Amatorskie blendowanie cz. VII

2 września 2011
By

No dobrze – przeczytałeś już więc poprzednie części poradnika, zakupiłeś po paczce wszystkiego, co jest potrzebne i myślisz, że blendzenie nie jest straszne? Bredzisz, człowieku. Kucharz, który ma noże, a nie potrafi kroić, to żaden spec od gotowania!

W teorii wiesz już sporo. Rozumiesz co się z czym dobrze łączy i w jakich proporcjach. Znasz mniej lub więcej charakterystyki czystych tytoni, a także pojmujesz, że na smak wpływ ma ogromna ilość czynników, od wilgotności składników, aż do ich cięcia. To świetnie – masz bazę.

A praktyka? Praktyka jest taka, że nawet wiedząc coś, niekoniecznie musi się udać. Jeśli pierwsza zasada blendera-amatora to „nie przedobrzyć”, niech drugą będzie „wypijmy za błędy”. Stosując się ściśle do drugiego przykazania można mieć pewność, że urżnie się człowiek w pesteczkę.

Przez to wszystko chciałbym powiedzieć, że każdy z miłośników własnoręcznego mieszania tytoni musi mieć świadomość tego, iż nie od razu zaspokoi swoje oczekiwania. To banał, ale jeszcze bardziej banalne byłoby o tym nie wspomnieć. Należy przygotować się na popełnianie błędów.

Tak, wiem – ludzie, którzy uczą się na błędach zamiast na poradach, są skazani na cofanie się i wyważania dawno otwartych drzwi. Po to właśnie ten poradnik, aby to zminimalizować. Nie miejmy jednak złudzeń, każdy zrobi po swojemu, co oznacza, że przykazanie drugie pozostaje aktualne.

Świadomi tego faktu, przystąpmy do ograniczania strat.

Na początek zapomnij o mieszaniu w stylu „25 gram latakii, 50 gram virginii, 10 gram orientali – to jedno, a drugie 25 gram orientali, 25 gram perique, 50 gram virginii”. Czyli – nie baw się w przygotowywanie gotowych mieszanek! Dlaczego?

Ano dlatego, że jeśli stworzony w ten sposób blend nie będzie smaczny, nie będzie wiadomo, co zrobić z taką ilością tytoniu. Jasne – można oddać komuś, odsprzedać, wymienić się, ale przecież nie po to kupiłeś wszystkie paczki, wydałeś tyle pieniędzy, aby nie pobawić się jeszcze trochę. A przecież niewiele zostało w słojach, prawda?

Przecież nie kupuje się tytoni do blendowania, żeby nie eksperymentować. Osobiście lubię układać tak zwane „jednorazowe mieszanki”. Przeznaczam je do następnego palenia. Poranna fajka – 4 części va, pół części orientali, pół perique. Popołudniowa fajka – 3 i pół części va, jedna orientali, pół perique. Wieczorna fajka – 3 części va, dwie orientali (oriental w większej ilości w połączeniu z virginia pali się średnio, ale smakuje wybornie słodko, a poza tym występuje efekt „trzaskania w kominku”, o którym niegdyś pisał Jalens). Na drugi dzień ponownie bawię się innymi proporcjami – 4 części va, jedna perique dla przykładu. Dla każdego bicia wyjmuję wszystkie pojemniki z tytoniami i mieszam.

Wynikają z tego dwie zalety. Jedną z nich jest to, że zużywa się mniej tytoniu. Druga zaś wynika z pierwszej – zapoznaję się organoleptycznie z każdą możliwą kombinacją, dzięki czemu już wiem, co smakuje mi najbardziej.

Nie oznacza to, że po odkryciu każdego możliwego smaku (to w gruncie rzeczy niemożliwe, nawet przy tak ograniczonej gamie dostępnych tytoni do blendowania), przestaję szukać. Wtedy po prostu biorę te 25 gramów tego, 25 tamtego, 50 jeszcze innego i czynię Rheged Standard Mixture.

