Cztery Pory Roku

13 października 2014
By

Fajka i tytoń do niej to przyrząd kontemplacyjny, wyostrzający obserwację i uczący dostrzegania niuansów. Siadasz na fotelu/hamaku/pniu drzewa, zapalasz i obserwujesz. Jak rośnie trawa, jak usycha, jak tańczą pszczoły, jak prószy śnieg. Z tych obserwacji rodzi się świadomość nietrwałego piękna, jakie nas otacza i przenika.

 Cóż pełniej i piękniej obrazuje krąg życia i wieczną zmienność bytu niż pory roku?

4 PORY ROKU

Na 4 pory roku Stanislawa ostrzyłem sobie zęby i kominy od długiego czasu. Podoba mi się bowiem pomysł stworzenia takiego cyklu, a oczyma i podniebieniem wyobraźni czułem już smaki, każdy skrajnie różny od poprzedniego, będący od niego odpoczynkiem i uzupełnieniem zarazem. Doświadczenie nauczyło mnie, że pod szyldem Stanislawa pojawiają się tytonie, które odbieram dosyć skrajnie, jak chociażby cudowny London Mixture i traumatyczny do granic możliwości Black and Gold.

Dlatego zdecydowałem się na zakup 10-gramowych próbek. Proszę o tym pamiętać czytając moje wypociny. Podczas kilku paleń nie jest możliwe zgłębienie wszystkich smaków danego tytoniu. Niniejszy tekst traktujcie więc jako zapis impresji, wyciąg zaledwie kilku dni z każdej pory roku.

 

Wiosna

Irish Spring  składa się z Virginii i Louisiana Perique.

Przy pierwszym wąchaniu czuć słodycz aromatu, po kolejnych pociągnięciach ustępuje on nieco trawiastym virginiowym nutom i czemuś dusznemu. Nie kusi, nie włazi sam do fajki, ale to w końcu nie tabaka, żeby degustować wyłącznie nosem. Rozdrabniam, nabijam, zapalam.

Na początku jest papierosowo. Perique bardzo niewiele. Czuć nie tyle jego smak, ile samą pieprzność nim wywołaną i, niestety, prócz pieprzności i jakiejś lekkiej chemii niekonkretnego aromatu, w pierwszej fazie palenia nie uświadczyłem nic więcej. Chwilami wyjrzy nieśmiało Virginia ale dominuje ciepłe powietrze z pieprzem. Z czasem smak się wygładza, ujawnia się słodkość (ale raczej ta aromatyczna) pochodząca ponoć z beczek po sherry. Nigdy nie piłem sherry ani nie gryzłem beczki po niej, nie potrafię więc docenić wykwintności syropu. Jak dla mnie jest to zwietrzała landrynka, na szczęście ledwie wyczuwalna. W dalszej części palenia częściowo wyparowuje, częściowo harmonizuje się z resztą smaków. Na pierwszy plan wychodzi już klasyczna Virginia, bardzo delikatnie podbudowana Perique. Okazuje się wówczas, że to całkiem dobry tytoń, delikatny, słodkawy chociaż niekonkretny, bez nuty przewodniej. Mogłoby tego tytoniu nie być i świat nic by na tym nie stracił – ani złego, ani dobrego. Czyli zupełnie inaczej jak z prawdziwą wiosną.

Nie potrafię odgadnąć inspiracji twórców tego specyfiku, dlaczego zdecydowali się akurat tak nazwać ten tytoń? Może tak pachnie wiosna w Irlandii ? Nie wiem, nie byłem. Nie ma tu jednak ani świeżości burzy, ani mokrej ziemi, ani młodej trawy. Może chodzi o zapach kurzu towarzyszący wiosennym porządkom i tanie perfumy jakiejś ciotki przybyłej z wizytą na święta.

 

English Summer

Po wiośnie przychodzi lato. Składa się ono z bardzo jasnej, niczym nie dosmaczanej Virginii.

