Tytoń domowy

25 marca 2010
By

W dość obfitej korespondencji, jaką dostaję drogą mailową, już kilkakrotnie pytano o „domowe aromatyzowanie tytoniu”. Nie ma co się bać o publiczne podnoszenie tego typu tematów – po to jest nasze „Zamiast Forum”. Zapewniam Kolegów pytających, że niemal każdy doświadczony fajczarz ma na sumieniu takie pomysły…

Z pewnością koszt zakupu niedoprawionej, tzw. surowej virginii oraz różnego rodzaju substancji aromatyzujących tytoń, które znaleźć można na internetowych aukcjach, w trafikach oraz na setkach stron internetowych na całym świecie, jest niższy od zakupów gotowych blendów fajkowych sygnowanych przez uznane firmy.

Ale nr 1…

Ale, po pierwsze, transakcje takie są wykroczeniem. I jeśli wpadło do głowy rządowi Tuska, by postulować u sejmowej komisji zdrowia zakaz sprzedaży wyrobów tytoniowych przez internet, to pewnie przez te wszystkie Allegra, Świstaki, na których wprowadza się do obrotu tytoń z pominięciem wszystkich możliwych podatków i akcyz. Bezczelnie – na kilogramy.

O ile można – ze znanym z reklam mrugnięciem piwno-bezalkoholowym – uznać, że kupujemy w celach kolekcjonerskich rzadki w polskich trafikach puszkowany blend, o tyle nikt nie uwierzy, że kupujemy kilo nigdzie nieakcyzowanej virginii w worku strunowym wyłącznie po to, by dołożyć go do naszej kolekcji… Kolekcji? Czego? Tytoniu bez akcyzy?

Zarówno nie budzące wątpliwości sprzedawanie tytoniu bez opodatkowania, jak i jego świadome kupowanie, jest wykroczeniem, a jeśli ktoś się uprze, może wyczerpać znamiona przestępstwa. Jest na to przyzwolenie społeczne, organa państwowe starają się tego nie zauważać…

Ale to się rzuca w oczy – więc jakiś urzędas wpadł na pomysł, aby zakazać całego tytoniowego handlu internetowego, to przy okazji zlikwiduje się te wszystkie golden virginie, burleye i inne kilogramowe worki tytoniu prosto z pola ciętego w niszczarkach. A przy drugiej okazji puści z torbami sklepy internetowe.

Na całe szczęście – i to podkreślam – posłowie nie pochylili się ani na chwilę nad wnioskiem rządu. To dziennikarze pisali o tym, wzajemnie od siebie ściągając i stworzyli taki fakt prasowy. Zachęcam przy okazji do sięgnięcia po jedyny w sieci amatorski jednolity tekst ustawy, wiszący u nas od 2 tygodni…

Ale nr 2…

Nie trzeba jednak narażać się na spotkanie z sądem grodzkim, by w domowy sposób aromatyzować tytoń. Można spokojnie kupić za podobną do nielegałek cenę grubo krojone „tytonie do palenia”. Od Ondraszka zaczynając. Mają znaki akcyzy, więc wszystko jest w porządku. Mimo że pogardzane przez większość fajczarzy, nie są wcale gorsze od tanich amerykańskich tytoni fajkowych. Nie każdego stać na tytoń po 900 zł za kilogram, a tyle trzeba płacić za puszkowane mieszanki od S. Gawitha. Nie każdego w Polsce, nie każdego w Stanach i nie każdego w Umbrii.

Amerykanie są bogatym społeczeństwem, ale liczą się z wydatkami. Ogromna rzesza tamtejszych fajczarzy pali zwyczajny grubo cięty tytoń papierosowy topingowany (aromatyzowany po pocięciu) specjalnymi aromatami. Można je kupić niemal w każdej trafice. Amerykanie często wybierają tańsze burleye.

Skład tych aromatów (w postaci spray i sauce) jest na całym świecie jednakowy.

1. Substancje zapachowe naturalne i sztuczne, a więc rozmaitego rodzaju olejki, estry, wytłoki, nalewki, nastoje, maceraty ze słynących z aromatu owoców, ziół, przypraw… Także mniej lub bardziej szlachetnych trunków. Najczęściej, bo i najtaniej, są to identyczne z naturalnymi substancje syntetycznie uzyskane w fabrykach, w których nikt nigdy nie widział ani owoców, ani ziół. Najczęściej to wszystko jakiś krystaliczny proszek. Jak nazywają to studenci technologii żywności „2-smrodzian 3-fenylocipolu marchwi”… Nie truje, nie śmierdzi, ale pachnie i smakuje… Także rumem czy whisky z najwyższej półki.