A reszta, która zostaje? Poranna fajka – tyle tego, tyle tamtego; popołudniowa fajka…

I tak mam każdorazowo frajdę.

Tags: , , ,

9 Responses to Amatorskie blendowanie cz. VII

  1. 3 września 2011 at 10:08

    Wszystko ok, tylko zadaję pytanie (czysto teoretyczne – bo blendowanie mnie nie kręci) a co z dojrzewaniem?
    Co z czasem przechowywania wymieszanego tytoniu? Tak, by smaki się wymieszały.
    Dojrzewanie w mniej lub bardziej wilgotnych warunkach?

    • Rheged
      3 września 2011 at 10:56

      Pytanie jest niezłe. Przejrzałem książkę Miltona Shermana, rozdział o blendowaniu, a o dojrzewaniu własnoręcznie skomponowanej mieszanki nic nie znalazłem. Jednak z pewnością nie może jej coś takiego zaszkodzić. Wszak używamy do mieszania tytoni naturalnych, które tylko po postarzaniu mogą zyskać (pod warunkiem trzymania ich w szczelnie zamkniętych pojemnikach). Natomiast – czy konieczne jest to, by smaki się wymieszały?

      Nie – nie jest. Smaki mieszają się bezproblemowo. Każdy fajczarz w jednej chwili jest w stanie odseparować smak perique, orientu, latakii. Potrafi także rozpoznać w jakiej proporcji rzecz staje się kwaskawa, w jakiej słodsza, pikantna, etc.

      • 3 września 2011 at 19:49

        Emil,
        co do fermentacji – to się nie znam, ale wydaje mi się, że potrzebny jest tlen; nie wiem, na ile próżniowe zamknięcie jest dobrym czynnikiem „pro fermentacyjnym” i polepszającym smak;
        Fakt – sam puszki wkładam do szafy i palę zwykle po kilku latach od zakupu wierząc, że smakować będzie lepiej. Jestem prawie pewien że smakuje lepiej :) a na ile jest w tym autosugestii – nie wiem.
        Wiem za to jedno – mam na stałe w ok 10 słojach odłożone tytonie, po które sięgam w rotacji dwuletniej – i wiem to na pewno, bo porównywałem, że np mój ukochany Glengarry flake (który zawsze musi być u mnie bo to mój Graal) kupiony i zapalony smakuje inaczej, niż ten wpakowany do słoja (z uszczelką – po miodzie – ale nie jest hermetycznie zamknięty – ba, raz na jakiś czas otiweram, wpuszczam powietrze i wącham. Inaczej – w sensie – świeży jakby bardziej intensywnie smakuje, ale ten dojrzewający za to smakuje jakby głębiej…
        Popatrzmy na dojrzewanie sprasowanych brytów u Gawitha Hoggarta czy na pokazywanym tu przez kogoś filmiku. Tytoń poprasowany leży w pomieszczeniach z dostępem tlenu o różnej temperaturze i wilgotności – i to już daje inny efekt dojrzewania.
        A dalej – porównywany kiedyś przez Janka Grousemure plug i Grousemoore (jeśli się nie mylę) w formie ready rubbed – zupełnie inne smaki; a baza ta sama – powód inne dojrzewanie.

        Ja nie mądruję – bo nie wiem jak powinno być – nie znam się na tym – po prostu przytaczam przykłady, o których wiem i zadaję pytanie, czy tok myślenia mego jest prawidłowym i na ile wspomniane różnice wynikają z warunków (i ew. potrzeb) dojrzewania.

