Fajko krocz za mną!

15 sierpnia 2010
By

Będąc małym szkrabem, uczęszczałem do szkoły dość oddalonej od swojego miejsca zamieszkania. Co ranek musiałem wstać o iście pogańskiej godzinie, jeszcze przed pierwszym pianiem koguta, aby zostać zawieziony do domu dziadków, będącym w tejże szkoły pobliżu. Rodzice pracowali daleko, każde gdzie indziej, więc wyjeżdżaliśmy naprawdę wcześnie – tak, abyśmy mogli zdążyć do swoich obowiązków. I tak zanim wybrzmiewał pierwszy dzwonek na lekcje, ja miałem dwie godziny dla siebie. Czytałem, pisałem, bawiłem się lub oglądałem telewizję. To było dobrych siedemnaście lat temu. Właśnie wtedy trafiłem na Miasteczko Twin Peaks.

To były ranne powtórki, wepchnięte gdzieś pomiędzy głupiutkie teleturnieje, a Czarodziejkę z księżyca, której szczerze nienawidziłem. Jakże inny był ten serial! Cicho budzące się do życia miasto wokoło i niecierpliwa, dzika fantazja małego dziecka, jakim wtedy byłem – a w starym, pamiętającym stoczniowe strajki, telewizorze arcydzieło Marka Frosta i Davida Lyncha. Nic nie rozumiałem z tego, co się działo na ekranie, ale i tak byłem szczerze zafascynowany. Działało na mnie wszystko – od wejściowej muzyki przechodziły po plecach ciarki, wzbudzając nieokreślony, niepojęty niepokój. Atmosfera nieistniejącego miasteczka na pograniczu Stanów i Kanady przerażała mnie, zaś postacie, tak barwnie i sugestywnie naszkicowane budziły lęk. Nie nadążałem za fabułą, ale podskórnie odczuwałem, że jest coś nie tak i że należy się bać. Jednocześnie nie mogłem oderwać oczu, a moje myśli krążyły wokół tych niesamowitych zagadek wymyślanych przez Lyncha (jak: „Sowy nie są tym, czym się wydają”).

Po takim seansie, szkolne życie wydawało się ledwie igraszką i złudzeniem. Nauczyciele wydawali się tak ludzcy, tak normalni, a inne dzieci zdawały się być zawsze przyjazne. Po Twin Peaks codzienność naprawdę smakowała, choć tak naprawdę bywała trudna i wyboista.

Od tamtych chwil minęło sporo czasu. Na tyle dużo, że mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że Twin Peaks wywarło na mnie ogromny wpływ, nawet pomimo tego, iż moja ośmioletnia wówczas świadomość nie potrafiła ogarnąć w całości fenomenu serialu. Na szczęście drugie – emocjonalne – dno arcydzieła spółki Frost-Lynch odebrałem bez problemów i zachowałem w psychice. Dzięki temu mogę czasem patrzeć głębiej, czy też czytać między wierszami. Przynajmniej tak mi się wydaje. Na pewno zaś staram się być przenikliwy oraz czujny. Muszę przyznać, że te cechy przydają się w pracy publicysty-recenzenta.

Choć czasem też bywają przekleństwem. Jak wszystko zresztą.

Mówiąc pół-żartem, pół-serio: zawdzięczam Twin Peaks to, kim jestem. Z uśmiechem na ustach głoszę hasło, że Lynch jest bogiem, a Frost jego prorokiem.

