Gold Block, czyli (nieco zubożały) arystokrata

13 lutego 2013
By

gold block
Angielska totalna klasyka. Ulubiona, obok Three Nuns, mieszanka C.S Lewisa. Brytyjski tytoń początkujących, taka, uwzględniając proporcje, ichniejsza Amphora. Polecana od dziesięcioleci, z uwagi na swoją łagodność, przystępne cięcie i łatwość palenia. Aromatyzowana w stylu angielskim Virginia z Burleyem, czyli coś, co zwykliśmy byli nazywać scented Va, choć tu nasuwa się bardziej lubiane przez JAR-a określenie „Ol’ Merry England”.

Kiedy opisywałem swoje brytyjsko-marketowe zakupy przy okazji opisywania Condora Karol (@carlos cruz) napisał w komentarzu, że ciekawe, czy mi Gold Block podejdzie. Bo jemu, w przeciwieństwie do St. Bruno nie podchodził. Jednakowoż znając podejście Karola, który, w przeciwieństwie do mnie „traktuje poważnie swój nałóg” nie przejąłem się tym zbytnio.

Po otwarciu koperty ukazuje się dość cienko cięta mieszanka złotych w kolorze liści. Kiedyś podobno cięcie przypominało bardziej shag, potem unijne regulacje spowodowały, że stało się szersze. Cięcie, dodajmy dla porządku, niezbyt staranne, nie jest to Kohlhase czy Dunhill (który podobno też już jest Kohlhase…), ale nie ma dramatu. W palcach leciutko się lepi, trochę jak Broken Scotch Cake od GH. Zapach – ewidentnie „podczarowana” Va i pierwsze zaskoczenie – coś jakby Grousemoore, tylko mniej i słabiej. Ale po „wwąchaniu” się jednak ciut inaczej. Zapach nie zwiastuje też mocy, co jest zresztą zgodne z opisami sieciowymi, które lokują GB po stronie „słabiaków”.
Wypakowałem całość do słoja i odłożyłem na czas jakiś.

I kiedy przyszła w końcu ta chwila, kiedy nie wiedziałem, co wybrać do zapalenia przy okazji wizyty u Tomka Zembrowskiego zgarnąłem więc z szafki słoik oraz największego chyba średnicą pota jakiego mam. Wyprodukowanego przez zlokalizowaną w Manchesterze trafikę Thorburn & Clark, oczywiście już nieistniejącą. Fajka ma – do kompletu z przerażającą średnicą – słusznej grubości ścianki. Grube na tyle, że obejmując główkę kciukiem i palcem wskazującym nie jestem ich w stanie zetknąć końcówkami. Oraz cienką szyjkę. Co ciekawe – proporcje nie rażą. Mistrzostwo. OK, dość fajkowym dygresjom, wróćmy do bohatera naszej opowieści.

Nabija się Gold Block łatwo i przyjemnie. Cięcie, jako się rzekło, raczej cienkie, podsuszenia nie wymagał, nabiłem luźno, licząc na dobijanie w trakcie palenia. Charring light, muśnięcie kołeczkiem, właściwe odpalenie… gaśnie. Cholera właściwie wie, dlaczego, ale za każdym razem miałem podobnie – na początku gaśnie.
Potem pali się całkiem przyzwoicie, żeby nie powiedzieć łatwo. I szybko. Przypomina pod względem charakterystyki „palnej” Grousemoore’a w wersji mixture. Czyli pali się jak stóg siana. Kondensat również wydziela z umiarem, a popiół ma przyjemny, jasnoszary kolor. Moc jest bliska żadnej i podejrzewam, że to jest coś, co w pierwszej mierze przeszkadzało Karolowi. Va Mysore, Tuli, Broken Scotch Cake – to ta liga. Można wybrać fajkę typu wiaderko i nie sponiewiera.