        A dalej: piszesz o możliwości wyczucia „przypraw” czy składników mieszanek. Tu nie do końca przychylę się do tezy, bo np. mój ukochany producent Schurch robi mieszanki takie, gdzie np. orientala a już (nielubiany przeze mnie) perique zupełnie jest niewyczuwalny w mieszankach. I znowu składam to na karb wymieszania dawniej i leżakowania – tj. przenikania (osłabiania jednych? lub wzmacniania innych?) smaków.
        Porównałem ostatnio – Schurch Torina – miałem puszkę ponad 8 letnią – hermetycznie szczelną, świeżą dostawę i tytoń w słoju który leżał niespełna dwa lata. Wydaje mi się (wiadomo, że smaki zależą od warunków w jakich się pali i nastroju palącego oraz innych wielu zmiennych) że ten z puszki smakował „ostrzej” podobnie do tego świeżego, a ten ze słoja – jakby mniej intensywny ale głębszy. Dodam – że każdy smakował wybornie – a jakże by inaczej – wszak to moje jedne z graalowych mych latakii.
        i tak off-topicowo
        W sumie ciekawy case; nawet myślałem niedawno przy okazji wizyty u Piotrka w CENTRALI w fajkowie – by zanabyć i spróbować; ale właśnie sam sibie odwiodłem od tego bo nie chciałem robić mieszanek i czekać, by potem je korygować i znowu w celu skosztowania – znowu czekać – taki leń ze mnie;

        • Rheged
          3 września 2011 at 20:10

          Ależ ja nie napisałem, że pojemniki mają być próżniowe, ino, iż zamknięcie według mnie powinno być szczelne. Inaczej tytoń po prostu wyschnie, nawet perique, który ma to do siebie, że świetnie trzyma wilgoć. Powietrze powinno uczestniczyć w procesie postarzania, to dla nas oczywistość.

          Wydaje mi się, że porównanie Twoje idzie trochę za daleko, bo aż do gotowych blendów, w których piszesz, iż nie potrafisz wyczuć „przypraw” typu perique. Pamiętaj, że my tu blendzimy amatorsko. To nigdy nie będzie żaden Glengarry, ani nawet jakikolwiek MacBaren. To, abyśmy się dobrze zrozumieli. Ja jak wrzucę dwie części va, jedną i pół perique, oraz pół orientali, to orientali za skarby nie odróżnię, za to będę miał ogromną słodycz z va (mówiłem o tym w poprzednim odcinku – na zasadzie kontrastu).

          Mógłbym nawet spróbować w warunkach domowych osiągnąć jakiś zbliżony efekt do cavendishowania. Pomyślę, czy dałoby radę to zrobić. Eksperymentowanie się wkręca, muszę przyznać.

          • 3 września 2011 at 20:22

            A, masz rację Emilu. Widzę po ponownym przeczytaniu, że źle zinterpretowałem szczelne zamknięcie. Cofam słowa. Jeśli jakieś bzdury popisałem, to proszę mój wpis usunąć – bez problemu.

            Cieszę się, że blendowanie wkręca – czekać należy na efekty. I szczerze – to wierzę, że przy odrobinie zaangażowania i cierpliwości oraz wiedzy i spokojnie krajowe blendy będą porównywalne do tych produkcyjnych. W co wierzę i kibicuję.

            • Rheged
              3 września 2011 at 23:23

              Żadnych bzdur nie było, a jeno materiał do przemyśleń. Ja sam studiuję dopiero blendowanie, więc siłą rzeczy badam te ścieżki i piszę o tym, co już odkryłem. Poziom zaawansowania będzie rosnąć, spokojnie.

    • jalens
      3 września 2011 at 19:27

      Cóż, moim zdaniem, dojrzewanie jest pożądane. Przepis na kompozycję blendu jest partyturą, gdzie każda fraza zapisana jest oddzielnie i może być samoistnie odegrana. Czas dla mieszanki tytoniowej bywa doskonałym dyrygentem i dopiero po pewnym okresie można blend „usłyszeć” w całej złożoności fraz.