O tym serialu napisano już właściwie wszystko. Od dogłębnej analizy psychologicznej Laury Palmer i charakterystyki diabła, poprzez socjologiczne rozważania o społeczności małomiasteczkowej, aż do funkcji mistyki w pracy agenta FBI. Recenzenci omawiali metody śledcze Dale’a Coopera, motywy postępowania Leo Johnsona i Lelanda Palmera, zachwycali się rolą femme fatal Josie Packard, odnotowali obecność Davida Duchovnego i jego wyśmienitą, „podwójną” rolę, a także badali atmosferę grozy, rozwiązywali tajemnice, szli tropami Laury i jej towarzyszy, aż do momentu jej śmierci. Opisywali też rolę serialu w popkulturze, zachwycali się niezwykłą muzyką (tworzoną przez zgrany duet Angelo Badalamenti-David Lynch, z genialnym, tajemniczym wokalem Julee Cruise), a także wykazali istotność Twin Peaks w sztuce serialowej, nie pozostawiając bez komentarza obecność lamy u prowincjonalnego weterynarza (jedną z zalet Miasteczka Twin Peaks była atmosfera czystego absurdu, znamiennego dla Davida Lyncha). Większość zgodnie twierdzi, że to kamień milowy nie tylko amerykańskiej, ale i światowej telewizji – parodia serialu, dzieło twórczo ocierające się o kicz i klasa sama w sobie. Sam Lynch stwierdził któregoś dnia, że po przeczytaniu scenariusza pierwszego odcinka ogarnęła go euforia. „To dąży donikąd” – miał powiedzieć i zabrać się z pasją do dalszej pracy.

O tym wszystkim już pisano, więc ja o tym nie napiszę. Choć właściwie już napisałem…

Nikt z krytyków nie dostrzegł do tej pory roli fajki w omawianym serialu. A pojawia się ona nie raz.

Tytoń w ogóle pełni tam ważną rolę. Prawie wszystkie bohaterki palą papierosy, zaś postacie męskie zabawiają się cygarami. Tak jak Ben Horne – bezduszny przedsiębiorca, jeden z czarnych charakterów (choć należy brać tu pod uwagę, że tak naprawdę nikt w Twin Peaks nie jest ani biały, ani czarny), którego widzimy kilkukrotnie z cygarem w zębach. Palaczy fajki jest dwóch – pierwszy to Jerry Horne, brat Bena, zajmujący się generalnie wszystkim i niczym. Jest on bogaty, ale pozbawiony jakiegokolwiek talentu. Żyje dzięki umiejętnościom innych, sam dając niewiele w zamian. Znamienna jest scena w więzieniu, skąd stara się wyciągnąć Benjamina. Zasiada na pryczy jako jego prawnik. Trzyma nabitą fajkę, od czasu do czasu pykając.

Drugim bohaterem-fajczarzem jest Windom Earle. I to właśnie na nim skupimy swoją uwagę.

Windom Earle to były agent FBI – niegdyś partner głównego bohatera, Dale’a Coopera. Jest wyjątkowo bystry i inteligentny. Cooper mówi o nim, że „jego umysł jest jak kryształ”. Był on niezrównanym detektywem i szczęśliwym człowiekiem w udanym związku. Pech chciał, że jego żoną zainteresowany był również Dale. Doprowadziło to do tragicznego końca, zmieniając Earle’a nie do poznania. Stał się geniuszem zbrodni, opanowanym rządzą znalezienia mitycznej Czarnej Chaty, w której jakoby miała dopełnić się jego zemsta. Przybywa do Twin Peaks właśnie w jej poszukiwaniu, po drodze pragnąc zemsty na dawnym towarzyszu.

Jego nietuzinkowy charakter budzi fascynację. To wyjątkowo brutalna postać, a przy tym pozbawiona skrupułów. Brak moralnych zahamowań wiąże z nadzwyczajnym uporem. Jest konsekwentny i groźny. Terroryzuje mieszkańców miasteczka grając w swoją wyrafinowaną grę z Cooperem. Jest wielbicielem szachów, kamuflażu oraz… fajki.

Popala ją często, jednak najlepiej widać ją w słynnej scenie w bibliotece, gdzie bada grunt pod ostateczny cios, dający mu zwycięstwo nad Cooperem i osiągnięcie zamierzonego celu. Jego fajka to bulldog, z brązowym ustnikiem – niewiadomo, czy to jego naturalny kolor, czy też fajka jest tak stara, iż czerń zdołała się utlenić (gdyby dalej ciągnąć te domysły, wyszłoby może, iż ustnik jest ebonitowy).

