G.L. Pease Cairo

31 lipca 2015
By

 

Cairo to mieszanka złożona przez Grega Pease’a i wprowadzona na rynek w marcu 2000r. – czyli na początku jego działalności blenderskiej. Według Pease’s nazwa jest nieprzypadkowa, bo zainspirowana właśnie stolicą Egiptu; charakter mieszanki ma oddawać atmosferę i zapachy kairskiego targu przypraw.

003-029-0004

Cairo to różne rodzaje Virginii – red, orange i bright, tytonie orientalne (nie wiadomo, jakie i skąd konkretnie) i odrobina Perique. Producent nie przyznaje się do dosmaczania. W puszce widać wszystkie tytoniowe kolory: od jasnożółtych, czerwonawych i ciemniejszych Virginii, przez brudnozielone Orientale aż po prawie czarne drobinki – to zapewne Perique. Cięcie to dość często spotykany w produktach zza Oceanu „dandruff cut”: wymieszane spore kawałki z grubsza roztartego cake’a, trochę wstążek, liście pocięte na wielokąty o przekątnej 2-3 mm, drzazgi nie wiadomo czego, nawet trochę pyłu o gradacji drobnej soli – choć nominalnie ma to być ribbon cut. Estetom może przaszkadzać, dla mnie to nawet na plus, bo można prawie as is pakować do fajki.

To chyba typowe dla tytoni G.L. Pease – pisał o tym zdaje się Janek (@pigpen) – że zawartość puszki jest sucha; w porównaniu do produktów europejskich wręcz bardzo sucha. Plus jest taki, że tytoniu w opakowaniu jest po prostu objętościowo dużo. Nie doszukuję się żadnego spisku blenderów ze Starego Kontynentu, ale przyjemnie jest dostać więcej tytoniu w tytoniu, a dolać wody/nawilżyć można już samemu według uznania.

No właśnie… nawilżać czy nie? Pierwszy odruch jest jednoznaczny: nawilżać i to zdecydowanie, lać wodę wiadrami aż się nasyci! Ale na wszelki wypadek zapaliłem testowo Cairo prosto z puszki i zostawiłem jak jest – a w późniejszych paleniach miałem nawet wrażenie, że jest odrobinkę (ale tak minimalnie) za wilgotny. Ta suchość jest moim zdaniem pozorna i to wrażenie może wynikać z tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do tytoni bardziej mokrych – bo ja wiem: może mocniej naparowanych w prasach, bo taka jest metoda produkcji, a może ordynarnie dociążonych wodą z mało szczytnych motywów biznesowych?

Zapach z puszki jest bardzo intensywny – zasięg rażenia to kilka metrów (nie przesadzam). Pachnie bardzo świeżo i mocno wierci w nosie: cytrusy, wino (to raczej nie jest typowy ocet McClellanda), fermentacja (mi się to pozytywnie kojarzy – jak opadłe z drzewa jabłka, które trochę poleżą), sporo przypraw, może jakieś suszone owoce. Nie wiem, czy to zasługa Orientali, czy  Virginii, czy Perique, czy ich kombinacji – a może jakiś casing jednak miał miejsce. Tin note może się podobać, ale nie zaryzykowałbym użycia pustej puszki do aromatyzowania szafki z bielizną osobistą i pościelową.

Nabijanie jest łatwe, o ile ktoś nie jest zafiksowany na kanonicznych procedurach fajkowych – bo tutaj lepiej zapomnieć o trzech warstwach, spiralnym ułożeniu włókien,  zazębianiu się warstw i podobnych rzeczach – one są wyeliminowane przez formę cięcia. Cairo wsypuje się do fajki, odrobinę przyklepuje (bardzo się nie da, ten tytoń nie jest sprężysty i podatny na nacisk) i już. To pewnie będzie duży plus dla leniwych (jak ja), trzeba tylko uważać, bo wsad  „się nie trzyma” i przychylając fajkę, bardzo łatwo wysypać zawartość. Problem zmniejsza się po odpaleniu – techniką dowolną, bo tytoń łatwo się przyczernia i zajmuje żarem, jedynie wspomniane grubsze kawałki lubią sobie postrzelać i się rozprężyć. Później też nie sprawia jakichś szczególnych problemów technicznych, choć przeciągnięty potrafi siknąć kondensatem. Spala się dość równo, mimo opisanego już różnego kalibru składników – może nie na sakramentalny biały popiół, ale też nie zauważyłem zbyt dużo niedopalonych skwarków. Ogólnie zaliczyłbym Cairo do mieszanek technicznie przyjaznych.

