Fajkanetowe spotkanie plenerowe – relacja

1 lipca 2014
By

Choć każdy doskonale wie, że to co dobre, szybko się kończy, to mamy również świadomość że życie składa się z drobnych przyjemności, po których nierzadko pozostają wspaniałe wspomnienia. Takie, które pamiętać będziemy jeszcze przez długi czas. Do tych wspomnień sięgam właśnie teraz, a przez głowę przechodzą mi obrazy zielonych wzgórz, szczery śmiech ludzi z pasją i zapach latakii. Jednak od początku.

DSCN2314

Decyzję o wyjeździe podjąłem nagle. Zdecydowane „nie” przerodziło się w „chcę” w ułamku sekundy, kiedy czwarty raz czytałem relację z zeszłorocznego spotkania. Namawiało mnie do wyjazdu bardzo wiele osób. Próbowali prośbą, groźbą, szantażem, podstępem, a nawet przekupstwem. I mimo że spotkanie odbywało się w czasie, kiedy powinienem był się maksymalnie skupić na pracy, w końcu im się udało. Bardzo dużą rolę odegrał tu Klaudiusz (@K.S.), który zaoferował transport i wszelkie wygody podczas podróży. Doszedłem wtedy do wniosku, że dlaczego nie? Dlaczego odmawiać sobie przyjemności na rzecz pracy? I zgodziłem się. Od tego momentu z niecierpliwością patrzyłem na kalendarz.

W końcu nadszedł ten dzień. Co prawda „Wielka Inauguracja” miała miejsce w piątek, jednak pewne niezależne od nas okoliczności pozwalały nam (to jest Klaudiuszowi, a tym samym i mnie) wyruszyć dopiero w sobotę, wcześnie rano. Słońce niepewnie wyglądało zza horyzontu, gdy pędziłem już przez miejskie pustkowia do punktu zbornego – posiadłości @K.S. skąd szybkim jak pocisk mobilem mieliśmy wyruszyć ku przygodzie. Dojechałem, jak się okazało, punktualnie. Klaudiusz zaparzył w ekspresie dwie mocne kawy, upewniliśmy się, że zabraliśmy wszystkie konieczne utensylia i ruszyliśmy w drogę. Podróż przebiegała bezproblemowo, wskoczyliśmy na autostradę i pomknęliśmy w stronę wschodzącego słońca. Muszę tu nadmienić, że towarzystwo, mimo że jednoosobowe, miałem naprawdę przednie. Po drodze wypaliliśmy po cygaretce i ani się obejrzeliśmy, byliśmy bliżej niż dalej. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w lokalnym sklepie, coby nie przyjeżdżać z „pustymi ręcami” i po kilku minutach, podążając zgodnie z planem nakreślonym przez Szanownego Gospodarza, trafiliśmy w wyznaczone miejsce.

W tym momencie pozwolę sobie poczynić pewną retrospekcję, ażeby zachować ciągłość i chronologiczny porządek wydarzeń. Jak wyglądał dzień poprzedni – piątek?

Na miejsce jako pierwsi dotarli gospodarze – Janek (@pigpen) oraz Marcin (@MM). Bohatersko ogarnęli domek, przygotowali leżanki, schłodzili piwo i podsuszyli tytoń w przerwach w koszeniu trawy. W końcu, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik, mogli usiąść i czekać na gości. W godzinach popołudniowych przyjechał Piotr M. Głęboki i Zbyszek (@Wiatrak). Już na progu zaserwowano im metrowej długości faję, znaną również jako Kalumet. Kalumet wypełniony po brzegi złocistą, delikatną Virginią spod Starego Dzikowa był właściwie najpierwszym znakiem, że Spotkanie oficjalnie się rozpoczęło. Wszyscy serdecznie powitali się i rozpoczęło się zwyczajowe oglądanie fajek i wąchanie tytoni. Stół, niemal magicznie, zasnuwał się przekąskami i akcesoriami związanymi z fajką.

Około godziny 18:00, z Krynicy Górskiej, przyjechał Marek (@Kusznik) z Panią Kusznikową, przywożąc misę pełną świeżych oscypków oraz olbrzymi, wspaniały bundz. Kalumet znów poszedł w ruch, a nowi goście szybko dali się pochłonąć fajkowym obrzędom. Pogoda odrobinę zmarniała i pojawił się lekki deszcz. Nikt jednak specjalnie się tym nie przejmował.

