Pianka, cegła, glina, szklanka

19 marca 2013
By

Randalf Biały, Randalf Szary, Randalf Jasny Ecru oraz jeszcze kilku innych Randalfów w kolorach spoza słownika normalnego mężczyzny siedziało na progu przed wejściem do tutejszego wyszynku. Zadanie, które zlecił im miejscowy Cech Wiedźm i Czarodziejów wydawało się zdecydowanie przekraczać ich możliwości, a poziom zrezygnowania doprowadził do stanu, z którego podnieść mógł ich jedynie łyk miejscowego sikacza. Pokrzepiali się co prawda faktem, że wylosowali w sumie łatwą, emerycką dzielnicę. Co zdecydowanie stawia ich na wygranej pozycji , w porównaniu do innych wyznaczonych przez Cech zespołów, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę wskaźniki dotyczące liczby, rozległości oraz rodzaju ponoszonych obrażeń. Niemniej wyraźnie w tym momencie potrzebowali odsapnąć, przeformować szyki, przedyskutować strategię.

Miejsce wybrali dobre. Po nasłonecznionej części ulicy. Mogli się rozsiąść oprzeć o ścianę. Tylko Mysi (no jakiś taki, między brązem a szarością) pił na stojąco, ponieważ każda niedostatecznie ciepła powierzchnia przypominała mu bajkę o Czerwonym Kapturku i czyhającym na niego WILKU. Zresztą on nawet, gdy stał miał niejasne wrażenie, że gdzieś tam zza winkla obserwuje go para błyszczących, świdrujących oczu. Skrzą się w słońcu żóltawe, wilcze kły. Pozostali czarodzieje nie mieli tych problemów. Z lubością wlewali w siebie niedostatecznie chłodny płyn. Mieli świadomość, że w ich przypadku, zakaz publicznego spożywania, działa zdecydowanie na korzyść. Niektórzy nawet próbowali gdzieś w końcu ulicy wypatrzeć choćby strzępy patrolu straży miejskiej. Aby tylko móc oddać się w ich ręce. Z byle powodu. Zostać osadzonym na najbliższe kilka godzin. Nawet, jeśli miałyby być to dyby. Byle mieć jakieś usprawiedliwienie. Byle nie wracać do zleconej roboty. Patrol jednak nie nadchodził. I w sumie nie było w tym nic zaskakującego. Czwartek, jako dzień targowy rządził się swoimi prawami. A wszyscy funkcjonariusze, co sił w nogach i pęcinach gnali na miejscowy plac targowy. W sumie nie po to, żeby ścigać różnej maści złodziei i drobnych opryszków, bo i niby dlaczego mieliby się zajmować czynami o niskiej szkodliwości społecznej, skoro rzucali wyzwania dużo poważniejszym przeciwnikom. Takim, jak np. nielicencjonowana sprzedaż cebuli przez starą Maciaszczykową, czy zagrażający continuum wszechświata postój przy Placu Miłego Rolnika bez pisemnej zgody burmistrza.
– Dzisiaj czwartek – bąknął niespodziewanie Randalf Łososiowy – nic nas nie uratuje. Została jeszcze cała okolica szpitala i te stare wojskowe koszary.
– Auć! – odpowiedział Randalf Jasny Ecru dotykając dłonią spuchniętej żuchwy. – Dobrze, że się zęby ostały! – wymamrotał. – Co za dureń wymyślał te scenariusze: „Dzień Dobry Panu/Pani, jesteśmy
przedstawicielami Cechu Wiedźm i Czarodziejów. Chcielibyśmy z Panem/Panią porozmowiać na temat szlachetnej sztuki konsumpcji tytoniu. (W tym momencie proszę zwrócić się do kolegi z zespołu z
prośbą o zademonstrowanie swojej fajki)…”
– No i takżem, rzekł – rzekł Gołąbkowy – i teraz kolega pokaże Pani swoją długą fajkę…
– Auć! – stęknął Jasny Ecru na samo wspomnienie dziarskiej babeczki w moherowym berecie z antenką.
– Cholerne gnomy z marketingu. Siedzą w tych swoich norach pod ziemią i knują. Żeby chociaż mądrze knuły. Bo to sztuka jest. Wywiercić dziurę w głowie… wypełnić gównem. Ech… co ja
tu w ogóle robię… jak się prof. Lichter dowie… niezależnie czy jeszcze żyje, czy nie… wstyd!
– Hannibal Lichter? – spytał któryś z czarodziejów
-Auć! – przytaknął Jasny Ecru.
– Cholera! – odpowiedział któryś z czarodziejów
– Auć! – przytaknął Jasny Ecru.