Nie jest to bynajmniej domena Ameryki. Dwufenylocipole leje się do tytoniu także w Europie. Coraz więcej. Coraz częściej. Tani tytoń fajkowy to obecnie jakaś baza, jakiś słodki czarny cavendish i sos do topingu – ze wszystkim, co wymienię dalej…

2. Glikol propylenowy – organiczny związek chemiczny z grupy alkoholi dwuhydroksylowych czyli dioli. W temperaturze pokojowej jest bezbarwną, bezwonną, oleistą cieczą, o słodkawym smaku i wysokiej lepkości. Znajduje szerokie zastosowanie w przemyśle i medycynie. W odróżnieniu od glikolu etylenowego, glikol propylenowy nie jest toksyczny.

W przemyśle tytoniowym używany do regulacji wilgotności tytoniu, jako „cartridge” w nawilżaczach oraz substancja zapobiegająca szybkiemu wysychaniu tytoniu fajkowego. Podnosi też „palność” tytoniu. Jest też znakomitym płynem roboczym (hydraulicznym) w prasach, które zgniatają tytoń na „cakes”, z których się później tnie flake’i i plugi lub poddaje drugiej fermentacji (proces cavendish).

Nic groźnego, stosowany w chwili obecnej jako dodatek do niemal wszystkich mieszanek aromatycznych. Taki jest bowiem obecny standard.

Warto zajrzeć do Wikipedii i poczytać o tym związku

3. Substancje wzmacniające smak i aromat – w zupach w proszku, a ostatnio nawet w „szynkach” stosuje się glutaminian sodu. O ile jednak można nim podkreślić smak mango w tytoniu do żucia, o tyle spalany smaku nie podkreśla. Używa się więc kilku dziesiątków opatentowanych formuł na bazie alkoholu etylowego (gorzały), kwasu cytrynowego i dekstrozy (chemicznie syntetyzowanej glukozy).

4. Czysta woda lub nawet woda destylowania…

Ale jaja

I potem jakiś Ondraszek, Grodzki czy Smakowity i amerykańskie miary – 2 uncje płynu aromatyzującego na funt tytoniu… Zrosić, starannie wymieszać, zamknąć na 4 godziny w szczelnym pojemniku. Potem suszyć na papierze pakowym przez dobę, co 4 godziny mieszając.

I tytoń smakowy – gotowy. Można go wpakować do słoika a nawet do humidora.

Brzmi to wszystko trochę groteskowo, ale w podobny sposób, oczywiście w innej skali, powstaje ogromna ilość tanich burleyowych blendów fajkowych w Ameryce… I tu ważna uwaga – istnieją też drogie burleye, które powstają w naturalnych procesach, z naturalnymi dodatkami… I bywają zachwycająco smaczne.

Co tam szukać w Ameryce – większość niedrogich aromatów jest podobnie topingowana w Niemczech, w Danii, w Anglii, w Irlandii, Szkocji… Do tych droższych też się toto leje, choć być może więcej jest w nich substancji naturalnych.

Sam, nawet w sytuacjach kryzysowych, nie korzystałem z tego typu dosmaczaczy, wolałem zapalić w fajce eksperymentalnej nieskażony Grodzki. Wierzę jednak, że ludzie, którzy nie mogą wiele wydać na własne przyjemności mogą drogą eksperymentów uzyskać ownblendy o klasę smaczniejsze od najtańszych „firmowych mieszanek”, a przede wszystkim znaleźć swój własny smak, którego potem poszukają na wyższych półkach trafik.

Ale ostatnie…

Ale proszę zadbać o własne zdrowie i unikać chińskich „aromatów”. Naprawdę nie wiadomo, czego tam dosypano. Spokojnie natomiast można lać do tytoniu z buteleczek kupionych w Unii Europejskiej oraz w Stanach.

