Czas ciachciania

18 lipca 2010
By

Jakoś się boję ostatnio powoływać na moje młodzieńce zabawy. Niby dla mojego pokolenia były one oczywiste, ale coraz częściej się okazuje, że dzisiaj młodzi bawią się inaczej. O czym myślę? Ano o „ciachcianiu” scyzorykiem…

1. Już nie kupuję dziesiątków nożyków, ale na przykład przy kultowym sklepiku majcherskim na „Centralnym” zatrzymuję się zawsze, ilekroć los rzuci mnie w to kolejowe inferno. I tak sobie myślę, że to „ciachcianie” wciąż jest uprawiane przez chłopaków – bez względu na rok urodzenia. Bo jak inaczej można wyjaśnić, że dwudziestokilkulatek kupuje scyzoryk „Opinela”? To nie jest argument na kibicowskie ustawki, to pasterski kozik alpejskich górali – do strugania, cięcia, wycinania, wyrzynania, rzeźbienia, amatorskiej snycerki…

Kołeczki

Idealny do zabawy dla małych i dużych chłopców. Można nim wystrugać fujarkę, łódeczkę z kory, patyczek dla dziecka czy dla siebie, kijaszek podróżny, szkaradną maskę, świątka… Czy nawet w ostateczności pociąć metrową gałąź na cieniutki plastry, co jest rozrywką pożyteczną i godną – dla każdego normalnego człowieka z siusiakiem.

Od kilku miesięcy obnażam się przed kolegami po fajce niczym ekshibicjonista z Paku Kaskada, to co mi szkodzi ujawnić jeszcze jedną słabość… No więc ciachciam, ciachciałem i będę ciachciał! Przez ostatnie półwiecze wyciąłem dziesiątki łódeczek z żagielkiem, kilka świątków, kilkanaście fujarek i tysiące patyczków, które do niczego nie służyły. Siadałem na ławeczce, wędkarskim krzesełku, pniaczku, skarpie, na trawie i bawiłem się scyzorykiem.

Ciąłem przy matce, przy żonach, narzeczonych, paniach i panienkach… Wyrzynałem przy szefach, podwładnych, kolegach, nieznajomych… Bo to znakomita sprawa jest – tak sobie siedzieć i ciachciachać. Wióry lecą na ziemię i nie będzie ich trzeba zbierać, zamiatać, sprzątać… Wystarczy wstać, strząsnąć resztki z portek i zabrać się za coś innego albo sobie pójść dalej, swoją drogą.

Ale dziś, z perspektywy lat i fajki mojej kochanej, wydaje mi się, że zmarnotrawiłem szansę, jaką mi dawało tamto przeszłe ciachcianie. Dziś już nie chodzę tak często nad Rzekę czy do Lasu, więc jestem tych szans w znacznym stopniu pozbawiony. A przecież mógłbym w swoim życiu – na tych wszystkich spacerach, wycieczkach, wyprawach, urlopach, wyjazdach, na rybach, plenerach, w delegacjach wyciąć niezliczoną ilość drewnianych kołeczków do fajki. I nie gapiłbym się dzisiaj, jak ten wytrzeszcz, na te wszystkie tampery na YouTubach, FMSach, ebayach i allegrach… I nie wykradał samemu sobie drewnianych łyżek z kuchennej szuflady i nie zatrociniał mieszkania.

2. Ostatnio odwiedza mnie sporo kolegów z Fajkanetu. Zazwyczaj znajdujemy czas, aby wymienić się jakimś tytoniem i spalić choć jedną braterską fajkę. Od miesięcy powtarza się jedna sytuacja – wielu młodszych kolegów grzebie w kominach swoich fajek metalowym „ginekologiem”, jak za moich czasów zwykło się nazywać najprostsze niezbędniki.

Kołeczki

A tyle o drewnianych kołeczkach już napisano, tyle łyżek kuchennych i krzaków spod okna pocięto… Użyczam któregoś ze swoich – i tu z reguły następuje pełne niedowierzania szok. Przyklepywanie tytoniu podczas zapalania za pomocą drewienka, prowadzenie żaru w dowolnym kierunku, odsuwanie ogienka od ścianek komina – jest o wiele prostsze, zakrawa na zupełnie inną, nową jakość…

Na dodatek do boków kołeczka „przykleja się” popiół, który można wytrzeć w chusteczkę, czy w „porcję” papieru toaletowego. Jeśli na dodatek kołeczek ma jeden koniec zwieńczony skosem, można kilkoma dziabnięciami zlikwidować odwieczny problem umykania żaru w głąb paleniska, a przy okazji odsypać popiół rozluźniony podczas tej operacji. Co prawda, można od biedy to samo wykonać ginekologiem, ale to „od biedy” robi kolosalną różnicę.