W okolicach północy na horyzoncie zapłonęły światła i już po chwili, w wyśmienitych humorach, do towarzystwa dołączyły połączone siły Warszawsko-Białostockie – Krzyś (@KrzysT), Tomek (@tomasz_z) i Piotr (@PiotrekN). Na stół wyładowano kolejną masę tytoni i fajek. Atmosfera pośród unoszących się kłębów gęstego, aromatycznego dymu ze wspaniałych specyfików, którymi wszyscy chętnie się wymieniali, była lekka i radosna. W międzyczasie, z cieni, wyłoniła się, zwiewna jak wiosenny poranek, „goła baba”, wywołując wśród zgromadzonych salwy histerycznego śmiechu. Speszona umknęła gdzieś jednak. Choć przekąski był wyborne, konieczna była nieco bardziej treściwa podkładka, zwłaszcza, że większość zgromadzonych nie rozstawała się z fajką ani na chwilę. Ciężka artyleria w postaci regionalnych kiszek i grillowanych kiełbas załatwiła sprawę – wystarczająco nasyciła obecnych, by mogli kontynuować rozmowy do późnej nocy. W końcu jednak, po dniu pełnym niesamowitych wrażeń, wszyscy udali się na zasłużony spoczynek.

Zbyszek, Tomek, Marek i głowa Krzysia

Zbyszek, Tomek, Marek i głowa Krzysia

W sobotę już od samego rana taras tętnił życiem. Tutaj również dwie historie łączą swój bieg, ponieważ około godziny 11:00 dotarliśmy z Klaudiuszem na miejsce. Z początku nie byliśmy pewni, czy dobrze trafiliśmy. Niby wszystko się zgadzało – dom, ogród, mostek, las, nawet znak. Ale jednak, po wyjściu z samochodu stwierdziliśmy, że jest podejrzanie cicho. W dodatku zaczęło mżyć, co jeszcze bardziej pogłębiło uczucie niepewności. Powoli, czujnie, zaczęliśmy podchodzić w stronę domostwa. Z początku niepewnie, później jednak, wiedzeni nieodpartym przeczuciem, nieśmiało zaglądnęliśmy na taras. Jak potężny cios kolosa, w moje nozdrza uderzył wspaniały zapach latakii z fajki Marcina (@MM), a na powitanie wyszedł sam Szanowny Gospodarz, targając Kalumet. Przywitaliśmy się z towarzystwem, wypakowaliśmy graty z samochodu, a Janek oprowadził nas po domu i wskazał wszelkie, potrzebne do swobodnej egzystencji, punkty.

Dołączyliśmy do biesiadników. Przyznam, że przez pierwsze kilkanaście minut nie byłem w stanie oderwać wzroku od wszystkich dziwów, które leżały na stole, a właściwie na stołach stojących przede mną. Fantastyczne aromaty mieszały w głowie. Cudowne słoiki pełne tytoni iskrzyły w oczach. Głosy zgromadzonych dezorientowały. Przed przeładowaniem sensorycznym uchronił mnie Krzyś, który położył przede mną wielką kostkę obiecanej kilka tygodni wcześniej carnauby. Od tej chwili wiedziałem, że jestem wśród swoich. Tomasz pochwalił się pokaźną kolekcją fajek mistrza Baldi, a także nie odbiegającymi kunsztem własnymi wyrobami. Krzyś przywiózł ze sobą kilka używanych fajek na sprzedaż. Klaudiusz zademonstrował potężną fajkę Bjarne, z którą rozmiarem mógł się mierzyć tylko Kalumet, a Kusznik przykuwał uwagę swoim kołeczkiem z czarnego dębu. Piotrek natomiast raz po raz częstował tytoniowymi nowościami. Nie sposób także nie wspomnieć o niesamowitych historiach i anegdotach opowiadanych przez Piotra Głębokiego.

Wojtek, głowa Krzysia, Klaudiusz, Janek i Piotr

Wojtek, głowa Krzysia, Klaudiusz, Janek i Piotr

Pogoda była nieprzewidywalna. Raz po raz raczyła nas gorącym słońcem, by zaraz zaskoczyć wszystkich ulewnym deszczem tak gęstym, że widoczność poza tarasem spadała niemal do zera. Deszcz był nam jednak niestraszny. Mieliśmy swój taras, zapasy jedzenia i tyle tytoniu, że nie sposób było tego ogarnąć. Kiedy pojawiało się słońce, grupa strzelecka dowodzona przez Tomka udawała się za most, by tam, za pomocą wiatrówki, polować na puszki. Krzyś spacerował dookoła z lornetką i nasłuchiwał śpiewu ptaków, by zaraz wyszukać je w atlasie i dopasować do konkretnego gatunku. Tak, w totalnie sielankowej atmosferze, płynęły sekundy, minuty. Powoli nad okolicą snuł się delikatny dym z fajek odpalających się niemal samoistnie, jedna za drugą.