Smak. Na początku przyznam, że byłem rozczarowany. Łeeeee… jakieś to takie mdłe. Bez wyrazu. Ale po wypaleniu jakiejś 1/3 fajki zacząłem znajdować jednak całkiem fajny, sympatyczny smaczek. Dość równy, bez smakowej Nirvany i miliona niuansów, ale miły. Taki tytoń codzienny, do popalenia bez analizowania zawartości przepływającego przez kubki smakowe dymu. Niezobowiązujący jak flirt z panienką przygotowującą gofry w kawiarni nadmorskiej miejscowości. Taki przy okazji.

Kolejne palenia były lepsze od pierwszego, mimo, że jedno z nich miało miejsce w czasie pamiętnego spotkania z Piotrkiem, który przywiózł do Warszawy fajki konkursowe do wglądu. Czyli w atmosferze gorącej dyskusji, gdzie fajka trochę, ze zrozumiałych względów przygasała. Ale przy okazji wyszło, że room note jest chyba akceptowalny dla otoczenia. Przy schodzeniu do palarni zauważyliśmy bowiem napis „Palenie fajek i cygar wzbronione!”, o którym nie miałem rezerwując miejsce pojęcia. Po grzecznym zapytaniu kelnerki, czy jednak ewentualnie byśmy mogli usłyszałem „To jak ktoś z kierownictwa wyczuje i na mnie nakrzyczy, to ja przyjdę i na panów nakrzyczę, dobrze?”. Nikt nie wyczuł (mimo, że Piotrek jak zawsze nie potrafił się zachować i palił jakiś aromat), więc sądzę, ze dramatyczny ten room note nie jest, ewentualnie ginął w oparach wyziewów pozostałych gości. Panią kelnerkę pozdrawiamy serdecznie.

I muszę powiedzieć, że – pomimo tego, że nie jest to jakiś jakościowy top i koneserskie rozpasanie, to polubiłem Gold Blocka. I tęsknię za kolejną okazją, żeby go zapalić. I trochę nie rozumiem narzekań recenzentów na Tobaccoreview, że to w obecnym wydaniu papierosowe, drapiące paskudztwo (choć oczywiście nie mam porównania do wcześniejszych edycji). Pali się równo i przyjemnie, do spodu. Nawet palenie outdoor, które również miałem okazję ćwiczyć było całkiem fajne. Choć może to kwestia okoliczności, bo paliłem w Alpach patrząc na stok. Ale znacznie nominalnie lepszy jakościowo Blackjack w identycznych okolicznościach poległ w porównaniu sromotnie. Tak czy inaczej, jeśli ktoś będzie miał okazję spróbować tego kawałka angielskiej tytoniowej legendy – zachęcam. I nie tylko dlatego, że uważam, że niektórych tytoni spróbować po prostu fajczarzowi wypada.

Jako ciekawostkę podam jeszcze, że Ogden, który był oryginalnym producentem Gold Blocka od 1901 (!) roku jest (czy też raczej był) producentem innej klasycznej brytyjskiej mieszanki, czyli St. Bruno. Znacznie mocniejszej, również aromatyzowanej, choć inaczej. Zwyczajem angielskich fajczarzy było łączenie tych dwóch blendów w proporcji 50/50. Było to na tyle popularne, że dorobiło się własnej nazwy – Ogden Mixture. Pomysł wydaje się ciekawy i sensowny i myślę, że chętnie go wypróbuję, bo Święty Brunon w postaci czystej jest dla mnie ciut za mocny.

