceylony, assamy i yunany.

  7. JSG
    JSG
    20 sierpnia 2010 at 11:14

    Napojem który gasi moje pragnienie, łagodzi skutki upału i koi nerwy jest herbata, zwykle obrzydliwie słodka. Herbatę parzę na różne sposoby, odżałować nie mogę straconego smaku dzieciństwa, jakiejś zagadkowej mieszanki ceylonu z ynanem i kardamonem, mieszkającej na płycie kaflowej kuchni pod postacią wiecznie ciepłej esencji w metalowym imbryczku. Na co dzień pijam English Tea No.1 to mieszanka czarnych herbat, z dodatkiem olejku z bergamoty. Jak za 6 zł to bardzo przyzwoita herbata, oczywiście nie kupuję szczurzastych zmiotów z podłogi, tylko herbaty liściaste. Często parzę herbatę z kardamonem.
    Często daje się zaskoczyć, kupuję na wagę mieszanki herbat w herbaciarniach, czasem coś wpada mi w oko w Samierze– kupuje, wypijam te kilkadziesiąt gram i zamiast kupić znów to samo, daje się zaskoczyć ponownie… uwielbiam białą herbatę, nie cierpię zielonej. Ważna jest woda. W Warszawie przywożę sobie wodę ze studni głębinowych, dodatkowo filtruję ją przez filtr węglowy.
    Jak się to ma do fajki, ano ma się tak, że połączenie smaku czarnej herbaty ze smakiem wirginii jest wręcz idealne, garbuje gębę „jak ta lala”

    Z alkoholi mocnych jin z toniciem… litrami, szczególnie w upał. Bimberek, naleweczki, byle nie wiśniowe i malinowe- sosna, czarny bez, mniszek, mięta- ale nie tak jak w gorzkiej żołądkowej, tylko na syropie miętowym)
    Piwo… piwo do fajki jest bardzo dobrym pomysłem.

    • 20 sierpnia 2010 at 11:20

      A Yerba Mate próbowałeś? Dużo słyszałem o tym napitku, ale jakoś nigdy się nie skłoniłem do spróbowania.

      • JSG
        JSG
        20 sierpnia 2010 at 11:24

        próbowałem i newereweregen…. najgorszy wynalazek jaki piłem. Ale są tacy co lubią też kawę, choć dla mnie to nie do pojęcia, więc trudno ocenić, trzeba się samemu przekonać.

        • 20 sierpnia 2010 at 11:26

          Może kiedyś :) Narazie pozostanę przy kawie ;)
          Ale dzięki za opinię, napewno jeśli masz większe doświadczenie w herbatach jest to cenna uwaga.

          Pozdrawiam

          MIkołaj

          • KrzysT
            KrzysT
            20 sierpnia 2010 at 11:32

            IMHO całkiem, ale to zupełnie nie. Yerba to nie jest wynalazek dla herbaciarzy, nawet tych od pure garbnikowych wynalazków.
            A kawosze jakoś się odnajdują.
            Serdecznie polecam spróbować – na początku smakuje jak świeżo parzone siano z wsypaną pełną popielniczką petów. Potem się człowiek doszukuje smaków i ciężko uzależnia ;)
            Niektórzy odstawiają potem kawę!

            • Alan
              Alan
              20 sierpnia 2010 at 12:00

              Ja tej popielniczki petów się nie doszukalem nigdy w yerbie – dla mnie od zawsze smakuje to słomkowo. I smakuje, ale maniakiem nie jestem, pijam jak trzeba mi sążnego zastrzyku energii.

            • jalens
              20 sierpnia 2010 at 12:21

              Pijam także zieloną i czerwoną – więc siano mnie nie zadziwi. Koniecznie przynieś kiedyś spróbować.

              • 20 sierpnia 2010 at 12:25

                Zielona nie jedzie sianem, a w każdym razie nie Gun Powder, którego piję.

              • KrzysT
                KrzysT
                20 sierpnia 2010 at 13:00

                A pewnie, że przywiozę. Nawet zapasik zostawię. O, wiem. Próbek ci nawiozę ze wspomnianego wcześniej sklepu, dali mi kilka.

                Alan, jak pijesz smakowe, tak jak kawy, to pewnie nie ma. Natomiast czyste i te mocniejsze mają, przynajmniej według niektórych – według mnie nie ;) Natomiast sianowato-trawiasty smak jest praktycznie zawsze.