Tymczasem w mieszkaniu przy ulicy Biker Street 222C, w kuchni, przy stole siedział dr Motson. Głowę obejmował dłońmi opierając łokcie o stół. Patrzył niewidzącym wzrokiem w szklankę do połowy napełnioną przezroczystą cieczą. „Czy szklanka jest do połowy pusta, czy pełna… Jezus Maria Sholmsie, czy mógłbyś przestać wyć…” Z pokoju obok, dochodził donośny „śpiew”. Mijający się z taktem, męski sznapsbaryton intonował Bogarodzicę.
– Na miły Bóg. Skąd on to wziął – szepnął do siebie Motson i w tym momencie zrozumiał, że szklanka nie jest szklanką. Chwycił rzeczony przedmiot uniósł do ust przechylił i wypił.
– Pffff! – wyrwało mu się niechcący. „Czysty spirytus” – pomyślał jego mózg – „To pomaga. To musi pomagać. To jedyne wyjście drogi Motsonie. Za chwilę przyjedzie tu kolega Wietrzyk. Posprząta. Od tej pory nic już nie będzie takie samo.” Motson sięgnał do kieszeni marynarki. Namacał niewielką fajkę do szagu. Choć zwyczajowo palił w niej, co popadło. Czasem heroinę, czasem haszysz, czasem zwykłą samosiejkę,
którą uprawiali z Sholmsem w ogródku przed domem. I ta samosiejka była najgorsza. Już lepiej było nabijać czarnym, oleistym, świńskim ogonem z Kendal… „To nie ta kieszeń” – podpowiedział mózg. Faktycznie. Motson sięgnał do drugiej. Parabelka sama pchała się w dłoń. Była tak poręczna. Motson wstał, zachwiał się i usiadł.
– Pffff! – powiedział. I nawet chciał jeszcze coś dodać. Ale mózg mu nie pozwolił. Kazał wstać. Udać się do pokoju obok. Motson wstał powtórnie. Oparł się dłonią o blat. Przyłożył lufę do skroni. Ktoś w pokoju obok wciąż ryczał Bogarodzicę. „Ileż można” – podpowiedział mózg. Motson rzucił się w kierunku wyjści z kuchni. Nogi jednak odmówiły posłuszeństwa. Mimowolnie wybiegł z kuchni i zatrzymał się na drzwiach wyjściowych.
– Tuć sie nam zwidziało diable potępienie…- usłyszał z pokoju obok i już miał wybić się z aktualnie utrzymywanej pozycji (utrzymywanej i stabilizowanej lewą ręką kurczowo zaciśniętą na klamce) i kopniakiem
sforsować kolejne drzwi, gdy nagle usłyszał dzwonek. Odruchowo nacisnał klamkę, nie bacząc na utratę jedynego aktualnie posiadanego elementu stabilizującego i wyturlał się na klatkę schodową.
– Wierzyż w to, człowiecze, iż Jezu Kryst prawy… – dobiegło z otwartego mieszkania. Motson leżał na plecach. Czuł zimno posadzki.Przypomniał sobie bajkę o Czerwonym Kapturku i WILKU. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą pięć lub sześć brodatych twarzy. Jedna przmówiła:
– Dzień Dobry Panu, jesteśmy przedstawicielami Cechu Wiedźm i Czarodziejów. Chcielibyśmy z Panem porozmowiać na temat szlachetnej sztuki konsumpcji tytoniu. Kolega Randalf za chwilę zademonstruje
swoją długą fajkę… Motson zamknął oczy, wyciągnał do góry rękę z parabelką i wystrzelił…
– Amen tako Bog daj, Bychom szli szwyćcy w raj. – dobiegło zza drzwi otwartego mieszkania przy niezdarnym akompaniamencie kontrabasu.

