Trąbka, fajka, bebop

31 lipca 2011
By

Kolejnym muzykiem-fajczarzem godnym opisania w ramach naszego cyklu jest Dizzy Gillespie. Prawdziwa legenda jazzu, twórca w swoim czasie rewolucyjnego gatunku bebop oraz afro-cuban jazzu. Człowiek, który od dziecka wiedział, kim chciałby zostać i spełnił swoje marzenia.

Na starych, czarno-białych fotografiach widać wiecznie pogodną, zwykle także uśmiechniętą twarz spełnionego mężczyzny. Krótko przycięte włosy, w młodości czarne, potem dostojnie przypruszone siwizną. Spod okularów z ciemnymi oprawkami spoglądają wesołe oczy marzyciela. Postawa dumna, sylwetka wyprostowana – był to człowiek bardzo elegancki, zawsze schludny. Cechą charakterystyczną, nie do pomylenia z nikim innym, są nadęte policzki, gdy podczas gry dmie w swoją trąbkę. Dizzy Gillespie – wirtuoz, geniusz.

Urodził się jako James Birk Gillespie w 1917 roku w licznej rodzinie – był najmłodszym z dziewięciorga dzieci Jamesa i Lottie Gillespie. Ojciec, za dnia murarz, w nocy muzyk, zaszczepił w swoim synu miłość do gry na instrumentach. Zmarł, gdy najmłodsza pociecha miała dziesięć lat. Do tego czasu zdążył nauczyć przyszłego Dizziego, jak grać na pianinie. W wieku dwunastu lat młodzieniec sięgnąć po puzon, a później po trąbkę. I choć trafił potem do klasy muzycznej, a stamtąd na uczelnię, gdzie dostał stypendium muzyczne, wolał uczyć się sam, co wyszło mu na dobre. Dla artysty rygor wyschematyzowanego nauczania jest największą zbrodnią. Może bowiem zabić w nim chęć do wypracowania własnego stylu. Młody Gillespie już wtedy musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Nie znaczy to, że Dizzy nie uczył się od innych. Swoje pierwsze solówki na trąbce poznał podglądując Charliego Shaversa w 1935 roku. Grali oni wtedy razem w grupie Frankiego Fairfaxa, która była pierwszym poważnym projektem, w którym Gillespie brał udział. To wtedy do Jamesa Birka przylgnął pseudonim „Dizzy” – dał się on bowiem poznać na scenie jako prawdziwy showman posiadający poczucie humoru. Jego pozy na estradzie rozśmieszały publikę, Dizzy zachowywał się trochę jak klaun.

Po opuszczeniu zespołu Fairfaxa Dizzy wstąpił do big-bandu Teddiego Hilla. To wtedy narodziło się w młodym trębaczu marzenie o stworzeniu własnej wielkiej grupy muzycznej. Z zespołem Hilla Dizzy grywał zagranicą, głównie w Wielkiej Brytanii i Francji. Dał się poznać szerokiej publice jako świetny solista. Wtedy również nawiązał znajomości z muzykami Alberto Socarrasa, gdzie zapoznał się z gatunkiem zwanym afro-cuban jazz, który stanie się dla niego istotną częścią muzycznego życia.

Wreszcie w 1940 roku spotyka się Gillespie z Charliem Parkerem. Wydarzenie to zapoczątkuje powstanie nowego stylu muzycznego zwanego bebopem. Gillespie na trąbce i Parker na saksofonie ustalą reguły rewolucyjnej odnogi jazzu. Z początku nie odniosą sukcesu – na salonach królować będzie swing, radosny, rytmiczny, energetyczny. Potem jednak przyjdzie czas, gdy zostaną docenieni. Parkerowi nie przyniesie to radości – zrozpaczony śmiercią córki podejmie nieudaną próbę samobójczą, a rok później, w 1955, umrze z wycieńczenia narkotykowego oraz alkoholowego. Dizzy również na swoim koncie odnotuje epizody z substancjami psychoaktywnymi.

Główną pasją, oprócz muzyki, pozostanie dla Gillespiego fajka. Często będzie pokazywać się publicznie z billiardami oraz innymi fajkami prostymi. Po Sieci krąży dziś mnóstwo zdjęć Dizziego z fajką w ustach. Palił on dosłownie wszędzie – na własnych koncertach, na próbach, na festiwalach, gdzie podziwiał występy innych muzyków. Na bankietach zasiadał do pianina z fajką, porzucał ją jedynie dla trąbki. Najpierw prostej, później zakrzywionej pod kątem czterdziestu pięciu stopni (zwanej z angielska bent trumpet).

Jego styl muzyczny bazować będzie na prawdziwie zwariowanych solówkach na trąbce, dzięki czemu nazwany zostanie Sound of Surprise (w wolnym tłumaczeniu – dźwięk zaskoczenia, dźwięk niespodziewany). Błyskawiczne zmiany rytmiki, czasem atonalność, a także charakterystyczne zawieszenie słuchacza w napięciu przez moment, by za chwilę kompletnie zmienić plan na solo – to jego znaki rozpoznawcze.

Dizzy poprowadził w swoim życiu kilka big-bandów, w tym jeden, najbardziej znaczący, z którym koncertował po krajach Bliskiego Wschodu, ale też w Ameryce Południowej, prezentując bebop i afro-cuban jazz. Zwykle jednak jego wielkie zespoły rozpadały się z braku dotacji. W tamtych czasach trudno było utrzymać ogromne orkiestry. Dizzy więc na zmianę prowadził big-bandy, a potem, gdy upadały, zbierał pieniądze na sformułowanie następnych w mniejszych jazzowych grupach. Mimo to nigdy nie tracił pogody ducha, nawet w późnych latach na jego twarzy wiecznie gościł ten serdeczny, rozbrajający uśmiech.

Zmarł w 1993 roku na raka. Wypracowany przez niego styl – bebop – najpierw postrzegany jako awangarda jazzu, zostanie doceniony jako pełnoprawna gałąź tego gatunku. Utwory Dizziego zaś zostaną jazzowymi standardami. Tak oto Gillespie z rewolucjonisty muzycznego został prawdziwym klasykiem.

Zdjęcia pochodzą ze stron:
http://www.ivy-style.com/shoulda-been-there-dizzys-jam-session-1957.html
http://lcweb2.loc.gov/diglib/ihas/loc.natlib.gottlieb.09311/default.html

Tags: , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*