Pomieszać firmowe blendy

18 listopada 2010
By

Przyznaję – mieszam firmowe blendy. Wbrew opinii wielu kolegów, którzy uważają, że mieszanki opracowywane są przez profesjonalistów, którzy zęby na tym zjedli. Tyle że ja mam za mało słoików po przetworach firmy Rolnik, a nie cierpię przechowywania raz otwartego tytoniu w nieszczelnych fabrycznych opakowaniach.

Wszyscy chyba pamiętają, że w dobrych czasach pasjami kupowałem kolejne i kolejne, wciąż nowe tytonie. Chęć spróbowania czegoś odmiennego, eksperymentowanie z nowymi smakami jest – przynajmniej w moim wypadku – nałogiem o wiele dalej posuniętym niż mój prymitywny nikotynizm. Nawet w czasach kryzysu – gdybym wypalonych do połowy puszek nie mieszał, to musiałbym na firmowe blendy zagospodarować swoją piwniczną komórkę w bloku.

Tak z rok temu moja sytuacja się jednak zmieniła i powolutku, puszka za puszką, spopielałem nagromadzone zapasy. Część z nich poszła także w cholerę przy koleżeńskiej wymianie próbek. No to męczyłem się – niekiedy ogromnie – paląc to, co wykomponowali fachowcy, a co przestało mi już tak smakować jak kiedyś.

Cóż, profesjonaliści profesjonalistami, ale nawet jeśli zestawiają niszowe mieszanki, to w taki sposób, żeby je sprzedać jak największej liczbie klientów. Marketing – nawet jeśli epatuje odbiorców terminami w rodzaju „wyjątkowy”, „dla wybranych”, „specjalny” i „limitowany” polega na uśrednianiu produktu końcowego. I takie jest prawo rynku, prawo globalnego rynku.

Dla mnie i dla moich indywidualnych oraz wciąż zmieniających się smaków, żaden Mac Baren, żaden Gawith czy Bellini, żaden Apitz nie wyprodukuje blendu idealnie trafiającej w mój aktualny gust i dziwactwa. A przygotowanie mieszanek w trafikach w Polsce jest zakazane – najpierw przez socjalizm, potem przez św. Akcyzego. Zresztą ten sam patron, razem ze św. Folwarkiem od Orwella pomału, ale konsekwentnie niszczą trafikowe tradycje na Zachodzie.

Ale ostatni akapit to kwestia przemyśleń z ostatnich miesięcy. Na początku, już w kilka miesięcy po powrocie do fajki, wygospodarowałem jeden ze słoików od Rolnika na tzw. Trash Blend. Czyli na mieszankę koszową. Do tego pojemnika zsypywałem wszystko, co przestawało mi smakować. Niekiedy zdarzało mi się to zaraz po zakupie, częściej początkowa fascynacja zamieniała się pod koniec koperty czy puszki w odruch wymiotny.

Zdarzało się także, że rzygać mi się chciało dopiero po spaleniu drugiej czy nawet trzeciej puszki, więcej, mogę się nawet publicznie przyznać, że niektóre tytonie, które trafiły (a słoik na Trashe robił się coraz większy) do mojej resztkowej mieszanki otrzymały nawet ode mnie pozytywną, a niekiedy wręcz entuzjastyczną recenzję. Ale nie napiszę, które to były, pragnąc zachować osobistą ciągłość historyczną.

Dopiero Timm No Name, jedyny tytoń, który szczerze i patologicznie znienawidziłem, odmienił mnie całkowicie. Już nie mam słoika z resztkową mieszanką – albo szukam kogoś, kto lubi tytoń, którego ja nie cierpię i wymieniam się na coś innego, albo z bólem serca i skamleniem wywalam nietrafiony blend do kibla i staram się go wyprzeć z pamięci i nie dyskutować publicznie nad jego wartością. Już nigdy więcej – obiecałem sobie solennie – nie będę dopalał tytoniu ze skąpstwa i za karę.

Aczkolwiek mam aż dwa słoiki, które w zasadzie podobną rolę śmietniczek spełniają – pierwszy to ewidentny zsyp składający się z tuzina próbek amerykańskich drugstorowych tytoniów, o których pisałem w artykule => „Platonki z Ameryki” a obecnie ten mix ochrzciłem mianem AMERICAN SITTING BULLSHIT i opatrzyłem naklejką tym oto => obrazkiem z sieci

Już nie pamiętam, jakie tytonie się w tym znajdują – na pewno jednak jest tam Związkowy Lider…

Sięgam po niego jedynie w napadach masochizmu, za to zazwyczaj częstuję przyjaciół zafascynowanych USA – którzy mnie odwiedzają, a nigdy nie mieli okazji palić amerykańskiej masówki. Dla obejrzenia ich min (a lojalnie uprzedzam) kolejno zużywam zapasy moich glinianek, których ze 3 kilo kupiłem kiedyś na e-bayu.