      Już od dawna jednak świat się śpieszy, więc opracowano w fabrykach całe technologie, ba, linie produkcyjne o znacznym stopniu skomplikowania… Okazało się, że półroczny powrót Cavendisha z Ameryki można skrócić, dojrzewając tytoń powtórną pełną fermentacją do 4 tygodni. Do 2 tygodni sklracało się ten proces, kiedy robiło się to pod ciśnieniem (pod prasą) po naparowaniu pociętego tytoniu. Dopracowanu się też „bulkowania”, kiedy do parowania i prasowania tytoniu w placki włączono poddawanie go promieniowaniu ultrafioletowemu. Teraz „dojrzewanie” trwało już tylko 8 dni, choć wymagało parku maszynowego na miarę fabryki…

      Jednak daje się dojrzewanie przyśpieszać i w domu, zamyka się tytoń w słoikach lub w foliach i kładzie go na kaloryferze czy przy piecu. Nawilża go wodą, miodem, kandyzem, roztworem dekstrozy, syropem owocowym i na grzejnik na 6 tygodni…

      A jeśli „zbulkuje” się tytoń pod kwarcówką ze 3 razy, to „dojrzewanie” między taką fizjoterapią a kaloryferem trwać będzie ok. 3 tygodni. Do 10-12 można to zwrócić, jeśli po naświetlaniu po kwarcówką fermentować się będzie mieszankę niemal beztlenowo – w pojemniczkach do pakowania próżniowego.

      O magii starodawnego preparowania tytoniu napisał pod czwartym Turkiem Jacek Rochacki. On już wie, bo sam wypraktykował, że to ma sens także i dzisiaj. Mistrzami we współczesnym preparowaniu – od fermentacji surowego suszu, po szybkie „dojrzewanie” zestawionych wstępnie mieszanek przodują Niemcy i Szwajcarzy. Niemal każda wielkoprzemysłowa technologia przetwarzania tytoniu została przez te oszczędne i ciekawskie nacje przełożona na język AGD i dźwięki naczyń kuchennych.

  2. jsg
    3 września 2011 at 22:39

    Mojem zdaniem mieszanie tytoni tuż przed paleniem to mieszanie tytoni przed paleniem- sam praktykuje ssypywanie wiórów do jednego opakowania i w chwilach kryzysu wypalania takich zmiotów. Owszem, czasem mieszane w ten sposób tytonie zaskakują, ale im dłużej leżą tym bardziej zaskakują, a im dłużej leżą tym bardziej stają się bardziej blendem niż przypadkową mieszanką- ba, czasem nawet miewam ochotę odtworzyć taki czy inny zamiotnik- choć jak wiecie, palę w zasadzie tylko wirginię z przewagą wirginii.
    To trochę jak z nalewkami- wlewasz syrop do spirytusu i… da się to to pić- ale jak postoji pół roku smakuje jak wóda, postoji dwa lata smakuje jak sok owocowy. Podobnie jest z tytoniami- w końcu alkohol to też produkt fermentacji, podobnie jak tytoń, smak tytoniu to podobne zwiazki jak te zawarte w winie, więc analogia wydaje się być dość rozsądna.

    • Yeti
      5 września 2011 at 13:06

      U mnie jest taka puszka, jak kończy mi się jakiś tytoń i nie można z niego nabić kolejnej fajki to resztkę tam wrzucam. nigdy nie mieszam ich w tym, więc paląc tytonie od aromatów po latakie mam … czasem bym powiedział zaskakujące wrażenia smakowe. Taka „puszka niespodzianek” z zaskakującymi zwrotami akcji podczas palenia.
      Mieszać zawsze będę, codo własnych blendów to nie wierze iż będę je robił za mało czasu i cierpliwości, a przede wszystkim wiedzy praktycznej.
      Najważniejsze jest jedno dzięki tak dużej różnorodności fajka sie nie nudzi.
      A przy okazji dzięki wielki za cały cykl mocno poszerzyło to mój skromny zasób wiedzy.

Skomentuj jsg Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*