Być może – jak zapewniają mnie młodsi koledzy po cybuchu – warto też poeksperymentować w kryzysie z aromatami do shishy wyprodukowanymi w Turcji i w krajach arabskich. Tam jest najwięcej składników naturalnych. Można także dodać do „tytoniu do palenia” gotowych mieszanek do fajki wodnej. Przegryzanie się jednak smaków oraz suszenie melas i karmeli trwa o wiele dłużej. Ale przynajmniej sprawia wrażenie przeprowadzania poważnego procesu obróbki tytoniu. Może nawet z dojrzewaniem włącznie.

Beż żadnego ale…

W sklepowych ofertach (niestety, nie w polskich) spotyka się wiele aromatów do tytoniu… Przede wszystkim – te wzmacniacze i uszlachetniacze smaków. Podobno lichy tytoń przekształcają w gatunkowy. Są też sosy o „naturalnych” smakach tytoniowych. Jest mnóstwo dodatków owocowych, których aż mi się nie chce wymieniać. Można kupić smaki waniliowe, fasolki tonka, jeleniego języka, gałki muszkatołowej, goździka i wielu przypraw korzennych… Czekolady, kakao, rumu, koniaku, whisky, porto, najlepszych win z najlepszych roczników. W tym samym asortymencie mieszczą się rożnego rodzaju „nawilżacze” oraz „reduktory” wilgotności. Także „dosładzacze”, np. na bazie syropu klonowego, sztucznego miodu. Można też kupić substancję zmieniającą tytoń w postać Light, rzecz jasna z tą samą ilością smół i nikotyny…

I proszę na koniec zapamiętać, że świat jest tak zbudowany, że blenderzy z londyńskich zaułków budujący mieszanki zawierające dużo tytoniu w tytoniu funkcjonują z konserwatywnego przyzwyczajenia i są coraz mniej potrzebni światu.

Fajczarze w fajkach sezonowanych na skróty palą tytonie obrabiane i aromatyzowane na skróty. I niestety – coraz częściej palą także na skróty, wszyscy się bowiem dokądś śpieszą…

Tags: , , , ,

12 Responses to Tytoń domowy

    • 26 marca 2010 at 10:08

      Domowych przepisów – także w tradycji polskiej – są setki. Warto pamiętać, że tytoń trafił do Polski, także na pola, bardzo wcześnie. Nawet ja pamiętam, jak dziadek zabierał mnie na wyprawy do Krasnegostawu i w jakiejś trafice kupował z wielkich słojów rozmaite tytonie do późniejszej domowej aromatyzacji. Co ciekawe – na funty. Tureckich było kilkanaście rodzajów (macedoński to też „turecki”). Przypraw do tytoniu – także było multum.

      Kiedy sam zainteresowałem się fajką, w Polsce już takich sklepów nie było. Spotkałem je w Berlinie Zach., w Paryżewie, w Arles, w kilku miastach w Anglii oraz na Bliskim Wschodzie. Ale po większości w Europie nawet nie ma śladu. Zostały w krajach islamu oraz… w Izraelu. Ale ciężko jest przywieźć stamtąd jakąś liczącą się ilość. Znam jednak ludzi, którzy zaprzyjaźnili się w tureckimi czy tunezyjskimi kupcami i dostają niewielkie paczuszki, na które celnicy przymykają oko.

      Dziś prędzej w Europie i w Ameryce kupi się „latakię” i „orienty” w płynie, aniżeli w tytoniu.

      I ciekawostka – czy wiecie, że tureckie firmy, także indyjskie, a nawet Chińczycy kupują w sporej ilości tytoń z lubelszczyzny i z Warmii?

  1. JSG
    26 marca 2010 at 21:43

    Koledzy z FMS dowiedli że tytoń całkiem nieźle udaje się nawet w doniczce na balkonie. Nasiona można kupić tanio i legalnie, czy to na allegro czy w centralach nasiennych w odpowiednim regionie.
    Na w/w są gdzieś przefotografowanie, dzięki uprzejmości kolegi Rochackiego, przedwojenne poradniki o uprawie tytoniu, w domowej hodowli sprawdzają się wyśmienicie.

    Co do samego aromatyzowania, pamiętam swoje przygody z początku palenia, nawet z tilburego dało się coś wycisnąć, po całkowitym wysuszeniu na wiór i niejako zbudowaniu go od nowa.

