Moje początki z paleniem fajki

6 lutego 2013
By

usersWitam wszystkich użytkowników portalu. Przede wszystkim chciałbym się tym tekstem przywitać. Jest to mój pierwszy wpis. Z tego co czytałem, w takiej formie jeszcze nikt o swoich początkach się nie wypowiedział (pewności nie mam, bo fajkanet to studnia bez dna), choć w komentarzach można na temat historii wielu z nas poczytać. Czy ten tekst się komuś przyda? Tego nie wiem. Proszę potraktować go jako wesołą historię z przymrużeniem oka. Jak to jest na początku? W moim przypadku było mniej więcej tak…

Impreza domowa, rodzice wyjechali. Kawalier w kartonie, piwo, wóda, The Beatles w głośnikach.

– Janek, zapalisz?

– No daj, spróbuję.

– O Boże – schowałem głowę w dłonie – ale fajnie …

Tak właśnie wyglądało w moim przypadku pierwsze zaciągnięcie się papierosem. Pierwszy raz, kiedy tak się w głowie zakręciło, krew zaczęła w żyłach buzować. Później to się powtarzało sporadycznie, choć nie przerodziło się w coś stałego. Nałóg był daleko.

Lato. Ciepło, domek na wsi. Rodzice nie przyjechali i mogłem zorganizować imprezę. Okres abstynencji. Przyjeżdża kolega:

– Janek, kupiłem fajkę. Wziąłem tytoń jaki mi gość w sklepie polecił. Chcesz spróbować?

– No pewnie, dawaj.

– Mmmmm, ale to pyszne.

Po raz pierwszy miałem fajkę w ustach. Była to fajka z Cepelii. Nie jestem w stanie powiedzieć z czego była zrobiona, ale z pewnością jej przeznaczeniem było stać na półce i ładnie się prezentować, a nie palić w niej. Wtedy tego nie wiedziałem. I tak paliliśmy cały weekend przepyszny wtedy tytoń Alsbo Black. Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że na początek trafiłem właśnie na Alsbo. Oczywiście paliłem zaciągając się, a nikotyna w ten sposób dotaczana do organizmu dawała naprawdę dużego kopa.

Gdy opuszczaliśmy domek letniskowy rodziców, fajka nie nadawała się już do palenia. Była tak zapchana, że nie sposób było jej nawet odpalić. Zachęcony jednak wspaniałym smakiem i doznaniami, udałem się do jedynej rzeszowskiej trafiki, czy raczej sklepu monopolowo-tytoniowego po swoją pierwszą fajkę. Pytam się pana w sklepie:

– Co pan poleca dla początkującego?

– Proszę, piękna fajka, nowa, polski produkt.

Co to było? Oczywiście Mr Bróg, w dodatku na filtry. Zaopatrzony w nową fajkę, wyciory, filtry i zakupiony właśnie Alsbo Vanillia udałem się do klubokawiarni, nabiłem i paliłem. To właśnie ten moment uznałbym za początek palenia, bo jednak znaczącym było to, że kupiłem pierwszą własną fajkę. Było to około 11 lat temu. Fajka kosztowała chyba około 20 zł, a tytoń 12 zł.

Na początku paliłem fajkę zaciągając się co kilka wciągnięć dymu i dostarczała mi ona dość sporego kopa. Można to porównać do pierwszego zaciągnięcia się papierosem. Nie zaciągałem się cały czas, ale podczas każdego palenia. W fajce paliłem bardzo często.

Nie wiedziałem wtedy, że są fajki wrzoścowe, z pianki, metalowe. Dla mnie ważne było to, że mam tę fajkę i palę smaczny, słodziutki tytoń, a podczas zaciąganie kręci się w głowie.

Z fajką wyjechałem na studia. Zacząłem eksperymentować w tytoniach. Ulubionym producentem okazał się Mac Baren, którego szczególnie Vanillia i Black Ambrosia przypadły mi do gustu. Wtedy były to dla mnie bardzo mocne tytonie. Podczas zaciągania potrafiły zwalić z nóg, a w połączeniu z alkoholem, to jak mawiał mój kolega, potrafiły zrobić „bałagan w głowie”.