Atomaty

Drugi koszowy słoiczek zawiera mieszankę ochrzczoną przeze mnie Duńskim Jajem – pierwszy z lewej na zdjęciu powyżej – do którego wsypałem resztki dwóch Skandinavików, MB Scottish Mixture oraz połowę koperty Larsenowskigo Simply Unique. W sumie są to duńczyki, które lubię i mógłbym je wypalić samodzielnie lub zsypać je w miks Light Dane, ale to by było dla mnie nieco za słabe. A potrzebowałem wolnych słoików… Wzmocniłem więc Lekkiego Duńczyka połową gluta Black XX, skrojonego i starannie rozkruszonego. No i wyszedł mi duński z jajem – niby żart, ale satysfakcjonujący. W dwóch słowach: DANISH EGG.

Miałem też resztki dwóch macbarenowskich Cube – z przyjemnością wypalałem jedną fajkę w tygodniu w niedzielne przedpołudnie. Lubię, ale jest dla mnie nieco zbyt intensywny, stąd nabicie nim fajki wymaga świątecznego nastroju i leniwej atmosfery przedpołudnia. W obecnej chwili nie mam pieniędzy, które mógłbym spożytkować na takie fanaberie, ale z Cube nie chciałem się rozstawać. Powstał więc CUBE VARIATIONS – po połowie złotego i srebrnego Sześcianiu, który stanowi trzecią część mixu, a pozostałe 2/3 stanowi MB LE No 8. Wyszedł ewidentnie „kubikowy”, pyszny blend i dziś mam ochotę na jego zapalenie częściej niż raz na tydzień. No i wolne słoiki.

Trzeci słoik ze zdjęcia to SMELLS of ORCHARD, czyli Wonie Sadu – koperta Kentucky Bird i pół koperty Bellini Torino. Samodzielnie już mi się nieco znudziły, w nowym miksie skomponowały się w wonną i smakowicie deserową mieszankę podwieczorkową. Pewnie jeszcze powtórzę to zestawienie.

Mam też dwie mieszanki latakiowe – pierwsza to co chwilę nowy SYRIAN SMUGGLING, czyli Syryjski Przemyt. Mam otóż przyjaciół wśród polskich muzułmanów, którzy mają z kolei przyjaciół w krajach arabskich. Jeśli uda się któregoś z nich uprosić o to, by poszedł na targ i nakupował po kilka deko bazarowych orientali, a najwięcej latakii i i przysłał do mnie paczuszkę lub dał ją komuś, kto wybiera się do Polski, to mam przez 2-3 miesiące prawdziwe cudo. Palę je jak smok. Nigdy nie wiem z czego ten szmuglerski blend się składa – nawet jak któryś z arabskich znajomych zapisze to łacińskimi literkami, to nazwy rzadko mówią mi cokolwiek. Zresztą najczęściej „zapominają” zrobić taką transkrypcję.

Latakia

Kilku fajkanetowych kolegów paliło przedostatnią kontrabandę – przemyt z Kairu, więc wiedzą, że z takiego nastawienia na fuksy, może wyjść coś niezwykle ciekawego. Szmugiel z Aleppo, którym obecnie dysponuję, (Aleppo to miasto nad Eufratem, które leży całkiem niedaleko od portu w Latakii) to podobno mieszanka 50 proc. bazarowej latakii i 5 odrębnych tureckich. Hassan, biolog po UW, który poszedł na bazar sam nie pali, poprosił sprzedawcę o skomponowanie na miejscu mieszanki dla „przyjaciela z dalekiego kraju, który dał mi wykształcenie”. Blender spisał się świetnie. Ale w słoiczku zrobiło już się luźno.

Na przyjaciół z naszego portalu mogę jednak w kryzysach liczyć. Od Alana i Krzysia_T dostałem po dużej porcji Dunhilla Nightcapa oraz London Mixture – tak 2/3 do 1/3. Tak, prawdę mówiąc, moje niespecjalnie wyrobione kubki smakowe nie odczuwały jakiejś wielkiej różnicy między tymi dwoma tytoniami, więc po wypaleniu sporych porcji odrębnych, „skomponowałem” – przez zsypanie i wymieszanie paluchami – blend DUNHILL LA CONNECTION. Czyli sfrancuziałe połączenie dunhillowskich latakii. Palę z dziką rozkoszą i nie żałuję tej zsypki.