W końcu, popołudniem, pożegnali się goście z Krynicy, którzy z przyczyn niezależnych od siebie musieli wracać do domu. Nieco później dołączył do nas Michał (@Mańkut). Czas płynął powoli, nikt nie miał najmniejszej ochoty ruszać się gdziekolwiek. Nieubłaganie zbliżał się wieczór. Zapadła więc decyzja o rozpoczęciu przygotowań do obiecanego „kociołka”. Najpierw legendarny harcerz @PiotrekN rozpalił ognisko na wodzie, później, używając swojej charyzmy i zdolności przywódczych, zorganizował najlepszą w świecie Grupę Ziemniaczaną, której członkiem miałem zaszczyt być.

Michał

Michał

Tutaj muszę na chwilę przerwać opowieść, by uświadomić wszystkim nieskromnie, że gdyby nie Grupa Ziemniaczana, impreza mogłaby się równie dobrze zakończyć w tym miejscu. Klaudiuszu, Piotrze, praca z Wami była czystą przyjemnością. Ekstaza towarzysząca obieraniu ziamniaczątek (bo do ziemniaków z prawdziwego zdarzenia to im jednak jeszcze sporo brakowało) zostanie w moich wspomnieniach już na zawsze.

Ciężka "pracza" obieracza - czyli Piotrek Rozpruwacz

Ciężka „pracza” obieracza – czyli Piotrek Rozpruwacz

Wracając jednak nad ziemię. Podczas gdy Piotrek dowodził Obieraczami, Tomasz zajmował się ogniem i przygotowywał żar w ognisku na wodzie. Niestety, pierwsze podejście z kociołkiem okazało się niewypałem – dosłownie. Żar zassał wodę i wygasł zupełnie. Ogniomistrz Tomasz ostrzegał przed tym, jednak Janek ani myślał go słuchać. Szybko ponownie rozpalili ogień i w końcu ustawili kociołek nad odpowiednim żarem. Zaczęło się godzinne wyczekiwanie. Gdzieś w międzyczasie zadzwoniliśmy do kolegi po fajce, Piotrka (@Zyrg) i wspólnie odśpiewaliśmy huczne „sto lat!”, gdyż właśnie wtedy były jego urodziny, a ze względu na okoliczności rehabilitacji po wypadku nie mógł być z nami ciałem. Po „gwiazdce pomyślności” brzmiącej nieco pijacko (choć wszyscy byli trzeźwi) wzruszony (a może wstrząśnięty? Na pewno zaskoczony) Piotrek podziękował i życzył nam miłej zabawy. Życzenie ani myślało się nie spełnić. Zabawa trwała w najlepsze. Opowieści toczyły się bezustannie, a gdzieś w ciemności cicho bulgotał kociołek.

Wojtek i jego Kalumet

Wojtek i jego Kalumet

Wieczorną ciszę rozdarł ryk silników motocykli i nieoczekiwanie dla mnie dołączyło do nas dwóch kolejnych fajczarzy – Tomek i Daniel. Szybko przywitali się z obecnymi i sięgnęli po wspaniale pachnące latakie. Wszyscy posilili się długo wyczekiwanym kociołkiem, a konkretnie jego zawartością. Moja zawodząca już pamięć podpowiada mi, że gdzieś jeszcze na chwilę pojawiła się nimfa, w postaci „gołej baby”. Tak wczesny wieczór stał się późny i zapadła noc. Piotr, zmęczony nieustannym opowiadaniem anegdot i historii ze swojego życia, pożegnał wszystkich i poszedł spać. Za nim, w nierównych odstępach czasu, od stołu odchodzili kolejni uczestnicy biesiady. Tak w końcu zostało nas czterech – Janek, Zbyszek, Klaudiusz i ja. Później trzech, gdy Zbyszek zdecydował, że i dla niego dość jest już wrażeń. Przyszła także pora na mnie. Zostali tylko najbardziej wytrwali – Klaudiusz i Janek, który ze swojej roli gospodarza wywiązał się perfekcyjnie. Słyszałem ich jeszcze przez godzinę, rozmawiających gdzieś na zewnątrz. W końcu jednak i oni poszli spać.