23 Responses to Gold Block, czyli (nieco zubożały) arystokrata

  1. yopas
    13 lutego 2013 at 15:24

    I mnie również dane było popróbować rzeczonego specyfiku (dzięki Krzyś). I potwierdzam krzyśkowe wrażenia. Bo miałem podobnie. Z pozoru jak zwietrzały Grousemoore. Przy głębszym zastanowieniu – zupełnie niezobowiązujący tytoń. W sam raz do piwa i pogawędki. Pure relax.
    UkłonY,

  2. martino
    martino
    13 lutego 2013 at 18:08

    „Pali się jak stóg siana…” – takiego określenia chyba jeszcze w żadnej recenzji nie było, ubawiłem się nim setnie :-))

  3. anyonnus
    13 lutego 2013 at 22:48

    Sympatyczny Kolego @KrzysT, nie wiem, czy na tym forum był przyznawany „pulicer”, ale ja go po cichu przyznaję – Tobie! A wiesz za co? – za „Taki tytoń codzienny, do popalenia bez analizowania zawartości przepływającego przez kubki smakowe dymu. Niezobowiązujący jak flirt z panienką przygotowującą gofry w kawiarni nadmorskiej miejscowości. Taki przy okazji.” Pewnie dużą rolę odgrywa mój aktualny nastrój, ale ta nadmorska panienka… ech… pulicer bez mydła! :-)

    A GoldBlocka nie paliłem, ale pewnie zapalę :-)

  4. Jacek A. Rochacki
    14 lutego 2013 at 01:25

    Nie znam współczesnego Gold Block’a, ale ten, który pamiętam z lat ’60 i ’70 niewiele lub nic nie miał wspólnego z tytoniem niezobowiązującym, palącym się, jak stóg siana. Była to delikatna, niesłychanie szlachetna, żeby nie powiedzieć: wytworna, czy wykwintna i smakowita Virginia, a podczas palenia odczuwało się bardzo wiele delikatnych lecz wyraźnie wyczuwalnych, bardzo przyjemnych niuansów. Zapach był też bardzo przyjemny, także zdaniem Pań, których wiele porównywało ten zapach do bardzo dobrej wody kolońskiej.

    Znam współczesne edycje St. Bruno i Flake i Ready Rubbed, a pamiętam St Bruno z lat ’60 i jeszcze ’70. Różnice są kapitalne, niestety, moim zdaniem, in minus jeśli chodzi o edycje współczesne. Domniemuję, iż podobnej przemianie podległ też rzeczony Gold Block.

    Teraz OT – ale ufam, iż się to na coś przyda:

    Pan Krzysztof wspomniał o nowym producencie tytoni Dunhilla – już nie Orlik, a Kohlhase & Kopp. Coś na ten temat znajdziemy np. w Pipesmagazine:
    http://pipesmagazine.com/forums/topic/recommend-some-english-types
    tamże:
    ……The Dunhill line is currently made by Kohlhase & Kopp of Germany…
    i pojawiły się zdania, że te edycje niemieckie są bardziej udane niż te duńskie – Orlika.

    Natomiast wielu z nas zaskoczyła wiadomość, iż Dunhill jako producent fajek zamierza zmienić oznakowania. Ma z fajek zniknąć słowo „DUNHILL” a pozostać tylko biała kropeczka – sławny „White Spot”.
    http://pipesmagazine.com/forums/topic/dunhill-logo
    I tak do historii Dunhilla dopisuje się nowy rozdział; poki co – wg. Ś.P. Johna Loringa mamy Dunhille z tzw. Patent Era, i te późniejsze. Obecnie powstanie rozdział trzeci – Dunhill – no Dunhill name era.

    Na zakończenie: mam nadzieję iż podanie tych wiadomości nie jest nietaktem, podałem je już dziś bowiem na FMS.

  5. Jacek A. Rochacki
    14 lutego 2013 at 01:50

    Thorburn & Clark

    Czytając wzmiankę Pana Krzysztofa o Jego fajce Thorburn & Clark w pierwszym odruchu pomyślałem o licznych trafikach które oferowały fajki sygnowane wlasnym logo, aliści ich wykonanie zlecano innym, stricte fajkarskim firmom. Tak czynił Astley’s. Fred Trantner, w USA The Owl, etc. Ale w przypadku Thorburn & Clark sytuacja była inna. Oto co znalazłem tu:
    http://pipesmokersjournal.wordpress.com/tag/thorburn-clark/
    …This is an intriguing pipe, and a little piece of obscure British pipe making history.
    Thorburn Clark were, from what I can deduce from my extensive online Sherlocking, Manchester-based tobacconists from the 1920s until the 1980s/90s. Behind their shop was a small pipe workshop, where a tiny workforce of craftsmen toiled to create a range of beautiful handmade pipes, each stamped upon the stem with their distinctive logo of an intertwining T and C…

    To w moim rozumieniu nieco więcj, niż informacje z Pipedii:
    http://www.pipedia.org/wiki/Thorburn_Clark_Ltd.