  2. Jar
    27 marca 2010 at 10:48

    Dzień dobry:

    Dziękuję Panu Janowi JSG za łaskawe wspomnienie dawnych receptur i tekstów które czas jakiś temu zostały przez Niego obfotografowane i zamieszczone do użytku publicznego. Pozwalam sobie dodać iż są to nie tylko poradniki hodowli ale i fermentacji oraz aromatyzowania tytoni, nota bene kiedyś je także przesłalem naszemu tu Gospodarzowi.

    Proszę wybaczyć, iż przypominam sprawy już bodaj znane kilku Osobom, lecz niech mi będzie wolno ptrzypomnieć następujące źródła:
    – kontynuując temat aromatyzowania: może warto zajrzeć tu:
    http://www.pfeifenbox.de/articles/2004_en/soapy_en.htm
    Poodbnie dość mi się rozjaśniło w głowe gdy starannie przeczytrałem niektóre opisy tytoni z Synjeco.
    – dla mnie bardzo istotne są informacje na temat domowej fermentacji/curingu tytoniu podane tu:
    http://www.coffinails.com/curing_tobacco.html
    oraz cała zawrtośc portaliku http://www.coffinails.com/index.html
    Jasne, iż aromatyzowanie daje niekiedy znakomite rezultaty, natomiast jeśli uda się domowy „curing” choćby za pomocą…prasowania liści Va w taki czy inny sposób, na przykład… żelazkiem do prasowania z funkcją -na czy -do parowywania, być może uda się jakoś zbliżyć do uzyskania Va w typie FVF czy BBF.

    Jak zawsze

    Jacek A. R.

    • 27 marca 2010 at 12:24

      Książeczki od Pana bardzo mi pomogły w zrozumieniu procesów uprawy i przygotowania tytoniu, a także zwróciły uwagę na polską tradycję w tej dziedzinie.
      Domowa przeróbka tytoniu jest fascynującym tematem, niestety coraz mniej dostępnym na całym świecie z powodu obostrzeń od Ameryki do Chin. Trafik, gdzie można legalnie nabyć tytonie w postaci surowej, z roku na rok jest coraz mniej. Niemal wszędzie – no, może poza targiem w Damaszku czy Tunisie lub w głębi azjatyckiej Turcji (bo np. w Stambule są problemy) – trafiki w starym stylu znikają, jakby je piorun powytrzaskiwał.

      Widać to zresztą z tego niemieckiego linku, który Pan podaje. „Namydlaniu po angielsku” ulegają tam mieszanki, które same w sobie są smaczne, ale dla wielu polskich fajczarzy niedostępne ze względu na cenę… Zapewne gdyby kolegów, którzy do mnie pisali, stać było na tytoń, który dla Martina Farrenta stanowi bazę do dosmaczania, to nie poruszaliby w listach kwestii wirdżinii prosto z pola, Ondraszka z Grodzkim i chińskich aromatów spożywczych z nową nalepką „Aromat do tytoniu”.

      Dla większości proszących o pomoc barierę stanowi też język angielski. I to wcale nie w sferze leksykalnej, z którą doskonale daje sobie radę Tłumacz Google z Firefoxa, lecz w specyfice fajczarskiego żargonu, który nawet dla ogromnej rzeszy doświadczonych miłośników fajki tradycyjnej w Polsce stanowi ziemię nieodkrytą.

      Bogu dziękuję, że kilku kolegów znających zarówno języki obce, jak i język środowiskowy, zechciało włączyć się w przedsięwzięcie, na którym sobie teraz dyskutujemy o „irlandzkim mydełku”. Także za to, że się w końcu Pan odezwał i podał dwa linki na temat domowego tytoniu. Ja sam zawsze na te linki od Pana czekam na FMS, jest Pan bowiem jednym z niewielu ludzi, którzy wiedzą jakie pytanie zadać googlowarce, aby wypluła odpowiedzi na interesujący temat.

      Ja sam, jestem często bezradny, nie wiem bowiem nawet, czego mam szukać w słowniku Stanisławskiego – bo nie umiem znaleźć fajkowych terminów po polsku. One, po prostu, nie istnieją w zbiorowej świadomości polskich fajczarzy.

      Każdy nowy artykuł w tym portaliku, każdy z kolegów, którzy dzięki znajomości języków i terminów fajczarskich, może wytłumaczyć jakiś najmniejszy fragment fajkowej rzeczywistości, to dołożenie się do tworzenia wspólnego języka, który może nam, fajczarzom, pomagać w codziennej rozmowie.

