Kiedy dowiedziałem się, że w paczce, która do mnie została nadana znajduję się tytoń McClelland Red Cake od razu podjąłem egoistyczną decyzję – tę próbkę wypale sam i z nikim się nie podzielę. Miałem już wprawdzie okazję próbować tego tytoniu wcześniej. Pozostały bardzo dobre wspomnienia, ale niestety zbyt mgliste, żeby poskładać je w sensowną recenzję. Wszystko już miałem przygotowane: fajki (specjalnie przeznaczone do amerykańskich virginii), wyciory, zapałki, kołeczki itd. Zabrakło mi jednak rzeczy najistotniejszej, potrzebnej by w pełni cieszyć się z palenia fajki. Niestety nie mogłem znaleźć wystarczającej ilości czasu, która pozwoliła by mi na wypalenie całej próbki i napisanie kilku odczuć z palenia.
Dopiero w przerwie świątecznej, udało mi się wymigać od codziennych czynności i stanąć oko w oko z fajką nabitą Red Cake’iem. Wcześniej z powodu braku czasu mogłem się jedynie zadowolić wkładaniem nosa do torebki strunowej i wąchaniem od czasu do czasu zapachu tytoniu oraz oglądaniem ładnych czerwonych wstążek tytoniu. Sam zapach nie powalał. Pachniał podobnie jak większość amerykańskich virginii. Chyba nikogo nie zaskoczy porównanie Tin Note do ketchupu.
Za pierwszym razem nabiłem tytoniem benta Savinelli Punto Oro. Paliłem w niej kiedyś GH Luisiana Flake. Zapach z fajki już dawno wywietrzał. Myślałem, że fajka będzie neutralna smakowo, zwłaszcza, że „Lufa” nie jest aż tak bardzo mydlanym blendem. Niestety myliłem się. Przez całe palenie czułem mydlany posmaczek. Co spowodowało, że miałem wątpliwości czy nie pomyliłem tytoni.
Następnym razem byłem już bardziej ostrożny. Do palenia przygotowałem fajki nigdy wcześniej nie palone. Na pierwszy ogień poszła nowa Blowfish Nordinga. Zapach ketchupu, rzecz jasna w paleniu już całkowicie zniknął. Zainteresowała mnie natomiast inna rzecz. Mimo wymiany fajki, czułem lekki mydlany posmak. Coś jakby delikatne perfumowanie. Od razu wstukałem nazwę mieszanki w wyszukiwarce Tobacco Reviews. Zwróciłem uwagę na zdanie zamieszczone w opisie tytoniu, mówiące, że jest to virginia w angielskim stylu, rzadko spotykana w Stanach. Zdanie to świadczyło, że w jakiś sposób blend nawiązuje do znanych w Anglii mieszanek czystej virginii (a może scented virginii?). Stąd pewnie moje skojarzenia z virginią od Hoggartha.
Pomijając różne, rozmaite odniesienia do innych znanych tytoni, wrócę do opisu Red Cake’a. Tytoń jest bardzo gładki w smaku. Nie szczypie w język ani nie drapie w gardło. Pali się równo i bezproblemowo. Warunkiem koniecznym do przyjemnego palenia jest jednak odpowiednie podsuszenie tytoniu, bo oryginalnie jest on troszeczkę za wilgotny. Trudno mi znaleźć odpowiednie skojarzenia smakowe tej mieszanki (jakieś akcenty miodowe, kremowe, migdałowe, marcepanowe, karmelkowe, czasem cytrusy). Na pewno jest to virginia należąca do tych słodszych w smaku.
Kultura palenia jest naprawdę pierwszorzędna. Żar prowadzi się z łatwością. Tytoń łatwo się rozpala, nie przygasa. Jedynie od czasu do czasu przejechałem wyciorem, żeby zebrać kondensat z kanału dymowego. Z biegiem palenia, smak tytoniu nie zmienia się negatywnie. Można dopalać go do końca ze smakiem. Trzeba tylko uważać, żeby nie przesuszyć tytoniu przed paleniem. Wtedy potrafi się zrobić szczypiący i pod koniec trzeba wystukiwać mokry korek do popielniczki.
Paliłem ten tytoń jeszcze 2 razy – raz w Falconie i raz w innym Nordingu. Nie zauważyłem różnic w smaku. Świadczy to o tym, że to równy, dobry tytoń.
Moc tytoniu raczej średnia. Paliłem go w dużych fajkach i nie czułem zawrotów głowy.
Podsumowując chciałbym podziękować raz jeszcze za możliwość wzięcia udziału w Akcji Rotacja oraz przeprosić za opóźnioną recenzję innych uczestników akcji. Tytoń oceniam bardzo dobrze i żałuje, że można go dostać tylko za Oceanem.
Najnowsze komentarze