Fajki warto się uczyć

6 grudnia 2010
By

Pierwsza część wywiadu-rzeki z Jackiem A. Rochackim, znanym także jako „jar”. Jesteśmy z siebie bardzo dumni, że udało się nam namówić go na rozmowę dla Fajkanetu. Zaczynamy, będzie co poczytać przez kilka dni z rzędu.

Jacek JAR Rochacki

Czy naprawdę w fajce, którą się rozpozna, wydatuje, którą się znajdzie w katalogach, opracowaniach, w internecie – lepiej się pali? Smaczniej? Przyjemniej?

Na tak sformułowane pytanie odpowiedź brzmi: Nie, a raczej: nie zawsze. Znamy i palimy znakomite użytkowo, a nierozeznane fajki. Natomiast wybór fajki rozeznanej, zadatowanej, opisanej w wiarygodnych opracowaniach daje znacznie większą szansę na to, że będzie ona smaczna w paleniu, albo – że taką być powinna. Czyli że: jeśli nie jest smaczna, to najpewniej spowodowane jest to złymi losami, które stały się jej udziałem i bardzo warto dołożyć wszelkich starań, aby przywrócić ją do stanu zapewniającego dobre palenie.

Świadomie pomijam, póki co, bardzo subiektywny element osobistego „ulubienia” tego czy innego egzemplarza, bo to nie jest „mierzalne” wprost. Byłby to także asumpt do wypowiedzi na temat gustów, a tego się, jako zasada, nie robi, zwłaszcza w skrótowej siłą rzeczy wypowiedzi takiej jak ta.

Niemniej: na początku jest dla mnie bardzo ważny proces kształtowania mego gustu, czyli wzorowanie się, wyrabianie poczucia „smaku” – tego, co mi się podoba, a co nie, co zasługuje na to, aby mi się podobać według wskazań autorytetów, wzorców, oczywiście nie narzuconych, a dobrowolnie przeze mnie samego zaakceptowanych, a przede wszystkim tego wartych, na to zasługujących.

Może warto się kiedyś zastanowić – czemu podoba nam się to, a nie tamto ? Ale to już temat na inną, jak sądzę, rozmowę. Znam, oczywiście, bardzo modny temat „kryzysu autorytetów”, zwłaszcza w tzw. dobie postmodernizmu. Znam także generalną niechęć do nabywania wiedzy, treningu, i podobnych działań wymagających wysiłku, czasu i pokory – nie takiej wymuszonej, ale autentycznej.

Pokora daje w sumie „power”, lecz aby ją mieć, trzeba odpowiedniego treningu osobowości.

Czyli lepszy smak fajki to rzeczywistość czy mit? A może nastawienie psychiczne jej posiadacza? Satysfakcja zbieracza?

Rzeczywistością jest, jak sądzę, pewna dość powszechna niechęć do nabierania i pogłębiania wiedzy oraz – od czego trzeba by zacząć – do stałego respektowania „podstaw fizyki i zdrowego rozsądku”. Zawsze i wszędzie – przy wyborze butów, komputera, auta czy wreszcie… fajki.

Patrząc syntetycznie: wartość/smak fajki wynika z jakości i sposobu przygotowania materiału oraz z „inżynierii” naszego palidełka. Potrafię sobie wyobrazić, sytuacje, w których fajki niesmaczne będą jednak z uporem palone, bo mają np. podobający się nam kształt, są takie „fajowe”, bo są miłą pamiątką, istnieją powody natury emocjonalnej czy psychicznej.

Na dodatek osoby nowe, a obdarzone wrażliwością, miewają tendencje do poszukiwania winy w sobie, kładąc brak satysfakcji z palenia na karb swego miernego doświadczenia, fizjologii organizmu nie nawykłego do dymu tytoniowego.

Jeśli o zbieraczy chodzi, to różne są kryteria zbieractwa i to kolejny temat na osobną rozmowę. Generalnie jednak rzecz biorąc – fajka ma dostarczać spokojnej, dobrej radości… I z tego punktu widzenia żywię jak najszczerszy szacunek i sympatię dla każdego zbierającego, gdy czuję Jego szczerą satysfakcję, niezależnie od tego, z jakiej fajki czerpie swoją radość.

Natomiast łatwiej mi się porozumieć z osobami mającymi podobny do mego własnego stosunek do kryteriów wyboru fajek i przynajmniej rozumiejących wagę tych skrótowo wspomnianych powyżej zasad.

No dobrze, przypuśćmy, że fajka już wydatowana, znaleziona w kilku źródłach – czego się jeszcze warto o niej dowiedzieć? Czy jest sens, na przykład, dociekać, jak została wykonana, z czego, przez kogo, jakie jej towarzyszyły procesy? Czy może przez to będzie się smaczniej palić? A może chodzi o dobry zakup, o wyszukanie nadzwyczajnych okazji?