Wieczorem doktor Wietrzyk napisał w dzienniku „Udało mi się przybyć we właściwym momencie…”

I po co to wszystko, ktoś mógłby zapytać. Taki wstęp długi, ni w pięć ni w dziewięć. Otóż, nazywam się yopas i jestem grafomanem. A ten portal to tylko kolejny pretekst, żeby móc się wybebeszyć. Żeby uchodzić. Żeby fotografować się z fajką. Jak jakiś Tolkien. Jak Einstein. Inteligent, myśliciel, geniusz. Kto czyta między wierszami, ten wie… że lepiej dać sobie spokój. Wędkę wziąć. Na ryby się wybrać. Albo zająć, ja wiem, poezją… układaniem mandali. To są hobby dla myślicieli. Nie jakaś fajka. Śmierdzący, drewniany przedmiot. Drewniany? Hm…

Kto chodzi na spotkania, ten wie. Pewnego dnia zostałem Sherlockiem. Kupiłem kałabasz (ang. calabash) Strambacha. Naczytałem się na grupie (alt.pl.fajka), że to jest wprost niewyobrażalnie świetny gadżet. Już samo jego posiadanie generuje praktycznie nieskończone bonusy do inteligencji, aparycji i charyzmy, że w sumie ciężko znaleźć jakikolwiek dodatkowy powód, by pisać o jego innych atrybutach. Ale ponieważ bywam małostkowy dodam, że nie mam w swoim zbiorze smaczniejszej i chłodniejszej fajki (w tym momencie proszę o wydedukowanie właściwego wniosku, który brzmi następująco: ma w domu pięć byle jakich fajek i z pewnością duże braki w technice – kto bywa na spotkaniach, ten wie). Latakia w kałabaszu jest esencją. Niestety, to nie jest fajka typu: weź do kieszeni, zapal gdziekolwiek, rzuć. A i (no shit Sherlock!) posiadanie nieskończonych bonusów kosztuje. Gdyby nie, w pewnych granicach rozsądnego użycia, można by nominować kałabasz na kandydata numer jeden na pierwszą fajkę w życiu.

Kto chodzi na spotkania ten wie, że nim zostałem Sherlockiem, popalałem wrzoścówki po kątach. Czytałem apf (alt.pl.fajka). I gdzieś tam znalazłem (wydawało mi się, że znalazłem) pochwałę fajek ceramicznych. Idąc za tym, jak dzik w żołędzie, nabyłem stosowną fajeczkę produkcji pan Pietrzyka oraz tytoń marki Samuel Gawith Grousemoore (broń mnie panie przed stajnią). Niestety fajką cieszyłem się krótko – raz chyba zapaliłem, po czym złamałem szyjkę. Samo palenie też nie musiało wyjść zbyt rewelacyjnie, bo nie pamiętam (6 lat minęło, 7 może).

Zupełnie niedawno, z okazji urodzin, moja rodzinka sprezentowała mi kolejnego Pietrzyka (ponoć fajka była pomysłem mojego 7 letniego syna). A ponieważ dziecku przykrości się nie robi, w ostatni łykend nabiłem Pietrzyka Ultimum i z pewną dozą nieśmiałości odpaliłem na balkonie. I powiem Państwu, że taki Pietrzyk to całkiem sympatyczna historia jest (nieskromnie dodając: zupełnie jak ta powyżej). Nie wymaga opalania, pali się chłodno, smacznie, niewiele kosztuje. W sumie można by zaryzykować i powiedzieć: doskonały kandydat na pierwszą fajkę. Ja jednak nie zaryzykuję. Mam w domu kałabasz – rozumiecie – nieskończony bonus do inteligencji. I myślę sobie, że obie te fajki – Pietrzyk i Strambach – pozornie dobre dla nowicjuszy, kryją pewną pułapkę – nie uczą palić poprawnie. I w sumie musiałbym sprawdzić, jak pali się w nich czysta, nieodporna na przeciągnie wirdżinia. I w tej konwencji to @radek (i wielu przed @radkiem) ma rację – nie wymyślono do tej pory lepszego materiału na fajki niż wrzosiec.