W nieco bardziej przemyślany i przemyślny sposób powstały natomiast trzy mieszanki o charakterze wirginiowym.

Pierwsza jest prosta jak drut – 75 g MB Va No 1 i 25 g SG 1792. Macbarenowska jedynka jest dla mnie bardzo dobra, ale ewidentnie za słaba. 1792 zaś jest za mocne, bym mógł je palić z pełną przyjemnością. Zmieszane w podanej proporcji dały pełną, bardzo słodką i sycącą nikotyną wirginię – SWEET STRENGTHENED VIRGINIA. Do palenia z rana i z wieczora…

Virginia

Nieco bardziej markowa jest zaś PIONEER DARK VIRGINIA – puszka pokruszonej FVF, pół puszki 1792 plus resztka BBF. Tego już nie palę ot, tak sobie – to tytoń na „po dobrym obiedzie”. Zamiast leżakowania po sutym posiłku. W oderwaniu od pracy i komputera. Na siedząco, przed TV lub nad książką, a nawet na półleżąco.

Trzeci blend wirginiopodobny, ale bardzo naturalny, jest efektem powstania poprzedniej mojej mieszanki, znanej niektórym TORTUGA VAPER. Nabyłem otóż kiedyś po znajomości puszkę Pure Perique McConnela – stuprocentowy perik z Parish Valley. Wypaliłem poznawczo dwie fajki, gdyż gdzieś czytałem, że są ludzie, którzy ten tytoń palą w postaci czystej. Wrażenia? Proszę tu wstawić wszystkie znane okrzyki wołaczowe – od Jezus Maryja, po największe plugastwa.

Dojrzewałem, aby stworzyć mieszankę, której współautorem był sam szatan. Zamim ją sporządziłem, już ją nazwałem – TORTUGA VAPER. Tortuga to wyspa stanowiąca centrum piratów z mórz karaibskich. Też ją paliło kilku kolegów.

Było to tak – na wadze aptekarskiej na jedną szalkę wsypałem to perique, a na drugą pracowicie skroiłem wszystko to, czego nie mogłem z firmowej postaci spalić w standarowej fajce z powodu nadmiernej mocy. I tak połowa TV to był zerżnięty plug 3P, Black XX i Brown Nr 4. Łącznie uzyskałem belzebubi blend – pikantny jak chili, a słodki jak syrop klonowy. Mi osobiście służył jako przyprawa do zbyt słabych tytoniów… A także do częstowania miłych gości – jak Belzebub, to na całego, nieprawdaż? Nie czuć było tej mocy – ale nawet tym, którzy twierdzili, że to jest słabiutkie (a byli tacy), pod koniec fajki oczy zachodziły pijacką mgiełką.

I choć to było diabelnie zabawne, to złościł mnie ten niemal pełny słoik czegoś, czego nie mogłem palić na co dzień. I znów waga i po połowie – Tortugi i MB Dark Twist. Ten ostatni wręcz nałogowo zbierałem od miesięcy przy każdych niemal zakupach na Fajkowie – po puszce przy każdych zakupach. I wciąż go łapczywie palę we własnej postaci, choć jest skażony cavendishami.

I tak powstał kolejny own blend – BREATH OF THE LOUISIANA, czyli Oddech Luizjany. Też mi trafił w smak, aczkolwiek nadal nie palę go w zbyt pojemnych kominach.

Kilka już razy koledzy prosili mnie o receptury tych moich mieszanek, spełniam te postulaty, jednocześnie podkreślając, że nie powstały one z głębokiej wiedzy na temat tytoniu, lecz z powodu braku słoików i uśredniającego marketingu wielkich producentów tytoniu do fajki.

Zaznaczam jednocześnie, że jakość „angielszczyzny” w nazwach jest mocno papuaska (pidgin english, czy inny tok pisin) i że stanowi świadomy zabieg przetrenowany na nazwach sztucznych much, które kiedyś namiętnie wiązałem. Moje „blenderstwo” ma być smaczne i zabawne, nadmierną powagę (po rosyjsku „sierioznost'”) zostawiam tym wszystkim, którzy naprawdę znają się na tytoniu i kompozycji.

Tags: , , , , ,

36 Responses to Pomieszać firmowe blendy

  1. Alan
    Alan
    18 listopada 2010 at 19:45

    Zawsze z ciekawością czytałem o tych Twoich samoblendach, ale ten duet Mac Baren Va1 + SG 1792 sprowokował mnie, żeby samemu sobie takie cuś przyrządzić. Dobry tekst!