Postać Windoma Earle’a gra Kenneth Welsh – aktor, którego specjalnością są role drugoplanowe. Zagrał ich w swojej karierze mnóstwo, często w głośnych i dobrych filmach oraz serialach. Niektórzy mogą go pamiętać jako informatora, którego przedstawiał od czasu do czasu w Z archiwum X albo doktora Jeffa Wagnera z Fantastycznej Czwórki 2: Narodzin Srebrnego Surfera (przy którym to filmie po raz kolejny udało mu się współpracować z Markiem Frostem – głównym scenarzystą i twórcą Twin Peaks). Akcentem polskim jest rola w profesora Wójcika w Karolu – człowieku, który został papieżem.

O Welshu wspominam nie bez powodu, bowiem Windom Earle nie jest jedynym bohaterem-fajczarzem, którego dane było mu grać. Kanadyjski aktor bowiem wcielał się czterokrotnie w postać doktora Johna Watsona w ekranizacjach przygód o Sherlocku Holmesie. Pierwszy raz w 2000. roku w Psie Baskerville’ów oraz ponownie rok później w Znaku Czterech i Królewskim skandalu. W 2002. roku zaś Welsh zagrał Watsona w Sprawie wampira z Białej Kaplicy.

Warto śledzić takie tropy. Często bowiem prowadzą do nieprzewidywalnych odkryć. Wnikliwy obserwator ma szansę w prosty sposób zdobyć informację na interesujący temat. Wystarczy trochę podrążyć sprawę. Satysfakcja murowana.

No i można poczuć się jak prawdziwy Sherlock, któremu na ramieniu złośliwy diabeł o nazwisku Earle nieustannie podpowiada:

– Zapal fajkę… Zapal fajkę…

Ja swojemu diabłu nie odmawiam. Szczególnie, że znam go od dziecka. Można powiedzieć, że w jakimś sensie stał się moim rodzicem. Jak tu go nie słuchać?

To chyba byłby grzech.

Zdjęcia pochodzą ze stron:
http://www.smvblog.com/?p=2078
http://survivorsucks.com/topic/6946/t/Twin-Peaks-J-39-ai-une-me-solitaire-.html

Tags: , ,

11 Responses to Fajko krocz za mną!

  1. sat666sat
    sat666sat
    15 sierpnia 2010 at 23:40

    I jest gitara!!! Pamiętam ten serial – pierwszy odcinek w tvp1.

    • Rheged
      15 sierpnia 2010 at 23:42

      A to nie dwójka transmitowała go po raz pierwszy w kraju?

  2. sat666sat
    sat666sat
    15 sierpnia 2010 at 23:45

    Może i tak – wtedy i tak tylko były 2 kanały – sorki)

    • Rheged
      16 sierpnia 2010 at 00:01

      Ja to już w sumie załapałem się na powtórki w Polsacie, który akurat wtedy już powstał. Premierowo na dwójce niestety się nie udało. Rok albo dwa wcześniej – i pewnie by się udało. Niemniej jednak – do dziś ten ogień kroczy za mną :)