Cairo dobrze nadaje się do palenia w upały, bo smakuje bardzo orzeźwiająco, wręcz lemoniadowo. Przypomina mi wytrawny cydr albo zielone mango, moim zdaniem nie jest zbyt słodki – owszem, są jakieś przebłyski, ale trzeba się sporo namlaskać i dokładnie rozsmarować dym po języku, żeby tę słodycz poczuć. Moim zdaniem nie jest to konieczne i nie tego szukam w tytoniu. Nie ma mowy o charakterystycznej duszności i pieprzności niektórych mieszanek Virginii z Perique, choć pewien rodzaj pikantności – takiej powiedzmy imbirowej – jak najbardziej da się wyczuć. Smak nie zmienia się za bardzo w miarę palenia, w drugiej połowie jest tylko minimalnie mniej rześki i bardziej przyprawowo – pikantny. Moc jest umiarkowana, powiedzmy 6 w dziesięciostopniowej skali. Room note nieznany (w sezonie wiosenno-letnim palę na balkonie).

Dostrzegam (i tutaj zgadzam się z KrzysiemT) pewne podobieństwo Cairo do Grand Orientals, a szczególnie Smyrny No. 1 – może to wspólna baza albo ten sam Oriental (oczywiście w Cairo jest więcej ich rodzajów) użyty do produkcji. Smyrna jest według mnie bardziej kadzidlana, mniej tam świeżości, a więcej piernikowych przypraw. No i nie pachnie aż tak mocno.

Nie potrafię powiedzieć, jak dojrzewa – niby stempelek na mojej puszce wskazywał na to, że ma już rok, ale nie wiem, na ile jest to miarodajne i jak takie hermetyczne leżakowanie (choć puszki GLP nie są pakowane próżniowo)  ma się do dojrzewania w słoiku. Pierwsza próbka Cairo, z którą miałem do czynienia była na pewno dojrzała, ale wypaliłem ją lata temu i nie dam rady porównać tamtych i obecnych wrażeń. W każdym razie teraz odłożyłem trochę na później – zobaczymy za jakiś czas, co z tego wyjdzie. Ta minirecenzja jest po mniej niż dziesięciu fajkach tytoniu prosto z rocznej puszki.

PS. Jestem winien (i to nie po raz pierwszy) podziękowania Krzysztofowi (KrzyśT) – po pierwsze za wspomnianą próbkę sprzed kilku lat, a po drugie za pomoc w kupieniu puszki niedawno temu. Dzięki Krzyś!

 

Zdjęcie pochodzi z tobaccoreviews.com

Tags: , , , , ,

7 Responses to G.L. Pease Cairo

  1. golf czarny
    31 lipca 2015 at 15:11

    hmmm…ja byłem chyba ofiarą właśnie tego „Kairu” i dlatego (jak na GLP – a to, ostrzegam, zupełnie inna skala) blend wydawał mi się początkowy za mało intensywny. Z drugiej strony … niczego mu nie brakuje. Przynajmniej w dziedzinie Va. I to przecudowne (GIEELPOWSKIE!) wrażenie naturalności.

  2. KrzysT
    KrzysT
    31 lipca 2015 at 17:10

    Fajna, pełnokrwista recenzja. Lubię Mirkowe recenzje, bo za każdym razem, jak czytam, to widzę, jak recenzent nie poprzestaje na jakiś tam impresjach, tylko pisze dokładny, przekrojowy tekst. Może inaczej nie umie ;) ale ja to bardzo cenię. Serio.
    Sam odbiór tytoniu mam bardzo podobny jak Autor – na tyle, że nie wiem, co mógłbym odkrywczego dodać. Może tylko wspomnę, że jak otworzyliśmy komisyjnie puszkę z Pawłem (@yopasem) i Alkiem (@Julianem), to uznaliśmy zgodnie, że to jest dosmaczone jakimś burbonem. Po powąchaniu i spaleniu Smyrny nie jestem już taki pewien i skłaniam się ku stwierdzeniu, że to jednak charakterystyczny zapach użytych tam tytoni orientalnych. Identyczne „pokrewieństwo wyrazu” wykazuje moim zdaniem bazowy Frog Morton i Katerini Classic z serii Grand Orientals. Jak głosi powiedzonko – must investigate further.

    • miro
      31 lipca 2015 at 20:36

      Inaczej też umie :) Ale jak już się weźmie i napisze, to sobie myśli (pewnie naiwnie), że ktoś może potrzebować trochę więcej informacji, niż tylko trzy zdania opisujące subiektywny odbiór. Zresztą i tak już się poprawił i nie pisze takich elaboratów, jak kiedyś.

  3. Cnidius
    9 sierpnia 2015 at 22:25

    Bardzo piękna recenzja – przyznaję, że mam na Cairo wielką chętkę. Czy mógłbym prosić o jakąś poradę – jak go można kupić? Czy tylko sprowadzanie z US wchodzi w grę? Googlam już jakiś czas, ale nic nie znajduję…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*