Krynica fajczarska

30 września 2010
By

I zdarzyło się razu pewnego, że niejaki Dziki, fotograf urodzony i (nieraz) ubzdryngolony, rzekł do niżej podpisanego: „Do Krynicy jadę, fajkę zapalić i po górach pochodzić, bowiem praca mnie wzywa siedzieć w tamtejszym hotelu, a dziennikarski fach uprawiać. Jedźże, wasze, ze mną, a ubawisz się setnie.” Skąd wiedział, skubany?

Tedy spotkawszy się wczesnym warszawskim popołudniem oddaliśmy się rozkoszy wyjeżdżania ze stolicy w godzinach szczytu popołudniowego. W sumie szybciej by było, jakbyśmy ten samochód na plecy wzięli i poszli na przełaj… ale w końcu dotarliśmy na miejsce okole północka. Policyjną metodą schwytany i przesłuchany lokals wskazał nam drogę do hotelu – lecz pierwej do sklepu całodobowego z wyszynkiem. Tak przygotowani zalegliśmy chytrze o przedświcie, by o świcie wyruszyć w góry. To o tym świcie, to proszę traktować jako licentia poetica – ale zza ściany deszczu i mgły nie dostrzegłbyś nawet lądującego tupolewa, a co dopiero gór. No ale słowo się rzekło – dwóch wałów na szlaku.

Kawa w termokubku chlupie z dezaprobatą, ale czasu nie mamy zbyt wiele – w końcu trzeba będzie zająć się pracą, a tymczasem biegusiem wymijamy jakieś zabudowania za hotelem, aby od razu znaleźć się w … wodzie. Woda spływa z gór, woda kapie, sączy się, cieknie, a chwilami leje się z nieba, łąka jest stawem, w którym toną resztki koniczyn, ten las to nie bukowina, tylko jakieś cholerne namorzyny… ale mamy kapelutki!

A pod kapelutkiem fajeczka tli się bezpiecznie i smacznie. Co prawda mój ulubiony zestaw poranny nie lubi biegów pod górę – ale dajemy radę, dość szybko podejście przechodzi w trawers. Takie śniadanko – mocna kawa słodzona miodem plus dobra latakia dobrze nastraja mnie na cały dzień, zwłaszcza spożyte podczas miłego spaceru w miłym towarzystwie. A mamy Balkan Sasieni – pyszności (dzięki Tomku, pozdrawiamy)! Nawet Dziki, który za latakią generalnie nie przepada, więcej oblizuje się paląc, niż spluwa.

Okrążając Krynicę (nazwa odpowiednio mokra!) od północy podziwialiśmy panoramę p.t. „Beskid Sądecki przez pasma mgły, zza ściany deszczu”. Sympatycznie jest taplać się w błocie na trasie wyciągu orczykowego. Dziki najpierw dostał szwungu jak po jakim dopalaczu, ale w końcu ustaliliśmy tempo na „bieg spacerkiem”, a potem to już było głównie z górki. Na pazurki. Nie, raczej na ząbki – śliskie błocko na mokrych kamieniach redukuje tarcie praktycznie do zera. W takich warunkach schodzenie po drodze zrywki drzew było tyleż ciekawe, co frustrujące. Wcześniej szlak często zmieniał się w coś w rodzaju kąpieli błotnej. Dziki forsował przeszkody na wprost, dymiąc bohatersko z petersonowskiego benta niczym transatlantyk, natomiast Wasz uniżony sprawozdawca, przez własną głupotę pokarany obuwiem bez cholewki, szarżował niczym partyzant z wyciętego lasu przez okoliczne krzaczory.

Spacer po lesie służyć powinien zdrowiu – zatem wypaliliśmy po trzy fajki. Doprawdy, dobra latakia znakomicie smakuje na górskim powietrzu. Szkoda tylko, ze naprawdę musieliśmy się spieszyć – zaledwie czterogodzinny spacer przed dziennikarzeniem to i tak sporo.

Aha, warto nadmienić, że w ramach uatrakcyjniania sobie drogi powrotu, strawersowaliśmy tor bobslejowy. Wraz z ogrodzeniem. Mam nadzieję, że ktoś to przejrzy i wyremontuje przed zimą…

Nas czekała już tylko ciężka praca, a po niej – sympatyczna droga do nocnego sklepu w celu wiadomym. Trawestując znaną przeróbkę znanego przeboju „do nocnego sklepu droga była krótka/ bowiem się Dzikiemu zamarzyła…noo, mniejsza z tym.

Pozdrowienia z fajczarskiej Krynicy zdrojem wód opadowych i wódek smakowych płynącej!

Tags: ,

9 Responses to Krynica fajczarska

  1. Fidel
    30 września 2010 at 21:51

    Fotkę do tego wrzuciłem, ale jeszcze nie rozgryzłem, jak ją załączyć.
    Będę wdzięczny za podpowiedź.

    • Alan
      Alan
      30 września 2010 at 21:54

      Mówisz – masz.

      Miło Cię tu widzieć :) Witaj w gronie fajkanetowiczów.

      • Fidel
        30 września 2010 at 22:00

        Dzięki!
        Dziki mnie namówił – ta wszystko przez niego.
        A fotkę, to nawet nie wiemy, który z nas zrobił – obaj trzymaliśmy dzikowego iPhona, próbując się nie obalić na śliskim zboczu. ;)

  2. KrzysT
    KrzysT
    30 września 2010 at 22:04

    O, powitać Panów szanownych. Ładny debiut ;)
    Ależjabympojechałwgóry :(

  3. ben
    ben
    30 września 2010 at 22:15

    Witam! Miło zobaczyć kolejną znajomą twarz – a w zasadzie dwie twarze. :)

  4. MeB
    1 października 2010 at 10:08

    Dzięki za artykuł z ‚terenu’. Widzę że się nieźle bawiliście :)

  5. farbka
    1 października 2010 at 10:39

    Dziękuje za pozdrowienia super wycieczka………

  6. yopas
    yopas
    6 października 2010 at 14:00

    Klimat tego artykułu nieodczepnie kojarzy mi się z Las Vegas Parano.
    Czemu?

    • Fidel
      6 października 2010 at 14:49

      No bo to i było trochę takie „Kryniczny odlot i odpływ”.
      Ale w użyciu tylko Balkan Sasieni + Żywiec Porter + Żubr(brr)
      Kawy nie liczę, bo to śniadanie było.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*