Ekipa

Tomek (a może Daniel?)

Ekipa

Daniel (a może Tomek?)

Niedzielny poranek był rześki. Obudziłem się jako jeden z ostatnich i zwlekłem z wygodnego, ciepłego posłania, by zastać większość gości w kuchni, krzątających się, parzących kawę, zmywających naczynia i dokonujących wszelkich zabiegów porządkowych pod czujnym okiem Piotra Głębokiego. Wytoczyłem się na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza, ale poczułem tylko aromat palonego tytoniu i od razu zapragnąłem zapalić. Problemem okazał się język, którym po ośmiu fajkach, wypalonych łapczywie poprzedniego dnia, mógłbym uśmiercać wampiry. Stwierdziłem więc, że porządne śniadanie jest tym, czego potrzebuję najpierw. A śniadanie było zaiste porządne. Znów pojawiły się smakołyki i rozmowy. Po posiłku w ruch poszły ostatnie tego dnia fajki i powoli wszyscy zaczęli rozjeżdżać się do domów.

Podziękowania:

Jankowi – za wspaniały pomysł i chęć zorganizowania spotkania. Mógłbyś założyć Szkołę Gospodarzy Imprez.

Jankowi i Marcinowi – za przygotowania i starania, które sprawiły, że było tak wspaniale.

Marcinowi – za pierwsze latakiowe uderzenie, gdy po przyjeździe zbliżaliśmy się do tarasu.

Krzysiowi – za wielgachną kostkę carnauby, pyszną latakię, której nazwy nie pomnę i uszczypliwe, ale przyjazne komentarze pod adresem Tomka.

Tomaszowi – za profesjonalne rady dotyczące nawiertów (tak, tak, podsłuchiwałem) i puszkowe polowania, z umyślnie rozkalibrowanym celownikiem (bo przecież bym trafił!).

Piotrowi Głębokiemu – za zapierające dech opowieści o przeszłości, teraźniejszości i fajkowości.

Zbyszkowi – za idealnie wycelowane w czasie komentarze i puenty.

Piotrkowi „Ziemniaczanemu Lordowi” – za ziemniaczanolordość i kupę śmiechu, a także „resztki emocji” (ciekawe czy wiesz o co chodzi).

Klaudiuszowi – za usilne starania i ostateczne namówienie mnie do wyjazdu. A także za transport i wspaniałą atmosferę w czasie podróży.

Wszystkim pozostałym – za to, że byliście tam ze mną i że mogłem Was poznać.

Zdziwi się jednak ten, kto myśli, że to koniec historii. Droga powrotna również obfitowała w przygody. Mniej więcej w połowie podróży coś niedobrego stało się z wehikułem, którym pruliśmy przez czasoprzestrzeń. Coś go przydusiło, przytłoczyło, huknęło i rypło. Większość drogi powrotnej przebyliśmy na pięciu z sześciu cylindrów, tocząc się z maksymalną prędkością 50 kilometrów na godzinę (to tak na wyczucie, ponieważ wszystkie zegary na desce rozdzielczej tańczyły, a kontrolki migały bezustannie). Bez obaw jednak – według moich informacji, usterka nie była poważna i po drobnych naprawach pojazd znów śmiga 210, jak przystało.

Pozostałe zdjęcia

Dobranoc

File2

File4

File7

File8

Kusznik

Marcin

Nocna zmiana

Pigpen

Piotr

Tomek

Zbyszek

Kto to

6 Responses to Fajkanetowe spotkanie plenerowe – relacja

  1. Marek Juzwa
    Marek Juzwa
    1 lipca 2014 at 11:36

    Oj się działo, działo. Przyjadę, jak czas czasowi pozwoli – też przyjadę. Fajna relacja, aż żałuję, że nie mogłem pojechać.

  2. pigpen
    pigpen
    1 lipca 2014 at 14:38

    Jako organizator przede wszystkim bardzo dziękuję Wszystkim za przybycie. Szczególne podziękowania dla Marcina, który mnie przywiózł, pomógł podsuszać tytoń, kosić trawę no i mnie odwiózł (a raczej to coś co w tamtej chwili jedynie mnie przypominało) ;) Dzięki Marcin!
    Chciałem powiedzieć, że czuje się na prawdę zaszczycony, że tak liczne i fantastyczne grono osób nas odwiedziło. To było coś wspaniałego i dla mnie absolutnie wyjątkowego. Nie chcę się za bardzo rozpływać, ale po prostu czułem się jak ktoś wyjątkowy. Takie grono fajkowej braci… ech, już myślę o kolejnym plenerze. Dla takich chwil chce się żyć, a człowiek czuje się spełniony.