    Gratuluję, Panie Krzysztofie !

    • KrzysT
      KrzysT
      14 lutego 2013 at 08:33

      Dziękuję Panie Jacku. Kiedy natknąłem się pierwszy raz na eBayu na fajki z tej trafiki przeprowadziłem szybkie badania i doszukałem się tych samych informacji (bo było zresztą jednym z argumentów za zakupem).
      Do tej pory uzbierałem Thorburnów chyba sześć czy siedem, niestety permanentny brak czasu nie pozwala ich satysfakcjonująco odświeżyć. Jak ciekawostkę podam, że – na podstawie moich egzemplarzy i zdjęć oglądanych w sieci – można wywnioskować, że mieli oni dwie „linie” czy też „grade” (choć to może lekkie nadużycie w tym wypadku) – niższą, sygnowaną prostymi literami TC na ustniku, i „wyższą” z bardziej wystylizowanym logo, też składającym się z tych samych liter (oba można zobaczyć na pipehilu).
      Wzorniczo większość z tego, co widziałem jest dość solidna, żeby nie powiedzieć toporna (duże, grubościenne billiardy), choć mam też egzemplarz cieniutkiego, przedłużonego, „pencil shank” billiarda, giętego 1/16, taką „damską” fajkę. Wykończenia – od gładkiego po czarno bejcowany sandblast (typowy dla fajek z niższej półki cenowej, coś jak BBB Thorneycroft).
      Udało mi się kupić od jednego właściciela dwa prawie identyczne czarne billiardy, których proporcje nieco się różnią, za to ustniki są… identyczne. Do tego stopnia, że można je przekładać i w obu przypadkach pasują idealnie. Prawdę powiedziawszy po tym, jak je zdemontowałem, nie wiedziałem, który jest który (bo zdjąłem razem).
      Krótko mówiąc, nie są to żadne fajki dla koneserów, bo ani wrzosiec nie jest powalający, ani wzornictwo wybitnie ciekawe, ale – ale czysto użytkowe fajki, które są kawałkiem fajkowego świata minionego. I chyba to ostatnie jest dla mnie najwięcej warte.

      Dziękuję również za refleksję odnośnie smaku dawnego Gold Blocka, jest cenna, bo potwierdza opinie z TR o tym, że kiedyś to był jednak całkiem inny tytoń…

  6. Jacek A. Rochacki
    14 lutego 2013 at 10:37

    Panie Krzysztofie:

    Pojęcie „fajka dla konesera” może mieć różne znaczenia. Dla mnie fajka dla konesera to fajka która poza niekłamanymi walorami użytkowymi jest fajką nieczęsto spotykaną, i ma za sobą ciekawa historię. Wiele małych, a dziś nie istniejących marek wpisuje się w tą kategorię. Bardzo dobrze wspominam np. parkę Canadianów La Fond – jeden – Made in England, drugi – Made in France. Ciekawy to dla mnie przyczynek do procesu utrwalania wiedzy mówiącej o stałych i ścisłych związkach kręgów fajkarskich francuskich i angielskich. Czyż koneser – to nie jest pasjonat danej tematyki, znawca który z piętra pasji i pogłębianej wiedzy gromadzi obiekty rzadkie, znakomite jakością i tym wartościowe ? Zaprawdę, nie sztuka, będąc milionerem zakupywać Rembrandty, czy u nas Kossaki na aukcjach, albo od razu cały dom aukcyjny. Sztuka znaleźć obiekt o wysokich, co powtarzam, wartościach, szerzej nie rozeznany a my, dzięki naszej wiedzy widzimy, iż, jak to pisał poeta, „w błocie znaleźliśmy pierścień”. Kiedyś pewną gwarancją wysokiej jakości była głośna marka, ale widzimy, jakim zmianom podległa jakość późniejszych edycji dobrych starych, głośnych marek.