    • jalens
      18 listopada 2010 at 19:55

      Nie będzie tak nudno i wciąż tak samo. Ale zaznaczam, że wciąż palę kilka mieszanek firmowych bez „ruszania”, aczkolwiek nie zarzekam się, że ich kiedyś nie pomieszam.

  2. TomaszG
    18 listopada 2010 at 20:32

    Poszukiwanie smaku, struktury, zapachu, to chyba dla większości z nas kwintesencja palenia fajki. Znam osobiście ludzi, którzy fajkę palą dla „napalenia się” – jest to bardzo mały % palących. Układanie swoich smaków, czekanie na to „przegryzienie” się, próbkowanie, palenie w różnych rodzajach drewna, w piance, w glinie, to proces tworzenia i poznawania swoich możliwości czy swojej intuicji. Bardzo często proces ten nie daje pożądanych efektów, nie przynosi pełni satysfakcji. Nie ma co się oszukiwać, że są tacy co na blendowaniu „zęby zjedli” i oni w znakomitej większości komponują mieszanki smaczne, gustowne i specyficznie złożone. Dla mnie próba ułożenia „swojej mieszanki” rozpoczęła się od trash-pudła, zbioru tego, co mi nie smakowało. I nie przyniosło to żadnych godnych uwagi efektów. W nieodległych, choć już kilka lat za mną czasach studenckich, rozpoczynając palenie fajki tytoń miał być dobry i tani, bo tani i dobry :) Tak przeszło się przez Alsbo, TNN i inne tego typu kopertowe wynalazki. I nic. Nie dawało to to smaku jaki opisano na łamach internetu, Kalumetu czy innych źródeł. I tak kiedyś dostałem puchę MB Plumcake i mi…. nie zasmakowała (wówczas). Szkoda mi było tego tytoniu, a że byłem jedyny w akademiku, który fajkę popalał postanowiłem coś do niej domieszać – oddać nie było komu. I tak domieszałem kilka – nie za dużo – tytoni…. I tu się opowieść urwie, bo parę szczypt tego „mojego” wysłałem do Jacka, by i on spróbował i zgadł co to tam namieszałem :) ??? Nie jest to mieszanka, do której sięgam na co dzień, ale od czasu do czasu, gdy mam ochotę na coś aromatycznie pachnącego. Gdy robię sobie w poniedziałek niedzielę, po całym weekendzie spotkań ze słuchaczami, lub gdy wszyscy już w domu śpią a ja ze zmęczenia nie mogę zasnąć. Wówczas nabijam „Łezkę” od Mistrza Worobca i sam sobie siedzę i palę…. po to właśnie sobie umieszałem „mój” tytoń.

    Pozdrawiam,
    TomekG

    • jalens
      18 listopada 2010 at 21:04

      Kto wie, może jutro dostanę te UNRĘ od Ciebie i Mysore z Fajkowa. Będę miał więc pasjonujący dzień. Szczególnie że nie mam w planach żadnych zajęć zawodowych.
      Ja tak czuję, jak Ty. Znam jednak kolegów, którzy twierdzą, że tyle jest tytoniów firmowych, że mieszanie ma niewielki sens. To też racja :)

      • TomaszG
        18 listopada 2010 at 21:22

        Witaj Jacku,
        Ja jutro też czekam na przesyłkę z Fajkowa :)
        A z tą „urną”… nie przesadzajmy, kilka szczypt zaledwie :)
        Sam uważam się za wygodną bestię i rzadko zmieniam przyzwyczajenia. Stąd też próbowanie tytoni różnej maści mi nie w smak. Kiedyś szalałem, ale jak już się nauczyłem i coś mi zasmakowało to trudno mi zmienić. Tak mam z MB HH, SG Grousemoore, 1792, czy ptaszkiem ze stanu „grillowego” a nawet Oakiem od P. Lubie od czasu do czasu coś kupić nowego, zapalić i … i robię to nieczęsto. Ludzie czerpią przyjemność ze zmian a ja ze swojego rodzaju monotonii… Ale uwieszam sobie tę Twojego autorstwa siekierę, bo niekiedy z samego rana, jak rodzinka śpi a ja muszę coś napisać nabiłbym sobie 18 Broga taką diabelską mieszanką. Dziękuję za tekst, odważę się na „umieszanie” czegoś nowego :) A słoik po śliwkach węgierkach od Rolnika nazwę na Twoją cześć!

        Pozdrawiam,
        TomekG

        • Alan
          Alan
          18 listopada 2010 at 21:29

          A słoik po śliwkach węgierkach od Rolnika nazwę na Twoją cześć!