Jeśli fajka jest zadatowana i ustalone jest jej pochodzenie/producent, to niejako „z automatu” wiadomo lub można snuć bliskie prawdy domniemania, z jakiego materiału i jakimi metodami została wykonana.

Oczywiście, że warto dalej dociekać, jeśli owo datowanie i atrybutowanie ma się nie skończyć na odnalezieniu danego egzemplarza na pipepages czy pipephil… Tym bardziej że katalogi producenta są najczęściej materiałami reklamowymi, a więc bywają przydatne do ustalenia numeru i nazwy modelu i linii/edycji danej fajki oraz do szacunkowego jej zadatowania.

Jeśli iść dalej, to warto zadać sobie trud zapoznania się z poważnymi opracowaniami… Na przykład warto sięgnąć w przypadku Charatana do tekstów Theodore Gage’a i p. sierżant US Army Ive Ryan. A w przypadku Dunhilla i Parkera – po książeczkę Johna Loringa.

Skrajnym przykładem wskazującym na sens rozeznania danej fajki i wiedzy na temat wykonawcy będą nie tylko Dunhill, ale i np. Ashton, Ferndown i El Wood czy fajki Leslie Wood’a. A czemu?

A temu, iż wymienieni stosują tzw. traktament olejowy, co wpływa na smak. A więc, moim zdaniem, na jakość palenia.

Konkretny przykład z Pańskich zbiorów i jakaś najbardziej rozpoznana fajka, w której się Panu znakomicie pali? Czyli taki strzał w dziesiątkę na skutek takiej działalności wywiadowczej…

Zbiór – to za mocno powiedziane, posiadam zaledwie nieco ponad 50 fajek, co zapewnia mi możność palenia w rotacji 4-6 dniowej (przy paleniu 6-8 fajek dziennie). Pogrupowane są one w naturalny sposób w trzy podgrupy: grupa pierwsza – to fajki związane z jakimiś osobistymi dobrymi wspomnieniami, często otrzymywane w darze lub kupowane samemu – na ogół fabrycznie nowe od końca lat ’60. I w tej grupie kilka egzemplarzy nie jest przesadnie smaczne…

Ale jak tu się pozbyć fajki, którą otrzymało się przy Bardzo Ważnej Okazji od Przyjaciół daleko stąd w roku 1969, czy którą kupiło się po długim oczekiwaniu na wyjazd i długich marzeniach o takim akurat palidełku?

Są też w tej grupie pozostawione na pamiątkę mych działań i pobytów w Danii dwa pozostawione sobie Stanwelle, jest też srodze kitowany czterodolarowy (a smaczny) Pimpernel.

Osobne miejsce dobrych emocji „pozafajkowych” zajmują Petersony, które osobiście kupowałem od 1976 do 1983 w tej samej trafice w Perth.

Grupa druga – to symboliczna reprezentacja szczególnie cenionych przeze mnie marek brytyjskich już bardzo starannie wybierana z punktu widzenia wiedzy na temat historii danej marki. Tutaj chyba wszystkie fajki okazały się strzałami w dziesiątkę – cały czas mam na myśli ich walory użytkowe. Są tu nie tylko stare Charatany, BBB, Masta, Civic, Comoy’s, Barling Ye Olde Wood, Loewe, GBD… Czy Ben Wade już z Londynu, lecz robiony jeszcze z materiału i na maszynach z Leeds.

Są też tutaj mało znane/nagłośnione marki… Ho ho, w takich przypadkach satysfakcja jest największa i rzeczywiście ma się poczucie, iż wiedza „rulez”… Ot, parka canadianów saddle stem z wrzośca algierskiego marki La Fond; jeden – Made in England, drugi – Made in France. Wszystkie fajki z tej grupy pozyskałem jako używane.

Grupa trzecia – ok. 30 fajek, to jedna marka, której ostatnimi laty używam na co dzień, i tu wszystkie egzemplarze są dla mnie tzw. asami, użytkowo rzecz ujmując. Wszystkie też pozyskałem używane.

Dunhille?

Tak, Dunhille…

A pudła? Czy zdarzają się sytuacje, że pomimo włączenia całego Pańskiego doświadczenia i wiedzy, literatury, rozpoznania w sieci, fajka nie spełnia oczekiwań albo jest wręcz paskudna? Jakiś konkret? Niekoniecznie z nazwami, chodzi mi raczej o nadzieje, rokowania i rozczarowania…

To trudne pytanie, gdyż cały czas pamiętam, iż moje doświadczenie sprowadza się do zbyt nikłej grupy reprezentatywnej – używałem w sumie przez prawie 50 lat zaledwie kilkuset fajek. Niemniej: w czasach, gdy nie dysponowałem wiedzą z zakresu wspominanych podstaw materiałoznawstwa i „inżynierii” fajek, a kierowałem się prostym kryterium: „ta fajka mi się tak na oko podoba”, to jeszcze w latach ’70 nabyłem kilka fajek, z których smakiem walczyłem z miernym skutkiem niekiedy przez lata.