Zapach słonawo-drzewny, barwa złoto-miedziana. Jak łąka opromieniona sierpniowym słońcem. Początek bez rewelacji. Gdy wysilam pamięć, wydaje mi się, jakby to Lato miało coś wspólnego z Golden Glow. Podobna płaskość (?). Szybko jednak pojawiają się ciekawostki w postaci kwasków. Jakby jabłkowo-cytrynowy posmaczek, zasadzony na solidnej, virginiowej bazie. W miarę spokojnego palenia smak staje się coraz bardziej słodki. Gdzieś w ¾ pojawia się, uwaga, posmaczek kwaśnej malinki! Był on dla mnie przyjemnym zaskoczeniem. Czy smaki te wynikają z podlania jakimś syropem, tego nie wiem. Nawet jeśli to zrobiono, to bardzo umiejętnie i z wyczuciem.

English Summer to przyzwoity tytoń, jeden z najbardziej naturalnie owocowych, jakie dane mi było palić. Lekki, orzeźwiający i o niewielkiej mocy, ziele to zasługuje na swoją nazwę. Mimo to, nie urzekł mnie, to nie mój typ Virginii. Myślę jednak, że wielu może go polubić.

 

Scottish Autumn

W końcu musi nadejść i jesień.

Ziele to pachnie ostrą papryką i warzywami. Gdybym miał po samym węchu oceniać skład jesieni, bez wahania postawiłbym na va-pera. Ale Perique tam nie ma. Jest za to czysta, sucha Virginia, w kolorze ziemi na ugorze.

Smak wytrawny, orzechowy, z chlebowym posmaczkiem przywołującym bardzo odległe skojarzenie z Best Brown Flake Samuela Gawitha.  Jest drzewiasto i stabilnie, momentami, aż do płaskości. Gładki delikatny dym nie drapie w gardło. W smaku kwasków nie uświadczymy, ewoluuje on w inną, równie ciekawą stronę. Wyczułem jakby posmak liści klonowych i bimbru. Wzmaga się także gawithowska chlebowo-słodowość w tle. Później także orzechowość nabiera jakby lekkiej słodyczy i pierności jednocześnie. Wszystko to zgrywa się ze sobą bardzo harmonijnie i na podstawie z prostego, męskiego, wytrawnego tytoniu, tworzy całkiem ciekawą mieszankę.

Po pierwszym zapaleniu jesieni stwierdziłem, że jest to chyba najgorszy z opisywanych tytoni. Kolejne razy pozwoliły mi jednak odkryć w nim kilka interesujących smaków, teraz uważam, że jest to tytoń rozwojowy. Podejrzewam, że po kilkumiesięcznym sezonowaniu i wypaleniu większej jego ilości, można się z nim blisko zaprzyjaźnić.

 

Winter Time

Zima…

Lubię fajkę i tytoń ją wypełniający, między innymi za zapach. Wśród wielu skojarzeń, jakie rozmaite tytonie wywołują są: góry o poranku, bagna, łąki świeżo skoszone, stare drewniane domy, ogniska nadrzeczne i tym podobne rzeczy. Wyżej opisane tytonie pachną raczej mało pociągająco i gdyby nie nazwa i obrazek na opakowaniu, skojarzenie ich z porami roku byłoby kłopotliwe.

Inaczej jest w przypadku zimy.

Otwieram puszkę i sam tylko aromat zabiera mnie w zimowy słoneczny poranek, na podmiejskie osiedle z dzieciństwa, pachnie dym z kominów, wszystko skrzy się od mrozu i suchości. Czuć gruby kożuch na sobie i buciory otrzepywane w przedsionku piwnicy. I piwnicę czuć, mieszankę sadzy, drewna, kurzu, zatęchłych słoików z przetworami. Dłuższą chwilę wniuchuję się tylko w tytoń, wreszcie postanawiam zapalić.

Płatki są bardzo niedbale wycięte, sklejone i suche. Koloru ciemnego (chociaż daleko im choćby do SG Balkana) Przypominają mi posłanie psa we wspomnianej piwnicy. Nic to, rozdrabniam (mimo suchości ciężko to idzie, gdyż tytoń rozpada się na twarde brykieciki) i zapalam.