      Opowiem Panu, Panie Jacku, o wczorajszej mojej rozmowie… Odwiedził mnie otóż w domu Tomek Zembrowski. Ma on cudowny zwyczaj częstowania ludzi, z którymi się spotyka, nieznanymi tytoniami. Ja nabiłem bodaj 7 fajek i pracowicie je potem wypaliłem. M. in. dostałem próbkę tytoniu typu scented. Tak to określił Tomek. On wie, co to jest, ja intuicyjnie także ten termin odbieram… Marzy mi się jednak, aby termin ten był odbierany przez jak największą grupę miłośników fajki. Choćby w zbliżony sposób…

      Słówko „scented” trafiło do kajeciku z zagadnieniami wartymi wyjaśnienia na Fajkanecie – bo w założeniach ten portal jest miejscem na tworzenie naszego wspólnego języka. Spróbowałem policzyć hasła zapisane w tym kajecie – ale jest ich tak wiele, że będą musiały minąć lata, aby taki słownik wspólnych pojęć powstał.

      Każdy jednak, kto się tutaj zechce odezwać, bez względu na to, czy przetłumaczy jakiś tekst obcojęzyczny, czy samodzielnie napisze materiał o czymkolwiek – od usłojenia wrzośca, po poradnik, jak fajki fotografować – będzie miał wkład w tworzenie takiego wspólnego słownika. Każdy także, kto o coś w „temacie fajczarstwo” zapyta, taki wkład może mieć. Nawet jeśli boi się zadać pytanie publicznie, aby nie wyjść na głupka i skorzysta z formularza kontaktowego na naszej stronie.

      Rozpisałem się, Panie Jacku „poza tematem”, ale tylko pozornie. Moja próba odpowiedzi na pytania zadawane przez młodych kolegów z pewnością wyjaśniła kilka terminów i ten wspólny język wzbogaciła. Podobnie jak komentarz Mira, JSG i Pański – za co serdecznie dziękuję.

  3. Jar
    27 marca 2010 at 14:53

    – scent – to zapach, aromat, perfumy, pachnidło, a więc scented – „upachniony”, zapachowy, z zapachem. Istnieją jak wiemy różne metody nadawania zapachów tytoniom i podejrzewam, że jak to się często zdarza, tym samym słowom nadaje się w różnych miejscach różne znaczenia. Nie mogę wykluczyć, iż nadawania zapachów w trybie dodawania esencji zapachowych – często składających się z zapachów naturalnych stosowanych często w pewnych etapach fermentacji/curingu danego tytoniu/blendu nazywane jest często przy zastosowaniu terminu „scenting”, a więc produkt jest „uzapachowiony” – „scented”, a nadawanie zapachów przy użyciu środków mniej naturalnych (pytanie: co jest naturalne, a co nie?) w niektórych miejscach czy kręgach nazywane jest aromatyzowaniem a tak potraktowane tytonie nazywane są tytoniami typu „aromaty”. Pamiętamy także, iż „zwykła”, nie traktowana dodatkowymi środkami „upachniającymi” Va nabiera takiego czy innego zapachu odczuwalnego także podczas palenia w zależności od: gatunku tejże Va i co bardzo ważne w zależności od sposobu jej fermentacji – curingu; tu przywołuję informacje nawet tak zdawkowe jak te z Synjeco. Czasem wystarczy zwykłe składowanie w szczelnym opakowaniu i utrzymanie odpowiedniej wilgotności i temperatury, coś na ten temat jest wspomniane także tu:
    „STEAMING”
    Także wartym moim zdaniem uwagi tematem/określeniem jest termin i procedury „CASING”
    CASING – the sauce that brings out the good taste of pipe tobacco
    CASING – „sos”/”zaprawa””uwypuklający”/podkreślający dobry smak tytoniu fajkowego. Tamże wspomniane są różne ingrediencje używane przez firmę Macbaren dla wykonania owej mikstury/sosu/zalewy, a ciekawe rozważania na temat zapachów czy „upachniania” tytoniu fajkowego można znaleźć na innych stronach tego portalu, jak np. TUTAJ

    Jak widać, w gruncie rzeczy chodzi o to samo, tak z dodatkiem czynników trzecich do aromatyzowania takiego czy innego sposobnych, jak i wydobycie miłych zapachów z samych liści drogą ich takiego, a nie innego zestawienia ich ze sobą (np. różne gatunki Va) i takiej czy innej obróbki fermentacyjnej. Na zdjęciach z uprzednio podanych linków widać w zastosowaniu domowym lodówki przerobione na małe komory fermentacyjne, a sam wspomniałem o prasowaniu kilkunastu liści żelazkiem z parownikiem; paliłem tak wykonane domowo płatki (flakes) i były smaczne.