Jak mawiali starożytni Rosjanie: biez striesa niet progriesa. Im lepszą fajkę kupisz na początek, tym lepiej nauczysz się palić.

Tags: , , ,

15 Responses to Pianka, cegła, glina, szklanka

  1. Janusz J.
    Janusz J.
    19 marca 2013 at 06:21

    Biję brawo obiema rencami! Pisz tak dalej, a niedługo ludzie będą mawiać, że Pratchett pisze podobnie do Ciebie. Nie myśl jednak, że uda Ci się zamydlić mi oczy jakimiś ceramicznymi fajkami od Fietrzyka… ja czekam na kontynuację historii cechu Wiedźm i Czarodziejów.
    Tymczasem pozdrawiam serdecznie!

  2. R.Woźniak
    zogaor
    19 marca 2013 at 08:38

    „Historia cechu (…)” powinna zostać wystawiona jako teatr objazdowy na następnym spotkaniu. :-)

  3. Andrzej K.
    19 marca 2013 at 09:03

    Paweł, co Ty ćpiesz w tym kałabaszu? nie pomyliłeś Waść fajkowego ziela z samosiejką w tekście wspomnianą? ;)

    Psychodelia jak po kwasie, ale dobrze czyta sie (ale mi wyszedł adekwatny rym ;) ).
    Świetny tekst! Choć czytałem niektóre fragmenty po kilka razy, bo zrozumieć ciężko (ale jam głuptak i kawę mam słabą – zatem synapsy w mózgownicy spowolnione). To uśmiałem się z rana i wprawiłem w dobry nastrój.
    A już Bogurodzica w tym wszystkim, umiejętnie wkomponowana w treść i fabułę – majstersztyk! Rozłożyłeś mnie na łopatki ;)
    A podobno jesteś matematyk… a tu prosze! Dawaj więcej :)

  4. golf czarny
    19 marca 2013 at 09:39

    Bardzo bliski memu postrzeganiu spraw art. Oprócz ostatniego i paru innych zdań. :)
    a) cokolwiek wymyślił człowiek…chytre bydlę… w kwestii materiału na fajki (główki) okazywało się bzdetem. Znaczy chodzi o syntezę materiału jako takiego. Z kolei dokonał z pewnością paru ważkich odkryć w w swoim środowisku . Wiadomo grucha, grusza, gruszeńka , gruszeczka (owoc wierzby rosochatej) jest bezdyskusyjna i stoi na wysokim piedestale. Rada Miasta w Przemyślu powinna ufundować stosowny pomnik , zważywszy podobną inicjatywę w Koszalinie (Pomnik ziemniaka)Dopiero gdzieś daleko zamorskie fanaberie ale i tu zdania podzielone. Pianka prawdziwa czy dobry wrzosiec? Gdyby w żloby dawano osiołek golf po pewnych wahaniach wybrałby dobrze zrobioną piankę.

    b)mój absolutny sprzeciw budzi zdanie ostatnie i konkludentne. Wcale nie! Moja wizja jest taka ,że pierwsze ale to najpierwsze fajki mogą ,a nawet lepiej żeby były tanie. Mówię o fajczarskich noworodkach i tym polecam corn coby . Przy zastosowaniu paru zasad można łatwo się nauczyć podstaw. Nie mam doświadczeń z kalabaszem (jedynym stałym przyrostem w statystykach jest niestety waga;(a nie inteligencja;))ale jeśli miałbym wyskoczyć z 6-ciu stówek na sam początek to poproszę o egzempalarz testowy na 2 miesiące;). Uprzedzając „sport nietani etc….” odpowiadam ,że wcale na początek tak drogo być nie musi. Koszt zestawu startowego może zamknąc się kwotą ok 100zł.
    No chyba ,że ktoś w życiu oczekuje tylko wyzwań. Ja z fajką szukam hamakowego relaksu i staram się wyciszyć prenatalny „łomot” akuszera :”Przyj, przyj…” Także jak fajka to bez stresu i ciśnienia.

