Former’s Private Flake – recenzja Obzona

3 października 2013
By

former's
Po raz kolejny zostałem jednym z pięciu szczęśliwców mogących wziąć udział w akcji za co serdecznie dziękuje komisji i organizatorom. Tym razem „na talerzu” znalazła się mieszanka niewiadomego pochodzenia, ale o wiadomym składzie – czyli czysta Virginia.

Po otwarciu koperty i wyciągnięciu z niej zapakowanego w folię tytoniu byłem prawie pewien – kolejny Gawith Hoggarth. Zapach, który można określić stwierdzeniem – intensywnie miodowy – zdawał się potwierdzać te przypuszczenia. Pierwsze skojarzenie – Glengarry Flake. Wskazywało na to cięcie (zmiętolony flake) oraz zapach (miód leśny). Po wstępnych oględzinach tytoń zapakowałem do ulubionej fajki pod czystą Va czyli GBD Mandarin. W pierwszych chwilach poczułem coś à la Lakeland style. Być może miałem tylko złudzenie, spowodowane wcześniejszym podświadomym domniemaniem co to jest za produkt. W miarę palenia ten kendalowski smaczek zniknął bezpowrotnie. Tytoń stał się bardziej wytrawny, mniej słodki. Za to bardziej ciężki. Smak przypominał mi nieco gorzką czekoladę. Mimo, że smak ten mi bardzo odpowiadał. Pomyślałem sobie „przeciągnąłem drania i dlatego zniknął Lakeland”. Muszę jednak przyznać, że pierwsze palenie było bardzo ciekawe. Tytoń dostarczał mojemu podniebieniu różnych niuansów smakowych. Ta czekoladowa wytrawność, pojawiająca się raz na jakiś czas była tak pociągająca, że już nie mogłem doczekać się kolejnego palenia.

Do kolejnej próby użyłem fajki Stefano Santambrogio. Mam ją od nowości i służy mi ona do palenia czystych Virginii. Po odpaleniu czekała mnie niespodzianka. Ani śladu Lakeland. Czysta, najzwyczajniejsza w świecie Virginia, bez specyficznych perfum Hoggartha. Ale smak wyborny. Niby tytoń prosto z puszki, a smakuje jakby leżał ze dwa lata w czeluściach spiżarni. Intensywny smak, wyczuwalna słodycz i przede wszystkich bogactwo niuansów smakowych. Za każdym pociągnięciem dymu i przy każdym nowym odpaleniu tytoń częstował mnie kolejnymi niespodziewanymi doznaniami. W pewnym momencie skojarzył mi się on z niebieskim Capstanem, ale takim dobrze sezonowanym, dojrzałym. Wytrawność, z którą miałem do czynienia podczas pierwszego palenia nie zniknęła całkowicie. Czasami można było wyczuć „dymno-czekoladowe” posmaki. A oprócz tego fantazja i rozmaite skojarzenia – bakalie, migdały, orzeszki, rodzynki.

Za trzecim razem nabiłem fajkę filtrową – Stanwell Silver, również przeznaczonego pod czyste Virginie. Fajka bardzo smaczna, tak naprawdę każdy palony w niej tytoń smakował mi bardzo. Tym razem nie było inaczej. Podobnie jak w poprzedniej próbie intensywny smak dało się wyczuć. Miałem jednak wrażenie, że tym razem nabrał on nieco więcej słodkości. Stał się bardziej „kwiatowo-miodowy”. Może do głosu doszedł ten miód, który czułem nosem zaraz po otwarciu koperty. W smaku przypominał mi stare i dobre Best Brown Flake od Samuela Gawitha. Trzeba także powiedzieć, że kultura palenia tego tytoniu jest naprawdę wysoka. Spala się on na szary popiół, prawie nie gaśnie, nie nagrzewa fajki. W porównaniu z dobrym, ale trudnym w paleniu GH Curly Cut jest to tytoń praktycznie dla początkujących. Bo warto zaznaczyć, że moc tego tytoniu, także jest bardzo przystępna. Oczywiście przed umieszczeniem go w fajce, za każdym razem suszyłem go na kartce papieru około 15 minut.

Ostatnie, pożegnalne palenie odbyło się przy pomocy dosyć obszernego pota Savinelli Collection. Tytoń już trochę wysechł, więc podsuszanie było zbędną czynnością. To podejście było powrotem po kilkudniowym, wymuszonym przez chorobę odpoczynku od fajki. Przeziębienie jeszcze całkowicie nie zniknęło, więc byłem przygotowany, że może tytoń nie smakować tak jak powinien. Nie wiem czy to nie wina pozostałości po poprzednich tytoniach w fajce, ale tym razem tytoń wydał mi się bardziej „ciasteczkowy” w smaku.

Podsumowując, jakbym miał pokusić się o krótką charakterystykę tego tytoniu to pewnie nazwał bym go specjałem łączącym sprzeczności. Z jednej strony mamy wytrawność, z drugiej słodycz. Niby czysta Virginia, a jednak czuć smaki kwiatowe – aromatyczne. Tytoń zaskakuje. Gdy już się wydaje, że wiemy co w nim siedzi, nagle odzywa się jakiś zupełnie ambiwalentny do naszych przypuszczeń niuans, który burzy nasze dotychczasowe sądy. Można mieć tylko nadzieję, że przy kolejnym paleniu uda nam się poznać „przeciwnika”. Ale na dalszą konfrontację będę musiał poczekać do czasu ujawnienia nazwy tego produktu.

A teraz oceny:
Moc – 3/6
Intensywność smaku – 5.5/6
Room Note – ponoć zwyczajny, niespecjalny.
Aromatyzacja – delikatny topping, miód, bakalie
Ocena końcowa – 5/6

P.S. Jak miałbym strzelać – któryś z Gawithów Hogarthów, może Glengarry, dawno go nie paliłem, ale coś tam świta w pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*