    O ile się nie mylę, to „od zawsze” „mydlankami” nazywano tytonie w dawnej tradycji angielskiej lecz NIE te z domieszką Latakii. Nazwa być może pochodzi z czasów, kiedy gentleman używał do swej toalety wody toaletowej, mydeł, etc. z zapachem lawendy, i takie zapachy roztaczał wokół siebie; jakoś to mi się kojarzy z modelem lovat, z postacią pułkownika Hery Frazera, lorda prowincji Lovatceniąc, a i samemu znałem kilka Osób tak się noszących. Szanując i ceniąc La byłem amatorem takich tytoni, a po swym powrocie do fajki ca dwa lata temu dość długo i wręcz rozpaczliwie poszukiwałem ich współczesnych odpowiedników. W końcu przy pomocy Młodych Przyjaciół (dzięki, Marcinie !) odnalazłem ich „wspomnienia zapachowe” we współczesnych tytoniach „scented”. Dokładnie: w tytoniach z Kendall, jak:
    G&H – Ennerdale
    G&H – Glengarry
    G&H – Bright C.R. Flake
    SG – Sam’s Flake

    A nie będę ukrywał, iż czyste, acz znakomicie wykonane blendy Va z BBF (dla mnie na pierwszym miejscu), także FVF i w podobnej dla mnie kategorii: Rattray’s Marlin Flake, Germain’s Medium Flake także mają dla mnie swoisty, delikatny acz odczuwalny zapach, mimo iż nie zaliczają się do kategorii tytoni „scented”. Natomiast: kiedyś mój ulubiony St. Bruno Flake będący jedną z najsmaczniejszych dla mnie Va był taką bardzo na Wyspach popularną, czystą Virginią. Nie paliłem jej od dziesięcioleci, dopiero niedawno ktoś z mych Bliskich przysłał mi z Wlk Brytanii znalezione dla mnie w prowincjonalnej trafice opakowanie. Smak nadal bardzo „mój”, ale gdzieś przeczytałem, że od pewnego czasu tenże tytoń jest już doprawiany i opisywany jako wykonywany przy zastosowaniu procedury „casing”.

    Z tego wszystkiego jeden – jakże banalnie brzmiący – wniosek dla mnie wynika: warto nabierać wiedzę na temat rodzajów i sposobów wykonywania poszczególnych tytoni, chyba warto unikać tych produkowanych przy znacznym użyciu środków chemicznych (tu znowu: co to tak naprawdę znaczy?) ale tak naprawdę liczy się to, co nam największą radość daje. Więcej jest warte kilkadziesiąt minut niekłamanej, szczerej radości spowodowanej nawet aromatyzowaną chemicznie Wanilią, niż czynienie zadość wzorcom jakiegoś „Absolwenta ośrodka szkolenia imienia Bohaterów Hemingway’a”, czy w dzisiejszych czasach „twardziela” a’la fajkowy Chuck Norris co to każdą fajkę opali z półobrotu, lecz tak naprawdę krzywiąc się w duchu niemiłosiernie przy jakiejś skądinąd dobrej La, czy zbyt mocnej Va na dodatek doprawianej przez producenta dla nielicznych dziś amatorów wedle pradawnych receptur Tonka Bean.

    Jak zawsze

    Jacek A. R.

    • yopas
      27 marca 2010 at 18:36

      Szanowny Jacku,
      Bright CR Flake jest według Ciebie dosmaczany? To własne doświadczenie? Skąd ta informacja? Sam’s Flake też?
      UkłonY,

  4. Jar
    27 marca 2010 at 19:58

    – no właśnie, jak to jest z Sam’s Flake i Bright C.R. Flakes ?

    Na stronach Synjeco w znakomitych zamieszczanych tam opisach rzeczywiście podane jest – a pp. Schneider wierzymy bez jakichkolwiek zastrzeżeń – iż są to czyste Virginie. Tutaj można się zastanowić nad wpływem właściwego doboru gatunków Va i właściwej procedury dla uzyskania smaków, które jako żywo będą przypominały smaki zazwyczaj kojarzące się z rezultatami takiego czy innego „dosmaczania” danego blendu.