    c) na koniec pytanie , bo jednak tęsknota za podniesieniem statystyk ogromna , jak się takiego kalabasza obsługuje, czyści etc. Bo ony Pański kalabasz mi wielce nadobnym się jawi;)

    • R.Woźniak
      zogaor
      19 marca 2013 at 09:55

      Co do tych corncobów to bym się nieco kłócił. To, że palenie w nich jest słodsze i to, że są leciutkie to właściwie ich jedyne zalety. Kominy wąskie, fajkę łatwo spalić, inżynieria bywa skopana maksymalnie. Oczywiście patrzę trochę przez pryzmat mojej taniej kukurydzianki. Ale wbrew pozorom uważam, że absolutnie nie jest to fajka na początek.

      • golf czarny
        19 marca 2013 at 10:19

        Chodzi o Meerschaum Missouri (chińczyków nie polecam). Corncob ma swoją budowę . Moim zdaniem to się w oczy rzuca,że jest inny niż wrzosiec. A ze nie jest tak precyzyjnie wykonana (np. odlewka ustnika) no i co z tego? To nie jest fajka na wieki tylko na początek , piewsze dwa miesiące. Już gdzieś tłumaczyłem, że początkowo palić z tutkami dr. Grabow albo zwijaną kartką. I nie zmuszać się do dopalania do końca. Dla mnie uwolnienie się od stesu ,że nadpalę fajkę było wspaniałe.

    • yopas
      19 marca 2013 at 10:20

      ad a) uczeni w piśmie głoszą, że najlepsza Va jednak najlepsza w najlepszym wrzoścu. i ja im wierzę. alem tolerancyjny, jihadem straszył nie będę.
      ad b) być może handicapem corncoba jest fakt, że może ulec zwęgleniu. problem opisywany jest innej natury… fajczarz z dobrym wrzoścowym nawykiem, z łatwością odnajdzie się w piance, czy gliniance, odwrotnie nie musi to być już takie oczywiste. ja jestem zwolennikiem zimnego, apfowego chowu :)
      ad c) obsługa jest prosta: odkręcasz, polewasz i pijesz. odsyłam do apf po lektury źródłowe.,
      UkłonY,

      • golf czarny
        19 marca 2013 at 11:30

        Niezbyt wierzę w wrzoścowe nawyki. Nawyk jest jeden. Za to są wrzoścowe radości – brak korka, brak kondensatu , dopalenie do końca i w końcu cała ,jakoś tam opalona fajka. Tylko ,że to nie są przyjemności a raczej chwilę ulgi. I taki gołąbkowo;) siwy harkor z jednym zębem po pół roku przytupuje „still alive”. Ja sobie wyobrażam,że satysfakcja jest ale przecież chłopina mógł sobie w tym okresie choćby przez szybę tytoniu posmakować a nie tylko się uczyć.

        • KrzysT
          KrzysT
          19 marca 2013 at 12:28

          Ulgi? Mnie się jednak wydaje, że odrobinę przesadzasz. Tak, jakby nauka na wrzoścu była nie wiadomo jaką traumą, a nawet przy odrobinie doświadczenia udane palenia zdarzały się jedynie okazjonalnie. A przecież tak nie jest i nawet na początku wrzosiec potrafi dać bardzo dużo radości. Myślę, że nieporównanie więcej od jakiejkolwiek innej fajki (no dobra, nie mam doświadczenia z kalabaszem ;))
          Jestem, podobnie jak Paweł zdania, że zaczynać się powinno od wrzośca. A wszelkie inne rzeczy – glinki, kukurydzianki, gruszki – to są substytuty. Które urosły do miana pełnoprawnych fajek, głównie dlatego, że ludzie chcą jednak fajek po taniości.