                Oooo, gunpowder… było parę takich lat w moim życiu, kiedy piłem wyłącznie gunpowdera. Litrami.

              • Alan
                Alan
                20 sierpnia 2010 at 13:02

                Nie pijam smakowych yerb, nie smakują mi. Ja tylko Rosamonte lub CDM

              • Grobowicz
                14 listopada 2010 at 12:08

                Klasycznej yerby nadmiar oddam w dobre ręce. Zakupiłem tego ostatnio dwa kilogramy w atrakcyjnych okolicznościach cenowych, sam nie jestem w stanie wykorzystać. Chętnie się podzielę.

      • tower
        tower
        23 sierpnia 2010 at 06:24

        Yerbę pijam na codzień. Zazwyczaj Amandę czerwoną chociaż od cytrusowych mieszanek nie stronię. Najbardziej, szczególnie latem pasuje mi tereré – yerba mate zalewana lodowatą wodą. Stoi mi na biurku i przez cały dzień sączę, uzupełniam, sączę, uzupełniam… Jednak nie jest to smak, który bym chciał połączyć z fajeczką.

        Kawę odświętno parzę albo w dzbanku ciśnieniowym (jak opisany powyżej) lyb w kafeterce – dzbanuszku z sitkiem na tłoczku. Z obu urządzeń kawa wychodzi doskonała i aromatyczna – z kafeterki bardzo delikatna, z dzbanka ciśnieniowego mocna i gęsta. Wlewam taka kawę do shakera i dokładam łyżkę miodu oraz kieliszek burbonu (Metaxa 5*). Do tego kilka kostek lodyy i mleko, ewentualnie przyprawy. W tej kawie zakochują się wszystcy znajomi, szczególnie przyjaciółki mej lubej :). Pasuje idealnie do fajki w sobotnie popołudnie.

  8. koriat
    27 sierpnia 2010 at 16:22

    A łeeee! Nie po to Pan Bóg stworzył dobrą kawę, żeby ją teraz paskudzić mlekiem albo cukrem! ;)
    Ale do palenia to ja lubię piwo. Bo piwo jest dobre na każdą okazję, i jako dodatek do wszystkiego.
    Moją ulubioną kombinacją jest chyba MacBaren Cherry Ambrosia z miodowym pszenicznym Corneliusem – ach!
    Cornelius to w ogóle jest teraz chyba najlepszy polski browar. Robią znakomite ale, bardzo dobre pszeniczne, w wersji czystej i z miodem (ponownie: ach!) i niezłego portera bałtyckiego. W sumie to każde z nich się do fajki nadaje.

  9. 27 sierpnia 2010 at 22:59

    A łeee@ Nie po to Pan Bóg stowrzył piwo, by je miodem paskudzić…

    i dalej po łeeee – po co va paskudzić cherry?

    A kawa – mocna i z cukrem trzcinowym – mocno; dosadnie i zdrowo – kawa slodzona dzial amocniej i jest mniej szkodliwa

  10. JSG
    14 listopada 2010 at 12:59

    poszedlem ostatnio do fastfuda hinduskiego na ulicy nowogrodzkiej w stolicy.
    Jakas tam owca z ryzem, ale jak to w hinduskim fastfudzie 40minut czekania, herbatka na oslode- czarna herbata z mlekiem i ziolami. Raz sie zyje- okazalo sie ze dostalismy herbate pazona nie na wodzie a na mleku, robi sie to z herbaty granulowanej, jest obzydliwie slodkie, z kardamonem i kary. Nie wiem jeszcze czy herbate gotuje sie w mleku, czy zalewa mlekiem, ale smak poprostu powala. Stalo sie to moim ulubionym napojem, juz od pierwszego luczka. Polecam.

    • tower
      tower
      14 listopada 2010 at 13:03

      Podziel się dokładniejszymi namiarami na to miejsce, chętnie skosztuję :).

      • JSG
        14 listopada 2010 at 17:03

        Kiedy ulica Krucza, napotyka na swej drodze poprzeczna w stosunku do niej ulice Nowogrodzka, skrecasz w kierunku zachodzacego slonca i trzymajac sie poludniowej jej rubierzy, po kilkudziesieciu metrach twoje powonienie kieruje glowe na lewo, za przeszklonymi drzwiami twoim oczom ukazuje sie mila w wystroju jadlodajnia pakistanska, olewasz ja cieplym moczem i przechodzis kolejne kilka metrow, tam jest namaste india- polecam.
        Jacku dziekuje, jeszcze sie nad tym nie zastanawialem zbyt powaznie, a juz mam odpowiedz.