Słodko! Bardzo słodko, żywicznie i leśnie. Owa żywiczność przywołuje wspomnienie próbki Froga Mortona, chociaż to zioło nie jest aż tak słodkie. Główne skrzypce gra Latakia, Virginia jest przez nią utulona w gruby ciężki kożuch z wielbłądziej wełny i trudno ją w nim odnaleźć. Wyczuwam także ziołowy posmak kojarzący mi się z suszonymi na strychu skrzypem i pokrzywą, a obecny także w Stanislaw London Mixture. Chwilami dymna sosnowość przekształca się w kierunku posmaku wina i bimbru i jest to bardzo przyjemne. Smak jest wyrazisty, odnoszę wrażenie, że odczucia, o których wyżej, łatwiej z niego wyłowić, niż w przypadku wielu innych tytoni. Mimo tej wyrazistości, jest wyjątkowo gładko. Nic w jęzor nie szczypie. W miarę równego, spokojnego spalania, gdzieś po połowie fajki, nadciąga druga, bardziej wysublimowana fala słodyczy. Czuć z lekka orzechy i daktyle, a wszystko zanurzone w bimbrze z dębowej beczki. Owa bimbrowość nasila się przy szybszym paleniu. I jest wyczuwalna na języku także po seansie. Cmokam z lubością i pytam, czym przed chwilą nie spełnił szklaneczki Tadzikówki z kurpsioskiego lasu? Warto zaznaczyć, że w przeciwieństwie do wspomnianego eliksiru, Zima swą mocą kolan nie zgina.

Fajka gaśnie, odpalam, za chwilę znowu, zaglądam do komina, ze smutkiem ale i satysfakcją widzę dno zasnute szarym popiołem, na podobieństwo podwórza, które zima cały dzień malowała na biało.

Oto jest dobry tytoń, oto smak pory roku. Polecam każdemu kto lubi Latakię. Ja z pewnością jeszcze do niego wrócę.

Co do spalania – wiadomo, że chyba każdy tytoń (no może poza wyjątkowymi ulepkami) nieco podsuszony, rozdrobniony i luźno załadowany, spala się dobrze. Tak też było w przypadku opisywanych czterech pór roku, nie zauważyłem jakichkolwiek nieprawidłowości.

Kwestii room note nie poruszam, gdyż staram się, zgodnie z zaleceniami na etykietach, nie zmuszać innych do wąchania dymu.

Podsumowując:

Cztery pory roku mnie nie zachwyciły (poza Zimą). Nie miałem ochoty podczas palenia Puszczać Vivaldiego, nie przymykałem oczu by wrócić do łąk nagrzanych słońcem ani nadnarwiańskich rozlewisk. Jednocześnie – nie są to złe tytonie. Myślę że wymagają dłuższej z nimi znajomości by ujawnić, co mają w sobie najlepszego. Z pewnością na brak jednoznacznej oceny ma niewielka ilość jaką wypaliłem, z drugiej jednak strony – są tytonie o których powiedzieć można całkiem dużo już po 1-3 fajkach. Te z pewnością się do nich nie zaliczają.

Myślę że tym warto dać szansę i bliżej poznać.

Tags:

19 Responses to Cztery Pory Roku

  1. Zyrg
    Zyrg
    13 października 2014 at 14:34

    Podsumowując: Ament

  2. KrzysT
    KrzysT
    13 października 2014 at 14:51

    Nu i ładna, jakby powiedziała moja pani od rosyjskiego z podstawówki.
    Solidna, przekrojowa recenzja i fajny obrazek w bonusie.
    Gwoli znalezienia punktu odniesienia chciałbym zapytać Autora, jakie są jego ulubione Va i VaPery (tj. takie, które lubi palić). Łatwiej będzie mi się wtedy odnaleźć w rzeczywistości.

    • ajt
      13 października 2014 at 17:49

      Już odpowiadam. Spróbowałem stosunkowo niewielu tytoni ale z VaPerów najbardziej posmakował mi St James Flake. Z czystych Va moim ulubionym jest SG Best Brown Flake (po kilkumiesięcznym leżakowaniu) Kiedyś paliłem FVF, wtedy nie urzekło, ostatnio jednak skusiłem się na 10 gramową próbkę i byłem zachwycony tym tytoniem, muszę wypalić trochę więcej by stwierdzić czy na pewno jest to dla mnie najlepsza Va. Doskonałe są też, moim zdaniem F&T Vintage i Plug , chociaż to zupełnie inny rodzaj Virginii i trzeba mieć na niego odmienną ochotę.

      PS: czemu wpis jest widoczny w niewidocznych ;-? a nie na głównej ?