    Zebrał Pan, jak czytam, interesujący zbiór Thorburn & Clark. Myślę, że to zbiór znacznie bardziej koneserski niż zestaw fajek sygnowanych głośną marką lecz już niedawnych czy ostatnich edycji. Pamiętam zaskoczenie kogoś z naszych Przyjaciół gdy się okazało, że z jego fabrycznie nowego Charatana po prostu złazi lakier…

    Zrozumiałe, iż będąc zapracowanym, nie ma Pan czasu na przeprowadzenie „odświeżenia” tego zbiorku. To, co przy pracy w warunkach pracowni improwizowanej zajmuje czas dłuższy, na profesjonalnej maszynie polerskiej jest kwestią kilku minut. I tak jeśli miał by Pan ochotę, zapraszam do siebie, będę w lokacji warszawskiej od końca kwietnia, a kilka Osób aktywnych na Fajka Net zna moją pracownię.

    • Julian
      Julian
      15 lutego 2013 at 00:35

      A propos Charatana z lakierem: mam taką fajkę kupioną w stanie zagapienia się. Dotąd sądziłem, że to ordynarny fake (fajka jest nowa). Teraz zaczynam sądzić, ze to może być (niestety) ordynarny oryginał.

      • Jacek A. Rochacki
        15 lutego 2013 at 00:49

        Czy ten Charatan jest w edycji Belvedere ?

        • Boro
          Boro
          15 lutego 2013 at 09:24

          Panie Jacku. Ja posiadam Charatana z serii Belvedere i w istocie jest pokryty buraczkową lakierobejcą.

          • Boro
            Boro
            15 lutego 2013 at 09:24

            Ops, przepraszam. Był. :>

        • Julian
          Julian
          16 lutego 2013 at 00:24

          Nosi napis Mayfair.

          • Jacek A. Rochacki
            16 lutego 2013 at 00:56

            Niestety wspominany przeze mnie Tad Gage nie wymienia edycji Mayfair w swoim opracowaniu. Niewiele też znalazlem w innych materialach może poza tym oto wątkirm:
            http://www.mombu.com/cigars/pipes-and-pipes-tobacco/t-opinion-on-charatan-mayfair-2029769.html
            wątek niejako powtórzony jest tu:
            https://groups.google.com/forum/?fromgroups=#!topic/alt.smokers.pipes/4yo8N0rugIU
            Tamże:
            …”Charatan of London” pipes, such as the „Mayfair” line, are frazed and
            finished in France. IMO they are marginally better than board pipes.
            They are new production…

            Fajki w edycji Mayfair dosyć często oferowane są obecnie, co widać w internecie.

            • Julian
              Julian
              16 lutego 2013 at 19:27

              To co mam nadaje się do obdarcia z lakieru i do rozborowania komina. Po tych dwóch zabiegach fajka potencjalnie będzie ok.

              • Jacek A. Rochacki
                16 lutego 2013 at 19:58

                – a czy nie bardziej, Panie Julianie, nadaje się ta fajka do zastosowania w celach edukacyjnych jako kolejna ilustracja sensu wiedzy mówiącej o związku pomiędzy jakością a okresem, z którego pochodzi dany egzemplarz ? Mimo tego, co podaje choćby Pipedia odnośnie historii marek, odnoszę czasem wrażenie, iż stałe wskazywanie na związek pomiędzy czasem wykonania danego egzemplarza a jego wartościami użytkowymi jest takim „wołaniem na puszczy” niewielkiej garstki osób, określanych czasem jako „ortodoksi”. Z właściwą sobie dynamiką i humorem pisał o tym np. p. Krzysztof Woźniak – „Rotm” na AFP.