Niektórzy z moich gości miewają drewniane tampery, już to wykonane samodzielnie, już to kupione. Używają ich od lat, znają ich znaczenie, ba, w ich rodzinach pali się od kilu pokoleń, ale nie korzystali dotąd z ukośnej końcówki, bo i bez niej paliło im się znakomicie.

A ja się czuję jak ryba w wodzie, bowiem jednym z moich wyuczonych fachów jest „nauczanie początkowe”… Puk-puk, drap-drap, sypu-syp! A widzisz? A zobacz! A jakie cuda, no nie? Belfer, prestidigitator, sztukmistrz z Lublina, Hanussen i misjonarz, w jednej osobie. To ja! A bez popiołu bez końca wbijanego w tytoń oraz betonującego na sypko i gorzko nasze fajki – życie jest piękniejsze.

Kołeczki

Że to znów podstawy, truizmy, kolejny artykulik dla początkujących? Aha, idę widzieć. A ilu Szacownych Przyjaciół Po Zgryzie, którzy już niejeden ustnik zżuli, do dzisiaj grzebie w swoich freehandach jadeitowymi dziełami sztuki czy wałkami ze srebra i nie docenia błogosławieństw jakie niesie zwyczajny drewniany patyczek? Puk-puk, drap-drap – jest tam taki? Nie ma? To najmocniej przepraszam.

Wiem, że te moje kuglarskie pokazy, poczucie misji i żonglowanie drewnianymi kołeczkami przynosi pewne rezultaty. Niektórzy z moich gości wystrugali sobie takie wooden tampers i bardzo się nimi cieszą. Inni po prostu kupili je sobie, np. na Fajkowie… Ale kilku wciąż się do tego zbiera, zbiera, zbiera… Wcale nie dlatego, że są nieprzekonani, że nie mają wiary w swoje zdolności manualne, tylko przez to, że w domu trzeba najpierw z majdanem się rozłożyć, a później po takiej robocie posprzątać… Wszystko daje się przeskoczyć – tego akurat nie.

3. Połowa lipca. Czas urlopów, czas wycieczek, czas wizyt na działkach. Także moment, kiedy można do kieszeni, jak prawdziwy facet, wsadzić sobie naostrzony na samuraja scyzoryk – bez strachu o elektroniczne bramki w biurach, urzędach i korporacjach.

Wcześniej można sobie wpisać w googlowarkę hasło „wooden pipe tamper”, wpaść na wynikowe strony, ze szczególnym uwzględnieniem You Tube…

http://www.youtube.com/watch?v=mmDlZ942d2Q

http://www.youtube.com/watch?v=-vxqHkEh4Dg

http://www.youtube.com/watch?v=K0Q28uF-EKM

I napatrzeć się potem na te setki kołeczkowych wynalazków.

Koniecznie trzeba na FMS wpisać w wyszukiwarkę „kołeczek” i udać się na długą i pracowitą wycieczkę po wszystkich wątkach i obrazkach.

Wszystko po to, by uruchomić wyobraźnię, by się zainspirować, by inaczej popatrzeć na te wszystkie krzywizny i rozgałęzienia rosnące na drzewach i krzakach. I zabrać się z ciachcianie – nie patrzeć na suszenie, sezonowanie, ale wycinać. Mokre drewno tnie się o wiele łatwiej. Na pewno sporo wyciachcianych kołeczków popęka, ale te pęknięcia wcale nie muszą dyskwalifikować dzieła, przeciwnie, niektóre mogą je wręcz ozdobić. Warto jednak pozostawić miejsca, które będą stanowić powierzchnię cierno-przyklepniczą pozostawić w korze, zapobiegnie to rozszczepom.

Zresztą to czas wolności ciachciania, można takich półproduktów nawycinać mnóstwo, nawet jak po kilku dniach nam przejdzie…

Szukać bzu, głogów, dębu, klonów, drzewek owocowych, buków, grabów… Unikać wierzby i drzew szpilkowych. Lekceważyć brzozę.