      • Alan
        13 października 2014 at 22:57

        Bo trafił do działu „Po jednej próbce”, a wpisy stamtąd nie trafiają na główną. Ino „pełne” recenzje :)

        A zimowego Stanislawa spróbuję z chęcią. Z opisu wrażeń wygląda na próbę skalkowania SG Balkan Flake.

        • ajt
          14 października 2014 at 00:05

          Myślę że warto byłoby dodać do mojego teksu tag ,Stanislaw, inaczej, jeśli dobrze rozkminiam system, zaginie on w gąszczu. A nie siląc się na skromność ;P, myślę że jakieś tam wstępne rozeznanie w temacie daje. Warto więc by był widoczny dla sprawdzających co Stanislaw oferuje.

          • Alan
            14 października 2014 at 01:00

            Recenzja jest w bazie, można ją łatwo wyszukać, więc spokojnie, nie zginie ;)

            • Mikael Candlekeep
              Mikael Candlekeep
              14 października 2014 at 14:58

              Alanie Szanowny, recenzja – jestem pewien – nie zginie, ale podpisuję się pod wnioskiem ajta. Wstukując tag „Stanislaw” fajnie byłoby, żeby i powyższy tekst się pojawiał, bo zdecydowanie powiązany jest ze Stanislawem i wnosi coś do wiedzy o tej marce :-)

              • miro
                15 października 2014 at 10:28

                To chyba cały urok klasyfikowania tekstu do kategorii „po jednej próbce”. Tak to działa dla wszystkich „impresji”.

  3. Bartnik
    bartnik
    13 października 2014 at 23:25

    SG Balkan Flake jak i winter time są to dwa całkiem różne tytonie, w moim odczuciu winter time jest bardziej delikatny, gładki. Paląc Balkan Flake czujemy wyraźniejszy smak La, tytonie różne ale bardzo smaczne.

    • ajt
      13 października 2014 at 23:47

      Obu wspomnianych tytoni wypaliłem jak na razie(to się szybko zmieni) tylko 10 gram. Ale z pewnością są bardzo odmienne i Winter nie jest kalką Balkana. Paląc zimę czułem tyle różnorakich słodkości, smaczków i niuansów że pewien byłem zawartości w nim orientali. Balkan wydał mi się nieco stabilniejszy bardziej żywiczny(w zimie, ta żywiczność z czasem mija). Nawiasem mówiąc oba te tytonie smakowały mi chyba najbardziej z dotychczas próbowanych latakii. No może wlicza się jeszcze Nightcap, podarowany mi na spotkaniu przez Sławka, palę go teraz maniakalnie z wielką przyjemnością.

  4. Antemos
    Antemos
    26 listopada 2014 at 08:10

    Mam dwa ze wspomnianych tytoni: Winter oraz Autumn i moje odczucia są takie:
    Winter Time Flake – Głęboki smak latakii, orientali nie wyczułem. Virginia zdecydowanie nadaje blendowi słodkości i „układa” go. Co ciekawe, po dojrzeniu w słoiku około roku, tytoń przestał mi już tak smakować. Aromat stał się szorstki i raczej przytłaczający. Płatki wyraźnie pociemniały.

    Scottish Autumn – Nazwa trafiona, choć, smak przywodzi na myśl raczej schyłek lata i słoneczne początki jesieni. Zapach robionych na zimę przetworów dobiegający gdzieś z oddali, jabłka, gruszki, suche liście i zmoczona deszczem ziemia parująca w intensywnym słońcu. Do tego, mniej więcej po 10-15 minutach, dochodzi jakaś taka śmietankowa kremowość, która najbardziej przypadła mi do gustu w tej mieszance, ponieważ spaja wszystkie wspomniane aromaty w jakąś taką okrągłą, zamkniętą całość.