        • jalens
          14 listopada 2010 at 17:40

          W skład gamy moich uzależnień wchodzi także herbata – a uzależnienia stają się pasjami. No to coś niecoś wiem i o herbacie – akurat pracuję nad tekstem o FCV z Mysore – a tym regionie, jak to w Dekanie, z powodzeniem przyjęły się plantacje herbaty, hihi, odmian cejlońskich oraz yunnańskich….

          I herbaty, i tytoń indyjski są znakomitej jakości, choć akurat wymienione uprawy mają krótką tradycję. Ale Hindusi też swoje słabości „przerabiają” na pasje. I to mi się w Indiach podoba bardziej nawet od pałaców panów radżow i gołych świętych mężów na ilicy. Choć Ci ostatni – bywa – że jarają marychę i hasz, jak ja jaram virginię z Mysore i piję jaśminową zieloną yunnan z tamtych okolic.

          • JSG
            JSG
            14 listopada 2010 at 18:14

            I jak sie do ciebie przychodzi, czestujesz zawinietymiw w makulature z papieru toaletowego zmiotami z podlogi od liptona? No no…

            • jalens
              14 listopada 2010 at 18:41

              Kiedy Holendrzy dostali sygnał, że wspomniane przez Ciebie zmioty nie trzymają smaku, bo ktoś je czymś „rozcieńcza” – przyjechał jakiś wicedyrektor poleciała cała załoga zakładu, w którym to miało miejsce. Od dyra, po nocnego ciecia. Nadzorca z Holandii siedział w polskiej filii przez następne 6 miesięcy.

              Na jakość bibułki w Liptonach nie trzeba Holendrów – wystarczy polski Sanepid i PIH. Reżimy są porównywalne jak w bibułkach papierosowych. Zero ołowiu z farby drukarskiej.

              A zaproszeń do mnie radzę nie przyjmować. Od kilkunastu miesięcy Lipton pakowany w Polsce jest w moim gospodarstwie luksusem. Bywa, że pijam jeszcze większe świństwa.

              • JSG
                JSG
                15 listopada 2010 at 00:39

                paczka sypanej czarnej z cejlonu kosztuje zdaje sie połowe teg co paczka sypanego liptona.
                Z Unileverem robie swojego rodzaju biznesy od czasu do czasu i o marce lipton wiem co nieco ze źródła- są takie które lubie- mięte mają prawie tak dobrą jak herbapol, biała herbata jest dobra, ale to co jest w torebkach to koszmar i swojego zdania nie zminię.

              • jalens
                15 listopada 2010 at 07:45

                Nie chce mi się z Tobą gadać w tym temacie. Twój brak taktu podnosi mi ciśnienie.

              • JSG
                JSG
                15 listopada 2010 at 09:24

                Hmmm, brak taktu? Nie rozumiem, co może być nietaktownego w rozmowie o herbacie, czy jej cenie. Ale jak już się wiele razy przyznałme, jestem chamem znad kanału melioracyjnego może coś piszę między wierszami, co nie jest moją intencją. Może faktycznie porzućmy ten temat.

    • jalens
      14 listopada 2010 at 13:08

      Herbatę assamską zalewa się posłodzonym mlekiem – zagotowanym z kardamonem i szczyptą curry lub mielonej kolendry. Potem dużo cukru i ostre mieszanie. Aż mleko ostygnie do 85-90 st. C.
      „Parzy” ok. 4 min i odcedza.

  11. Cyntel
    Cyntel
    15 listopada 2010 at 10:50

    A mi na widok nazwy Herbapol przypomniał się smak wspaniałej herbaty żurawinowej. Bez słodzenia jest słodka jednak słodycz jest za chwilę łamana przez kwaśny smak. Do tego pięknie pachnie.
    Naprawdę wspaniała herbatka, polecam do palenia fajki.

    • JSG
      JSG
      15 listopada 2010 at 11:13

      Ja to pasjami pijam dziką różę- też słodko-kwaśna. Nie wiem jak się odnajdują ta firma w dobie kapitalizmu, ale życzę jej jak najlepiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*