W czasie studiów dostałem także w prezencie od kolegi nową-używaną fajkę. Otrzymał on w spadku po wujku/dziadziu/cioci pudło fajek. Gdym teraz mógł się cofnąć w czasie i przejrzeć to pudło jeszcze raz, ech…

W każdym razie z pudełka pełnego niespodzianek „wylosowałem” Hardcastle’a typu lovat, który był przepiękny. Do dzisiaj nie wiem z jakich był lat, jakiego wrzośca, ale było w nim coś takiego innego w porównaniu z gruszą. Paliło się wyśmienicie, a Mac Baren smakował znakomicie. Oczywiście tak jak wylosowałem go z tego pudełka tak od razu zapaliłem. Nie czyściłem, nie płukałem w spirytusie. Ja nawet nie wiedziałem, że tak trzeba. Wspominam tę fajkę z sentymentem i choć szukałem już bardzo długo podobnej w Internecie, nie udało mi się identycznej znaleźć. Jej koniec był bardzo smutny. Podczas imprezy sylwestrowej i szalonych podskoków w trakcie tańca wypadła mi z kieszeni i złamała ustnik. Kolega z akademika, który zawsze mi tej fajki zazdrościł, namówił mnie żebym wyrzucił ją przez okno. Nie wiedziałem wtedy, że ustnik można dorobić, a i w głowie miałem trochę sylwestrowej „galarety”. No i wyrzuciłem. Później szukałem w śniegu, ale na próżno. Wydaje mi się, że fajka ta była solidna, bo przy moim ówczesnym stylu palenia polegającym na częstym zaciąganiu się i szybkim paleniu trwała przy mnie nieprzerwanie około 2 lat. Nie przepaliła się i nic złego z nią się nie działo.

Odnośnie przepalanie fajek to problem ten początkowo był mi nieznany. Zacząłem kupować fajki używane na allegro. Pierwsza wytrzymała miesiąc, kolejna 2 odpalenia. Co jest grane? Zastanawiałem się, pisałem do sprzedawców reklamacje. Przepaliłem w ten sposób w błyskawicznym tempie pewnie około 6 fajek. Niektóre bardzo mi się podobały i było mi po prostu przykro. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, że palę za mocno. Nie miałem wtedy pojęcia jakie firmy są dobre. Dla mnie fajka jak ładnie wyglądała była dobra. Przecież drewno to drewno?

Ciekawostką jest, że zacząłem także eksperymentować z tytoniami. Kupowałem tytonie z półki cenowej Mac Barena, ale zaobserwowałem wtedy interesujące zjawisko. Większość z nich kompletnie mi nie smakowała. Zastanawiałem się dlaczego tak było. Teraz już wiem, że było to spowodowane moją szybko-zaciągającą techniką palenia zamiast smakowania tytoniu. Po prostu nabić, zapalić, zaciągnąć i oczekiwać kręcenia w głowie. Z tego powodu tytonie były „przeciągnięte” i wstrętne. Kondensat bulgotał wesoło niczym „Bełkotka” w Iwoniczu Zdroju. Jedynie Mac Baren dawał się jakoś palić. Często paląc, fajka tak parzyła mnie w dłonie, że trzymałem ją przez koszulkę!

Po wypadku z Hardcastle i kilku fajkach przepalonych, zniechęcony odstawiłem fajkę na jakiś czas, wracając do niej okazyjnie. Zacząłem palić „przepyszne” papieroski.

Po powrocie ze studiów fajkę paliłem częściej choć raczej okazyjnie. Nadal również kupowałem używki na allegro, przepalałem je i traciłem nadzieję. Myślałem sobie, że wszyscy sprzedawcy sprzedają po prostu buble. Zakupiłem sobie nawet nową fajkę Worobca i też ją przepaliłem. Coś było nie tak. Zacząłem węszyć w temacie. Wcześniej otoczka palenia mnie nie interesowała. Paliłem i tyle.

Fajkanet.