Nie miałem wówczas ugruntowanej, pełniejszej wiedzy z zakresu historii fajek, poszczególnych marek i nie zdawałem sobie sprawy jak na skutek decyzji wymuszonych przez powody natury biznesowej zmieniły się procedury wykonawcze ,a tym samym jakość użytkowa produktów co poniektórych fabryk. Trafiały się i takie smaczne, ale ja mam na myśli prawdopodobieństwo „trafienia” smacznej po opaleniu fajki.

Im więcej Pan wie, tym lepiej Pan trafia? Mniej jest tych pudeł, rozczarowań, zawodów?

W moim przypadku – zdecydowanie tak. Bogiem a prawdą, w moim przypadku wystarczyło ograniczenie zainteresowania do kilku marek – potem do jednej – i rzetelne zadatowanie danego egzemplarza dla ustalenia

  • czy dana fajka została wykonana w okresie, gdy stosowano dobrze przygotowywany materiał i stosowano takie, a nie inne procedury oraz materiały dodatkowe jak bejce i tym podobną chemię,
  • czy nawierty, proporcje paleniska, ogólnie „inżynieria” jest prawidłowa,
  • czy mam do czynienia z egzemplarzem pochodzącym z okresu po wprowadzeniu zmian (najczęściej jest to związane ze zmianą właściciela marki).

Przy takim nastawieniu, owszem, zdarzają mi się tzw. wpadki. Tyle, że w moich przypadkach, jak dotychczas, spowodowane one były złymi losami danych fajek czyli ich fatalnym stanem. Jak to mawia „Rotm”, czyli Krzysztof Woźniak: były to fajki po wyjątkowym „panu niechluju”.

Ba, ważne okazywały się też miejsca, gdzie dane fajki odstawiono po zaprzestaniu ich używania. Jeśli na przykład kilkadziesiąt lat leżały w wilgotnej piwnicy (Szkocja, Środkowa Anglia), to ślady musiały pozostać… Tudzież jako element czysto dekoracyjny, takie wspomnienie lat ubiegłych, stały sobie na brzegu kominka UWAGA: opalanego węglem, gdzieś w okolicach przewodu dymowego, to sadze, czy inne temu podobne „nieuprzejmości” głęboko spenetrowały struktury wrzośca…

W przypadku dwóch znamienitych fajek sprzed II Wojny Światowej, proces ich „humanizacji” zajął mi dobrze ponad rok. Ale po raz kolejny okazało się, iż – znów cytując „Rotma” – spirytus czyni cuda. Naprawdę było warto.

Czy próbuje Pan odtworzyć historię konkretnej fajki, jeśli tylko jest taka okazja? Kto ją palił, co w niej palił, kim był… Czy taka wiedza bardziej Panu pomaga przy zakupach, czy przy paleniu? No i znów proszę o taką historię – jeśli, rzecz jasna, ma Pan taką rozpoznaną bez reszty fajkę.

Oj, tak… Tu do głosu dochodzi moja pasja zabytkoznawcza… Na skutek działań w swoim „drugim wcieleniu” zawodowym, czas jakiś temu przyjąłem zaproszenie do uzyskania członkostwa Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Prowadziłem wówczas zajęcia oraz warsztaty z tego zakresu (dawne srebra, złotnictwo, także sprawy konserwacji, zabytkoznawstwo, etc.) i sądzę, iż rozumiem język, którym bezgłośnie przemawiają do nas stare przedmioty… One też mają swoją opowieść.

Tyle, że fajki które palę w stałej rotacji mają być przede wszystkim bardzo smaczne. Ale odpowiadając na pytanie – zawsze wchodzę w kontakt z osobą sprzedającego i na ogół owocuje to miłą korenspondencją. Staram się jednak unikać sprzedających „znających się na rzeczy”, gdyż tacy, np. zza granicy na ogół podwyższają cenę o swoją marżę/profit, a i z tą wiedzą różnie bywa… Na dodatek – co prawda, jest w USA (i nie tylko tam) kilku niezłych restauratorów fajek, ale zbyt często fajki odnawiane przez osoby przygodne nie najlepiej znoszą takie zabiegi.