Co prawda i tak nie uniknie się domowego trociczkowania, ale będzie to malutki bałagan – po porządnym wysuszeniu półprodukty trzeba prościutko odciąć powierzchnie pracujące, dzieło wyszlifować coraz drobniejszymi papierami ściernymi, ewentualnie zabarwić i nawoskować. Z takiej letniej zabawy mogą się urodzić kołeczki najpiękniejsze na świecie.

Jeśli nie macie, kupcie sobie scyzoryki, najlepiej z ostrzem z nierdzewnej, ale stosunkowo miękkiej stali – tak by kilka pociągnięć po osełce zmieniało je w snycerski nożyk lub w kozik alpejskiego pastuszka.

Tags: ,

37 Responses to Czas ciachciania

  1. lgatto
    lgatto
    18 lipca 2010 at 16:43

    :D Czyżbym nie był jedynym, który zjawił się u Jacka bez kołeczka?
    Ano trzeba będzie się za to wziąć wreszcie, jak to drogi autor podpowiada.

    • 18 lipca 2010 at 16:52

      Nie byłeś jedynym. Za to JSG pojawił się u mnie z dwoma kołeczkami i oba mi zostawił :)

      • lgatto
        lgatto
        18 lipca 2010 at 19:24

        Cytując klasyka „A kto bogatemu zabroni…” :D

        • JSG
          18 lipca 2010 at 20:38

          Widzę że służą, jeden nawet od tego służenia aż pociemniał błyskawicznie jak rażony gromem…

          Co do kupowania scyzoryków to strugactwo czy ciachactwo to nie jedyne dla nich zastosowanie. Zwykle kupujemy scyzoryki kiedy w naszym życiu pojawiają się sporty ekstremalne czy szeroko pojęta turystyka. Scyzoryk na szlaku znajduje nieskończoną ilość zastosowań. Również pracując częściowo koncepcyjnie, częściowo fizycznie ot choć by przy budowie scenografii czy obsłudze technicznej planu filmowego scyzoryk, gafer(dottape, pawet tape) i trytka (nylonowa opaska zaciskowa) będą naszymi najlepszymi przyjaciółmi.

          Do wytwarzania kołeczków lepsze są papier ścierny i wiertarka.

          • 18 lipca 2010 at 20:43

            Do wytwarzania na pewno. Tylko czy kołeczki muszą mieć centralną oś?

            • JSG
              18 lipca 2010 at 21:21

              a co ma do tego centralna oś? Czy ja piszę o tokarce? Ja piszę o wiertarce, o czym rozmawialiśmy, stąd też skrót myślowy- na wiertarkę zakładamy kółko z rzepem, na rzep ten papiór ścierny i załączamy. Poprzez kontrolowane dociskanie drewna do papióra otrzymujemy taki kształt jaki nas interesuje. Można machnąć kołeczek, można machnąć fajkę a jak potrzeba to nogę do stołu lub jakąś część do samochodu.

              • 18 lipca 2010 at 21:36

                Janku, a dlaczego akurat ja zasługuję na ten dziwny standard dyskusji? Rzecz jasna, masz rację, jak sądzę, wiertarka jest znakomitym narzędziem do ciachciania podczas spacerów nad rzekę.

              • sat666sat
                sat666sat
                18 lipca 2010 at 23:32

                Jak to JSG zawsze ma ,,żale”…

  2. miszapopiel
    18 lipca 2010 at 20:31

    Klamka zapadła. Otwierasz Muzeum Kołeczków. Mam nadzieję, że niedługo los zawieje mnie w Twe strony i obdaruję Cię dosyć specyficznym kołeczkiem, który zacząłem już szykować.

    • 18 lipca 2010 at 20:41

      Rzecz jasna na żadne prezenty nie zasługuję, ale w ostateczności skłonny jestem przyjąć kołeczki, fajki, tytonie, popielniczki, literaturę, markowe alkohole, kawior, laptopy, samochody, bilety na podróże do krajów, gdzie robi się fajki, medale, nagrodę Pulitzera… Nad resztą jeszcze pomyślę.

      • Rheged
        18 lipca 2010 at 23:42

        Ogłoś to w Biurze reklamy :D ;)

  3. KrzysT
    KrzysT
    18 lipca 2010 at 21:39

    „Jeśli nie macie, kupcie sobie scyzoryki, najlepiej z ostrzem z nierdzewnej, ale stosunkowo miękkiej stali”

    Fajczarzom? No wiesz?!
    Tylko Opinela, albo puukko z WĘGLÓWKI. Żeby mieli co polerować, carnaubić i zaoctowywać. Znaczy żeby mieli co pieścić, jak fajkę.
    I koniecznie zestaw do ostrzenia na płasko z ręki.