    Moje własne – a więc z natury subiektywne wrażenia po wypaleniu jak dotychczas tylko ok. kilograma Bright C.R, i dobrze ponad pół kilograma Sam’s Flake każą mi stawiać te tytonie smakowo i zapachowo rzecz biorąc w tej samej kategorii Virginii jak wspomniane Ennerdale i Gleengary. Bright C.R. na dodatek jakże miło przypomina mi starego Capstana.

    Na koniec: zerkamy na Tobacco Reviews, ciekawi, co też mówią inni.

    I tu – jak się okazuje – zaskoczenie. Już w opisie Sam’s Flake czytamy: „From the Kendal Mayor’s Collection. Sam’s Flake is a pressed Virginia Flake to which a generous portion of Turkish tobaccos have been added, as well as a hint of topping to tie them all together”.
    hint of topping – „sczypta/śladowa ilość dosmaczenia – domyślnie „sosu” (topping to tak jak to, co sie nakłada na „placek” pizzy).
    wielu recenzentów wskazuje na takie specjalne nutki zapachowo/smakowe, a użytkownik Pipe4ever mówi wprost: „…lightly top flavored with some Lakeland perfume…”
    czyli: delikatnie „uzapachowiony” Lakelandowymi (to nazwa okręgu) perfumami/zapachami.

    Jeśli o Bright C.R. chodzi, to TobaccoReviews w swym opisie potwierdza, iż to 100% Va bez jakichkolwiek dodatków „dosmaczających”. Znów pozostaje skłonić głowę przed mistrzostwem doboru gatunków Va i sztuki fermentacji. Natomiast w niczym nie podważając powyższego właściwie każdy z recenzentów podkreśla „floral” – „kwiatowy”, czy „owocowy”, cytrusowo-cytrynowy aromat, a jeden z wypowiadających się używa nawet określenia „Nina Rocci” (mając najpewniej na myśli perfumy). Inny podaje, iż Bright C.R.może być dobrym „krokiem pośrednim” w drodze od typowych tzw. aromatów w kierunku…no właśnie, czego ? najpewniej – takich mocniejszych, bardziej „virginiowych” Va.

    Reasumując: jak widać, przy odpowiednim doborze gatunku tytoniu i odpowiedniej jego fermentacji/curingu można uzyskać znakomite i nawet zaskakujące dla danego gatunku tytoniu efekty zapachowe i smakowe bez uciekania się do „techniki sztucznych ułatwień”, aromatyzacji dodatkowymi czynnikami, etc. Natomiast efekty będą absolutnie porównywalne z tytoniami poddawanymi specjalnym procedurom dosmaczania. I tu bardzo szczerze przepraszam za nietrafność i niejasność mych sformułowań w poprzednim wpisie.

    Jak zawsze

    Jacek A. R.

    • 27 marca 2010 at 20:31

      Silnik pozwala na ustawienie absolutnie wszystkich uprawnień, nawet indywidualnie dla każdego użytkownika – ale dla zarejestrowanego.

    • yopas
      27 marca 2010 at 20:48

      Szanowny Jacku,
      być może i ściśle, to coś się tam zamieszało (niemniej dziękuję za uświadomienie w kwestii Sam’s Flake – nie doczytałem uważnie tego rozdziału Tobacco Reviews), ale chyba tutaj (w kwestii smaków i szufladkowania według nich) większą rolę odgrywają indywidualne predyspozycje zawodnika.
      UkłonY,

  5. Jar
    27 marca 2010 at 21:16

    – ależ oczywiście, co sam zresztą udowodniłem swym własnym wpisem w tym wątku, wymieniając jakby jednym tchem Bright C.R., Sam’s Flake, Glengarry i Ennerdale.

    Jak zawsze

    Jacek A. R.

  6. miro
    27 marca 2010 at 23:57

    Sam’s Flake dosmaczany jest na pewno – na pewno dla mnie ofkors – wyczuwam w nim takie nie do konca stricte tytoniowe nutki. Ale czy to zle? Moim skromnym zdaniem – wrecz przeciwnie w tym konkretnym przypadku.
    lg
    m.

Skomentuj Jar Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*