Około rok temu podjąłem decyzję, że przestaję palić „przepyszne” papieroski i przerzucam się wyłącznie na fajkę. Pomimo tego, że miałem niemiłe doświadczenia z niszczeniem fajek, fajka zawsze mi smakowała i właściwie zawsze była lepsza od papierosów. Wróciłem do sprawdzonego Mac Baren Vanilia i Black Ambrosia. Skoro wcześniej mi to podchodziło, to nie chciałem eksperymentować. Paliło się świetnie, zaciągając się dostawałem solidną dawkę nikotyny. Po jakimś czasie dodałem do moich tytoni Vintage Syrian. Coś jednak w tym tytoniu było nie tak. Jakiś ten smak dziwny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to.

Równocześnie zacząłem przeglądać strony internetowe związane z paleniem fajki. I tak trafiłem na fajkanet, która to strona wydała mi się bardzo przejrzysta i czytelna. Zacząłem czytać artykuły o tym jak się pali, jak nabija, jak tnie tytoń, jak się konserwuje i…załamałem się. Miałem ochotę rzucić fajkę. Przecież ja do tej pory wszystko robiłem źle. Dowiedziałem się dlaczego tytonie mi nie smakują, a fajka rozgrzana do stanu, w którym nie można jej utrzymać w dłoni to samo zło. Dowiedziałem się także, że w Vintage Syrian jest Latakią i dlatego ten smak specyficzny. Zdałem sobie sprawę, że już kilka razy tę Latakię paliłem i nigdy mi nie smakowała przy mojej „technice” palenia. I tak od artykułu do artykułu zacząłem coraz więcej wiedzieć, poznawać jak to jest.

Znalazłem także artykuł o odnawianiu używanych fajek i tym samym zakupy na allegro nabrały rumieńców. Fajki  zakupione lądują w spirytusie lub przynajmniej zdzieram z nich nadmiar nagaru. Zacząłem smakować tytonie paląc powoli i delikatnie. I co najważniejsze, bez zaciągania. Tak doszedłem do jak na razie mojego ulubionego tytoniu jakim jest Glengarry Flake. Niestety mam wciąż problem z poprawnym nabijaniem flaka. Wcześniej jak zakupiłem tytoń tak cięty, to po prostu rozdrabniałem go na kawałeczki. Nawet nie wiedziałem, że tytoń w takiej formie ładuje się do fajki.

Niedawno podjąłem także decyzję o zakupie NOWEJ Fajki. Zamówienie już złożone, czas realizacji długi tak, abym spokojnie pieniądze odłożył. Oczywiście zakup za pośrednictwem fajka.net.pl. Już nie mogę się doczekać.

Podsumowując, mam nadzieję, ze opisanie moich doświadczeń być może pomoże niektórym początkowym palaczom. Wskaże drogę, albo rozwieje wątpliwości. Według mnie fajka to wspaniały sposób na przeżycie niezapomnianych chwil z różnego rodzaju tytoniami. Poza tym fajka sama w sobie to coś na prawdę pięknego. Nawet niepalący potrafią się nią zachwycić.

Tags:

10 Responses to Moje początki z paleniem fajki

  1. Alan
    6 lutego 2013 at 13:06

    Dobry tekst, potrzebny.

    Niedawno się zastanawialiśmy co powoduje, że ludzie zostają przy takich tytoniach jak Alsbo – może to sponiewieranie błędnika też jest jakimś wyjaśnieniem, wszak niektórym to wystarcza, a jak widać nie muszą się wiele natrudzić. Choć nie mogę się nadziwić, że takim beztytoniowcem można osiągnąć taki efekt…

    • pigpen
      pigpen
      6 lutego 2013 at 13:22

      Może to była po prostu kwestia solidnego wciągnięcia dymu samego w sobie ? może też to, że byłem mało palący. A może też to, że te 10 lat temu Alsbo był inny ? ostatnio kupiłem go młodszemu 9 lat bratu w prezencie. Jemu smakował, ja wywaliłem pół fajki. Nie dałem rady.

  2. Żniw
    Mortiare
    6 lutego 2013 at 13:46

    Dziwnie się czyta tekst, w którym ktoś pisze, że kręciło mu się w głowie po Alsbo. Może faktycznie parę lat temu ten tytoń był o niebo inny?
    Paląc fajkę w ten sposób, musiałeś wyglądać jak parowóz…

    Jakże wyraźnie widać po tym tekście, że człowiek uczy się całe życie.