Najlepiej rozmawia mi się z osobami sprzedającymi zestawy czy pojedyncze egzemplarze po zmarłym sąsiedzie, mężu, dziadku… I w takich przypadkach często sprzedający pamięta historię danej fajki. I tak, nabyłem kiedyś kilkanaście fajek, z których cześć była ongiś palona przez Aleksa Snowdena – pierwszoligowego gracza i mistrza krykieta w okręgu Northamptonshire przed II Wojną Światową. Po przeprowadzeniu właściwych procedur konserwatorskich, te fajki wykazują się znakomitymi własnościami użytkowymi. Osobną historią jest fajka kształtu Lovat sygnowana „Colonel Henry Frazer Lovat”. Pułkownik Frazer jest postacią historyczną, był lordem prowincji Lovat i przyjmuje się, iż to od niego pochodzi nazwa tego modelu fajki.

C.d.n.

Tags: , , ,

5 Responses to Fajki warto się uczyć

  1. jazz59
    6 grudnia 2010 at 19:57

    Do diaska…to się zaczyna… niekończąca się opowieść.
    Nie mogę doczekać się tego c.d.n…
    Panie Jacku…chapeaux bas…
    Czytając Pańskie teksty , zacząłem myśleć o nabyciu jakiegoś zacnego staruszka typu Dunhill. Na razie na chęciach się kończy , ale…
    Dojrzewam do tego…straszniem ciekaw , jak będzie palił się tytoń w takim cudzie…ale fajka to nie tylko przedmiot…to coś momentami trudne do określenia … bardzo indywidualne , mimo iż takie normalne , użytkowe…
    Część mej wrażliwości zawdzięczam Panu.
    Pozdrawiam serdecznie
    Krzysztof Miśkiewicz

  2. JSG
    JSG
    6 grudnia 2010 at 22:26

    Nie ukrywam że gro tego co wiem o fajce wiem dzięki Panu Jackowi, oprócz tego czego magister(sic!) nauczył mnie osobiście, wielokrotnie dopingował i motywował moje poszukiwania i eksperymenty. Jego oku zawdzięczam też wiele naprawdę świetnych fajek, stanowiących opokę mojego skromniutkiego zbiorku użytkowego.
    Moje podejście do fajki cały czas ewoluuje, czasem może wybiega nieco za daleko, ale nie rzadko rozmowa z Panem Jackiem pozwala mi na powrót na właściwe tory, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny.

    Krzysztofie, odpowiadająco na nie zadane przez ciebie pytanie straszniem ciekaw , jak będzie palił się tytoń w takim cudzie… tak samo się go pali jak w każdej innej fajce- właśnie problem polega na tym że to nie będzie jak grom z jasnego nieba, jak olśnienie… by wyłapać różnicę, należało by poddać fajki, palenie, tytoń wnikliwej analizie, przeprowadzić badania itp… dopiero przy większej grupie fajek, długich miesiącach czy nawet latach ich używania to coś się zaczyna rozumieć. Oczywiście ja to tak widzę, mogę się mylić i dalece mijać z prawdą.

    • jazz59
      6 grudnia 2010 at 23:02

      No właśnie Janie,tak sobie myślałem , dlatego też nie spieszy mi się do żadnej z tych „wielce markowych” fajek.
      Ale słowa p.Jacka obudziły we mnie chęć poznania ,mam co prawda Boltona z 1930 r , ale mam ochotę na Dunhilla.I na razie dość tej Anglii.Lubię fajki włoskie , duńskie , francuskie…pora posmakować angielskich.Nie spodziewam się po nich jakichś fajerwerków smaku ,mam ochotę poznać te fajki…a może znajdę Graala? :)
      Pozdrawiam
      Krzysztof

      • JSG
        JSG
        6 grudnia 2010 at 23:40

        Z moich doświadczeń wynika że w takim bałaganie fajkowym trudno złapać jeden kierunek. Ja w pewnym momencie dojrzałem do tego by powiedzieć sobie dość kakofonii(sic!), skupiłem się na fajkach starszych- po kilku miesiącach złapałem się na tym że nieświadomie, częściej wybieram z posiadanych blisko 40 fajek, te stare, o klasycznych kształtach itd… w końcu pozbyłem się sporej części fajek nie angielskich, zostawiając tylko te po które sięgałem jeszcze w miarę często. To odkrycie- jak pisałem nie było gromem z jasnego niebia, a długotrwałym doświadczeniem na żywym organiźmie.

        • jazz59
          6 grudnia 2010 at 23:53

          Odnalazłeś swą drogę…ja jeszcze szukam , pewnie jeszcze długo tak będzie.
          Na razie kultywuję „BAŁAGAN”,który mi się nawet dość podoba.
          Nie mam jakoś chęci na ujednolicenie markowe , czy shape’owe swego zbioru.
          Ale teraz już niesmacznych faj się pozbywam , nawet gdy są ładne.
          Jak niemal każdy zaczynałem od bentów , teraz wolę fajki proste , co najwyżej leciutko gięte.
          I tak już chyba zostanie…

Skomentuj jazz59 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*