          Czyli że jak, jalensłoik? :D

          A skoro już się chwalimy „co to my jutro…”, to ja osobiście przejdę się jutro w południe do wrocławskiej trafiki i kupię FVF lub Balkan Flake! O!

    • jalens
      19 listopada 2010 at 12:58

      Tomku, nie mam bladego pojęcia, co dodałeś do Plumcake – przyczyna jest prosta, nigdy nie paliłem tego Mac Barena. Jest to w każdym razie zgrabny aromacik i zasługuje na osobny słoik. A skoro słoik, to i nazwa – Accountant’s Plum.

      • TomaszG
        19 listopada 2010 at 15:04

        O jak fajnie, że już doszło :)
        Do dużej puszki MB Plum dodałem: 1 saszetkę MB Original Choice i pół Sans Souci. Do tego wszystkiego dodane były, ale po około pół roku leżenia w słoju wywalone, kosteczki Belle Epoque (niekiedy można je jeszcze wyszperać, ale mi w fajce nie pasowały, to je wygrzebałem jak Kopciuszek i spaliłem oddzielnie).

        Życzę smacznego!
        MB Plum lubię palić w czystej postaci, szczególnie w fajkach owocowych. A ten Accountant’s Plum to tylko i wyłącznie w 1 fajce od Worobca nr 150.

        Pozdrawiam,
        TomekG

        • jalens
          19 listopada 2010 at 15:23

          Będę go palił w oliwce :) Rico Olive 540 nabytej na Fajkowie w starych, dobrych czasach.

  3. Rheged
    18 listopada 2010 at 23:21

    Nosiłem się z zamiarem własnego „blendzenia” jakiś czas temu. Pomysł ten odłożyłem na te czasy, w których spróbuję odpowiedniej ilości tytoni i mój gust w pewien sposób się ustabilizuje. I tak już dzisiaj wiem, że kocham Dunhill Standard Mixture i Nightcapa (to praktycznie to samo w smaku, jak dla mnie, z tą różnicą, że SM jest szczyptę lepszy) oraz Va+Pq, virginia musi zaś być słodka, nie wytrawna. Co do aromatów – University Flake od Petersona, poza nim nie ma nic, co by mi odpowiadało.

    I tak też ja również zacznę niedługo „blendzić” na swoją własną modłę. Choć po prawie – z latakiami już tak robiłem. Skiff powędrował do Scotch Mixture (co było genialnym posunięciem). Zdam sprawozdanie ze swoich poszukiwań w swoim czasie :)

  4. jalens
    19 listopada 2010 at 00:05

    Jak mnie ktoś przyciśnie i będzie namolny, to w końcu opowiem, jakich tytoni ze sobą nie łaczę, jakie się gryzą, jakie smaki się znoszą (wzajemnie neutralizują), jakie wykluczają i od łączenia jakich zbiera się na wymioty. Trochę się o tym dowiedziałem w ciągu ostatnich miesięcy, trochę wypróbowalem i poza Sitting Bulshitem zawsze się tych wywiedzianych zasad trzymam – bo jak nie, to trzeba takim przekornym „samoblendem” nakarmić gębę Pana Sedesa.
    Tylko trzeba mnie nagabywać, bo musiałbym zrobić tzw. research końcowy, a trochę mi się nie chce.

    • Rheged
      19 listopada 2010 at 01:30

      Przyciskam! Nagabuję! ;)

      • Alan
        Alan
        19 listopada 2010 at 01:34

        „Jalensowy poradnik samoblendowania” raz!

        • tatar.tatar
          19 listopada 2010 at 09:34

          cisnę cisnę
          „nie mam w planach żadnych zajęć zawodowych”
          więc może coś z tego będzie ?

          • yopas
            19 listopada 2010 at 10:49

            Mam nadzieję, że Jacek nie zrobi nam kawału i nie napisze czegoś (o czym gdzieś opowiadał pan Wojciech Mann), w stylu przepisu na ciasto starej ciotki Krysi, czyli: weź tam mąki ile trzeba, i dolej wody, potem wbij jajek, no tak żeby było dobrze, dodaj owoce i piecz, aż się upiecze. ;+)

            Jacku, nie daj się prosić!