      • edi
        15 lutego 2013 at 08:14

        Witam,
        Ostatnio stałem się posiadaczem nowej fajki Butz-Choquin Futura (prezent od żony z pobytu w Francji) i nie mogę tego zrozumieć, dlaczego takie stare firmy z tradycjami i na pewno odpowiednią wiedzą w temacie fajkarstwa lakierują te fajki jak samochody – na różne wymyślne kolory. Wyżej wspomniana fajka jest czarno-srebrna. Jeszcze w niej nie paliłem, ale przypuszczam, że ten lakier będę musiał usunąć z fajki (jak to żonie wytłumaczyć, bo jest taka „ładna, oryginalna”:) A może to są jakieś super lakiery – oddychające.
        Pozdrawiam

    • KrzysT
      KrzysT
      15 lutego 2013 at 09:21

      Panie Jacku,
      Nieco przekornie użyłem sformułowania „fajka dla konesera”, ponieważ – podobnie jak Pan – uważam, że fajki Thorburn & Clark jak najbardziej wpisują się w tę kategorię, z podanych przez Pana przyczyn.
      Za zaproszenie pięknie dziękuję – chętnie skorzystam, choć nie chciałbym nadużywać gościnności Gospodarza korzystaniem z warsztatu.

      Ze swojej strony chciałbym Pana bardzo serdecznie zaprosić na któreś z Fajkanetowych spotkań, o ile będzie Pan w Warszawie – myślę, że dla większości Fajkanetowiczów możliwość posłuchania tego, co ma Pan do powiedzenia byłaby dużą atrakcją. Zapewniam, że atmosfera jest za każdym razem więcej, niż znakomita.

      • yopas
        15 lutego 2013 at 09:35

        Panie Jacku,
        serdecznie zapraszamy! Byłoby nam bardzo miło!
        Pozdrawiam
        PJ

        • Jacek A. Rochacki
          15 lutego 2013 at 11:44

          Panie Krzysztofie, Panie Pawle, Wszyscy Przyjaciele po fajce:

          Przede wszystkim pragnę serdecznie podziękować za tak serdeczne zaproszeni na fajkanetowe spotkania. Z radością pokaże się jeśli będę w Warszawie, aliści w lokacji warszawskiej bywamy dwa razy do roku – od końca kwietnia do końca maja oraz od końca października do początków grudnia, a i w czasie pobytów warszawskim odbywam jakieś symboliczne już działania w Muzeum w Kazimierzu, co powoduje moją wówczas absencję w samej Warszawie. Tak więc jeśli nastąpi zgodność terminów z radością, jak to powiedziałem powyżej, przedstawię się osobiście.

          Panie Krzysztofie, jeśli by Pan mnie odwiedził to oczywiście samemu chętnie zrobię co trzeba, to powinno pójść szybko, polerka z dobrym wyciągiem o mocy min. 400 W z prędkościami 1400/2800 r.p.m. z odpowiednimi tarczami o średnicach od 120 – 200 mm i odpowiednimi środkami „czyni cuda” i praca idzie błyskawicznie w porównaniu do czynności wykonywanych ręcznie czy urządzeniami „improwizowanymi”.

          @edi: historia fajek wrzoścowych (popatrzmy np. do Pipedii) mówi, iż znaczna liczba starych marek z grubsza licząc ok. pól wieku temu podległa przeobrażeniom które wpłynęły na jakość ich fajek. Być może stanowiło to jeden z powodów do „odrodzenia się” fajek wykonywanych od początku do końca rękodzielniczo przez Osoby które często nie uczyniły z fajkarstwa swego głównego źródła utrzymania i tak, miast koncentrować się na rozwoju mierzalnym ilością wykonywanych fajek koncentrują się na jakości. Niektórzy z nich pracują już profesjonalnie w niewielkich pracowniach, niekiedy przydomowych.