  3. sat666sat
    sat666sat
    16 sierpnia 2010 at 00:19

    W sumie to seria; ten jakoś mnie wtedy – dzieciaka jeszcze przerażał…

  4. KrzysT
    KrzysT
    16 sierpnia 2010 at 08:10

    Twin Peaks… jako człowiek ciut starszy od autora tekstu „załapałem się” na premierowe pokazy w TVP. I pamiętam, że pierwszy odcinek zafundował mnie (i nie tylko mnie, bo oglądaliśmy całą rodziną) całkowity zamęt w głowie. Określenie „mindfuck” jest jak sądzę bliższe stanu faktycznego niż „zamęt” :)
    Z dzisiejszej perspektywy szarego oglądacza telewizji mało kto jest sobie w stanie wyobrazić, jak bardzo przełomowa była to rzecz dla seriali telewizyjnych. Porwane wątki, nieliniowa narracja, brak definitywnych zakończeń, granie na niedopowiedzeniach – to wszytko istniało w kinematografii, ale w kinie. W serialu nikt tego wcześniej nie zrobił, a przynajmniej nie w taki sposób.
    Potem było to oczywiście powielane w zylionie innych produkcji i człowiek się przyzwyczaił (podobnie jak do filmowania typu zamrożenie+objazd 360 stopni a la Matrix, który był podobnym przełomem, ale efekty specjalne starzeją się szybciej), ale wtedy to było coś. I chyba nadal jest, ciekaw jestem, jak oglądałoby się ten serial po latach – bo widziałem go tylko raz.
    Myślę, że nie byłoby tych wszystkich „Lostów”, „Wired” i podobnych, gdyby nie było „Twin Peaks”.

  5. 16 sierpnia 2010 at 09:36

    Twin Peaks.
    Serial, który za mojego dzieciństwa był owiany mityczną mgłą tajemniczości.
    Moi rodzice nie pozwalali mi go oglądać (to jeszcze za czasów pierwszej emisji, kiedy jak kolega autor miałem kilka lat (ze 6-7).
    W mojej głowie Miasteczko Twin Peaks jawiło się jako swojego rodzaju kuriozum, które siłą rzeczy jest niezrozumiałe.
    Dopiero kilkanaście lat później (nawet ‚dzieścia) Dale Cooper podświadomie do mnie dotarł i postanowiłem poznać ten niesamowity twór wielkiego duetu.
    Przyznam szczerze, że pierwszy sezon pochłonąłem prawie jednym ciągiem. Serial okazał się dla mnie czymś co już (raczej) bezpowrotnie zniknęło na srebrnym ekranie – czystym geniuszem. Dwa seriale, stanz u podium Twin Peaks – Archiwum X, oraz całkiem współczesny Dexter.
    Filmu jeszcze nie widziałem, ale serial jest wybitny. Każdy kto ma odrobinę wyobraźni i potrafi delektować się minionymi latami (dzisiejsze standarty AV film jest bardzo średni) zarówno pod względem technik filmowych, jak i wskaźników jego czasów (mowa, ubiór, zachowania) na pewno znajdzie w tym serialu coś dla siebie.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Mikołaj

    • heretico
      16 sierpnia 2010 at 10:58

      o tak , Dexter trzyma bardzo dobrą linię, pomimo tego, że to już 5ty sezon będzie.
      co do Twin Peaks – KrzysT fajnie napisał, zgadzam się z tym w całej rozcągłości – mindfuck. totalny.

  6. Julian
    Julian
    9 stycznia 2011 at 01:06

    Dyskutowałbym w kwestii „Wampira z Białej Kaplicy” – przypuszczam ze chodzi o londyńską dzielnicę Whitechapel, miano „wampira z Whitechapel” nosił także Kuba Rozpruwacz (Jack the Ripper).

  7. Maciej M. (Oficyer)
    Oficyer
    6 stycznia 2014 at 15:44

    Że trochę artykuł odkopię. Jak na Davida Lyncha żaden mindfuck, mówię to przez pryzmat jego filmów które nota bene uwielbiam. Sam serial był stworzony do telewizji i dosyć łatwy w odbiorze (co go w żadnym stopniu nie umniejsza) za to film „Twin Peaks Ogniu krocz za mną” bardziej do fanów jego kinowej twórczości. Nikt nie ma tam fajki ale jest David Bowie jako rekompensata, także jeśli ktoś chce poczuć mindfuck w pełnym tego słowa znaczeniu to polecam.

  8. kusznik
    kusznik
    6 stycznia 2014 at 17:03

    Niedawno obejrzałem film „Dochodzenie” autorstwa córki Davida Lyncha i….powiem tak-Tato wycisnął na córce niezbywalne piętno! Kino nietuzinkowe,warte obejrzenia,polecam! Koniecznie popykując coś „mrocznego” w fajce…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*