    Co do relacji ze spotkania to chciałem dodać, że ilość tytoni, ich różnorodność była tak liczna, że nie sposób było wszystkiego zapamiętać, nie mówiąc już o paleniu. Jak wiadomo cudze tytonie smakują lepiej i dlatego nie paliłem wcale swoich :)
    Warto też wspomnieć o grze na trąbce w wykonaniu Tomka. Przekomarzanie się z moim psem odgłosami trąbki było wyborne.
    Co do gości, to nie byli to jedynie bierni oglądacze. Każdy wnosił coś od siebie. Wszyscy pomagali, zmywali sprzątali, traktowali jak swoje. Za to bardzo Wam dziękuję. Miałem wrażenie, ze wszyscy czuli się na prawdę swobodnie, a na tym mi zależało. No i moje propozycje o ewentualnych wycieczkach spotykały się z milczeniem, albo kiwaniem głową. Nikt nie chciał się nigdzie ruszać :)

    Liczba fajek, które mogłem pomacać również robiła ogromne wrażenie ;) Baldi Tomka to już nie jedna i nie dwie, a nawet nie trzy i nie cztery ;) Kto był mógł pooglądać.

    Chciałem jeszcze dodać, że nabyłem nowe fajki. Od Krzysia świetną panelówkę BBB w rewelacyjnym stanie, oraz canadiana sygnowanego Imperial, obie po cenie słabego śmierdziela na allemicośniegro. Warto było.
    Nabyłem także przepięknego nowego canadiana autorstwa Tomka. Fajka, która jest kwintesencją kształtu, który właśnie w tym momencie bardzo pożądam. Po prostu miodzio.

    Opisać wszystko jest sprawą niemożliwą. Działo się tak dużo, że pewnie jakby zebrać wszystko do kupy mogło by z tego powstać małe opowiadanie.

    Jeszcze raz serdecznie dziękuję za to, że przybyliście i już dziś zapraszam ponownie :)

    No i Wojtku, dziękuję za piękną relację.

  3. Piotr M. Głęboki
    Piotr M. Głęboki
    1 lipca 2014 at 20:28

    Mówią że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Zatem udostępniam wszystkim link do zdjęć wykonanych przez Marcina Merkwę, które ja troszeczkę obrobiłem. Zdjęcia uszeregowane są w porządku chronologicznym i najlepiej obrazują „co i jak”. Dziękuję Jankowi @Pigpen za to że mu się chciało, Wszystkim obecnym za to że po raz kolejny miałem okazję spędzić 3 fantastyczne dni w gronie bliskich mi ludzi

    https://onedrive.live.com/redir?resid=E9CEDA26AD687BC2!731&authkey=!AGchNpPtNidxEjo&ithint=folder%2c.jpg

  4. 3 lipca 2014 at 20:31

    Winien jestem i ja dwa słowa.

    Pierwsze i najważniejsze, co chcę powiedzieć to WIELKIE DZIĘKI!

    Dziękuję za wspólną podróż – w obie strony – bo bardzo lubię podróżować z Piotrkeim i Krzyśkiem (choć czasem ma fochy jak baba i na kilka miesięcy potrafi znikać – musiałem). To była beka śmiechu na kołach. Zresztą w powrotnej drodze – też ;) Dołączył do nas Zbyszek.

    Dziękuję za możliwość spędzenia z Wami wszystkimi czasu i możliwość poznania w tzw. realu.

    Dziękuję za możliwość cieszenia oka i zmysłów tytoniami, pod wrażeniem których byłem cały czas. Chyba świadczy o tym fakt, że brałem próbki; tak! Ja brałem próbki ;)

    Warunki w jakich dane nam było spędzić czas – bajkowe. Okolica – zniewalała.

    Przygotowane przez Janka (i nie tylko) potrawy były pyszne na tyle, że przerwałem moją i tak szarpaną dietę ;)

    Nastroje, śmiechy, chill out ziemniaczany, ciężko wszystko opisać.

    Dla takich właśnie spotkań po raz kolejny uświadamiam sobie, warto przebyć tyle kilometrów.

    Nie napisałem wielu rzeczy, które pierwotnie głowę mi wypełniały, ale uwieżcie – jestem przepełniony super wspomnieniem.
    Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam wszystkich byłych i tych którym przybyć się nie udało!