  5. Mikael Candlekeep
    Mikael Candlekeep
    8 marca 2015 at 21:39

    Jestem po pierwszym posmakowaniu Scottish Autumn. I w zasadzie mógłbym się tu podpisać pod słowami Ajta. To znaczy – po pierwszym paleniu rozczarowanie. Bo jestem rozczarowany. Liczyłem na… no na cokolwiek, a dostałem tytoń w smaku bardzo zbliżony do papierosianego niczego. Może zbyt suchy był, może trzeba go wysezonować, może zwyczajnie potrzebuję – jak pisał Ajt – kilku sesji. A może moje podniebienie zrobione jest z bawolej skóry i po prostu nie jestem zdolny do wyczucia tych wszystkich jabłek, gruszek i przetworów, o których pisze Antemos. A nie – suche liście wyczułem :-/
    Fakt – po 15 minutach pojawia się coś więcej, ale czy to rzeczywiście śmietankowa kremowość, czy raczej siła sugestii – dalibóg nie wiem. Tak czy inaczej tytoń nawilżam i może kolejne spotkanie wypadnie lepiej.

  6. Mikael Candlekeep
    Mikael Candlekeep
    30 marca 2015 at 13:42

    Scottish Autumn zostało nawilżone, odetchnęło trochę, zmieniłem fajkę… i nic to nie pomogło. Zapach tytoniu ze słoika był dużo przyjemniejszy – ale to wszystko. Palenie pozwoliło wyczuć jedynie kurz, ziemię i suche liście w parku. Mówiąc szczerze – nie znalazłem ani jednego powodu, dla którego miałbym ponownie sięgnąć po Scottish Autumn.
    Wierzę, że Winter Time będzie ciekawszy (bo ten jeszcze czeka na spróbowanie).

    • Zyrg
      Zyrg
      30 marca 2015 at 14:12

      Winter niezły. Jakbyś palił stary kościół.

      • Mikael Candlekeep
        Mikael Candlekeep
        30 marca 2015 at 14:38

        Oooo, no to pięknie! Uwielbiam palić stare kościoły!
        I skórować koty na cmentarzu ;-)
        A poważnie: brzmi zachęcająco. W smaku też się ten kościół/kadzidło da wyczuć?

        • Zyrg
          Zyrg
          30 marca 2015 at 17:41

          Miałem próbkę to tak. Taką starą zabudową drewnianą impregnowaną przed 70 laty kreozotem. Dobre to było. Podobne do NF sprzed kilku lat, bo nowy IMO się zmienił.

          • Mikael Candlekeep
            Mikael Candlekeep
            30 marca 2015 at 22:52

            No, jeśli rzeczywiście Winter Time ma przypominać Navy Flake’a, to lepszej rekomendacji dla mnie nie trzeba.

            • Zyrg
              Zyrg
              31 marca 2015 at 17:23

              Właśnie odkorkowałem pełnoprawną puszkę. Wrażenia: 1 to jest taki flake jak Czechy Austria. Niby na pierwszy rzut to samo, ale jak pogmerać palcem to jednak pod spodem trociny. Mniej lub bardziej broken flaki leżą na wierzchu, pod spodem regularne zmioty IMO z całego SG i połowy Kendal. Jednym słowem miksturka. Jakieś 10% to pył! Suchość w sam raz do palenia. To tak ogólnie. Żeby nie było to wszystko nic, bo otwarcie puchy i pierwszy vzduch i to Ten zapach! Drewniano-kościelno-kreoxotowy. Mniam. Zapach Navy sprzed kilku lat, zapach starszego skiffa i squadrona. Nie mogę się doczekać :)

  7. Mikael Candlekeep
    Mikael Candlekeep
    31 marca 2015 at 20:04

    A ja już się doczekałem. I spróbowałem.
    Zyrgu, Twoje porównanie do Navy Flake jest moim zdaniem nieco na wyrost, ale Winter Time i Scottish Autumn to niebo a ziemia! W odróżnieniu od tego ostatniego, Winter Time dostarcza dużej przyjemności i chce się do niego wracać.
    Winter Time jest nieco mniej żywiczny, niż Navy Flake, jednak skojarzenie ze starym kościołem to utrafienie w sedno. Mniej tu może kadzidła, więcej za to starego drzewa i zapachu świec. Doooobry jest :-)
    Co zaskakujące, od czasu do czasu – ale tylko w zapachu – dociera do nas jakby… wanilia? Ta ledwie wyczuwalna, sporadycznie pojawiająca się nutka jednak całkiem przyjemnie dopełnia całość. Tak czy inaczej w moim odczuciu Winter Time to zdecydowanie lepszy wybór, niż kompletnie bez wyrazu Scottish Autumn.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*