    K. (jako leniwiec ostrzący swoje liczne przybory do cięcia na Spyderco Triangle ;))

    • 18 lipca 2010 at 21:48

      Nie jest wykluczone, że dobrze myślisz… Paradoksalnie jednak najlepsze do ciachciania są taniutkie scyzoryki ogrodnicze do kupienia w centrali nasiennej…\
      Puukko, mówisz? Zaraz popatrzę… :D

      • KrzysT
        KrzysT
        21 lipca 2010 at 10:06

        Zapomniałem napisać – scyzoryczki ogrodnicze? Okulizaki i sierpaki, oprawione w drewienko? Uwielbiam! Pierwszy mój scyzoryk był taki. Od Taty.

        • 21 lipca 2010 at 10:11

          Żaden nóż, nawet od Wengera czy inne Pukko-pukko, nie naostrzy się tak, jak polski scyzoryk ogrodniczy… No, może jeszcze polski nóż szewski lub introligatorski.

    • miszapopiel
      19 lipca 2010 at 00:30

      Mam takie dwa cuda z białym krzyżykiem na czerwonym tle, z czego jedno ma klapcążki, piłkę i parę innych magapotrzebnych rzeczy i jest to „Narzędzie”. G in USE jeśli chodzi o jakieś drobne naprawy, wycina lepiej niż piła, a drugie cudeńko jest malutkie i ma tylko nożyk, nożyczki, śrubokręciki i… zworki. To drugie było ze mną wszędzie nawet w domku na ul. Wiejskiej kilka razy. I muszę powiedzieć jedno. Kupiłem „narzędzie” marki znanego producenta mini frezarek, wiertarek i wyrzynarek na literę „D” i nie umywa się do „Wiktora w bawole”.

      • jalens
        19 lipca 2010 at 00:45

        Też zawsze mam w torbie Victorinoxa, to fajny makgajwer… Ale nie jest to scyzoryk do zabaw, o jakich dziś pisałem :D

  4. koriat
    19 lipca 2010 at 11:49

    Fajka.net w wielu aspektach zmieniła moje palenie, ale zmianą najdonioślejszą jest chyba przekonanie mnie do kołków. Wcześniej też grzebałem „ginekologiem” (brrr…), ale tutaj wciąż ktoś o tych kołkach i kołkach, to i sam postanowiłem spróbować – różnica w komforcie palenia przyprawiła mnie o opad szczęki (szczęściem fajkę trzymałem w łapie, nie gębie). No i rzeczywiście, zawsze jest to pretekst, żeby sobie postrugać wariata :D

    A to moje maleństwa. Koślawe, ale własne:
    http://iv.pl/images/92932555661341537798.jpg

    • 19 lipca 2010 at 11:59

      Rustykalne, ależ rustykalne :) Ale szczęka opadła :)

      • yopas
        19 lipca 2010 at 12:39

        I to jest Jacku, prawdziwa ilustracja do Twojego artykułu – kołeczki wyciachciane…

        Ja kiedyś będąc na rybach wyciachciałem sobie swoim niewielkim victorinoxem rybę ze kawałka starej olchy, żeby mi potem nie gadali, że ciągle bez ryb wracam ;+)

        • 19 lipca 2010 at 12:54

          Cokolwiek by mówić, do obsługi własnej fajki wolałbym kołeczki Koriata czy Twoją olchową rybkę od ginekologa ze srebrnymi okładzinami.

      • koriat
        19 lipca 2010 at 16:39

        No cóż, struganie patyków to w ogóle trochę rustykalne zajęcie :D
        Niemniej kołki czują się mile połechtane i ślą pozdrowienia ;)

        • 19 lipca 2010 at 16:42

          Jestem szczęśliwy, że kołki nie odebrały tego jak słowa krytyki :)

    • Stereo-typ
      19 lipca 2010 at 12:58

      Podobnie było ze mną – ginekolog póki co w użyciu, ale już dzisiaj nadam drewnu pierwsze szlify scyzorykiem MacGyvera a na weekend przeszlifuje papierem i wkleję tutaj otrzymany przyrząd:). Za młodu często wycinałem w drewnie klonowym przeróżne kształty, jednak zabawa zawsze kończyła się tym, że zestrugałem patyczek do cna:). Istnieje więc obawa, że mój pierwszy kołeczek może być za cienki…;).