            • jalens
              19 listopada 2010 at 11:02

              Pawle, to jednak będzie coś w stylu Manna – bo konkretne przepisy już były. Ale ok, pogmeram dzisiaj i jutro w sieci w celu uściślenia wiadomości… W przyszłym tygodniu coś spłodzę. Na przykład o tym, żeby nie mieszać Gold Va czy White z Dark, że redem można dosładzać wszytko, a niech bóg broni, żeby turka dodać do kawendiszy. Ale Kentucky już na ten przykład można, choć to smakowo turek jest :)

              • yopas
                yopas
                19 listopada 2010 at 12:26

                Jacku,
                nawet jeśli będzie to coś w stylu Materny, chętnie poczytam!

  5. Rodent
    Rodent
    29 listopada 2010 at 12:50

    Przeczytałem z zapartym tchem Jacku Twój słodki trud tworzenia mieszanek i aż żal w pewnym momencie mnie chwycił, że nie będzie mi dane uczestniczyć w radosnym testowaniu szatańskich mikstur mistrza jalensa :).
    Ale do rzeczy – nie zabrałem sie za komentowanie li i jedynie z potrzeby komplementowania :)
    W swoim fajczarskim żywocie miałem przyjemność (a czasem też nieprzyjemność) przetestować wiele „firmowych” mieszanek i absolutnie nie mogę zgodzić sie z tezą jakoby mieszanki opracowywane przez profesjonalistów miały jakąkolwiek przewagę nad miksturami sporządzonymi w domowym zaciszu. Być może owi profesjonaliści zęby na mieszaniu tytoniów zjedli ale były to ICH zęby a ja mam zęby własne i lubię mieć kontrolę nad tym co pomiędzy te zęby zasysam…
    Dla wyjaśnienia – w moim przypadku proces od myślenia do działania jest dość długotrwały więc nie ruszyłem jeszcze pełną parą z prywatną „mieszalnią” – na razie ograniczam się do mieszania … mieszanek by zoptymalizować doznania. Ale przyznam, że marzy mi się by sięgnąć pełną garścią po tytonie w stanie „czystym” i skomponować mieszankę która nie musi wcale podbić serc (czy raczej podniebień) szerokiej rzeszy fajczarskich smakoszy ale po prostu zasmakuje mnie :)

    • jalens
      29 listopada 2010 at 13:29

      Mieszanie z firmowych blendów, bywa dość ryzykowne – musiałem wiele razy się „pomylić” i wywalić rezultat takiego mieszalnictwa do kibla, by wreszcie zacząć czytać, co w sprawie mają do powiedzenia mistrzowie. No i nabrać pewnego, hm, wyczucia smaku i uzmysłowić sobie, o uzyskanie jakich smaków mi właściwie chodzi.
      Np. nigdy nie udało mi się „skomponować” palnej mieszanki z blendu, który chciałem ratować. Jak nie smakuje – oddać, komuś, kto lubi, poprawianie prowadzi do wyrzygu.
      Druga zasada, znaleźć sobie niewielkie naczynko ze skalą i zapisywać proporcje. Tak małe, żeby nasz own blend wystarczył na 2-3 fajki. Nie będzie żal, kiedy chybimy z pomysłem.

      Także marzyły mi się tytonie zestawianie z plain tobaccos – marzenie się spełniło. Po powyższym artykuliku, w nawiązaniu do tekstu Emila, w którym poprosił o pomoc dl mnie, dostałem z Niemiec paczkę od kogoś, kogo nie znam i nie jest nawet naszym użytkownikiem. W paczce były solidne porcje czystych tytoniów z Torbena, z Dan Tobacco i nawet jakieś pure od McClellanda.

      Na poważniejsze eksperymenty czekam do okresu świątecznego, ale udało mi się „wyprodukować” słoiczek mieszanki, którą nazwałem British Merchant. Jak mi się wydaje – po lekturach zupełnie nie związanych z fajką – to coś na kształt lewantyńskiego tytoniu, jaki mógł być palony przez brytyjskich kupców na początku XX w. Latakia z Cypru i z Syrii (bo to bardzo różne latakie, ale mogą się znakomicie uzupełniać), orientale (basma i yendiye), plus szeroko cięta Va z Mysore. I dodatek 1792, którym wzmacniam generalnie wszystko, co nie syci mnie witaminą N. No i mam wreszcie Englisha, któremu naprawdę nic nie brakuje. Dla mnie i moich kubków smakowych – bomba albo nawet kamień filozoficzny.

      Gdybym miał środki, to pewnie dopaliłbym do końca fabryczne mieszanki i nawet niedostępność plain tobaccos w Polsce nie byłaby przeszkodą do robienia własnych blendów. Nawet lekkich aromatów, bo ta Virginia 4.5 Mysore z Torbena nadaje się do domowego cavendishowania między dwiema deskami w imadle. A naturalne aromaty można kupić w „Kuchnie Świata”. Żyć nie umierać – ale to, niestety, drogie hobby. Jak już „zjem”, to co dostałem metodą żebracką i co jeszcze wykombinuję, pokornie wrócę do zestawu Va No 1, HH Vintage Syrian i Belliniego Torino. Takie jest życie.