  5. kusznik
    kusznik
    5 lipca 2014 at 20:10

    Dopiero teraz mam chwilkę czasu na odpalenie kompa,więc z dużym opóźnieniem napiszę….DZIĘKUJEMY!!! Czegoś tak magicznego i irracjonalnego nie przeżyłem od czasów Mundialu 1974!
    Mnogość nowych wrażeń związanych z fajką! Mnogość nowej wiedzy na tematy wszelakie! Serdeczność i życzliwość uczestników!Możliwość osobistego poznania Elity Polskich Fajczarzy!Możliwość obejrzenia „naocznie” fajek Piotra i stwierdzenia,że to nie są fajki! To bibeloty! To fajkowe „jajka Faberge”!
    Ilość tytoni w słoiczkach,puszeczkach,pojemniczkach mnie osobiście powaliła na kolana! Virginie,latakie,aromaty….rany!
    I serdeczność,gościnność i zaangażowanie Gospodarza-zaiste coraz mniej takich chwil we współczesnym Świecie!
    Żal- niespodziewany telefon z domu wezwał nas do wczesniejszego wyjazdu z Kramarzówki i musieliśmy opuścić to zjawiskowe miejsce wcześniej niż zakładaliśmy.
    Powtórzę jeszcze raz…DZIĘKUJEMY!!!

  6. KrzysT
    KrzysT
    12 lipca 2014 at 20:46

    To tera ja. Ponieważ upłynęło już tyle czasu, że napięcie oczekiwania na relację kompletnie opadło :> napiszę tylko, że było bardzo zajebiście.
    Chciałem podziękować wszystkim uczestnikom razem i każdemu z osobna za towarzystwo i za przednią zabawę. Fajnie było zapoznać nowych ludzi i zobaczyć tych dawno nie widzianych.
    Nie wiem, czy to jest w ogóle możliwe, ale było jeszcze fajniej, niż rok wcześniej. Impresje i spostrzeżenia:
    Janek przeszedł sam siebie, jeśli chodzi organizację (jedzenie, kociołki, kreacje, oprawa muzyczna… na wczasach all inclusive tylu atrakcji nie ma przez dwa tygodnie (znaczy: podobno, nigdy nie byłem ;))). Tomkowi udało się dojechać nie przekraczając dwustu na godzinę. Abstynentowi Piotrkowi udało się doprowadzić czterech uczestników do stanu bliskiego lewitacji za pomocą kartofla. Piotrowi M. Głębokiemu udało się doprowadzić Marcina na skraj stuporu krótkim dwugodzinnym wykładem o podstawach fotografii (a Marcinowi przypadła rola tego, który twardo odpala pierwszy pierwszą fajkę każdego dnia o piątej rano. Powinieneś spiknąć się z Radkiem). Markowi udało się przywieźć najlepsiejszy bundz jaki jadłem od dekady. Klaudiuszowi udało się przywieźć dziesięć kilogramów tytoniu i Wojtka, któremu udało się odezwać całe trzy razy. Tomkowi i Danielowi udało się wywołać we mnie refleksję, że może warto zmienić motocykl na większy (nienawidzę was, chłopaki), chociaż wcale się nie starali. Zbyszkowi udało się zrobić pętlę Warszawa-Łódź-Kramarzówka-Warszawa, czyli chyba najdziwniejszą trasę dojazdową. Michałowi udało się wyglądać równie inteligentnie jak yopas (ja już wiem, jak oni to robią – po prostu się nie odzywają i nie ma jak rozwiać wątpliwości :>) Małżonce Marka udało się zachować święty spokój.

    No i jeszcze parę rzeczy warto by wspomnieć, ale nie wiem, czy jest sens. Ilość tytoni była przeciętna, ot z pół setki. Fajek pewnie ze 2-3 razy tyle, czyli absolutnie standardowo. Oczywiście wszystko leżało niedbale rzucone na stół i każdy się wszystkim częstował. Reprezentacja łódzka jak zawsze miała najbardziej zadbane fajki, reprezentacja białostocka jak zawsze najwięcej po drodze marudziła :>

    I jeszcze sprostowanie odnośnie tych niby uszczypliwych komentarzy pod adresem Tomka. Wooojtek… widziałeś kiedyś, jak kot łapie muchy na szybie? Siedzi, czasem od niechcenia machnie łapą, zawsze trafia. Wiadomo, żadne wyzwanie. No i to właśnie takiej klasy złośliwości są. Ot, trochę z nudów, trochę, żeby z wprawy nie wyjść – ale wysilać się nie ma co :>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*