      • 19 lipca 2010 at 13:01

        No tak, jak mówił pan Jowialski – łatwiej patyczek pocienkować, niż go potem pogrubasić :) Życzę opanowania podczas ciachciania :)

        • 21 lipca 2010 at 09:55

          Już są ;). Dwa pierwsze kołeczki, które wyszły spod ostrza Mory: pierwszy nazywa się Wiosło i rzeczywiście jest przycienkawy (za to lepiej obroiony;)) drugi to Płotka.

          Wiosło/Płotka

          Zdjęcie robione komóreczką więc wiadomo… Pozdrawiam!

          • JSG
            JSG
            21 lipca 2010 at 10:02

            sosna? Nie najlepszy materiał.
            Żywiczne drewno jest zawsze sporym ryzykiem, a jeśli sosna jest pozbawiona żywicy jest bardzo łatwopalna więc może się zacząć zwęglać przy używaniu.

            • 21 lipca 2010 at 10:39

              Dokładnie tak – sosna. Sucha jak Sahara, bezwonna. Obawiam się podobnie jak i Ty, że może się przypalać ale jak mawiają „pierwsze koty…” ;).

              Ciachciałem w pracy :) – mam nieograniczony dostęp do przesuszonej sosny, niestety innych gatunków nie posiadam. Tak czy owak zabawa przednia :).

          • 21 lipca 2010 at 10:04

            Nie oszukuj! :D Ciachciałeś w domu! Ale lepiej ciachciać w domu z listewek, niż nie ciachciać w ogóle. Napisz jak się pali, jak wypalisz ze 3 fajki. Lepiej niż z ginekologiem?

          • 21 lipca 2010 at 10:22

            Typie Stereofoniczny, nie przejmuj się krytyką, to wszystko poczciwe żarty starych, ale życzliwych zrzędów. Następne kołeczki outdoorowe będą najpiękniejsze na świecie :D

  5. JSG
    JSG
    21 lipca 2010 at 10:14

    No dobra, jak wszyscy… w sobotę byłem na spływie i w przyborniku wyprawowym- taki pas gdzie są te rzeczy które zawsze mogą się przydać w terenie- scyzoryk, kompas, krzesiwo itp znalazłem takie oto cudo. Wykonany gdzieś, kiedyś, z czegoś, za to wiem czym, taką fakturę nadaje nuż do linek ze scyzoryka na V.
    kołeczek z biwakowy

    • 21 lipca 2010 at 10:20

      No i to jest ciachcianie pełną gębą!

      • JSG
        JSG
        21 lipca 2010 at 10:26

        Ja bym to określił zapominalstwem lub zgubiactwem, w moim wykonaniu takie kołeczki powstają/ a powstało ich nie mało/ kiedy zapomnę z domu lub zgubię kołeczek. Podobnie zresztą szpikulce czy wyciory z przeróżnych materiałów.

  6. lgatto
    lgatto
    21 lipca 2010 at 10:38

    Jak każdy to każdy. Poniedziałkowe i wczorajsze siedzenie na działce zaowocowało kilkoma kołeczkami, jeszcze nie do końca obrobionymi, ale już używanymi.
    http://img413.imageshack.us/img413/2397/zdjcie000uk.jpg

  7. JSG
    JSG
    21 lipca 2010 at 10:50

    Patrzę i widzę że wszystkie ciachacze są po prost zcięte pod kątem, a ja polecam spróbować nadać im kształt soczewki wklęsłej.
    W warunkach terenowych można to zrobić znajdując odpowiedniej wielkości szorstki kamień i poszlifować trochę, ale można i trochę podziałać samą końcówką ostrza noża.
    Spisuje się to naprawdę fajnie.
    [edycja]
    Może to lepszy przykład:

    Kolejną sprawą jest to że powierzchia jest chropowata i bardzo się zasyfia. Można wzdłuż włókien cyklinować ostrzem ustawionym pionowo wtedy włókna ułożą się ciasno i w ten sposób wypolerujemy nasz kołeczek co na jakiś czas go zabezpieczy przed zabrudzaniem.

  8. 3promile
    21 grudnia 2011 at 22:32

    Jeżeli ktoś nie lubi/nie umie ciachciać, może odwiedzić zaprzyjaźnionego barmana i wyżebrać od niego stosowny mudler. Szczególnie wtedy, gdy barman nie lubi przyrządzać Caipirinha. Na przykład taki:

    [img]http://tomgast.pl/images_produkty/nc_2020.jpg[/img]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*