      Ale Ciebie, Rodent, namawiam do eksperymentów. To świetna zabawa, kapitalne poszukiwania i ciekawe rezultaty.

      • Rodent
        Rodent
        29 listopada 2010 at 14:23

        tu zgoda – ratowanie czegoś co niesmakuje jest chybionym pomysłem (stąd nigdy nie tykam żadnych vanilli) ale często mi się zdarzało mieszać mieszanki którym „coś brakuje” w celu uzyskania lepszego efektu. Lubię na przykład domieszkę black cavendish ale ta domieszka nie może być zbyt duża ani zbyt mała – ot kwestia wyczucia :)

        • jalens
          29 listopada 2010 at 14:39

          A co to jest ten black cavendish?

          • Rodent
            Rodent
            29 listopada 2010 at 14:58

            black cavendish to „odmiana” cavendish – różnica polega na rodzaju tytoniu użytego w procesie kavendyzacji – normalnie moga być to mieszanki Virginii, Kentucky (choć niektórzy nie przyznają istnienia Kentucky jako odmiennego typu) i Burley. Black cavendish powinien być teoretycznie sporządzony z tytoniu Burley. Nazwa jak się łatwo domyślić bierze się z głęboko czarnej barwy ;)
            W smaku podobnie jak inne cavendish tytonie jest łagodny z lekko słodkawym odcieniem (oczywiście o ile nie został napakowany dodatkowo aromatami)

          • Alan
            Alan
            29 listopada 2010 at 15:02

            Ja jestem ciekaw, czemu Jacek zadał to pytanie… :)

            • Rodent
              Rodent
              29 listopada 2010 at 15:06

              Fakt :) też mi ciężko uwierzyć, że Jacek nie zetknął się z tym terminem. Ale jestem tu nowy więc może to kwestia upewnienia się, że używamy tych samych pojęć ;)

              • Alan
                Alan
                29 listopada 2010 at 15:10

                Sprawdzał Cię pewnie :)

              • Rodent
                Rodent
                29 listopada 2010 at 15:23

                mam nadzieję, że zdałem „egzamin” ;)
                A tak poważniej, to dodam, że jako „źródło” black cavendish traktowałem „Captain Black” w jego białej „edycji” – sam w sobie jest zbyt ciężki i nasycony słodyczą ale mieszany z innymi daje świetne (jak dla mnie) efekty smakowo zapachowe

              • jalens
                29 listopada 2010 at 15:36

                Od roku staram się wyjaśnić, że cavendish jest procesem, któremu poddawane są najrozmaitsze tytonie, na dodatek z najróżniejszymi dodatkami i „ulepszaczami”. Black Cavendish jest tytoniem albo podwójnie fermentowanym, z długą drugą fermentacją (do sczernienia), albo nawet potrójną, poczwórną, niekiedy wręcz odbywającą się w wielu komorach o odmiennych parametrach wilgotności i temperatury oraz ciśnienia pod prasą.
                Cavendishować można rozmaite wirginie, także burleje, w tym słynny burlej Kentucky. Poddaje się temu procesowi także Marylandy.
                Można temu procesowi poddać zarówno tytoń z górnej półki, jak i to, co się zmiecie z podłogi w magazynie.
                Na dodatek można dodawać przed kawendiszowaniem najrozmaitszych substancji słodzących oraz aromatycznych – od miodu, syropu klonowego, rumu, po syntetyczną dekstrozę. Od wanilii madagaskarskiej i kalifornijskiego wina, po aromat chemiczny do landryn.

                Jak widzisz, z terminem się zetknąłem. Wrzeszczę jednak wniebogłosy – tytoń Black Cavendish obiektywnie nie istnieje, a już na pewno nie istnieje w marketingowym bełkocie, którym mami nas większość producentów.

                Tylko nielicznym zdarza się pisać, co, w jaki sposób, z jakimi dodatkami kawendiszowaniu poddano.

                Matematycznie – ilość rodzajów Va pomnożyć przez ilość burlejów, marylandów *pomnożyć przez liczbę klas tych wszystkich tytoniów *pomnożyć przez ilość dodatków dosładzających *pomnożyć przez liczbę dodatków smakowych i aromatycznych.
                Wyjdzie niesamowita liczba, jak to jeszcze ze sobą „pokrzyżować”.
                I to wszystko jest ten Black Cavendish.