    • pigpen
      pigpen
      6 lutego 2013 at 15:54

      Jak paliłem w pomieszczeniu zamkniętym to faktycznie było siwo. Tytoń w fajce żarzył się całą powierzchnią, a razem z nim spalało się drewno. Tak to wyglądało … teraz człowiek mądrzejszy

  3. martino
    martino
    6 lutego 2013 at 21:16

    Kolega przy okazji opisał kawał swojego życia :-) Fajnie, że szczerze i bez fałszywej krępacji. Chyba większość fajczarzy tak zaczynała. Powyższy tekst pokazuje, że bez porady kogoś z doświadczeniem można przez długi czas robić coś błędnie. Dotyczy to zresztą wielu dziedzin i pasji… Internet to jednak fajna rzecz jest :-)

    „Fajka sama w sobie to coś pięknego” – ładnie ujęte!

    • pigpen
      pigpen
      7 lutego 2013 at 11:56

      No tak, jakby nie patrzeć to fajka jest już ze mną dość długo – 1/3 życia. To zdecydowanie dłużej niż żona :). Obecnie fajka i cała otoczka to moje hobby, w które wciągnąłem się bez reszty. Taka odskocznia od życia codziennego. A co do początków to jeszcze wiele można by opisać zabawnego, dramatycznego, ale tekst pewnie byłby 3 razy dłuższy. Pewnie gdyby nie determinacja i dążenie do zgłębiania tematu ciężko by było wyjść poza ramy początkującego palacza. Dzięki nauce jestem teraz początkujący pro.

  4. kusznik
    kusznik
    9 lutego 2013 at 10:13

    Fajne wspomnienia.A co do Albso…w „czystej” postaci nie do przyjęcia,ale…1/4 koperty Albso Cherry+2,3 koperty Amphory zapuszkowane na kilka tygodni daje całkiem strawną „zapchajdziurę”.Wiem, bo taki słoik mam i czasem siegam…Żona nie grymasi wtedy!

  5. Palmrad
    Palmrad
    9 lutego 2013 at 14:02

    Nie udało mi się na szczęście przepalić fajki, choć w trzech przypadkach byłem bardzo tego bliski (w tym moja pierwsza ulubiona grusza). Na szczęście gdzieś wyczytałem o „hartowaniu” fajki w mikrofalówce (oczywiście bez ustnika i metalowych ringów). Zaczynałem od paru sekund i maksymalnie dochodziłem do 15. Tak przez około dwie minuty z przerwami aby fajka troszeńkę ostygła. Pomogło – mikrofalówka daje ciepło bez żaru i ognia. Te trzy fajeczki po wspomnianym zabiegu ostrożnie palę do tej pory już od kilku lat (aczkolwiek nieczęsto), jednak za każdym razem badam palcem czy w kominie nie zaszły jakieś zmiany. Jak na razie jest okay :)

  6. kusznik
    kusznik
    9 lutego 2013 at 15:28

    Hmmm…”hartowanie” fajki w mikrofali? Czego to ludzie nie wymyślą!
    Jakoś mi to zalatuje fanazją z gatunku:”…starzy bacowie na Pohalu często wkładali swoje fajki w odbyt czarnego barana,co potem dawało specyficzny smak palonego tytoniu…”

    • Palmrad
      Palmrad
      10 lutego 2013 at 04:59

      Z tymi „bacami na Podhalu” to nie wiem jak jest – osobiście nie sprawdzałem – może dla smaku to lepiej do tego barana pchać tytoń a nie fajkę ;) Natomiast mikrofalówkę na własnych fajkach wypróbowałem. Fakt, że jak przeczytałem po raz pierwszy do czego jeszcze może ona służyć, to też podszedłem do tego sceptycznie. Ale wybór miałem prosty: spróbować „zahartować” fajki, lub odstawić je na półkę. Z duszą na ramieniu zrobiłem to pierwsze… i tak jak już napisałem, jak na razie wszystko jest w porządku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*