          @ boro: linia Belvedere zastąpiła linię DeLuxe po przejęciu marki przez Hermana Lane; proces przejmowania marki przez p. Lane był rozłożony w czasie i trwał długo, zakończył się bodaj końcem lat ’50. Tyle, że fajki z edycji DeLuxe datowane na czas II wojny światowej są znakomite użytkowo i są cenionymi obiektami kolekcjonerskimi, a te Belvedere – cóż, to chyba jednak signum nowych czasów. Oczywiście znamy tekst z Pipedii
          http://pipedia.org/index.php?title=Charatan
          natomiast nie wymieniony tamże w bibliografii znakomity tekst autorstwa Theodore „Tad” Justin Gage p.t. „Charatan Pipes: The Mysterious and Marvelous Marriage of a Pipe-Making Family and a Renowned Tobaccoman” jakoś zniknął chyba ze znanych mi obszarów internetu. Dzięki Bogu znajduje się wciąż na twardych dyskach komputerów kilku zainteresowanych historią fajek Osób.

  7. carlos cruz
    carlos cruz
    14 lutego 2013 at 16:40

    Dla mnie ten tytoń nie mieścił się w kategorii scented virginia. Kupiłem go razem z st.bruno i jeszcze paroma innymi oszołomiony wyborem tytoni w trafikach ‚zagranico’. O ile st bruno nawet nie zdążył dojechać do PL to goldblock jeszcze długo w Warszawie przypominał się z półki ironicznym tekstem ‚aristocrat of pipe tobaccos’. Może to bardziej moja neoficka głęboka niechęć do burleya po rzuceniu papierosów. Kopertę w końcu zmęczyłem, i nawet nie wspominam tego jako wydarzenia traumatycznego, ale zabrakło smaków którymi potrafi podzielić się dobra Va, smakuję tak jak pachnie i nic więcej, jednowymiarowa historia. Nałóg faktycznie staram się traktować odpowiedzialnie i karmić go nikotyną częściej niż raz w tygodniu ;-], moc nie jest dla mnie pierwszorzędnym czynnikiem w doborze tytoni na codzień Va mysore, albo angielskie home blendy.

    • KrzysT
      KrzysT
      16 lutego 2013 at 15:21

      Przyznam, że etykietkę scentedową ;) przyznałem GB z niejakim oporem. Jednak będę się przy niej chyba upierał, bo jak dla mnie mieści się on w tej kategorii, czyli lekko uzapachowionych Va (z dodatkiem burleya, który nie jest tu jednakowoż decydujący).
      Aromatem to nazwać nie sposób (jednak), czystą wirginią również nie. Więc zostaje scented. Zresztą chyba w końcu się zbiorę i popełnię jakiś jednolity tekst odnośnie tego, co właściwie rozumiem pod tym określeniem, bo szkoda, żeby tak obiecujący temat do dyskusji plątał się jedynie po komentarzach.

      • Julian
        4 maja 2013 at 00:13

        Na marginesie, istniała kiedyś wersja Gold Block Aromatic. Naciąłem się na nią kiedyś w UK. Sadzę, ze mogło być podobne do tego, co miałeś, tylko BARDZIEJSZE.

  8. Jacek A. Rochacki
    16 lutego 2013 at 15:48

    Z nadzieją iż moje częste przywoływanie edycji sprzed dziesięcioleci będzie mi wybaczone, w pełni zgadzam się, iż Golden Block istnieje w kategorii tytoni scented. O ile, jak mi się wydaje, określenie „scented” brzmi obecnie angielskojęzycznie, o tyle w dawnej Polsce i dawnej polszczyźnie zamiłowanej w zapożyczeniach z łaciny było ono na porządku dziennym, używał go chyba też w Trylogii Henryk Sienkiewicz. Samemu czasem zamiast „scented” używam określenia”uzapachowiony”.

Skomentuj Jacek A. Rochacki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*