                A pytanie zadałem wyłącznie po to, aby napisać to, co napisałem wyżej.

          • Rodent
            Rodent
            29 listopada 2010 at 15:55

            no i wszystko się wyjaśniło ;)

  6. jalens
    29 listopada 2010 at 15:44

    Masz 100 proc. racji :) Moim hobby jest obecnie domowe komponowanie mieszanek. Niekiedy ogranicza się do mieszania blendów fabrycznych, a ostatnio próbuję zestawiać tytonie do tego przeznaczone – aczkolwiek i one są już fabrycznie przygotowane jako baza do mieszania.

  7. bogdan
    bogdan
    30 listopada 2010 at 17:50

    Muszę się pochwalić, nie wytrzymam. Jacek poczęstował mnie dzisiaj swoją produkcją. Palce lizać. Jak dla mnie tytoń delikatny w smaku, z subtelnym aromatem. Pali się praktycznie sam. Nie trzeba mu pomagać.
    Wypaliłem tę fajeczkę Jacku z wielką przyjemnością choć byłem bardzo zestresowany jak patrzyłeś na moje czynności z nabijaniem i przypalaniem. Ja, taki nowicjusz na oczach Wielkiego Mistrza Fajki.
    Dzięki i pozdrawiam :)

    • jalens
      30 listopada 2010 at 18:10

      Bogdan, takie sabały piszesz, że nawet nie czuję się zawstydzony. Mocno przesadzasz. Poczytaj moje posty na FMS sprzed kilkunastu miesięcy, to moje „miszczostwo” poznasz bardzo dokładnie. Jedyne, czym się wykazywałem tamże, to moje wrodzone zarozumialstwo. Bogu dziękuję codziennie, że Google w ogóle nie widzą Forum, a więc trudno jest bez lokalnej wyszukiwarki odnaleźć moje herezje w miejscach bardziej upublicznionych.

      A paliłeś Syrian Smugglera, mieszankę opisaną powyżej – i termin „moja produkcja” nie jest na miejscu. To, co mi przywiózł Hassan zostało skomponowane ad hoc przez bisurmańskiego mistrza na bazarze w Aleppo. I jest to w 100 proc. mieszanka miejscowych tytoni. Same orientale (bo La to też turek), jak sądzę. Dlatego jest wielosmakowa, aromatyczna i pyszna – bo Syryjczycy to najwięksi mistrzowie naturalnych łakoci.

      Ale cieszę się, że Ci smakowało.

  8. bogdan
    bogdan
    30 listopada 2010 at 18:13

    Może coś przekręciłem, ale reszta, to sama prawda :)

  9. Perry
    Perry
    13 grudnia 2010 at 14:14

    Ja bym tu Wojtku polemizował troszke z Tobą na temat różnic nad amatorskim i profesjonalnym blendem. Wiele firm robi blendy korzystając z gotowych tytoni często w formie już pociętej. Tylko oni mają do dyspozycji np 100 różnych VA, Burleyów, Kentucky itp i to w różnej postaci.

    Zapewne to co miałeś na myśli to tytonie typu plug (flake), twist i inne tytonie w grubej postaci gdzie podczas prasowania albo skręcania robimy blend i tam zachodzi multum różnych procesów które w efekcie końcowym dają taki a nie inny efekt. Ja to bym bardziej nazwał procesem produkcji niż blendowaniem.

    Moim zdaniem różnica między podejściem amatorskim i profesjonalnym jest w ilości, sprzęcie i sposobie dystrybucji. Jeżeli robimy to na własny użytek (albo kumpli :D ) to jesteśmy amatorami chociaż jak się wczoraj przekonałem można zrobić genialne mieszanki domowym sposobem o wiele lepsze od firmówek.

    Zresztą nie bawmy się już w sprawy słownikowo językowe :)

  10. Perry
    Perry
    14 grudnia 2010 at 10:55

    Probowałem trzech blendów Jacka: Breath of Louisina, Pioneer Dark Virginia, i Sweet Strenghtended Virginia.

    Poprostu powalają smakiem !! Te tytonie kojarzą mi się z najlepszymi mieszankami hamerykanskimi jakie palilem. Nie przypuszczalem że da sie tak skomponowac w domu mieszanke :) Musze wysępić od Jacka więcej tytoniu i opisać dokładniej :D

    • jalens
      14 grudnia 2010 at 11:12

      Zjarałem cegłę :D

  11. bogdan
    bogdan
    14 grudnia 2010 at 17:38

    A nie mówiłem :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*