          Jeśli chodzi o nawyki, to myślę, że i tak i nie. Jednak. Glina czy pianka są znacznie bardziej „wybaczające” jeśli chodzi o przegrzewanie i – zwłaszcza! – suchość palenia.

        • yopas
          19 marca 2013 at 12:34

          Tu nie ma wiele z wiary, czy niewiary. Paląc fajkę z materiału palnego należy uważać, żeby fajki nie palić. Jeżeli fajka jest z materiału niepalnego… wszystko sprowadza się do podatności cieplnej gęby.
          A jak pokazują rozliczne przykłady człowiek potrafi przystosować się do najdziwaczniejszych warunków zewnętrznych.
          UkłonY,

          • golf czarny
            19 marca 2013 at 12:55

            No nie wiem… ja tam czytając wpisy tutaj na i fms-ie traumę czuję. Jak jest to fajka po dziadku albo za darmochę jest większy luz wiadomo. Ale jak fajka ileś tam kosztuje no to stres jest.
            I jest pytanie od czego zaczynać? Jest odpwiedż: od fajki za około 200 zł.
            Z tym kosztorysem, po „uważnej lekturze tego forum” osobiście dałbym sobie spokój na wstępie. Ale wiem temat będzie na wieki wieków kontrowersyjny.

            • yopas
              19 marca 2013 at 13:05

              Ja jednak kurczowo ułapawszy myśl, że lepiej zaczynać od lepszej fajki, będę się jej trzymał, umiejętnie broniąc się przed przeliczaniem dobrości fajki na PLN (bo może okazać się, że są to jednak dwie różne rzeczy). Jak również, dla spróbowania, czy jestem we własciwej bajce, jednak zasugeruję fajkę glinianą (Pietrzyk ca. 30 PLN za sztukę, a są i tańsze). Na temat corncoba się nie wypowiem, bo nie paliłem. Choć pewne wyobrażenie posiadam (kałabasz bonus).
              UkłonY,

  5. nowak
    19 marca 2013 at 10:19

    Bardzo przyjemna literatura z rana, mogę spokojnie wyjść do pracy, nie sięgając po poranną książkę do kawy, co z racji rozmiarów tego tekstu uchroni mnie przed codziennym spóźnieniem.

    Z czytaniem między wierszami zasadniczo jest ten problem, że autorom przeważnie nie jest wiadome, co czytający sobie tam wyczytali. W każdym razie moja interpretacja Twoich przestrzeni międzywierszowych skłania mnie do umocnienia sądu, że jesteś przenikliwym człowiekiem.

    (A „jakiś taki, między brązem a szarością” wydaje mi się że jest brunatnym.)

    • yopas
      19 marca 2013 at 10:22

      Kolor konsultowałem z fachową literaturą kobiecą ;)

  6. pigpen
    pigpen
    19 marca 2013 at 10:38

    Uwielbiam czytać takie artykuły około fajkowe, gdzie na pierwszy rzut oka nie wiadomo o co autorowie chodziło, a jednak wiadomo (tak mi się wydaje). Dla mnie cenniejsza pierwsza część tekstu, która o niczym i o wszystkim. Poza tym Pana tekst pokazuje to co być może powinno cechować forumowiczów ? Pisać, wymyślać, tworzyć, skłaniać do refleksji „przy fajce i o fajce”. Co do „kałabaczka” to się nie wypowiem bo takowego nie mam. Mam jedną fajkę firmy Weber z wkładem piankowym, ale dopiero uczę się w niej palić. Choć pali się smacznie to wystarczy chwila nieuwagi i koniecznym jest wyrzucenie niedopalonego tytoniu zmoczonego w kondensacie.
    Co do wyboru pierwszej fajki … ja zaczynałem od gruchy i ona mnie nie zniechęciła. Nie wróciłbym do niej, ale na pierwszą fajkę na pewno nie wydałbym -set złotych bo nie miałem. Teraz wolę odkładać miesięcznie po 50 zł i raz na pół roku kupić fajkę, w której można palić ulubione tytonie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*